Skocz do zawartości
Nerwica.com

PannaNerwica

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez PannaNerwica

  1. Dziękuję Ci za ciepłe przywitanie :* Nawet nie wiesz jak zazdroszczę Ci tego TK! Zrobiłaś prywatnie? Jeśli tak, ile zapłaciłaś? Długo czekałaś? Przepraszam jak wcześniej pisałaś o tym, ale nie doszukałam się. Widzę, że boisz się wyniku, ale myślę, że wyjdzie wszystko super :) Mam tak dziwnie też, że o innych się nie boję, o innych myślę jako (o większości) o zdrowych ludziach. Tylko ja... Dostanę pieniążki pod koniec listopada (stypendium) i zastanawiam się także nad tym badaniem... Chciałam kupić sobie ciuchy albo nową komórkę, ale święty spokój jest chyba dla mnie o wiele cenniejszy. Jednak z kolei boję się, że mnie tak napromieniują, że od tego czegoś dostanę (jeśli tam już nic nie ma). Paranoja A terapię muszę podjąć. Wiem. Tylko tak się koncentruję na tych swoich objawach, że latam od jednego lekarza do drugiego, a na terapię czasu już brak. Już sama nie wiem co robić... Czasem, czytając objawy chorób w Internecie, natrafiałam też na to forum. Dziś zdecydowałam się tutaj napisać. Stwierdziłam, że źródło wsparcia pomoże walczyć mi z wysokim poziomem lęku. Jak na razie chciałabym podziękować, bo udało się mi uśmiechnąć :*
  2. Czołem wszystkim! Trafiłam tutaj i ja... Poszukuję zrozumienia, dobrego słowa, podtrzymania na duchu... Rok temu umarł mi Tata na raka krtani. Widziałam cały proces nowotworowy. Nie chcę o tym zbyt wiele mówić by nie odżywiać wspomnień. W każdym razie myślałam, że radzę sobie z tym całkiem normalnie. Aż do tegorocznych wakacji. Zaczęło się od przeziębienia. Katar, ból gardła, kaszel - byłam pewna, że to infekcja, więc nie panikowałam. Wkrótce wszystkie objawy przeszły prócz bólu gardła. Bolało i bolało. Zaczęłam mieć wrażenie, że stoi mi w nim gula. Odpaliłam laptopa i weszłam w doktora Google. Diagnoza: rak gardła. Spanikowałam, migiem poleciałam do lekarza, który wyśmiał moje przypuszczenia. Badania krwi, moczu wyszły perfekcyjnie. Mnie jednak dalej bolało i dalej miałam to nieszczęsne uczucie tkwiącej w gardle przeszkody. Po paru kolejnych wizytach u rodzinnego, zdecydowałam się na laryngologa. Prywatnie. Stwierdził, że nie ma raka i trzytygodniowy ból gardła się skończył. Potem przeziębiłam się jeszcze raz. Pewnego ranka wstałam z obolałą jedną stroną szyi. Zwaliłam to na powiększone węzły chłonne. Druga infekcja w okresie wakacyjnym wzbudziła mój lęk. Trafiłam w Internecie na forum o ziarnicy. Węzły chłonne pasowały. Zaczęły się też poty nocne, utrzymujący się stan podgorączkowy, uczucie gorąca. Wkrótce ból szyi nasilił się tak mocno, że objął ucho i pachę. Raz byłam nawet na pogotowiu po Ketonal. W nocy dostawałam takich "mini" drgawek. Byłam pewna, że to ziarnica. Płakałam, całymi dniami leżałam w łóżku, nie byłam w stanie podjąć żadnej aktywności - bo po co, skoro będę umierać? Wyobrażałam sobie własną śmierć, żegnałam się z bliskimi, mówiłam, że ich kocham, instruowałam co mają przygotować na pogrzeb. Badania krwi dalej uparcie wychodziły idealne (ale przecież naczytałam się, że we wcześniejszym stadium choroby we krwi nic nie widać, a ci lekarze - konowały! - próbowali przekonywać mnie, że jest inaczej). OB było 10, potem spadło do 9, ale mnie to nie zadowalało - bo przecież jakieś takie wysokie, no i na forum pisali, że krew okazywała się u nich idealna, a ziarnica była. W końcu zdecydowałam się na USG węzłów chłonnych (prywatnie). Pani doktor ze zdziwieniem nie wykryła żadnego powiększonego. Były, co prawda, dwa "hipoechogeniczne" w pachwinie, jednak przechodziłam miesiąc wcześniej infekcję dróg moczowych, co tłumaczyłoby ich stan zapalny. Ja w to nie wierzyłam, myślałam, że to tam rozwija się ziarnica. Wkrótce wymacałam sobie nad obojczykiem "powiększony węzełek", cała skóra zrobiła mi się czerwona od tego macania. Wpadłam w histerię, mój chłopak musiał rzucić wszystko i jechać do mnie 120 km, bo nie chciałam "umierać" bez niego. Ponowne USG tego "węzełka" wykazało, że jest to w istocie mięsień, który lekko zapalił się od mojego macania. Temat ziarnicy zakończył się. Niestety, podczas badania węzłów jeden z lekarzy rodzinnych zbadał mi również brzuch. Stwierdził, że coś mnie tam pobolewa przy ucisku, ale to raczej nic groźnego. Zaczęło się znowu. Ból brzucha niedający się opanować. Przelewanie i różne dziwne dźwięki dochodziły z mojej jamy brzusznej. Problemy z wydalaniem. Znów bałam się, że mam tam gdzieś raka. Poszłam (prywatnie) na USG. Zrobiłam też po raz enty krew i mocz. USG wyszło super, z wyjątkiem małego kamyczka na nerce, którym akuratnie się nie przejęłam. Ale w USG nie widać wnętrza jelit. Wkręciłam sobie bardzo mocno raka jelita grubego. Oglądałam swój stolec, doszukiwałam się w nim krwi. Kupiłam test na krew utajoną w kale. Zrobiłam sobie nawet marker CEA z krwi. Wszystko wychodziło dobrze, ale lęk nie dawał mi żyć. W końcu zdecydowałam się na kolonoskopię, która kosztowała mnie 350 zł. Diagnoza: jelito śliczne, różowe, nie ma nawet żadnych polipów, niczego. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dolegliwości jelitowe zniknęły. Jak wiecie, niedawno na raka trzustki zmarła ś.p. Anna Przybylska. Strasznie wstrząsnęła mną jej śmierć. Zaczęłam ciągle o niej myśleć. I zaczęło się po raz kolejny. Ból pleców promieniujący do brzucha. Tak bardzo się bałam, że ta straszna choroba dotknęła i mnie. Znowu zrobiłam badania krwi. OB tym razem wyniosło 5, a CRP ciągle utrzymywało się na przyzwoitym, niskim poziomie. Tym razem jednak mama mojego chłopaka zaprowadziła mnie do psychiatry. Dostałam Sulpiryd, Mirtagen na noc (którego nie biorę już, bo ma aspartam - czynnik rakotwórczy) i doraźnie Neurol. Pani dr zapewniła mnie, że żadnego raka nie mam, CRP szybuje wtedy w górę (ha! ale ja w Internecie czytałam, że może być na dobrym poziomie, a i tak...). Powiem szczerze, trochę się uspokoiłam. Chociaż wolałam własną terapię - poszłam jeszcze raz na USG. Traf chciał, że robił mi je specjalista onkolog. Badanie wykazało przepiękne narządy wewnętrzne, nawet kamyk na nerce zniknął. Teraz mam paraliżujący lęk przed rakiem mózgu. Zaczęło się od przeczytania na pudelku o 26-letniej dziewczynie, która sama wyznaczyła swoją datę śmierci i poddała się eutanazji. Chorowała właśnie na raka mózgu. Następnego dnia rano rozbolała mnie głowa. Przypomniałam sobie te wszystkie swoje rentgeny głowy (w lutym uderzyłam się w ścianę), zębów (nosiłam aparat) i stwierdziłam, że jestem w grupie ryzyka. Potem dołączyły się nudności i różne kolorowe plamy latające przed oczami. Przez te bóle opuściłam parę dni na studiach. Doszło do tego, że rano zaczynają się te bóle i nudności - co wpasowuje się w podawane w Internecie objawy. Znowu myśli o śmierci, o tym, że po co pisać tę pracę magisterską i żyć normalnie, skoro i tak zaraz będzie koniec. Dwie wizyty u lekarzy rodzinnych mnie nie uspokoiły. Poszłam więc do neurologa. Pani dr opowiada się za tym, że mam tzw. napięciowe bóle głowy. Jej pierwszą hipotezą były problemy z kręgosłupem, przepisała mi Dexak, który nie pomógł (tak jak żaden przeciwbólowy). Byłam u okulisty, mam od dawna wadę wzroku, o której wiem. Ważniejsze było jednak badanie dna oka, które wykazało brak zmian. Głowa jednak boli nadal i to tak silnie, że czasem płaczę. Dwa tygodnie się z tym męczę. Dzisiaj od neurolog dostałam Propranolol na "wyciszenie". W dodatku boli mnie cały kark i górne mięśnie pleców. Co, jeśli lekarze oceniają mnie przez pryzmat nerwicy? Jak każdy człowiek, tak samo nerwicowiec może zachorować. Co, jeśli to naprawdę guz mózgu? Może ciśnienie w czaszce jeszcze nie jest tak wysokie, żeby było widoczne na dnie oka? Do tego drętwieją mi od czasu do czasu kończyny. Neurolog powiedziała, że mam przyjść za dwa tygodnie, jeśli nie przejdzie i wtedy zrobimy badania. Dwa tygodnie to dla mnie jednak jak nieskończony czas przeżywania koszmarnego lęku. Nie wiem już co robić. Najchętniej poszłabym na tomograf albo najlepiej na rezonans. Ale to są kolejne koszty (pieniążków na razie nie mam), a rodzina i tak patrzy już na mnie jak na stukniętą. Mam wrażenie, że mam tego guza i zegar tyka. Że jeszcze jest w formie niezaawansowanej, daje na razie bóle głowy, nudności i drętwienia, ale za chwilę zdarzy się napad padaczkowy albo jakieś wyraźne ubytki neurologiczne. I wtedy może być już za późno. Kupiłam sobie ciśnieniomierz i non stop mierzę ciśnienie, które oscyluje jednak wokół wartości prawidłowych, tj. 120-125/80. Nie umiem powiedzieć sobie, że to nerwica, bo bóle są tak intensywne. Próbuję się jakoś przekonywać, że przecież OB, gdyby był rozrost nowotworowy, nie spadałoby sobie z 10 na 5, tylko rosło (ale wiadomo czego naczytałam się w Interencie). Bóle są ściskające, raz są w czole, raz na czubku głowy, raz w potylicy, promieniują na uszy, a nawet na język. Jeśli zdarzy mi się przeczytać coś źle, nie przypomnieć sobie czegoś, zaciąć się, szukać słowa - zwalam to od razu na guza. Statystyki na mnie nie działają - co z tego, że 60parę% bólów głowy wiąże się z napięciem, migreną albo infekcją. Dlaczego w tych 0,01% z guzem nie mam być ja, a inni tak? Boję się, że ta szyja, to ucho, które mnie wcześniej tak mocno bolało to właśnie było od guza. Boję się, że będę spoczywać na laurach, a guz rozhula się w moim organizmie na dobre. I wtedy będę żałować i płakać, umierając, że wcześniej (czyt. teraz) czekałam... Apetyt mam bardzo dobry (ale biorę przecież Sulpiryd), nie schudłam. W nocy jako tako śpię. Najgorsze są dni przepełnione myślami o śmierci i okropnym bólem. Siedzę u chłopaka, boję się jechać do mieszkania, które wynajmuję w mieście, w którym studiuję. A mam jechać już jutro W tym tygodniu idę jeszcze do psychiatry, ale... Pomóżcie jakoś Bardzo potrzebuję jakiegoś uspokojenia od drugiej osoby, która być może przeżywa to samo. Przepraszam, że się rozpisałam! PS. Tarczycę też miałam badaną. Fizycznie niby jestem zdrowa (tylko, że ja myślę co innego), ostatnie badanie krwi miało miejsce 15.10, wyszyły lekko podwyższone płytki (414). Chciałam zrobić dziś jeszcze raz "krew", ale pani dr neurolog mnie wyśmiała...
×