Zmagam się z nią przez lata nigdy nie byłam u specjalisty. Raz jest gorzej a raz lepiej, czasem czuję się w 100 % zdrowa a później jakbym miała zaraz umrzeć i ciągle to samo w kółko :) Zaczęło się u mnie od poprawki matury. Chciałam iść na medycynę (dostałam się drugim razem) i tak bardzo stresowałam się maturą że tydzień przed prawie nic nie jadłam i nie spałam. No i na maturze wydarzyło się to - OMDLENIE nawet nie padłam tylko na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami, a trauma na całe późniejsze życie. Pewnie dołączyły się do mojej nerwicy poprzednie wydarzenia mojego życia ale cóż się rozpisywać - nie było kolorowo a ja wszystko dusiłam w sobie i zbyt wnikliwie wszystko analizowałam. Do teraz tak mam, ale walczę z tym. Zaczynam sama dochodzić do źródła problemu i zaczęłam otwarcie mówić o swoich uczuciach, ale czasem ciężko (od razu sobie myślę: co udzie powiedzą? bo zawsze uchodziłam za silną i pewną siebie osobę ale tak na serio to tylko z zewnątrz.
Moim głównym problemem jest obawa przed zemdleniem oraz kołatanie serca.
Boję się robić cokolwiek co może spowodować omdlenie. Z początku było to unikanie kościoła, unikanie stania gdziekolwiek, przebywania w dusznych pomieszczeniach i samotności. Boję się, że nie jestem odpowiedzialna, nie umiem sobie zaufać. Prowadząc samochód myślę sobie, że przecież to nieodpowiedzialne, bo ja mogę zaraz zemdleć a ode mnie zależy bezpieczeństwo innych pasażerów...Itp., itd.
Najgorszym jest fakt, że ostatnio zaczęłam nawet lękać się krwi, zastrzyków i wszelkich zabiegów (a jestem na 3 roku medycyny!) Na pierwszym tak nie było, na drugim troszkę a teraz to się spotęgowało. Bardzo chciałabym to przezwyciężyć bo za rok zaczyna mi się chirurgia więc non stop przebywanie w ciasnej sali może i dusznej gorącej gdzie pełno krwi. Macie jakieś rady?
N.