Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lu.

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Lu.

  1. Artemizja, właśnie jestem po sesji, która była poświęcona m.in. właśnie tej sprawie i terapeutka mówiła prawie dokładnie to samo co Ty. Próbowała wytłumaczyć mi, pokazać jak powinna zareagować osoba, której wtedy o tym powiedziałam, bo właśnie jakimś cudem w tym całym wstydzie, strachu i pewnego rodzaju otępieniu przez manipulację sprawcy, odnalazłam w sobie tyle siły, żeby komuś o tym powiedzieć, szukać pomocy. Problem w tym, że jej nie uzyskałam, wszystko zostało zbagatelizowane, prawdopodobnie nawet mi nie uwierzono, jedyną reakcją było coś w stylu "ok, skoro tak bardzo się upierasz, możemy tam więcej nie chodzić" i to wszystko. Nikt nie wytłumaczył mi, czym tak naprawdę to było - że było to coś złego, ale stało się to nie z mojej winy, nikt nie zapewnił, że zrobiłam wszystko, co wtedy mogłam zrobić, że nie powinnam się obwiniać i nie powinnam się bać, bo nie jestem już sama. Ani nawet, że to ważne, że o tym mówię. Kompletnie nic. Jako ośmiolatka zostałam z tym zupełnie sama, jedynie wiedząc, że stało się coś złego, że to mnie skrzywdziło, ale nie rozumiejąc, że to nie moja wina, a fakt, że najprawdopodobniej uznano to za mój wymysł tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to ze mną jest coś nie tak. Dlatego teraz tak trudno to odkręcić, pozbyć się poczucia winy i wstydu. Po tej dzisiejszej sesji jestem już bardziej łagodna dla siebie, bardziej wyrozumiała, chcę to jakoś "przepracować", zrobić to dla siebie, ale nie bardzo potrafię zrobić dla siebie to, czego potrzebowałam wtedy od osoby dorosłej, której o tym powiedziałam - nie mogę się sama przytulić, zapewnić poczucia bezpieczeństwa, a gdzieś głęboko we mnie jest właśnie to nieutulone, przestraszone i zdezorientowane dziecko, które w końcu zaszywa się w kącie ze strachu przed dorosłymi. Dziś analogią do tego "zaszywania się" jest zamykanie się w sobie, niepokazywanie swoich prawdziwych emocji właśnie z lęku przed "złymi dorosłymi", a to z kolei wywołuje u mnie nasilone objawy nerwicy i błędne koło się zamyka. Ale przede mną jeszcze trochę czasu na terapii i pewnie jeszcze więcej pracy nad sobą i mam nadzieję, że to, dostrzeżone dzisiaj, światełko w tunelu prowadzi w dobrym kierunku.
  2. antylopa, mogę zapytać, jak dawno to się wydarzyło? U mnie od ostatniego takiego "epizodu" minęło ok. 10 lat, a to wszystko wciąż wraca, z tym że u mnie nigdy nie doszło do gwałtu , więc mogę sobie jedynie wyobrażać, jak bardzo te emocje i objawy potęgują się w takiej sytuacji. Dlatego tym bardziej Cię podziwiam, że jakoś dajesz radę, że ciągle próbujesz i trzymam kciuki, żeby terapia jeszcze Ci w tym pomogła.
  3. antylopa, zwiększają te objawy, bo organizm jakoś próbuje się przed tym bronić, manifestuje swój lęk- wiem, to koszmarne. U mnie zawsze objawia się to w postaci przeróżnych dolegliwości jelitowych. Chociaż wydaje mi się, że ja się nie boję dotyku, a jedynie tego, w jaki sposób moje ciało na niego zareaguje, tego napadu lęku, objawów. No, ale skoro ten dotyk takie objawy powoduje, to tak czy inaczej znaczy, że to właśnie on jest źródłem lęku. Skomplikowane to wszystko trochę...
  4. antylopa, nie wiem, tak już mam, ciężko mi nawet inicjować jakikolwiek kontakt ze znajomymi z obawy przed tym, że się narzucam, jest mnie za dużo, więc co dopiero tutaj... Pewnie właśnie te przygody w pracy są bardzo ciężkie, ale mam nadzieję, że jednocześnie działają terapeutycznie, zwiększają Twoją siłę. I tak, ja w terapię też wierzę bardzo - właściwie to moja ostatnia deska ratunku, jedyne, co mi zostało.
  5. antylopa, możliwe Ale to motywuje! Ja przeglądam ten wątek zawsze po sesji, biję się z myślami i nigdy nie mam odwagi się wtrącić, ale Twoje "przygody" właśnie przypominają mi, że terapia to nie tylko 50 min tygodniowo u terapeuty i że poza tym gabinetem trzeba jeszcze walczyć, przekraczać swoje słabości, konfrontować się z lękiem i ciągle próbować, mimo że nie należy to do naszych ulubionych "rozrywek".
  6. Mam nadzieję, że i ja w końcu zacznę w to wierzyć. Ja też bardzo gratuluję! Mogę sobie tylko wyobrazić ten ogrom pracy, jaką trzeba nad sobą wykonać, żeby do tego dojść. Chociaż to wydaje się takie oczywiste - ktoś, kto nigdy czegoś takiego nie doświadczył mógłby zapytać, jak można obwiniać siebie, skoro ewidentnie winien jest ktoś inny? A moje pytanie, póki co, brzmi: jak tego nie robić? No, ale to już po części wiem - praca i walka. antylopa, ale Ciebie też podziwiam. Z tego, co podejrzałam w wątku o psychoterapii, jesteś silna i też nieźle dajesz radę, naprawdę.
  7. Niutek, pewnie nie ma, niczego nie zmieni, czasu nie cofnie, a mimo to tak męczy mnie to pytanie, chociaż sama nie wiem, czy chciałabym uzyskać odpowiedź. Ja też próbuję jakoś walczyć, nie zamykać się na ludzi, przełamywać strach, czasami się udaje, a czasami... szkoda gadać...
  8. Czytam ten wątek od dłuższego czasu, męcząc się, walcząc z emocjami i potrzebą napisania, bo przecież co mam napisać, skoro też jestem winna? Czuję dokładnie to samo. Byłam dzieckiem, najpierw bardzo małym, potem trochę starszym... Ale wciąż mam sobie coś do zarzucenia - dlaczego nie krzyczałam? Nie próbowałam uciekać? Przerabiałam to już na terapii, terapeutka stwierdziła, że strach, stres, szok zadziały paraliżująco. Może, ale ja wciąż mam do siebie mnóstwo pretensji. Do siebie, ale i do osoby, której wtedy o tym powiedziałam, a ona chyba to po prostu wyparła, nie zrobiła nic i do dziś zachowuje się, jakby o tym zapomniała, zresztą pewnie tak jest. Do mnie wróciło to znów, po kilku latach względnego spokoju. Bywają dni, kiedy ciągle mam te sceny przed oczami, analizuję, rozmyślam, boję się... Chociaż minęło już tyle lat. Ciągle zastanawiam się, dlaczego akurat ja? Dlaczego zdarzyło mi się to kilkukrotnie i sprawca za każdym razem był inny. Ciągle myślę, że to ze mną jest coś nie tak, skoro wybierali właśnie mnie... Nie potrafię sobie z tym poradzić. Przypłaciłam to silną nerwicą, a jej objawy pojawiają się zwłaszcza właśnie w sytuacjach, kiedy mam np. być z kimś sam na sam w jednym pomieszczeniu, choć i np. w komunikacji miejskiej, kiedy ktoś stoi/siedzi zbyt blisko mnie, wesoło nie jest... Poproszenie o pomoc trenera na siłowni? Jeśli chcę sobie zafundować atak nerwicy - proszę bardzo... Ale nerwica to tylko jeden ze "skutków ubocznych", poza nią ciągłe poczucie wstydu, jakiegoś piętna, zawsze czuję się gorsza. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek, jakikolwiek mężczyzna mógłby zainteresować się mną poza sytuacją, kiedy chciałby sobie "ulżyć"... Chyba zawsze byłam tylko jakimś narzędziem... Nie wierzę, że to może się zmienić.
  9. Bardzo możliwe, że jestem przyzwyczajona do negatywnych emocji, bo w sumie to właśnie one towarzyszą mi przez większą część życia, jednak myślę, że chodzi też o samotność, o deficyt uwagi innych osób - nauczyłam się, że tylko jeśli coś jest nie tak, inni zwracają na mnie uwagę, interesują się mną, więc w pewnym sensie robiłam wszystko, żeby ten stan utrzymać. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo proces ograniczania tego trwał dosyć długo, nie umiem powiedzieć dokładnie, kiedy udało mi się to zmienić, ale też myślę, że nie jestem odpowiednią osobą do udzielania rad w tej kwestii, bo tak naprawdę popadłam ze skrajności w skrajność - teraz jestem zamknięta w sobie do tego stopnia, że tłumię emocje, ukrywam je często nawet sama przed sobą, wszystko wypieram, zagłuszam, a potem to wszystko wraca ze zdwojoną siłą i to właśnie te "powroty" wpędziły mnie w nerwicę, więc może lepiej będę milczeć.
  10. Witam wszystkich! Przeglądając forum, trafiłam na ten wątek i już sam tytuł mówi właściwie wszystko o mnie... Mam taki sam problem jak Wy, chociaż teraz wydaje mi się, że udało mi się już go trochę zwalczyć, przynajmniej w pewnym stopniu. Kiedyś, jeszcze kilka lat temu, rozmowę z bliższymi znajomymi, którym mogłam zaufać (a przynajmniej tak mi się wtedy udawało...) prawie zawsze kierowałam na temat swoich problemów. Czasami nawet jak danego dnia czułam się w miarę dobrze, to i tak przypominałam sobie jakieś problemy czy negatywne emocje sprzed jakiegoś czasu i mówiłam o nich, czasami nawet wymyślałam cokolwiek, jeśli w danej chwili nic nie przychodziło mi do głowy, tylko po to, żeby druga osoba trochę mi współczuła, żeby jakoś się mną emocjonalnie "zaopiekowała", bo tego mi zawsze brakowało, od dzieciństwa byłam sama ze swoimi emocjami, nikt nigdy nie wiedział o moim smutku, nigdy nie przytulił mnie płaczącej itd. Dopiero, kiedy zauważyłam, że przez to te osoby zaczynają się ode mnie odsuwać, niechętnie ze mną rozmawiać, zdałam sobie sprawę z tego, co robię i teraz już jest o tyle lepiej, że jeśli nie czuję się źle, to nie kieruję już rozmowy na swój temat, nie użalam się, nie wymyślam złych emocji czy problemów. Ale jeśli faktycznie nie daję sobie rady, jest coś nie tak, nadal czuję tę potrzebę opieki i wzbudzenia współczucia w drugiej osobie...
  11. patryk_22, dziękuję za odpowiedź. Ja niestety też przez tę chorobę odizolowałam się od ludzi strasznie, nawet od bliskiej rodziny, nie mówiąc o znajomych, ale ja właśnie przestałam się badać jak tylko zauważyłam, jak wielki wpływ na te dolegliwości ma stres - kiedy jestem sama w domu, wszystko znika... Dlatego nie chcę się męczyć badaniami, chociaż może źle robię, może gdybym miała 100% pewności, że jelita są zdrowe, łatwiej byłoby mi z tym walczyć? Trzymam kciuki za Twoje wyniki, może jednak lepiej niech nic nie wykazują Chociaż doskonale znam tę nadzieję, że może w końcu jakieś badanie coś wykaże, coś ewidentnego, coś, co łatwo wyleczyć... Zawsze lepsze to niż zmaganie się z chorobą, na którą w sumie nie ma leku, oprócz jakichś doraźnych środków, które w sumie i tak bardzo rzadko pomagają, w moim przypadku wcale...
  12. Witam, zarejestrowałam się na to forum, bo mam w sobie jeszcze jakieś resztki nadziei, że może chociaż tutaj znajdę odrobinę zrozumienia i pomocy... Chociaż sama nie wiem, czy jest to jeszcze możliwe. Moja "przygoda", a może inaczej... moje piekło z nerwicą zaczęło się prawdopodobnie kilka lat temu, wtedy pod postacią niewyjaśnionych omdleń, zawrotów głowy i strasznego osłabienia, "leczyłam" się wtedy u internisty (a raczej po prostu chodziłam do niego po kolejne zwolnienia...), podświadomie czułam coś, że może to być nerwica albo depresja, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli, więc tak sobie wegetowałam z tymi objawami, ale wtedy nie było jeszcze tak strasznie, bo mimo to potrafiłam jakoś żyć. Skończyłam szkołę, zdałam maturę, dostałam się na wymarzone studia i wtedy wydawało się, że objawy ustąpiły, do czasu... Kilka tygodni przed rozpoczęciem studiów miałam wypadek samochodowy - nic nikomu się nie stało, wydawało mi się, że poradziłam sobie z tym w jeden dzień, szok minął i wszystko było w porządku, ale kolejne tygodnie pokazały, jak bardzo się myliłam. Nagle zaczęły się niewyjaśnione problemy gastrologiczne - biegunki (zwłaszcza przed wyjściem z domu np. na uczelnię, ale wtedy tego jeszcze nie zauważałam), wzdęcia, nadmiar gazów i cała gama innych "przyjemności". Po wizycie u lekarza i kilku badaniach padła diagnoza - Zespół Jelita Drażliwego. Przez kilka tygodni jeszcze w to wierzyłam, przyjmując probiotyki i stosując dietę, ale z czasem przestałam sobie z tym radzić... Nie mogłam wyjść z domu na uczelnię, a jeśli już wyszłam, to na zajęciach przechodziłam piekło - ciągły dyskomfort w brzuchu, "burczenie", przelewanie, wzdęcia, potrzeba oddania gazów. To wszystko spowodowało lęk przed chodzeniem na zajęcia, bo nie mogłam tam spokojnie wysiedzieć, każdy wykład czy ćwiczenia to było piekło, patrzenie na zegarek co sekundę i myślenie, czy wytrzymam do końca, czy nie... W końcu musiałam zrezygnować ze studiów, wtedy już powoli zaczęłam myśleć, że to chyba jest nerwica, nie ibs, ale nadal nic z tym nie robiłam, czekałam aż samo przejdzie. I przeszło, bo zrezygnowałam ze studiów, siedziałam w domu, a w domu było wszystko w porządku... Do psychiatry trafiłam dopiero po kilku miesiącach, kiedy udało mi się dostać dorywczą pracę, nic wielkiego, zwykłe wykładanie towaru w markecie przez 4 dni - pierwszego dnia było ok, a mimo to drugiego dnia bałam się tam iść, ze strachu, że te objawy powrócą, że nie dam rady pracować, co wydawało się irracjonalne, bo przecież pierwszego dnia wszystko było w porządku, a mimo to skapitulowałam i do pracy już nie poszłam. Poszłam za to do psychiatry, który stwierdził zaburzenia nerwicowe i skierował mnie na psychoterapię. Okazało się jednak, że na nfz mam możliwość jedynie terapii grupowej, na którą to znów bałam się pójść ze strachu, że będzie jak na zajęciach - ludzie wokół, a ja wśród nich, siedząca jak na szpilkach z dyskomfortem w brzuchu i chęcią ucieczki... Nie poszłam na tę terapię, więc byłam zmuszona pójść na terapię indywidualną prywatnie. Jestem po dwóch sesjach, ale mój stan tylko się pogarsza (nie chodzi mi o to, że to sesje powodują pogorszenie stanu, po prostu czas mija, a ze mną jest coraz gorzej), nawet przed wyjściem z domu na sesję męczę się z jelitami i potem przez całą drogę też i przez cały czas trwania sesji też... Siedzę jak na szpilkach, nasłuchując tylko "wieści" ze swojego brzucha. Moje życie stało się piekłem. Przepraszam za chaotyczność wypowiedzi, ale tego po prostu jest bardzo dużo, staram się wybierać tylko najistotniejsze rzeczy, jakoś to ułożyć... Ale chyba nie potrafię już nawet myśleć racjonalnie. Wracając jednak do objawów - kiedy jestem w domu też je trochę odczuwam, ale nie jest to tak uciążliwe, wszystko pogarsza się, kiedy jestem w towarzystwie. Dlatego prawie nigdzie nie wychodzę, nikogo nie odwiedzam, doszło nawet do tego, że objawy pojawiają się nawet przed przyjściem kuriera, która to wizyta trwa przecież około minuty... A mimo to kiedy tylko zadzwoni domofon, mój brzuch nagle zmienia się w balon, zbierają się gazy, czuję potrzebę skorzystania z toalety... Nie potrafię już sobie z tym radzić, to mnie przerasta. Chciałabym pójść do pracy, ale nie mogę, nie nadaję się w takim stanie... Zaczynam tracić nadzieję, że cokolwiek mi pomoże, że to kiedykolwiek minie... Może to okropnie zabrzmi, ale już wolałabym mieć ataki paniki albo te objawy sprzed kilku lat - omdlenia i zawroty głowy, bo to chociaż byłoby "normalne", nie musiałabym się tak wstydzić, nie byłoby to takie krępujące... Czy ktoś z Was ma może podobne objawy? Ja już tracę siły...
×