
Lolina
Użytkownik-
Postów
74 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Lolina
-
No właśnie! Rozmowa to podstawa i mimo, że każdy to powtarza zawsze i wszędzie - że trzeba zacząć szczerze rozmawiać ze sobą, razem stawiać czoła problemom, to mimo wszystkim jest w tym sama prawda. Mi bardzo pomaga rozmowa z bliskimi i nie wyobrażam sobie, by mogło ich nie być. To oni utrzymują mnie przy życiu i dobrym samopoczuciu. Nie chcę iść zawieść, dlatego się staram. Pomagam, wychodzę, jeżdżę, spotykam się, robię zakupy - whatever. Reprezentuje normalne ludzkie życie, szarego, polskiego człowieka Co za tym idzie - pielęgnacja relacji jest bardzo ważna, szczególnie tych z partnerem. Nie chcę, by szukał innej, nie chcę by mnie zdradził, nie chcę, by mu czegoś brakowało, czy źle czuł się w relacji ze mną. Chcę, by wiedział, że dziękuję mu za to, że jest i wie to :) Także trzymam kciuki! Fobia nie upośledza, każdy ma jakieś swoje uprzedzenia, lęki czy strachy. To nie znaczy, że z tym nie da się walczyć - a co więcej - wygrać. Psychotropka, cudny prosiaczek Też byłam właścicielka dwóch takich stworzonek kiedyś.
-
Ja już mam po dziurki w nosie tej fobii Dzisiaj kłuje mnie w żebrach, mam wrażenie, że nadbrzusze też mnie boli. Tłumaczę sobie, że to ze stresu, bo przeżywam go w ostatnim czasie dość dużo. Mam problemy ze studiami, problemy z lokatorami. Nic nie poszło po mojej myśli i nic mi się dobrego nie trafiło. Planuję rzucić studia i znaleźć mieszkanie, a nie kisić się z debilami w akademiku. I tak jestem odważna, przynajmniej sama tak to odbieram. Piję alkohol, jeżdżę codziennie autobusami na uczelnię, chodzę po galeriach, po mieście, odwiedzam faceta. Zachowuje się normalnie, nie ograniczam się. Martwi mnie to, że jak wkrece sobie, że mi niedobrze, że mnie coś bierze, to rzeczywiście momentalnie z dobrego nastroju wszystko odwraca się do góry nogami i mam schizy, że zaraz coś się stanie. Aczkolwiek dziewczyny, alu - wiesz, jak działa na nas wkrecanie sobie czegoś, jakie to powoduje chore myśli i odczucia. Niczego dobrego to nie przyniesie. Najlepiej po prostu zająć się czymś, włączyć film, skupić się na nim, włączyć telewizor, komputer, posprzątać, zadzwonić do kogoś, porozmawiać - to też mi pomaga momentami. Odbieganie myślami - to jest klucz do sukcesu. Realizowane cele, zajęcia poza domem, kino, spacery nawet wysiłkowe ćwiczenia bardzo motywują. Siłownia, bieganie, basen, cokolwiek co zmusza człowieka do wysiłku i pozwala skupić się na czynności. Gotowanie tez jest dobra alternatywa. Książka kucharska, jakiś przepis, pełne skupienie, zagniatanie ciasta czy testowanie nowych przekąsek. Wszystko skutkuje tym, że zajmiemy myśli normalnymi rzeczami, a nie pierdołami Psychotropka, bardzo Ci współczuję i mam nadzieje, że wszystko się ustabilizuje, a szczególnie Twoje stosunki z mężem. Z pewnością bardzo źle taka wstrzemięźliwość oraz niechęć seksualna czy niechęć okazywania uczuć wpływa na relacje. Co trudnego jest w podejściu i pocalowaniu męża albo rzucenie pomysłu wspólnego wyjścia na spacer nawet przed dom, nad jezioro czy tam gdzie będziecie sami, nie będziesz martwić się o tłok. Może i mało atrakcyjne, ale pozwala się wyciszyć. Ugotuj mu coś, po prostu się rusz. Nie mowie, ze jesteś leniwa, bo wiem, że Ci ciężko, tak jak każdemu z nas. Ale życie leci, a my je marnujemy. Do czego my mamy dojść preferując taki styl życia? Cały żywot będziemy pisać tu na forum o kolejnym ataku? Nie! Każda ma po kolei ograniczać to miejsce i żyć swoim życiem, bo nadal je ma i ma z niego korzystać póki może. Można zacząć od prostych czynności - od gotowania, sprzątania, urządzenia lekkiej kolacji, która nie spowoduje żadnych schiz o zatruciu. Przytulanie w nocy nie zobowiązuje do niczego. Można przytulic się, pomyśleć, że temu facetowi należy się podziękowanie za ten szacunek, za te cierpliwość, za to, że jest i pocałować go choćby w policzek przed snem i słowa: "ciesze się ze jestes". Bo co, gdyby tego kogoś nie było? Co jakbyśmy były zupełnie same, bez kogokolwiek u boku? Nie dałybysmy rady same. Musimy każdego dnia dziękować za to co mamy, bo mamy wiele. A schizy zwalczać i kopać w dupę, bo nie popsuja na szczęścia jakie możemy czerpać. Ja będąc u swojego faceta, ani razu nie myślę o fobii. Czasami, jak wypije alkohol, ale nie piję go dużo i mi nie szkodzi. Po prostu jestem z nim, myślę co zrobić mu jutro na śniadanie i czy sklep pod domem będzie rano otwarty, żeby zrobić mu kanapki. I nie, nie czuje się jak jego służąca. Wiem, że mam zajęcie, a on kanapki do pracy, czy miły akcent dnia dzisiejszego. Chęci na to na pewno się znajdą. Lubię patrzeć na uśmiech i to, jaki jest wdzięczny, kiedy dostanie raz na jakiś czas śniadanie do łóżka. Dziewczyny, doceńcie to co macie. Bo macie wsparcie i nikt nie pozwoli, by stała wam się krzywda w momencie, kiedy poczujecie się gorzej.
-
Dziękuję za dobre słowo! Póki co, dziś jest ok, no, ale nie minęło za wiele czasu. Koleżanka już się wyleczyła, ale wiadomo, zawsze jakieś tak ryzyko istnieje. Dreamesse - Twój post bardzo podniósł mnie na duchu. Masz rację co do tych bakterii i wirusów w wieku miejscach. Poza tym odporność mam dość dobrą, rzadko choruję, więc może wytrwam. A nie chciałabym by cokolwiek zepsuło mi plany na sylwestra, szczególnie te głupie schizy.
-
Ja wróciłam dziś do lokatorek i okazało się, że podczas świąt... w sobotę, 4 dni temu, koleżanka przeżyła fatalną noc, dopadła ją grypa żołądkowa... Oczywiście oczy wielkie, strach, serce na chwilę stanęło. I nie wiem, czytam fora ile od zakończenia objawów można się zarazić... Co prawda na odległość z nią byłam, stałyśmy jedynie naprzeciwko siebie, nie przytulałam jej, ani nic... Ale kibel dzielimy wspólny... Czy to możliwe żebym zaraziła się od niej tą grypą? W sobotę ją miała, 4 dni temu... Nie wiem, jestem kłębkiem nerwów.
-
Mnie wczoraj napadło. W tramwaju i skończyło się dopiero z godzinę po tym, jak wsiadłam do pociągu, zajęłam miejsce i się uspokoiłam. Nie wiem co się stało, psycha się ruszyła i jej się przypomniało. Strasznie dużo jeżdżę ostatnio. Chodzę. Przebywam w zatłoczonych pomieszczeniach, ludzie kaszlą, kichają, w ogóle chyba współlokatorka mnie zaraziła i przeziębienie mnie dopadło... Ale jestem z siebie dumna, bo oczywiście zaczął się rok akademicki, a ja w akademiku pomieszkuję od kilku dni i pierwszej nocy już zaliczyliśmy "pokojówkę" z wódką, na której koleżanka tak się schlała, że pół nocy rzygała za ścianą. Za dwa dni siedząc w kuchni u kolegów, jakiś typ przyprowadził do pokoju jednego z nich, tak pijanego, że ledwo na nogach się trzymał i również haftował dwa metry ode mnie. Na szczęście tego nie widziałam, ale słyszałam... No i wniosek - bardziej boję się tego u siebie, niż u innych. A myślałam, że to jest na równi.
-
Dziękuję wszystkim za słowa wsparcia i otuchy w związku z wyjazdem pietnastogodzinnym do Francji. Nie żałuję, że pojechałam, jeśli o to chodzi. Podróż przedłużyła się w pierwszą stronę i trwała ponad 20h! Ale po 15stu było mi wszystko jedno, nie myślałam o lęku (mimo, że kierowca zapieprzal dobre 150 km/h...), natomiast w drodze powrotnej, pomijając fakt, że trwała krócej, ciężko mi było w ostatnich godzinach. Kręciło mi się we łbie, było mi słabo, panika, że zaraz z tego kolowania sie porzygam... ale wzięłam jakieś dziadostwo do ssania (lokomotiv o ile pamiętam..) i trochę przeszło. Dojechałam bezpiecznie, coś tam zarobilam.. i bardziej niż rzygania w busie bałam się o własne życie i o to czy przy takiej prędkości wyrobimy na stromych, francuskich zakrętach i zboczach
-
Zdecydowałam się na ten wyjazd do pracy za granicę. Boję się, że nie wytrwam. 15h jazdy. Już jutro. Chcę być już po wyjeździe, chcę mieć spokój od stresu i tych wyjazdów. Nie wiem co będzie, ale naprawdę się obawiam tego wszystkiego.
-
Witaj Madeleine94, współczuję przykrych wspomnień z dzieciństwa i braku wsparcia rodziców co do tej kwestii. Czy strach przed wymiotowaniem jest u Ciebie paraliżujący? Czy miewasz jakieś ataki, przyjmujesz leki? Co do tej jazdy samochodem, tak mi się skojarzyło... dostałam propozycję wyjazdu za granicę do pracy na dwa tygodnie, oczywiście fajna opcja: zarobiłabym sporo jak na tyle dni, miałabym zakwaterowanie tak dalej, ale oczywiście boję się lęku... i tylu godzin w samochodzie Nie wiem czy dałabym radę, a bardzo chcę.
-
alu, sama się nakręcasz, bezpodstawnie. Pewnie zjadła coś nieświeżego, zepsutego, coś co jej zaszkodziło. Albo złapała grypę, każdemu się zdarza. Napisała... nie wiem po co, może jej ulżyło, może chciała, a może pokazała, że po rzyganiu przeżyła i tyle, bo od tego się nie umiera. Mnie ataki rzadko łapią, ale dwa dni temu wieczorem złapał mnie lęk, na szczęście przeszło. Dostałam się na studia, przyjęli mnie do akademika, dziś byłam u lekarza wszystko w porządku. Martwię się, czy poradzę sobie w "wielkim świecie" ze swoim lękiem, ale może dam radę. Trzeba dać radę i trzeba żyć, bo nikt życia za nas nie przeżyje. Jest tyle miejsc w których chce być i które zwiedzić, że nie dam się głupiej fobii.
-
Kacha - nigdy nie miałam (odpukać w niemalowane) silniejszych ataków. Zaczynało się od myśli, potem raptem jakieś dziwne mdłości, nerwowe przełykanie śliny, nie mogłam znaleźć sobie miejsca i szukałam czegoś co zajęłoby mi czas. Jak znajdywałam to sama się ratowałam, bądź ktoś mnie ratował -rozmową telefoniczną, zwyczajną rozmową, spotkaniem, zakupami - czymkolwiek. Myślałam o tym co robię, a nie o rzyganiu. Choć od czasu do czasu myśl powracała, jednak trwała tylko chwilę - np. w sklepie. Widzisz to działa - kiedy zajmujesz swoje myśli, masz konkretne zajęcie, czy spotykasz się z kimś z kim czas mija ci niesamowicie szybko to nie masz w ogóle chwili, by pomyśleć o fobii. To jest moje lekarstwo. alu, to prześpij się w dzień. Musisz dużo odpoczywać, bo brak snu też wyniszcza, wysysa życie i zapewne będziesz miała mniej odporności na ataki i będą silniejsze. Musisz być wypoczęta i nie myśleć ciągle o tym. Porwij się w wir pracy, sprzątania, czytania książek, nawet grania w jakieś głupie gry - whatever. Trzym się :*
-
Kacha, mnie jak złapie jakiś strach czy obawa (nie wiem, czy mogę nazywać to atakiem, bo to nie jest coś strasznego, co mnie paraliżuje, ale jest uciążliwe i też występują różne objawy z psychicznej strony), to zazwyczaj mija po jakimś czasie - dość krótkim. Przeważnie ktoś mi też czas dalszy zajmuje, albo przerywa mi kiedy mam totalnego doła i dostaje wszelkich skutków ubocznych tych ataków - denerwuje się, trzęsą mi się ręce, nie mogę znaleźć sobie miejsca, rozmyślam, słabo mi. Wtedy rozmawiam z jakąś osobą, robię coś co odwraca uwagę od tych czarnych myśli. To bardzo mi pomaga. Teraz tak sobie myślę, że gdyby nie inni ludzie to nie dałabym rady. Gdyby nie rodzina i mój luby już dawno straciłabym nadzieję, że cokolwiek mi się poprawi. Ale oni wbijają mi do głowy, że czekam mnie lepsza przyszłość - moja przyszłość o którą muszę walczyć i z którą muszę się zmierzyć. To motywuje i nie myślę już tyle o atakach. Staram się motywować sama siebie, że na rzyganiu świat się nie kończy i wszyscy to robią. Tak samo jak z... kupą. Też wszyscy ją robią. Tyle, że rzyganie występuje w skrajnych przypadkach, kiedy organizm się broni i ratuje przed toksynami, a to nie występuje codziennie czy co drugi dzień alu, nadziei nie warto tracić, bo nigdy nie wiesz kiedy przyjdzie ratunek, bądź kto tym ratunkiem dla Ciebie będzie :) Psychotropka, współczuję, ale pozbierałaś się po tym ataku i dałaś radę, obyło się bez pawia! Więc walczyłaś i wywalczyłaś.
-
Dzięki Kacha za kciuki. Ja dziś wymacałam pod szczęką z lewej strony jakąś bolącą gulę i już mam schizy. Ja to się pod hipochondrią powinnam też podpisać Ale czuję, że to powiększone węzły. A za tydzień mam jechać do pracy... nie wiem czy wybrać lekarza czy pakowanie. W dziwną panikę wpadłam dwa dni temu. 'Ataki' rzadkie, ale momentami mnie łapią myśli. Nie wiem kiedy od tego się uwolnię, mam powoli dość. alu, trzymam kciuki za Ciebie, nie doradzę Ci w kwestii żadnych leków, bo nie biorę, ale czytanie ulotek jest nieopłacalne z racji marnowanego Twojego czasu Mnie przeważnie żadne skutki uboczne z jakichkolwiek tabletek, które brałam nie dopadły, mimo, że były w "bardzo częstych", jak i wiele osób się na nie skarżyło. Wiele zależy od organizmu i samonastawienia.
-
Więc instynkt macierzyński jest jednak silniejszy... oby to tak działało, bo w przeciwnym razie nie wróżę sobie szczęśliwej przyszłości niestety Momentami jest ciężko, wiadomo. Siedzę bezczynnie, albo sama to zastanawiam się nad tą fobią, nad rzyganiem, rozmyślam i mnie nachodzi coś na wzór "ataku". Kiedy jestem z kimś jest o wiele łatwiej. Teraz zostawiłam mojego lubego, wróciłam do siebie, siedzę przeważnie sama i nie dość, że mi smutno i tęskno, to łapią mnie czasami schizy. Wymioty w ciąży nie zawsze przecież występują, no ale trzeba być przygotowanym na taką ewentualność. Natomiast jak już wyżej pisała Kacha, instynkt macierzyński może wygra, z czasem. Na szczęście staram się nie schizować tak odnośnie żywności, nie sprawdzam już tak nałogowo dat i nie unikam tych "dłużej leżących" produktów. Ale ze skórki nadal obieram wszystko Ogólnie jest lepiej, ale rozłąka mi trochę utrudnia życie, za dwa tygodnie wyjeżdzam na dwa miechy do pracy i też boję się jak to będzie. Ale może przeżyje. Psychotropka - to żeś się urządziła Mam nadzieję, że dziś już Ci o wiele lepiej!
-
Dziewczyny, a któraś z Was myśli o dzieciach? Czy może macie juz swoje? O tych ciągłych mdłościach i wymiotach, które mogą się przytrafić... bo wiadomo, że jednak chce się mieć swoje rodziny, swoje maluchy i tak dalej.. Ja jestem na wyjeździe wakacyjnym w świętokrzyskim, sporo km ode mnie, od rodziny, od znajomych, wiadomo. Ale przyjechałam tu do pewnej osoby i teraz ona wypuścić mnie nie chce Mam siedzieć do soboty, ale chyba wybede wcześniej. I mówiąc szczerze ze swoim lekiem czuje się tu bardzo dobrze, praktycznie mało kiedy go odczuwam, jedynie na początku, kiedy jeździliśmy dużo autem, ale teraz się przyzwyczaiłam i czuje się bardziej wyluzowana tutaj, co skutkuje obojętnością do rzygow Jak będą to będa, poza tym tyle ile tu przeżyłam, ile alkoholu wypiłam, wcześniej ile hormonów się nałykałam, bo musiałam to w glowie się nie mieści. W ulotkach wiecznie jako częste skutki uboczne: "wymioty", a ja w stres, co się okazuje nie tak łatwo o nie. Jak z natury rzadko się wymiotuje to tak pozostaje. Wytrwałości wszystkim życzę i walki, bo to gowno nie może nas pokonać, tyle dobrych rzeczy, atrakcji i miejsc nas przez to omija, że szkoda życia...
-
Wczoraj mnie schizy złapały, ciężki dzień ogólnie miałam, strach nie wiadomo skąd i o co. Dziś rano gorzej, teraz o wiele lepiej, przejechalam dużo samochodem i jakoś tak trochę przeszło. zmęczona_wszystkim - tez chciałabym wierzyć, że mi kiedyś przejdzie, że może to minie, ale ja nie biorę żadnych leków i nie mam zamiaru. Wciąż jestem zdania, że to nie jest taki lęk, który paralizowalby mnie do tego stopnia, bym nie potrafiła nic zrobić. Jest kiepsko, ale nie aż tak źle, by łykać tabsy. Mimo wszystko chciałabym uwierzyć, że będzie lepiej, a za jakiś czas da mi to spokój i ustąpi, chociaż na kilka lat.
-
No raczej, że to dzięki Waszym kciukom Czuje się tak sobie, dziś byłam u fryzjerki, opowiadała jak to kiedyś zemdlała w Kościele, a potem ciągle kiedy tam się pojawiała, wmawiala sobie, że duszno, że zaraz padnie i wychodziła w połowie mszy. Mowila, że to psychiczne zachowanie i wszystko jej siedziało w głowie. Na szczęście się unormowalo i nie ma już problemu. A co ja mam powiedzieć, kiedy tak schizuje i boję się wsiąść do samochodu, bo na drodze do miasta pełno zakrętów i boję się, że mną tak zakręci, że padne i zarzygam pół samochodu. Porabane.
-
Dziękuję dziewczyny za kciuki. Może i dzięki temu zdałam dziś na prawie 90%. Stres na szczęście mnie nie zjadł i wygrałam walkę. I oficjalnie rozpoczynam wakacjeeee! (no, może takie krótkodniowe, bo od czerwca wyjazdy, a w wakacje praca. Może "znormalnieję". Myślałam nad jakimś zwierzakiem na przyszłość właśnie. Nad psem chyba bardziej niż kotem. Może łatwiej byłoby mi się zrelaksować, wyciszyć i uspokoić. Ale nie znam swoich przyszłych warunków mieszkaniowych niestety, wszystko przyjdzie z czasem Psychotropka - ja także obstawiam poparzenie
-
Mi raz lepiej raz gorzej. Czasami mnie coś złapie, przypominam sobie, że na jednej maturze dostałam jakiegoś uczucia gorąca, spanikowalam, ale wmawialam sobie, że mam to napisać i się nie poddać i przeszło po kilku minutach. Jutro mam ostatnia maturę i mam nadzieje, ze się nie dam. Chciałabym jeździć samochodami jak kiedyś, ale mam jakiś chory lek przed tym, że niby mi się we łbie kręci i nie dojadę nigdzie. Horror. Ale walczę z tym i jakoś pokonuje. Mam nadzieje, ze Wam się poprawi, bo życie z tym syfem łatwe nie jest. Psychotropka - niezły wyczyn z małym, balabym się niesamowicie, ale widać, że miłość i uczucie troski wygrywa z lękiem. Trzymam kciuki, żeby Ciebie to nie dopadło.
-
Widzę dziewczyny, że u Was cały czas ciężko. Walczcie i nie poddawajcie się, bo życie macie jedno i trzeba korzystać z każdej chwili ulgi. U mnie ostatnimi czasy o wiele lepiej, jem co chcę, tylko staram się nie jeść na noc, unikam oczywiście autobusów, ale że stresem w mieście, w domu czy w szkole w porządku. Jednak nadal prześladują mnie czarne myśli co do matury. Bardzo chciałabym wysiedziec i się skupić i mam nadzieje, ze to możliwe. Co do facetów - u mnie się chyba posypalo do reszty. Milczenie juz od tygodnia. Co prawda nie mieszkamy razem, ale tęsknota i tak występuje. On nie odezwie się pierwszy, nie ma mowy, duma i honor ponad wszystko nawet ponad moja osobę. Ale to on mnie skrzywdził, ubliza, poniza, podnosi głos, wytyka błędy, mówi, że sprawiam problemy, coraz bardziej go wkurzam. wiec rzuciłam któregoś dnia słuchawka i powiedziałam sobie dość. Boje się ze nie wytrwam, bo uczucia jednak z dnia na dzień nie ulatniaja się. Takie problemy temu razem z tym lękiem to mieszanka wybuchowa. Ale czas na szczęście zabijam nauka.
-
Mirelle - witam i dziękuję zarazem. Mam nadzieję, że dam sobie jakoś radę. Arasha - przeciwbóle jakie biorę to najczęściej ibuprofen i paracetamol, z czego ten drugi mało co na mnie działa. Zależy jakie to bóle. Przeważnie ten, który miałam wczoraj i trzyma mnie jeszcze dziś (ćmi strasznie, cała lewa skroń) nie poddaje się tym lekom i zażywam wtedy diclofenac. Kiedyś 100mg, ale teraz ograniczyłam do 50mg. Ogólnie chciałam ograniczyć leki przeciwbólowe, bo głowa to mój wróg i boli często, głównie z nerwów, zmiany pogody itd. Czasami to taki ból, że mam wrażenie, iż zaliczę klozet. Ale na szczęście nie zdarzyło mi się to. Spróbuję czymś smarować i rozgrzewać. Też się zastanawiam. Pewnie wpadnę w wir nauki jakieś dwa tygodnie przed to może i zapomnę o lęku. Chociaż, kiedy przyjdzie co do czego obawiam się, że mnie nieźle sparaliżuję i będę bała się otworzyć buzię, by cokolwiek powiedzieć.
-
Arasha - domyślam się, że będzie mnie to męczyło przez bardzo długi czas. Każdy ma jakieś lęki, fobie czy coś innego. Lecz chciałabym żyć normalnie bez leków, bez obserwacji. Codziennie sobie o tym pomyślę, lecz nie codziennie mam atak lękowy. Co mogłabym zabrać ze sobą ma egzaminy? Jakieś zioła, tabletki ziołowe, na uspokojenie dzięki którym łatwiej byłoby się skupić na pisaniu i mówieniu (matura ustna, aż strach)? Kompletnie się na tym nie znam, nigdy mi nic takiego nie dokuczalo. Brałam tylko magnez i jakieś tabletki na uspokojenie i odprężenie. Maturę zdaje z podstawowych przedmiotów jak polski, matma i angielski, a jako przedmioty rozszerzone wybrałam WOS i j. polski. Dzisiaj czułam się dobrze, jednak pod wieczór złapał mnie ten uciążliwy ból po lewej stronie przy skroni, nie pomagają mi na to żadne przeciwbóle, które mam prócz diclofenacu. Brzuch tez mnie pobolewa. Mam nadzieje, ze to nie żadna jelitowka, bo nie chciałabym znaleźć się przypadkiem w nocy z głową w klozecie... I chyba wezmę tabletkę, przynajmniej przespie noc. Dziękuję za miłe przyjęcie :)
-
Cześć wszystkim :) Podczytuje Was od jakiegoś czasu i jednak zdecydowałam się tu napisać, może przyniesie mi to jakąś ulgę, bądź pomoże, bo zaczyna mi to nieźle utrudniać życie. Wymiotowania boje się od takiego szkraba, ogólnie wymiotuje bardzo rzadko, ostatni raz 10 lat temu. Dlatego nie jestem jakby... przyzwyczajona Ogólnie od zawsze nie lubię słuchać jak ktoś puszcza pawia, uciekam od tego, zamykam uszy i inne takie. Jak na ulicy usłyszę lub coś zobaczę to mam totalną traumę. Natomiast od pół roku wpadłam w jakąś obsesję, mam wrażenie, że jest mi niedobrze, że boli mnie brzuch, żołądek, głowa, zaraz ból rozwinie się do tego stopnia, że zwymiotuje. Słyszę o grypach żołądkowych to trzymam się od ludzi z daleka. Boje się jeździć autobusami, samochodami - choć nigdy nie miałam choroby lokomocyjnej i jeździłam na wycieczki autobusowe po 30h jazdy. Zglupialam totalnie. Nie leczę się, bo nie przyjmuje do wiadomości, że to będzie mnie męczyło do końca życia. Chcę się tego pozbyć. Mam nadzieje, ze uda mi się wywalczyć wolność, bo czeka mnie matura za miesiąc, chcę na niej wysiedziec spokojnie, skupić się i nie rzygać ze stresu A potem studia... i nie wiem jak to będzie. Boje się, wszystkiego się zaczęłam bać przez to. No nic, mam nadzieje, ze mogę się wprosic do wątku :) Trzymajcie się.