Witam.
Mam problem z odnalezieniem celu w życiu. Zacznę może od początku.
Jako dziecko byłem gruby, nie uprawiałem sportów, siedziałem w domu bo rodzice nie chcieli mnie wypuszczać żebym się nie rozchorował. Całą podstawówkę miałem zwolnienie z WF-u. Uczyłem się bardzo dobrze i ukończyłem ją jako najlepszy uczeń w szkole.
W gimnazjum troszkę schudłem ale nadal miałem zwolnienie z WF-u. Mam alergię i niby przez to nie wolno mi było ćwiczyć. Przez to byłem zżyty z kolegami. Nie wychodziłem z nimi. Widziałem się tylko w szkole. Nie czułem się atrakcyjny. Byłem na uboczu. Nadal dobrze się uczyłem, wygrywałem konkursy i ukończyłem gimnazjum z bardzo dobrym wynikiem. Nie żałowałem że opuszczam znajomych.
W liceum poznałem nowych kolegów i bardziej się z nimi zżyłem. Chodziliśmy na pizze/piwo itp. Nauka szła dobrze i skończyłem LO z super wynikami i wyróżnieniami. Tutaj kończy się moje szczęśliwe życie. Tutaj zamykam rozdział w którym mogę powiedzieć, że dałem z siebie 100 procent.
Największym błędem życiowym był wybór studiów zaocznych i kierunku. Nie poszedłem nigdzie do pracy bo zgodziłem się opiekować i doglądać niepełnosprawnego członka rodziny. Niby pieniądze na studia miałem z tego, ale widząc ile zarabiają inni na budowach byłem zazdrosny. Poza tym wstydziłem się tego co robiłem. Zacząłem okłamywać znajomych, że dorabiam dorywczo. Straciłem kontakt z kolegami z liceum którzy wyjechali do miasta na studia. Stałem się samotnikiem. Jeszcze pierwsze pół roku było znośne bo skupiłem się na nauce, ale potem było coraz gorzej. Inni kupowali samochody i gadżety a ja wszystko odkładałem na dojazdy i czesne. Od pół roku nie pobieram już pieniędzy ale nadal opiekuję się niepełnosprawnym. Jestem bezrobotnym i jedyny dochód to stypendium. Pogorszyłem się w nauce. Zawsze byłem ambitny i przyzwyczajony do zdobywania nagród i zwyciężania. Teraz jestem średnim uczniem, nie wiem jak napiszę pracę inżynierską skoro nic nie umiem. W tygodniu mam czas ale nie mam ochoty na naukę. Dni mijają a ja nic się nie uczę. Nie mam przyjaciół. Jak idę do baru kolego i spotykam innych nie mam tematu do rozmów. Żyję na wsi i ciężko znaleźć kogoś o podobnych zainteresowaniach. Każdy tylko dyskoteki, samochody, alkohol. Ja nie umiem i nie lubię tańczyć, mam 20 letni samochód i nie lubię alko. Nie chcę przynależeć do takich grup ludzi.
Najgorsze, że nie raz mam potrzebę pogadania a nie mam z kim. Rodziców nie chcę obarczać problemami bo wiem, że mam w życiu niby dobrze a nie umiem tego docenić. Nie mogę sobie z tym poradzić. Nie umiem doceniać tego co mam. Nie lubię dziedziny w której się kształcę i nie wiem co mam dalej w życiu robić. Zamiast być twardym i wziąć się za siebie to czuję się rozbity i słaby. Nie okazuję tego ale wewnątrz jestem na dnie. Jak rozdeptany robak...
Ktoś chętny do szczerego pogadania? Mile widziane słowa krytyki ale i otuchy.
Pozdrawiam.