Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dziewczyna_18

Użytkownik
  • Postów

    72
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dziewczyna_18

  1. Matura nie jest taka zła, na pewno sobie poradzisz i wybierzesz dobre studia Ja też miałam ciężki rok jeśli chodzi o moją psychikę, w sumie to szkoła, życie towarzyskie, nauka stały się takie jakieś nieważne, liczyły się moje myśli, smutek, depresja itd. A zdałam na tyle dobrze, że moge powiedzieć, że dostałam się na chyba dość dobry kierunek na dobrym uniwersytecie, więc z wszystkim można było sobie jakoś poradzić Teraz się nieco boję, bo czas iść na te studia, co to będzie, jak to będzie, czasem wręcz panikuję, a czasami mam to wszystko gdzieś, chciałabym się odizolować od całego świata i od wszystkich ludzi na całej kuli ziemskiej... :/ Czuję się zmęczona, gdy pomyślę o tym, ile pracy mnie czeka no i zaczynanie wszystkiego od nowa... Czemu ciągle trzeba udowadniać innym, że jest się osobą godną zainteresowania, wartościową, czemu wciąż trzeba pokazywać sobie i innym, że jest się ważnym i interesującym człowiekiem, zwłaszcza jak samemu nie do końca się w to wierzy...
  2. Natręctwo to natręctwo, nie jest ważne kogo dotyczy i nie ma rozgraniczenia- jeśli dotyczy mnie to niegroźne natręctwo, a jeśli boję się, ze ktoś mi coś zrobi to już choroba psychiczna. Myśli to myśli, dotyczą najróżniejszych spraw i dotykają daną sprawę z różnych punktów widzenia.
  3. To dość znane natręctwo, często się zdarza Kluczem w jego przypadku jest zrozumienie, że to tylko Twoje myśli, emocje, coś, co jest w Tobie, w Twojej psychice i nijak ma się do rzeczywistości. Takie myśli trzeba po prostu przepuszczać, one nic nie wywołują ani nic nie pokazują, pojawiają się i należy je potraktować jak klatki z filmu. To TYLKO myśli, nic więcej. Nie jesteś chory psychicznie, to natręctwo, a natręctw każdy z nas ma chyba co nie miara Jednak gdyby to uniemożliwiało Ci przez dłuższy okres czasu normalne funkcjonowanie i nie mijało długo, to należałoby się skontaktować z psychologiem, sądzę, że znalazłby bardziej przekonujące argumenty na uspokojenie Cię i przekonanie, że nie musisz myśleć w taki sposób, bo to tylko wytwory Twojej wyobraźni a Ty nad tym panujesz :) Ja miałam natręctwo objawiające się w ten sposób, że gdy stoję na jakiejś wysokości (np. balkon na którymś piętrze) to wydaje mi się, że skoczę i boję się, że to zrobię. Mam tak do tej pory, ale mówię sobie po prostu, że to tylko myśli, nie skoczę, bo panuję nad sobą,a to co się pojawia w mojej głowie nie może wpływać na rzeczywistość, bo to jedynie głupia myśl, trzeba wypuścić ją z głowy, pozwolić przepłynąć przez mózg i zniknąć. :)
  4. A ja się zastanawiam czy moje zakochanie nie jest obsesyjną chorobą, toksycznym zauroczeniem, przez które mogę stracić wiele miesięcy czy lat nawet swojego życia... Pierwszego posta napisałam w tym dziale dość dawno, a ten stan wciąż się u mnie utrzymuje. Chłopaka o którym piszę poznałam przez gg, napisałam do niego, bo mi się spodobał w szkole. Sporo rozmawialiśmy, dużo rzeczy o sobie powiedzieliśmy i polubiliśmy się oboje. Nigdy nie wyznałam mu, co czuję, bo on jest raczej nieufny, też ma problemy ze sobą i swoją psychiką. Ale strasznie mi zaczęło na nim zależeć. Bardzo i mimo że tak mocno chciałam go poznać w realu, to nigdy nie porozmawialiśmy na żywo, mimo że okazji było mnostwo w szkole (czy to nie jest już chore...?) Teraz on wyjechał na rok do UK i straciłam z nim kontakt. W ogóle nie ma dostępu do internetu, bo nie tylko do mnei nie pisze, ale po prostu nie loguje się na swoje strony i z nikim poza rodziną nie utrzymuje znajomości. Strasznie za nim tęsknię i brakuje mi tych rozmów. Stwierdziłam, że poczekam aż wróci zza granicy i wtedy już zrobię wszystko, żeby doprowadzić do spotkania i poznania się osobistego, bo chcę się dowiedzieć jaki on jest naprawdę, nie mam zamiaru żyć ciągle marzeniami i wyidealizowanymi obrazami kogoś z kim w życiu nie zamieniłam słowa bezpośrednio. Jednak nie wiem jak to będzie, stan w którym jestem, możliwość utarty w ogóle tej osoby, zazdrość wręcz paniczna która we mnie się narodziła (bo gdzie on jest, co on robi, kogo poznaje, z kim się zadaje- od razu milion scenariuszy o romantycznych miłościach nawiązanych przez samotne dusze w Anglii... ) sprawia, że nie potrafię cieszyć się życiem tak, jak ono na to zasługuje. Boję się, że sobie z tym wszystkim nie poradzę, że to już nie jest normalne zauroczenie drugą osobą, ale jakaś chora "miłość", choć nigdy nie użyłam tego słowa w określeniu tego, co czuję do tego chłopaka. Wierzę i mam nadzieję, że uda mi się go spotkać, poznać, a gdy stwierdzę, że jest tego wart, obdarzyć go prawdziwym i ciepłym uczuciem, ale sam fakt, że na to liczę sprawia, że zaczynam myśleć, że skoro mam na to nadzieję, to tak się na pewno nie stanie, bo los jest złośliwy i chce mi dać kopa. Ogólnie przez to uczucie mam w głowie chaos, nie wiem, co sobie wmawiam, co jest prawdą, co mi się wydaje, a co jest w rzeczywistości, gdzie jest granica, jak sobie poradzić z ewenetualnym niepowodzeniem, które z trudem przyjmuję do świadomości mimo że uczę się sobie mówić, że to może być pomyłka, że to może nie być ten i że moje nerwy mogą nie być tego wszystkiego warte. Czuję się strasznie zmęczona, coś jak Werter, tyle że w moim przypadku jestem świadoma (może nadświadoma) swoich uczuć, tego, co może się stać i że w mojej głowie póki co są tylko marzenia i fantazje, a może się skończyć źle. Pamiętam tylko, że kiedy z nim rozmawiałam to czułam się tak czysto, zdrowo i spokojnie, jak nigdy jeszcze i mówię sobie, że to jakiś znak... A od niego niczego nie wymagam dla siebie, chciałabym mu dać szczęście, jeśli okazałoby się, że do siebie pasujemy. Ile rzeczy buduję sobie na tym zakochaniu to jest masakra, ile refleksji, myśli,stanów wzmożonego entuzjazmu i dogłębnej depresji przez to doświadczam...Dlatego się boję. Bo już nie wiem. A przez najbliższy rok nie będę miała chyba z nim kontaktu... A mieliśmy wysyłać do siebie długie listy... Może ma tam nowe życie? Może poznał mnóstwo ffajnych ludzi i nie chce wracać do przeszłości? A może ma tyle pracy? Jak jest w tej zasranej Anglii...? Może o mnie zapomni ? Sami widzicie... Musiałam się wygadać, choć gdybym chciała jeszcze lepiej ukazać wszystkei moje myśli z tym związane to nie starczyłoby ani waszej energii na to, żeby to czytać, ani dnia na to, żeby to napisać...
  5. Ja mam tak, że zdaję sobie sprawę z tego, że marnuję swój czas na rozmyślenia w złych kategoriach o sobie, świecie, ludziach, życiu, na dobijane się, narzekanie, marudzenie, żalenie się, nieumiejętnmość czerpania radości, poniżanie siebie. Chcę żyć i przeraża mnie fakt, że życie jest takt krótkie, a ja nie umiem sobie z nim poradzić i czerpać z niego radości i męczy mnie myśl, że jak będzie ze mną, zależy ode mnie, od mojego podejścia... Mam zmarnować swój czas? Ja idę teraz na studia i też wszystko mnie przeraża, boję się i nie mam na nic siły ani ochoty. Zamiast czerpać satysfakcję z tego, że będę studiować, poznam nowych ludzi, nowy świat itp, ja tylko widzę złe strony. Ech
  6. Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy ponad swoje szczęście przedkładasz szczęście tej drugiej osoby, pragniesz przyczyniać się do jej szczęścia i chcesz, by się uśmiechała jak najczęściej. Całkowite wyzbycie się myślenia kategoriami: jest MI z nią dobrze, to JA czuję przyjemność, lubię to bo to MNIE uszczęśliwia. Najważniejszym znakiem jest to, że czujesz radość, gdy przyczyniasz się do szczęścia tego kogoś i to się nie zmienia mimo upływu czasu...
  7. No właśnie tego próbuje się nauczyć- że nie od naszych myśli i przewidywań zależy,czy uda nam się stworzyć związek, ale od dojrzałości obojga z nas. Obu stron. I możemy się zakochiwać w taki sam sposób zawsze, ale jeśli trafimy na kogoś, kto nie potrafi kochać , a umie tylko się fascynować, nie uda się. Nie nasza w tym wina. Nie naszych myśli... Ale w końcu znajdzie się KTOś :)
  8. No ja mam tak samo. Przeciwieństwa mnie właśnie mało interesują. Chyba wybrałam kogoś podobnego do siebie.. :) Ech, czasem to nie jedyna droga ratunku, ale po prostu osamotnienie, brak kogoś szczególnie drogiego naszemu sercu sprawia, że czujemy się znacznie gorzej. Dodatkowe źródło przybicia...A jak się wie, że dla kogoś się jest kimś wyjątkowym i ta osoba dla nas też- świat jakoś jaśnieje. Chociaż trochę. Tak zauroczenie ma cechy nerwicy obsesyjno-kompulsywnej. Znalazłam to w necie. ;p http://www.laboratoria.net/pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1340 masakra :) Właśnie staram się dojrzeć do dojrzałego postrzegania miłości. To też trudne. :) Hmm, osoby takie jak my cierpią chyba na nadświadomość. Wydaje mi się, że wszystko odczuwamy bardzo jaskrawo, wyraźnie i boleśnie świadomie. Także jeśli chodzi o miłość. To może być źródłem wielu cierpień :/
  9. Sorrow: Więc sądzę, że się jednak zrozumieliśmy, bo ja też dochodzę do takich wniosków. Widocznie źle zrozumiałam to, co mówiłeś Tylko to co piszesz jest takie poważne;) , ja jestem niestety (?) niepoprawną romantyczką, którą nazywa to wszystko po prostu tą "drugą połówką". Ale sądzę, że konkluzja jest taka sama. :) fiufiu: Dokładnie... Ale i tak sądzę, że pomimo wszystkich niepowodzeń, w końcu dogonienie tej jakże wymarzonej miłości jest warte starań, cierpliwości, trudu i wielokrotnych prób...Szkoda tylko, że to tak boli, gdy kolejne zauroczenie okazuje się TYLKO zauroczeniem i niczym więcej, albo nawet straszną pomyłką, złudzeniem, które nie dało nic prócz cierpienia. Gdzie jest w końcu kres tych poszukiwań?
  10. Instynkt, instynkt, instynkt... Nie. Instynkt to by był gdyby się szukało w drugiej osobie zaspokojenia swoich potrzeb i wyłącznie przyjemności. A przecież miłość taka dojrzała to też cierpienie, współcierpienie i na to trzeba być przygotowanym. I -co więcej- tego trzeba chcieć! Czy zwierzęta szukając partnera do kopulacji myślą o tym, jak go uszczęśliwić albo chcą przejąć na siebie część jego bólu :/ Raczej nie... I tym się różni miłość człowieka od zwierzęcia. A zakochanie jest jej pierwszym etapem, trudno, także my mamy w sobie coś ze zwierząt, pewne mechanizmy w naszej naturze, jesteśmy częścią przyrody i jakby nie jakieś elementy z tego w nas pozostały. Tylko że, kolejna różnica, w świecie zwierząt, instynktownie wybiera się obiekt najładniejszy, najlepszy, największy, najsilniejszy, idealny. Nie słyszałam przypadku, żeby wilk związał się z wilczycą, albowiem spodobał mu się w niej jej uśmiech. Czy klacz wybrała sobie na partnera rumaka, który urzekł ją swoim spojrzeniem. U ludzi tak się właśnie zdarza- gdy naprawdę zależy komuś na prawdziwym uczuciu nie będzie szukał ideałów, nie będzie nawet panował nad tym, a nagle zauroczy się kimś kto spojrzał właśnie tak czy się jakoś miło uśmiechnął. I to się dzieje mimowolnie. Zresztą kolejnym etapem zakochania jest poznawanie drugiej osoby. I przekonywanie się jak daleka jest ona od ideału, a mimo wszystko akceptowanie jej. W świecie prymitywnych instynktów też tego nie ma. Ludzie potrafią panować nad instynktami i umieją sprawić, że nie opanowują one ich całego życia. Wszystko zależy od silnej woli. Bo to, co się dzieje między ludźmi jest naprawdę inne od tego, co się dzieje w świecie zwierząt...
  11. Jeśli chodzi o wygląd, to także kwestia tego swoistego mechanizmu zakochania- najpierw ktoś w jakiś sposób Ci się podoba, przyciąga Cię, interesuje...To musi być, musi się pojawić, żeby to się mogło rozwinąć... Więc nie ma co się martwić tym, że ktoś się podoba na początku z wyglądu i staje się "obiektem" ( polowanie na króliczka ) Byleby poznało się tę osobę wewnętrznie i także w środku się ją polubiło, zaprzyjaźniło się z nią... Ech, chyba nawet osoby z problemami z własną psychiką mają prawo do miłości, bo czym są gorsze od innych? Tylko, że wszystko u nas wydaje się dużo bardziej skomplikowane niż jest faktycznie, tak jak każda sfera naszego życia...I nawet miłość może stać się dla nas kartką papieru, na której pojawiają się ślady naszych zranionych myśli. Zapewne to, że "wybierasz" osoby nieosiągalne jako obiekty swoich marzeń kryje w sobie kolejną cechę Twojej psychiki. Ale jaką? Może to, że tak boisz się odrzucenia, a z drugiej strony tak chcesz czuć to, co czują osoby zakochane sprawia, że angażujesz się w zauroczenie kimś, kto jest w ogóle nie z "Twojego świata"?? Ja po prostu się obawiam. Że nic z tego, jak zwykle. Nie umiem się cieszyć oznakami sympatii, które powinny mnie wprawiać w błogość, szukam wszędzie drugiego dna, mnożę wątpliwości, bo to, żeby mi się udało, właśnie z osobą, na której mi tak zależy,wydaje mi się tak nierealne... Brak pewności siebie?
  12. Miłość odwzajemniona to pewna ostoja, która daje spokój, spełnienie i szczęście. Ale zakochanie nieodwzajemnione bądź przed którym długa jeszcze droga do celu to źródło lęku, niepokoju, niespełnienia i przerażających myśli o samotności, o tym, że ten ktoś wybrany może uciec, wymknąć się z rąk i już zawsze będzie się samemu... Wtedy przestaje się myśleć racjonalnie, to jak gorączka, stan nienaturalny, i dlatego budzi wątpliwości :/
  13. Hmm... Tak ostatnio się zastanawiam. Kiedy zauroczenie drugą osobą zaczyna być chorobą, natręctwem bądź czymś niebezpiecznym? Czy każdy zakochany człowiek ma głowę przesiąkniętą marzeniami na temat swojego obiektu westchnień, czy to może już coś nienormalnego? :/ Wszystko w moim życiu jest nienormalne, nawet w czymś, co wydaje mi się powszechne, zwyczajne i w porządku dla innych, gdy ja to przeżywam wydaje mi się to kolejną obsesją mojego życia Czy gdy się myśli o kimś niemalże bez przerwy, wyobraża sobie go, marzy o nim, tworzy różne scenariusze wspólnych chwil, myśli jak go uszczęśliwić, szuka go w tłumie, zastanawia się nad jego życiem, tęskni non stop, ciągle patrzy czy jest na gadu, czy to jest zwyczajne? Normalne? Nie kontroluję go, nie piszę bez przerwy smsów,nie wydzwaniam, nie chodzę za nim, nawet go nie znam za dobrze, bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że idealizuję jego osobę, jestem wszystkiego świadoma, co z tego, skoro wydaje mi się, że to kolejna CHORA rzecz w moim życiu??? Można zachorować na zakochanie... ? Czy może szukam oznak psychicznej obsesji nawet tam, gdzie ich nie ma...? Może to jest mój problem? Ech Pozdrawiam wszystkich.
  14. Ostatnio jakoś się trzymam. Wmawiam sobie, że świat moich myśli, to świat, który jest zupełnie niepowiązany z rzeczywistością. Że wszystko to, co sobie mówię, jest wynikiem mojej subiektywnej oceny, nic poza tym. Że życie toczy się po swojemu i nie podporządkowuje się moim chorym myślom, a przeszłość jest bez znaczenia, bo ważniejsza jest przyszłośc, sukcesy są ważniejsze od porażek. I skoro już tyle przeżyłam trudnych momentów w swoim życiu, tyle pokonałam, to pokonam także i to. Sama stworzyłam taki świat, więc sama też mogę go zniszczyć i spróbować na nowo... Nie wiem na jak długo mi zostanie takie myślenie, na razie jest ok. Naprawdę wymaga to wielkiego wysiłku czasem, żeby nad sobą panować, ale może jednak poradzę sobie bez leków. I bez lekarza. To przecież chyba możliwe.. :) Od dwóch tygodni otchłań myśli nie wraca..Ale nie mówię hop. Może mój nowy sposób myślenia pomoże komuś, kto ma tak samo...Chciałabym :)
  15. To, że myślisz o przeszłości, żeby uciec od teraźniejszości i to, że to się nasila nie jest dobrym znakiem. Próbuję wczuć się w Twoją sytuację i nawet ją rozumiem, ale jednak powinieneś żyć tym co teraz i tym co będzie. Nie twierdzę, że od razu powienieś biec do psychologa, ale najpierw sam musisz zacząć panować nad sobą i nad tymi myślami. Bo możesz się po prostu zgubić w pewnym momencie. I zapomnisz, że żyjesz- tu i teraz, z takimi, a nie innymi ludźmi, w tym świecie, a nie innym. Wtedy będziesz już potrzebował pomocy. Dużo zależy od naszego podejścia do wielu spraw. Wszystko wychodzi z nas, z naszych myśli, z naszej głębi.. I trzeba w sobie spróbować znaleźć tę siłę, która pomoże nam nad tym zapanować. Spróbuj to ograniczyć. Nie przywołuj tak usilnie wspomnień, staraj się odganiać od siebie te uporczywe myśli o przeszłości. I rozejrzyj się dokoła, zacznij żyć tym, co teraz. Te chwile też będą kiedyś należały do przeszłości. Żyj tak, żeby za parę lat miło wspominać (od czasu do czasu oczywiście ) te momenty. Po co żyć przeszłością, tym co było. Jeszcze tyle pięknych chwil można przeżyć...
  16. Wiem, też im więcej się staram tym gorzej, ale to raczej nie nasz wpływ, ale tego co się dzieje dokoła. To, że się staramy świadczy o nas jak najlepiej. A to, że nam się nie udaje...Czy to nasza wina? ( Ile można dostawać kopów w dupę od życia? Kiedys chyba wreszcie coś drgnie. Poczucie beznadziejności to taka subiektywna ocena, która nie ma na nic wpływu. Na nic. Jedynie na nasze samopoczucie. To moje nowe odkrycie, które próbuję sobie wpoić. :/
  17. Właśnie. Wybić się ze schematów i pomóc komuś uwierzyć w sens życia. To jest moje marzenie. Żeby stać się dla kogoś iskrą, zmienić światopogląd choć jednej osobie na świecie, by zaczęła dzięki mnie mieć nadzieję, by poczuła się akceptowana i wartościowa, jeśli ma z tym problemem, żeby można żyć dla kogoś, by uczynić tę osobę szczęśliwą. Tylko fakt - żeby tak się stało, trzeba najpierw zaakceptować samego siebie.. A to takie trudne... Ale co mnie pociesza- u osób takich jak my bardzo rozwinięta jest wrażliwość i zdolność empatii, tak mi się wydaje.. Więc nawet w tym wszystkim można zobaczyć jakieś pozytywy. Byleby przemówiły one do nas silniej niż to wrażenie własnej beznadziejności i nieprzydatności... Nie ma ludzi beznadziejnych. Są tylko tacy, którym się wydaje, że są beznadziejni.. I w tym jest problem. W tym "wydawaniu się", które tak ciężko pokonać. PS. Ja też wybaczam, że w pewnym momencie zaczęło się nie na temat! ;pp
  18. Nadzieje może dać wrażenie, że jesteś do czegoś stworzona/y, przeznaczony/a. Bo każdy jest. Może do tego, by pomóc komuś ocalić jego wnętrze,dusze,w jakiś sposób- życie.. ? Nie wiem, ja się pocieszam tym, że po coś muszę żyć i prędzej czy póżniej odnajdę cel i powołanie..Mam nadzieję, że okażę się komuś potrzebna, naprawdę potrzebna.. :)
  19. Co najważniejsze, najpierw trzeba mieć do psychologa skierowanie od lekarza rodzinnego. I nad tym ubolewam, bo ten mój to... No! W każdym razie po tym, jak się zdobędzie to skierowanie należy zapisać się do psychologa, a do jakiego to zależy od Ciebie. A on już coś zaradzi. Mam nadzieję Kurczę, no to trzeba sprostać wyzwaniu numer 1- udać się po skierowanie, jak mi lekarz nie da to zacznę mu grozić, może się przestraszy ;p
  20. Oj, ja mam bardzo podobnie. :) Tez niby zdaję sobie sprawę, że to wszystko siedzi we mnie, ten lęk, obawy, nerwy, że z zewnątrz to zupełnie inaczej wygląda i ogólnie moje myśli nie mają na nic wpływu. Ale to nie dochodzi do mnie w pełni :/ Chyba wybiorę się z tym do psych bo to się pgarsza. Najgorzej jest, jak wyobrażam sobie różne "scenariusze" tego co może się wydarzyć, a potem mi się wydaje, że wpływają one na rzeczywistość..:/ Nie można za długo czekać, kiedy w grę wchodzi psychika. Im szybciej poszuka się zaufanego specjalisty tym lepiej bo tym krocej będzie trwało leczenie a czekanie tylko może wszystko pogłębić...
  21. Tak sobie czasem myślę, że wiecznie tak być nie może. W końcu do takich osób jak my,które nie wierzą w siebie, mają mętlik w głowie i problemy ze sobą, musi się też uśmiechnąć w końcu szczęście. Musi, bo dlaczego nie? Niby w czym jesteśmy gorsi od innych?? Musimy zrozumieć, że nie jesteśmy gorsi. No, tylko jak? Tylko pozostaje się nie poddawać, mimo wszystko :) Może naszym szczęściem będzie wlaśnie zwycięstwo?
  22. Kurczę...Trudno mi w ogóle okreśłić, na czym polega mój problem. Bo sama czasem go nie rozumiem, sama siebie nie rozumiem. W przypływie tego stanu napisałam sobie taki teskt, może on coś wyjaśni: Nie wiem, co mi jest, myślę nawet żeby się tak jak ty zapisać do psych ale nie wiem co jej powiem. Ja po prostu mam taki stan, że mam miliardy myśli na sekundę, aż można zgłupieć i nie mogę ich uciszyć. Non stop myślę, wydaje mi się, że moje obawy,myśli mają jakąś twórczą moc i że cały świat jest przeciwko mnie. Że to na co mam nadzieję, nie może się spełnić, moje marzenia muszą okazać sie złudne, a moja wiara nie istnieje, tylko tak mi się wydaje. nie powinien się do mnie nikt zbliżać...( NIe powinnam szukać przyjaciół ani miłości, bo to nie dla mnie, bo to wszystko żłduzenie, bo ja i tak zwiariuje i się do niczego nie nadaję, nie mam siły już. Chciałabym spać tylko non stop i nie mieć myśli, być pustą lalką bez mózgu. wszystko co dobre, to tylko moje wmawianie sobie, ze mysle dobrze, ze mma dobre zamiary, ze chce dobrego, ale nic to sie nie moze udac, bo to tylko moje wmawianie sobie, a Bóg musi chronić innych przede mną dlatego mi na nic nie pozwoli. Jestem jednostką podświadomie dążącą do autodestrukcji, wybrykiem natury skazanym na porażkę, niewypałem, który szybko trzeba usunąć z tej ziemi, bo to prosdukt nieudany.... Chwytam się każdej brzytwy, żeby nie utonąć ale nie wiem czy to ma sens, czy cokolweik ma sens... Trochę długie wyszło. Sorry No cóż, nie wiem, czy jakoś w końcu mi się uda..
×