Skocz do zawartości
Nerwica.com

novibe

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez novibe

  1. A ja mam natrętne myśli, że szatan (w ukryciu bo kontaktu, żadnych opętań, itd. nie mam) mi pomaga i przez to pójdę do piekła, chociaż nic się nie dzieje paranormalnego w moim życiu. Głupie, absurdalne, ale to siedzi we mnie i koniec. Mnie się wydaje, geneza tego jest w tym co opisywałem kiedyś w swoim wątku i z niepewności tego, co będzie po śmierci. Gdybym mógł zajrzeć w oczy śmierci eh... życie byłoby prostsze. Fakt, że Jezus wygrał ze śmiercią mnie nie przekonuje, bo okres wiary bez przekonania i ze strachu przeżyłem i nie rozwiązał moich kłopotów, a nawet je pogłębił. Może ktoś byłby taki miły żeby mi pomóc racjonalnie wypędzić tą myśl? Ostatnio byłem u psychologa, który mi pomógł z pewnymi przekonaniami, więc ostatnio czuję się nieco lepiej
  2. Witam, mam prawie 20 lat i od wielu miesiecy natrętne myśli, które przeszkadzają mi swobodnie funkcjonować - mam uczucie, jakbym miał zablokowany i otępiony umysł, mam bardzo kiepską koncentrację co mi przeszkadza w osiąganiu dobrych wyników w nauce i straciłem najzwyklejszą radość z życia i spontaniczość co mi również przeszkadza w życiu towarzyskim. Nigdy o nich nikomu nie mówiłem, bo wierzylem, że przyjdzie taki dzień kiedy sobie sam z nimi poradzę, ale niestety to nie ma końca, jakkolwiek zaprzeczam tym myślom, ciągle myślę co to może być jeszcze najgorszego. Może teraz przelewając je anonimowo tu zobaczę z dystansu jak bardzo są absurdalne. Byłoby by mi miło, gdyby ktoś to przeczytał, może dostanę jakieś ciepłe słowo czy wsparcie. Mój przypadek ściśle wiąże się ze sferą duchową. Gdzieś do ok. połowy liceum byłem obojętny na sprawy religijne, mocno wątpiłem w istnienie Boga, potrafiłem się śmiać z tych spraw, byłem bardzo zdystansowany. Sumienie miałem jak każdy, ale po prostu nie przywiązywałem do niego zbytniej wagi. Myślałem sobie, że może jak będę stary to będę o tym myślał, teraz mam to gdzieś, bo kiedyś przyjdzie na to czas. Wcześniej było gimnazjum i bierzmowanie - nie chciałem go brać, ale wiadomo - presja otoczenia. Wstydziłem się, czy po prostu miałem gdzieś bezpośrednio przed bierzmowaniem pójść do spowiedzi, więc nikomu o tym nie mówiąc przyjąłem je świętokradzko - podziałało to na wyobraźnię, odezwało się sumienie, ale olałem to jeszcze wtedy jakoś. Na początku 2012 zwróciłem uwagę na grzechy przeciw Duchowi Świętemu, a zwłaszcza zacząłem niepokoić się punktem szóstym. W międzyczasie rozwijały się u mnie w głowie wtedy z pozoru niegroźne rytualne myśli typu: jeśli nie zrobię tego, to się stanie to i to, dotyczące bardzo różnych spraw. Dochodzę do momentu po którym sfiksowałem. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale w maju '12 wkręciłem sobie w myślach że zapaktowałem z diabłem. Pojawiła się we mnie myśl typu: "byłbym gotów podpisać pakt z diabłem by stało się 'to'". 'To' się stało (to zdarzenie było możliwe, ale jednak to był duży fuks) co mnie bardzo obruszyło, zacząłem się bardzo niepokoić, bo nie chciałem paktować z nieczystymi siłami i myślałem nad tym czy do tego doszło czy to była tylko myśl. Po ok. dwóch tygodniach popełniłem w moim mniemaniu "ciężki grzech" i zaczęła się spirala niepokojących myśli. Uległem wbrew sobie mechanizmowi obronnemu czyli wierze - zacząłem chodzić do kościoła, zacząłem przygotowywać rachunek sumienia by w konsekwencji pod koniec roku pójść do spowiedzi generalnej by wszystkie te sprawy zostawić za sobą i w 2013 wejść religijnie - przekonywałem siebie, że wiara uczyni mnie "dobrym" człowiekiem. Początek 2013 był mocno postny, nie podobało mi się to, bo ograniczałem sobie mocno przyjemności. Wczesną wiosną '13 poszedłem do spowiedzi (bardzo skrupulatna), sielanka trwała jakieś 2 tygodnie, bo nie mogłem sobie poradzić z masturbacją i wyrzutami. W połowie kwietnia '13 zacząłem się zastanawiać nad sobą i przyszło przepotężne rozdarcie między wiarą a swoimi pragnieniami - chciałem cieszyć się życiem, a zarazem chciałem być skrupulatnym (miałem lęk przed nawet najmniejszym grzeszkiem) katolikiem. Właściwie to wtedy zaczęły się te wszystkie opisane na początku problemy, bo do tego czasu dobrze funkcjonowałem. Wakacje właściwie zmarnowałem przez walkę tych dwóch sił, jednego dnia czułem się dobrze, innego tragicznie, miewałem ogromne huśtawki nastroju. Na początku września byłem u spowiedzi (starałem się zahamować skrupuły - było tylko 11 grzechów, a nie dwie strony), która nie dała mi żadnej ulgi i pod koniec września postanowiłem dać sobie spokój z opcją duchową bo stwierdziłem, że pójście tą drogą w 2012 to był zły mechanizm obronny a wiara ze strachu nie ma żadnej wartości. Jesienią '13 poszedłem na studia do innego miasta, niestety ciężka głowa bardzo mi przeszkodziła w kontaktach z innymi i z nauką. Myśli o wiośnie '12 nawracają jak trauma, logiczne argumenty na ich zaprzeczenie nie działają, bo te myśli się uruchamiają bez końca. Do tego mam przeczucie, że zapomniałem o czymś bardzo złym. I tak jest do dziś, sesja się zbliża, a ja nie czuję się świeżo, z ludżmi też zbytnio nie potrafię rozmawiać, bo nie potrafię nic wymyślić (skoro mam uczucie otępienia) - owszem jak byłem młodszy byłem nieśmiały, ale no bez przesady. Wszystkim się przejmuję, mam problemy z podejmowaniem intuicyjnych decyzji, nie potrafię "dać na luz". Mam w głowie myśli, że i tak jestem potępiony, że pakt z diabłem jest nieodwracalny (a przecież nie było w rzeczywistości żadnego paktu bo to tylko bajeczka wymyślona w Fauście bez potwierdzenia w biblii, a nawet jeśli był, to i tak oczyszcza to spowiedź, bo dobro jest silniejsze od zła). Z drugiej strony trochę boję się śmierci, jedna część mnie chce mieć to gdzieś, a druga strona chce mieć określone 'stanowisko' wobec sprawy, a chrześcijańskie zbyt mocno mnie nie przekonuje. Jak chciałbym się czuć? Tak jak kiedyś, czyli cieszyć się życiem i mieć dystans do spraw duchowych. Po napisaniu tego nadal czuję się tak samo nigdy nie zdecydowałem się pójść do psychologa z tym - może to był błąd i pora się wybrać? ale nie chcę się przyznać do "porażki" Dziękuję i pozdrawiam.
×