Chyba jesteśmy w podobnym fragmencie życia. Planuję zakończyć swoje małżeństwo..a raczej to co z niego zostało i czym było. Mam nadzieję, że to świadczy o tym słynnym zdrowym podejściu :)
Umknął Ci chyba kawałek mojego tekstu. Od lat jestem na terapii (dziękuję za linka ) Właśćiwie to, że zlikwidowałam mojemu mężowi komfort picia, myślę, że było jednym z powodów dla których przestał pić. Jest trzeżwym alkoholikiem od ok.3 lat. Chociaż trzeźwy to jednak wydaje mi się za duże słowo. Bardzo łatwo przyszło mu zostawić alkohol jak na dziesiątki lat picia i po pewnym czasie jak zwykle pokazało się drugie dno. A z tym już (przynajmniej teraz) nie chce się zmierzyć.
I właśnie w momencie gdy ja po latach terapii dla spółek myślałam, że zaczyna się "prostowanie" zaczęłam się źle czuć. Coś było nie OK,nie umiałam tego wyczaić. Obraz zaciemniała mi sytuacja z moją matką, która zażądała ode mnie opieki. Chciała, żebym zostawiła swoje życie zawodowe i rodzinne i przeniosła się do niej. Zorganizowałam jej pomoc dochodzącą a później pobyt w dobrym domu opieki. Zmarła rok temu. Poszłam na terapię analityczną, żeby zrozumieć dlaczego po śmierci moich rodziców, gdy umierali na moich rękach, jedynym uczuciem jakie się pojawiło była ulga, zero żalu, smutku,.... (cały zestaw domowy o jakim pisała aardvark3 był moim chlebem codziennym w dzieciństwie).
Wracając jednak do wątku, przez wiele miesięcy czułam się źle, reagowało również moje ciało, chorobami i tyciem. nie wiedziałam co się dzieje, ja na terapii, mąż cały czas w terapii...a tu coraz gorzej. On cały czas w mechanizmach (trochę się znam na tym, zawodowo pracuję w uzależnieniach)...ja przy rozmowie z nim dysocjuję, tracę możliwość logicznego myślenia, zapominam...ki diabeł.
Postanowiłam wyprowadzić się z domu na czas jakiś, żeby złapać dystans do siebie, zobaczyć co się ze mną dzieje. Wiedziałam, żę moje stany są związane z dzieciństwem, powrotem do tamtych czasów gdy panował chaos...ale przecież od lat porządkowałam swoje życie... I wtedy wydarzyło się coś...on zostawił coś na wierzchu a ja to przeczytałam. Nie wiem jak to ocenicie, czy mogłam, czy nie mogłam. Czasami myślę, że zostawił to specjalnie. W każdym razie dowiedziałam się, że przez cały czas małżeństwa miał inne związki, kilkuletnie, kilkutygodniowe, inne, żę sam się określa mianem seksoholika i jest z tego dumny.
Nie by ło we mnie bólu, gdy to czytałam. Zal jedynie dla siebie a później przez parę dni smutek. Gdy smutek przeszedł przyszła jasność i ulga. Kończę swoje sprawy i planuję nowy etp życia. W czerwcu wyjezdzam, w lipcu przeprowadzam się do mojej przyjaciółki...mam trochę skomplikowaną sytuację jeśli chodzi o własność mieszkania i mój mąż może się nie zgodzić na swoją wyprowadzkę. Pewnie ja będę musiała coś zaproponować, przygotowuję się do tego.
Dlaczego tutaj o tym piszę ? Kiedyś gdy byam bardzo młoda dla mojego męża rzuciłam chłopaka, który był we mnie bardzo zaangażowany, ale był ciepły, spokojny, nie ciągnął mnie za włosy w krzaki...taki nudny był, jak cholera, choć mogliśmy godzinami gadać o tym co oboje kochamy do tej pory, o książkach.
Rzuciłam go bez chwili namysłu dla tego haju, szaleństwa, dla tego starania się o uczucia, jaki reprezentował mój mąż. O...tu nie było nudno...tu tak wiele zależało ode mnie.
I to jest to wiano, które z domu wyniosłam, to jest ta mądrość, której nauczyli mnie moi rodzice, chociaż odkąd pamiętam byłam w opozycji do nich, i to jest ta miłość, na którą musiałam zasłużyć ale mi się nigdy nie udawało.
Dobrze, że teraz cenię spokój...i tę nudę......
Spokojnej nocy i bardzo dobrze, że jesteście :)