Cześć wszystkim.
Zaczęłam chodzić do Meandry (pierwsza wizyta u psychiatry - maj 2014, później konsultacje - sierpień). Na konsultacje chodziłam do Anny Wałejszy, która najpierw powiedziała mi, że absolutnie potrzebuję terapii i to jak najszybciej, a następnie powiedziała mi, że u nich to już nie ma miejsc. I nie wiadomo kiedy będą.
Ogólnie rzecz biorąc spodobało mi się tym Ośrodku, ale to, że najpierw rozgrzebują mi psychikę a później przyklejają etykietę 'osoby potrzebującej pomocy' i machają rączką na pożegnanie nie było zbyt fajne.
Od tamtej pory minęło wiadomo ile czasu, wczoraj dzwoniłam i recepcjonistka dalej powtarza, że nie wiadomo kiedy będzie termin czy w tym roku, czy może w następnym, oraz że p. Ania do mnie zadzwoni ( ta sama pani Ani, która mówiła, że u nich w ośrodku to do pacjentów się nie dzwoni, że to oni muszą pierwsi podnieść słuchawkę). Poczułam się jakbym starała się o pracę i właśnie mi delikatnie odmówiono.
Ktoś miał podobną sytuację? Co to w ogóle za cyrk?
Ze swojej strony dodam jeszcze, że chodzę obecnie na Młynową do pani Mai Szekalskiej. Mam za sobą 6 spotkanie i w ogóle nie mogę złapać kontaktu z tą kobietą. Odnoszę wrażenie, że jest nieprofesjonalna, mówi co jej ślina na język przyniesie i nie wgłębia się w to co mówię.
Dramat. Przestaję wierzyć, że gdziekolwiek uda mi się uzyskać pomoc. Czas mija i nic się nie dzieje.