Cześć !
Jestem Olga, mam 25 lat.
Nie wiem jak to możliwe, ale dopiero dzisiaj trafiłam na to forum i postanowiłam do Was dołączyć.
Moja przygoda z hipochondrią rozpoczęła się trzy lata temu, to właśnie wtedy u mojej mamy wykryto nowotwór, a moje życie przewróciło do góry nogami. Pamiętam jakby to było wczoraj, mama była przed pierwszą operacją, a ja poczułam, że mam ZAWAŁ i czym prędzej pobiegłam na SOR. A później to już poszło z górki... tułanie po lekarzach, wyjazdy na chemię i badania kontrolne. Wieczny stres i lęk czy nie stracę najukochańszej mamy ! Szukanie publikacji, przeglądanie for, pogłębianie wiedzy na temat raka. Paradoksalnie, mama jechała na chemię umalowana, ładnie ubrana i pełna energii ( zawsze była optymistką ), a ja w powyciąganym dresie ledwo się zwlekłam z łóżka, bo przecież byłam obłożnie chora i to JA cierpiałam (za co jest mi dzisiaj wstyd ). Z czasem oswoiłam się z nową sytuacją, zaakceptowałam ten stan i powiedzmy żyłam normalnie. Wyjechałam na studia, poznałam nowych ludzi i starałam się czerpać garściami z życia - tak jak niegdyś. Co jakiś czas tylko pojawiały się nowe "dolegliwości", które zazwyczaj szybko mijały...wystarczyło, że ktoś bliski powiedział "NIC CI NIE JEST" i było ok, wierzyłam w to. Stopniowo mój lęk przed rakiem narastał, doszukiwałam się kolejnych chorób, a każdy objaw sprawdzałam w necie i dodatkowo się nakręcałam. Do lekarza z tym oczywiście nie poszłam, no bo przecież po co ? sama sobie z tym poradzę doskonale. I w sumie jakoś radziłam, do czasu...
Ostatnio stan zdrowia mojej mamy się gwałtownie pogorszył ( wiem, że już z tego nie wyjdzie ), a hipochondria uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Od kilku miesięcy prześladuje mnie czerniak i sepsa... I chociaż zdaje sobie sprawę z tego jak absurdalnie to brzmi, co ja wyprawiam, przecież nie jestem na NIC chora - to tylko reakcja obronna mojego organizmu na stres, tak chyba najwyższa pora udać się do lekarza psychologa/psychiatry bo zaczyna mnie już to moje "chorowanie" męczyć.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich :)