Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ora

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Ora

  1. Ora

    [Białystok]

    Jak widać słaby tu ruch.
  2. Ora

    Stres

    Aha, no i.. dobrywieczór.
  3. Ora

    Stres

    Widzę między nami trochę podobieństw, dlatego czuję się zobowiązana(i chętna) do wejścia w dyskusję. Jednakże - podobnie jak Ty - mogłabym napisać tu elaborat, dlatego zacznę prosto z mostu: "uwielbiam spędzać czas w domu" "Nienawidzę rozstawać się z domem" "pomimo generalnie „nic-nie-robienia” w nim [domu] ja wciąż czuję się komfortowo i świetnie" "słucham muzyki (koniecznie tych samych kawałków po kilka razy)" "kilkukrotne odtwarzacie tego samego – bezcelowo – nie jest dla mnie niczym dziwnym" Jak na dłoni da się zauważyć wspólny mianownik - stronisz od zmian. Boisz się ich? Nie lubisz ich? Myślałeś o tym? W pracy stresujesz się, że coś Ci nie wyjdzie, przed wyjazdem stresujesz się .. być może samym faktem wyjazdu nawet. To wszystko są rzeczy - ogólnie mówiąc - nieznane. Nie jesteś ich pewny. Gdyby ktoś dał Ci tysiąc procent pewności, że wykonasz perfekcyjnie daną robotę w pracy stresowałbyś się? Gdybyś na tysiąc procent wiedział, że pojedziesz w mega zajebiste miejsce, gdzie czekają Cię odjechane atrakcje - stresowałbyś się? Oczywiście zakładam, że odróżniasz mobilizujący stres (czyli taki spowodowany ekscytacją, krótki , po którym nastepuje "wypuszczenie powietrza" i ulga-jak przed skokiem na bungee) od permanentnego i destruktywnego. Mówisz też, że podjąłeś prace ze względu na rodziców i, że jej nie lubisz. A czy szukałeś pracy, któa sprawiałaby Ci przyjemność? I dlaczego nie? Zauważ, że podkreślasz kilkukrotnie jak ważnym miejscem jest dla CIebie dom i, że super się w nim czujesz. To zdaje się potwierdzać niechęć/lęk do zmian. Żadnym ekspertem nie jestem, ale za to jestem ultra-analityczna wobec własnej psychiki i mam nieodparte wrażenie, że Ty też dużo siebie analizujesz. Dla mnie oczywistą oczywistością jest to, że trzeba określić problem, szukać jego genezy i wtedy zastanawiać się jakie są drogi rozwiązania. Metoda banalna - owszem - ale niełatwa. W Twojej głowie, jak sam napisałeś, jest dużo więcej, ale nie bez powodu napisałeś to, co przytoczyłam w cytatach. To są ważne kwestie, być może jedne z najbardziej CI doskwierających. No to zacznij zabawę - nazwij je. To w końcu strach przed zmianami czy nie? Jak myślisz?
  4. Ora

    [Białystok]

    Choć przejrzyste info na stronie Leszczynowej zachęca, to jednak pracuje tam osoba z dalszej rodziny. Prowadzi grupowe i indywidualne terapie i nie chcę na tę osobę trafić. Wyszukałam Ciołkowskiego, LegeArtis na Młynowej, Meandra na Kujawskiej, coś tam jeszcze jest na Parkowej, ale nie wiem czy to prywatne czy nie. Mój plan jest taki, że zanim zacznę gdziekolwiek dzwonić chciałam spytac tutaj o opinie. Potem chciałabym móc pójść -najlepiej bez skierowania - do jakiegoś terapeuty i opowiedzieć o co chodzi., no i licze, że dalej to on mi podpowie co robić. Powiedzcie w którą stronę (dosłownie, na mapie ) zrobić pierwszy krok.
  5. Ora

    [Białystok]

    Cześć. Nie udzielam się prawie w ogóle na forum, ale też jestem z Białego. Nastał dla mnie czas kiedy - powiedzmy, że chcę, ale i muszę - sięgnąć po pomoc psychologiczną z zewnątrz. Jestem w momencie, w którym doszłam do wniosku, że nie poradzę sobie ze swoimi krzywymi fazami. Poczytałam sporo w necie, ale chciałabym tez usłyszeć od Was kogo polecacie (na NFZ) na ten pierwszy raz. Nie chciałabym się naciąć. No i z przyczyn róznych odpada Leszczynowa. Będę wdzięczna.
  6. Ora

    Prokrastynacja

    Co do rywaliacji - mnie także budują sukcesy. Porażka ostro demotywuje. Natomiast one sa efektami tej rywalizacji. A samo jej trwanie, jakby ten proces konkurowania czasami daje mi pozytywnego kopa, choć nie zawsze. Wydaje mi się, że to zalezy od tego czy czuję się mocna z danej dziedziny. A to i tak tylko na początku, bo im bliżej finiszu, tym bardziej zaczynam wątpić we własne mozliwości i efekty mnie nie zadowalają. Sinusoida napięć, mówiłam. Widze, że walczycie ze studiami. Jak moje studia dobiegały końca żyłam nadzieją, że razem z nimi skończy się moje prokrastynactwo. Jakby podświadomie tak sobie podzieliłam życie na czas studencki - stosunkowo krótki,bo kilka lat, a następnie na czas "prawdziwego życia" i ten z kolei był bliżej nie określony, co byłoby fajne, gdyby mi się układało, lub męczące i słabe jeśli nie. Oczywiście padło na to drugie. Owszem, pierwsze chwile wolności po studiach były zajebiste i na prawdę czułam WOLNOŚĆ. Ale to szybko minęło. I nastało to prawdziwe życie, wciąż z suką prokrastynacją, i tak będzie trwało i trwało.. i trwało. No chyba, że sobie z tym poradzę w końcu. Ale dążę do tego, że gdy prawdziwe życie okazało się nie miej popieprzone niż to studenckie, chyba pierwszy raz doszłam do wniosku - dołującego - że prokrastynacja to nic tymczasowego, nic wynikającego z otoczenia, tylko, że to część mnie, to po prostu ja i moja chora przypadłość. I to jest jednocześnie budujące - bo tylko ode mnie zależy czy się tego pozbędę - i przerażające - tym bardziej dlatego, że TYLKO ODE MNIE to zależy. Zdanie sobie sprawy z tego o czym mówię powyżej sprawiło, że przestałam odczuwać nadzieję na polepszenie jakości życia i uświadomiłam sobie, że to polepszenie nastapi kiedy podejmę świadome kroki i działania, żeby się zmienić. Ale nie wiem jak.
  7. Ora

    Prokrastynacja

    Psychoanalepsja_SS, może to nie zabrzmi trafnie, ale próba samobójcza też wymaga podjęcia działań i mobilizacji, czyli jak się wzbierzesz w sobie to dajesz radę. Pytanie tylko jak przekierować swoją czachę, żeby myślałą w bardziej optymistyczno-motywacyjnym kierunku. Podział zadania na małe kawałki zdaje się być fajnym pomysłem. Tylko co z czasem na to przeznaczonym? Jeśli,dla przykłądu, celem ogólnym jest posprzątać cały dom, a rozkładając to na mikro-cele będzie to odkurzanie, zmywanie i jakieś takie podobne, to ja bym sobie ustaliła o poranku, że do 10 muszę odkurzyć, do 14 pozmywać, a do którejś tam zrobić kolejne rzeczy. I jeśli do 10 nie odkurze, to już uznam mój cały plan za porażkę i zdołuję się jeszcze bardziej,bo wyjdzie na to, że nawet mikro-cele mnie przerastają. Może przykłąd nie do końca udany, ale wiecie o co chodzi. A na przykłąd nie motywuje Was.. rywalizacja?
  8. Ora

    Prokrastynacja

    Skoro masz tak od zawsze, to też za pewne nie przeszkadza Ci to tak bardzo jak mi. Stąd mniejsza wola zmian. Cognac, ja się staram samomotywować. Nie jest to łatwe (nigdy nie wybierm dróg na skróty - ciąg dalszy chorego ulepszania siebie), ale od czasu do czasu działa. Myślę sobie wtedy, że doba każdego człowieka na ziemi trwa tyle samo i jakoś inni w ciągu tej doby robią 20 różnych rzeczy, więc i ja mogę robić więcej jeśli tylko dobrze zagospodaruje czas (tylko.. HA!). No i raz na miesiąc zbieram się w sobie i działam. Oczywiście jakiś czas później wszystko wraca do 'normy", ale takie zrywy dają mi jakąs moc i poczucie, że jednak nie wszystko stracone ;] Zastanawia się nad zależnością pt.: moja prokrastynacja a siła woli. Wychodziłoby na to(co znam z dotychczasowej autopsji), że nie jesteśmy w stanie osiągnąć celu wymagającego długotrwałego do niego dążenia. Słabe to.
  9. Ora

    Prokrastynacja

    Przejmuję się, bo to upośledza codzienność. Kiedyś, za dzieciaka, jak pomyślałam tak też zrobiłam (szyłam sobie ciuchy, realizowałąm kreatywne pomysły, miałam b. dobre wyniki w nauce, etc), wszystko przychodziło mi, że tak powiem, bez zbędnego pierdolenia. Byłam 100% sobą. A dziś to wygląda tak, że CHCĘ być sobą, ale mi nie wychodzi. Nie wystarczy mi to jaka jestem i ciągle chce być lepsza, robić lepiej swoją robotę. Ciągle myślę sobie, że mnie na to stać, tylko muszę to z siebie wykrzesać. I ciągle tego nie robię. A pogodzenie się z obecnym stanem rzeczy jest dla mnie niedopuszczalne. Cognac, mam tak samo. Pół dnia robie wszystko, żeby nie robić roboty, a najlepiej mi się pracuje w samotności i w nocy. A jak dochodzi do sytuacji, żę ktoś mi patrzy na ręcę lub musi ocenić to co zrobiłam - stres po stokroć. Walczycie z tym jakoś? Nerwosol-men, rozumiem, że nie? ;]
  10. Ora

    Prokrastynacja

    Znalazłam pare porozrzucanych po forum informacji, ale uważam, że temat wart jest osobnego wątku. Jeśli coś przeoczyłam to sorry. Pewnie wszyscy wiecie co to jest PROKRASTYNACJA. Dla jasności przytoczę definicję, oczywiście z wikipedii: "Prokrastynacja lub zwlekanie (z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka) – w psychologii patologiczna tendencja do nieustannego przekładania pewnych czynności na później, ujawniająca się w różnych dziedzinach życia. (...) Osoby nią dotknięte – prokrastynatorzy – odczuwają trudności z zabraniem się do pracy i w związku z tym odkładają jej wykonanie, zwłaszcza wtedy, gdy nie spodziewają się natychmiastowych efektów. Osoby patologicznie zwlekające z rozpoczęciem pewnych czynności uważa się zazwyczaj za leni i przypisuje im brak silnej woli i ambicji." Poruszam temat, bo to zaburzenie (czy rzeczywiscie?) coraz bardziej rzutuje na moją codzienność i chciałabym zacząć je eliminować. Ale równie bardzo jak eliminacja interesuje mnie geneza i cała otoczka wystepująca wokół tego zjawiska. Uważam je za bardzo interesujące, mimo jego destrukcyjnego charakteru i chciałabym poznać jak to się objawia u Was , jakie jest podłoże i jakie są idące z nim na co dzień w parze emocje. Ja jestem klasyczną ofiarą własnego perfekcjonizmu. Myśl, że coś może mi nie wyjść tak, jak chcę sprawia, że robię to sto razy wolniej, odkładam na nie-wiadomo-kiedy lub nie robię w ogóle. A skąd myśl, żę coś mi nie wyjdzie? Wydaje mi się, że stawiam sobie zbyt wysoko poprzeczkę. Lecz zamiast szlifować umiejętności, starać się być coraz lepszą (czego przecież sama od siebie oczekuję) - tylko się wkurwiam i przestaje dążyć do celu w ogóle. Na studiach ledwo uniknęłam egzaminu komisyjnego bo pojawiłam się na zajęciach 2 lub 3 razy w ciągu semestru. Gdy opuściłam je raz, bałam się reakcji profesora, więc kolejny raz też nie poszłam. Im bardziej się bałam - nazwijmy to umownie - kary za nieobecności, tym bardziej wiedziałam, że znów zostanę w domu i tym bardziej kara stawała się większa, Mimo, że wiedziałam, że jej nie uniknę - i tak nie przychodziłam na zajęcia. Potrafiłam całą noc robić pracę na te zajęcia, a rano wywalić ją do kosza, bo "jednak mi się nie podoba" i oczywiście po raz kolejny - nie pójść. Dziś moje życie to taka sinusoida emocjonalnych napieć - 3 dni pracuję od rana do nocy(choć z efektów najczęściej nie jestem dostatecznie zadowolona), by kolejne 4 nie robić nic i przeklinać siebie. Spodziewam się, że w tym temacie padnie też jedno ze słów-kluczy: lenistwo. Odkładanie wszystkiego na później sprawia, że żyję w permanentnym stresie, który wiadomo, że wpływa negatywnie na zdrowie. Często budzi mnie mocno i szybko walące serce i uczucie zdenerwowania. I muszę przyznać, że mam już tego dość. Dlatego zamiast robić teraz robotę - od 2 godzin przeglądam forum - tłumaczę sobie jednak, że to nie jest zmarnowany czas, bo przecież napisałam ten temat. Czy ktoś z Was żyje w podobnym absurdzie?
  11. Jak juz powiedziałam - znaczeń "sztuki" jest tyle ilu ludzi. Ale nazywając obsrane szkło dziełem, jak nazwiesz "Laccrimose" Mozarta albo projekty F.L. Wrighta ? Moja odpowiedź na to pytanie jest taka,zę są twory, które nie podlegają subiektywnej ocenie i po prostu są Sztuką (każde z innego powodu), a moje rysunki czy obrazy - owszem - są dla mnie sztuką, ale nie będą nią dla każdego. I także nie zgadzam się absolutnie z tym, że "w pewnych dziedzinach sztuka osiągnęła już szczyty i po prostu bezsensowne są próby pchania się tam przez kolejne pokolenia twórców z aspiracjami do bycia artystą." Nie,nie,nie. Dobrze, że twórczośc wychodzi ponad myslenie (upraszczając) i Rembrandt czy inny Munch na to nie wpadł
  12. Ja bym to bardziej sformułowała tak, że to ci, którzy dorabiają ideologię do dzieła ograniczają sztukę. Sztuka sama w sobie może w końcu powstać z miliona różnych powodów i -chciałoby się rzec - bez powodu, ale akurat to kwestia spojrzenia na konstrukcję świata (niektórzy uważają, że wszystko się dzieje z jakiegoś powodu,ale to odrębny zupełnie temat). No.. :] Co do rysunku.. od razu pierdolnięty, a przecież w każdym jest mniejsza lub większa odrobina szaleństwa.
  13. Worek z napisem 'sztuka' jest tak wielki, że chyba w ogóle nie ma dna. To jest po prostu pojęcie mające tyle znaczeń ilu jest ludzi na świecie, co jest średnio fajne. A ten, który - jak już zostało wspomniane - sra na szkło, choćby robił to bez powodu znajdzie odbiorcę, któremu się to spodoba, i który ideologię do tego srania sam sobie dorobi. Jednak jedną z dwóch stron medalu jest to, że bez publiki nie ma idola. Gdyby więc ludzie nie byli w dużej mierze idiotami, ignorantami, nie miotali się jak chorągiewki na mizernych patyczkach na wietrze, a faktycznie interesowali się sztuką(z resztą nie tylko nią), mieli nie tylko mniej lub bardziej ukształtowane upodobania w tej dziedzinie, ale też podstawową wiedzę na temat sztuki i jej historii, to nie byłoby im tak łatwo przyjąć byle czego za dzieło. Ale chyba zboczyłam z tematu. Skromność to wspaniała cecha, podobnie jak świadomość swojej wartości. Lubię kiedy twórca potrafi sensownie to wyważyć. Co do bycia mistrzem... nie wiem co to ma do rzeczy, ale to oczywiste, że trening czyni mistrza.
  14. Galu,mam dwa pytania 1.Czy uważasz, że masz jakiś talent(nie zrozum tego zbyt szumnie ), np.: ładnie rysujesz/piszesz/śpiewasz? 2. Czy miewasz interesujące pomysły (obojętne z jakiej dziedziny i czego dotyczące), przy których "zatrzymujesz się" na dłużej?
  15. Uważam tak samo jako Deader. Jesli masz "świetne koncepcje", to sam znajdź sposób na efetywne ich wyrażenie. Co to znaczy "być artystą"? Znaczy wyszywać? zarzygać płótno? rzeźbić? A może robić byle co i byle jak i nazwać to sztuką? Btw. Dzień dobry, to mój pierwszy post.
×