Skocz do zawartości
Nerwica.com

Matthew

Użytkownik
  • Postów

    30
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Matthew

  1. Gdybym mógł to przyjąłbym wszystkich na siebie, bo sam sobie nie jestem w stanie nic zrobić (przynajmniej narazie), ale koleżankę śmierć przyjąłbym z uśmiechem na ustach. Tylko ta szmata przychodzi, patrzy i idzie dalej zbierać swoje żniwo wśród ludzi, którzy są naprawdę komuś potrzebni.
  2. Czasami sie słyszy w telewizji o psychopatach i mordercach tylko gdzie oni są kiedy są naprawdę potrzebni?
  3. Witam. Nie mam siły czytać wszystkiego od początku (przeczytałem tylko kilka pierwszych stron), ale mam może błahe pytanie: A co zrobić jeżeli wszystkie problemy wynikają z mojego własnego wyboru? Mam na myśli teorie niejakiego Adlera, o której niedawno usłyszałem - pasuje do niej jak ulał. Ja po prostu przyzwyczaiłem się do swojej roli ofiary i po prostu uważam, że należy mi się wszystko złe co mam i nawet czasami sam przysparzam sobie cierpień za kare, że jestem taki głupi.
  4. Dzięki za pozdrowienia oraz dobre słowo. Niestety psycholog odpada przynajmniej dopóki nie wyniosę się z domu. Rodzina by mnie wyśmiała albo zaczęła niańczyć, w obydwu przepadkach nie zniósłbym wstydu, a sam nie mam kasy. Co do forum-faktycznie czytanie pomaga. Wielu ludzi ma podobne problemy. Niestety znajomość przez neta odpada. Jeżeli mam się w końcu wziąć w garść to nie będę miał czasu na PC'ta, bo to on głównie pożera większość mojego wolnego czasu. Po prostu kiedy jest mi źle to odcinam się od rzeczywistości i czytam książki fantasy albo pogrążam się w wirtualnym świecie, bo tu człowiek może być kim chce a czas mija bez zmartwień. Nawet ostatnio z tego powodu niestety powiększyła mi się wada wzroku. Myślę, że sam dam sobie z tym rade, bo już radziłem sobie z dużo większymi zmartwieniami i żyje (choćby nie wiem jak źle mi nie było). Ale jutro wszystko się może zmienić... Dziś mam dobry dzień. Dopóki nie widzę ich jak sobie okazują uczucia (są raczej skryci) wszystko jest ok. PS. Może jednak nic mi nie jest tylko potrzebowałem wyrzucić to z siebie? Pożyjemy, zobaczymy. A jeśli ni,e to do zobaczenia po tamtej stronie... PS2. Jak czytam to co pisze to z żalem muszę stwierdzić, że naprawdę jestem bardzo dziecinny. I to mnie martwi jeszcze bardziej.
  5. Mam 18 lat. Niby mało i mój problem jest zapewne typowy dla mojego wieku. Czas leczy rany (przynajmniej mam taka nadzieję), ale ja nie mam czasu, bo jestem przed maturą której boje sie jak cholera. Nie chce nikogo zanudzać, ale krótko nie potrafię. Poza tym im więcej napisze tym bardziej mi ulży. Zacznę od początku: zawsze miałem dziecinny wygląd, jestem niski (ok. 170cm), zadarty nos, drobna i delikatna sylwetka. Praktycznie wychowywała mnie tylko matka. Zawsze bylem uległy, niezdecydowany, nadpobudliwy, wesoły, wrażliwy. Z tego powodu wszyscy traktowali mnie jak dziecko. Byłem taką maskotką-maminsynkiem. Później rodzina zaczęła narzekać na moje lenistwo i to, że nigdy nie jestem poważny. Brak jakiegokolwiek akceptacji ze strony tych osób, na których opinii mi zależało (brat, tata, rówieśnicy) oraz wieczne narzekanie rodziny spowodowało, że zamknąłem sie w sobie. Chciałem być poważny. Zawsze za wszystko obwiniałem siebie i rodzinę. Nigdy nie mówiłem tego co myślałem, co czułem, bo zawsze bałem sie krytyki otoczenia, ośmieszenia. Są tego plusy-nauczyłem się cierpliwości o opanowania, ale mój kontakt z ludźmi był znikomy, mimo że ciągnęło mnie do nich jak ćmę do ognia. Z czasem straciłem lotność umysłu (wcześniej byłem pomysłowy i kreatywny). Stałem się flegmatyczny, melancholijny, posępny i przygnębiony. Sedno sprawy: nigdy nie miałem dziewczyny. Niby nic, przecież mam jeszcze czas. Zawsze cierpiałem, że jestem sam i nie budzę zainteresowania płci pięknej, ale nie martwiłem się zbytnio dopóki nie poszedłem do liceum... Pod koniec pierwszej klasy spodobała mi się koleżanka z klasy. Tylko z wyglądu. Po prostu lubiłem na nią patrzeć. Ot tak sie zrelaksować na nudnej lekcji. W klasie drugiej mój dobry kolega zaczął się z nią kolegować i przez poprzez jego osobę zacząłem ją poznawać. Ale nie byłem sobą a przy niej nie byłem nawet bardziej (jestem nieśmiały). Za to kolega zaczął być sobą (bo był podobny do mnie). Po 2 miesiącach stwierdziłem, że jestem cholernie zauroczony jej osobą. Miesiące mijały a ja nie dałem nikomu nic poznać. W końcu nadeszły wakacje, wyjechałem i po miesiącu myślenia stwierdziłem, że nie mogę o niej zapomnieć. I kiedy wróciłem chciałem w końcu zmienić wszystko, "wrócić do siebie" i okazać co do niej czuje. I tu nadszedł zimny prysznic: okazało sie, że ona jest już z kolegą. Wniosek: chaos w mojej głowie związany z zakończeniem okresu dojrzewania zwiększył się do niebotycznych rozmiarów. Odczuwam jednocześnie chęć walki (o nią) i bezradność, bo nie mogę nic zrobić, bo wiem, że ona jest szczęśliwa z kolegą. Nadal się z nimi spotykam, bawię, ale każde spotkanie wielokrotnie zwiększa mój ból i żal do samego siebie (miałem ogromne możliwości, bo wydaje mi się, że przez chwile miałem jej zainteresowanie, ale nie zrobiłem nic). Mam myśli samobójcze, ale na całe szczęście mam zbyt wielki szacunek do życia i nie jestem do tego zdolny. Mam napady agresji, które dusze w sobie. Moje przygnębienie pogłębiło się, źle sypiam, trapi mnie bezsenność, niechęć do czegokolwiek na przemian ze zrywami do działania (katuje sie ćwiczeniami fizycznymi, żeby sie poczuć lepiej na duchu) co doprowadza mój organizm do stanu osłabienia i ciągłego przemęczenia. Gdyby mama nie robiła obiadów to pewnie bym nic nie jadł. Natrętne myśli przeszkadzają mi we wszystkim co robię. Przy rodzinie i ludziach udaje, że wszystko jest normalnie. Tylko jeden dobry kumpel wie o wszystkim, ale on nie wiele jest wstanie pomóc, ale przynajmniej mi ulżyło choć troszkę. Dochodzi jeszcze sprawa alkoholu. Lubię wypić piwko, ale nie upijam się. Tylko, że potem dręczą mnie wyrzuty do samego siebie za bezczynność wobec niej, a na drugi dzień czuje sie jak nowo narodzony i boje sie żebym nie pił co drugi dzień żeby czuć się lepiej i nie wpadł w alkoholizm. Jeżeli ktoś to przeczytał w całości to dziękuje i szczerze współczuje (chociaż tyle mogę zrobić). Proszę o jakąkolwiek pomoc możliwie ja najszybciej, bo przede mną matura a mój organizm jest na wykończeniu. Tzw. "równia pochyła". Co mam zrobić by normalnie żyć i zdać maturę?
×