Skocz do zawartości
Nerwica.com

SCF

Użytkownik
  • Postów

    67
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez SCF

  1. Idę na NFZ akurat, chociaż ta kobieta prywatnie też przyjmuje. A wyszło tak, że chciałem szybkiej wizyty u psychiatry, i wybrałem takiego który ma same dobre opinie, no jednak nie jest on jakiś z sercem na ręku, wydaje się solidny w tym co robi, aczkolwiek jest małomówny, trochę chłodny. I on mnie skierował na swoją poradnię NFZ, i tam ta o dupe roztrzaś psycholog. Chociaż z 2 strony mogę w tej poradni dostać diagnozę a na terapie iść gdzie indziej. Przy czym wg tego lekarza nie jest powiedziane że pójdę na terapię. Jeśli jego hipotezy się sprawdzą, ograniczy się całość do leczenia czysto farmakologicznego - podejrzewam że leczenie zaburzeń EEG (na które leki już biorę) i leki na stabilizację psychik czyli leki na nerwicę.
  2. Pytam właśnie o leki, bo jedna psycholog mi powiedziała, że w moim stanie sama psychoterapia już nie pomoże, że potrzeba tu włączyć leczenie. Niestety to nie jest ta sama psycholog do której mam iść na testy i która być może zostanie moją terapeutką... Mówię niestety, ponieważ... Widzę że kobieta do której mam isć na badania jest osobą zimną, mającą gdzieś ludzi i chcącą jedynie zgarniać kasę... Przez telefon zapytałem ją czy mogłaby cokolwiek poradzić na lepsze samopoczucie (bo jednak muszę czekać na to wszystko i to czekać dość długo)... Kobieta odpowiedziała z taką pogardą: "Ale proszę pana ! Ja poza poradnią nie udzielam żadnych rad !" Na co odpowiedziałem że rozumiem... i jej odpowiedź "Do widzenia !"... Jak widzę, że psycholog ma takie podejście do pacjenta to już wiem co to za osoba i szczerze odechciewa mi się iść do kogoś takiego :/ Też skoro mówi się, że nerwica się nieleczona pogłębia, to dlaczego jak mówiłem po drodze dwóm psychologom o objawach które de facto pojawiły mi się już w podstawówce (i wtedy były wywołane faktycznymi problemami), powtórzyły się w liceum, to oni zbagatelizowali problem twierdząc, że skoro miałem ataki lęku, a teraz nic mi nie jest to nic takiego i nie potrzeba mi leczenia... To jeśli to trzeba leczyć im wcześniej tym lepiej, to oni zbagatelizowali problem tak ?
  3. Miałem dziś badanie EEG. Bo wg psychiatry mogę to mieć na podłożu organicznym (miałem padaczkę skroniową). I za 2 tygodnie mam wizytę psychologiczną, która ma na celu diagnozę (sam nie wiem czego). Ogólnie nie zostałem zdiagnozowany. Lekarz nie użył słowa "nerwica", tylko że mam objawy silnych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, niewiadomego na razie pochodzenia. A wg jego teorii mogę mieć zaburzenia emocjonalne na podłożu organicznym. A jakie leki bierzesz ? Co ci mówił lekarz ? Od godziny hmm... 12 ? tak w jednym momencie opadły mi silne lęki, tak jakby odpłynęły, więc mam trochę ulgę od tego czasu. Dalej mam podły nastrój ale nie jest on taki psychotyczny jak był. Ja mam przepisane 2 leki, jeden antydepresant i drugi benzodiazepina. W sumie jakoś boję się je brać, bo boję się że nie pomogą. Jesli bierzesz antydepresant, to z tego co się orientuję pomoże ci dopiero za ok miesiąc.
  4. Ale leczenie lekami czy terapią ? Czy po leczeniu przestanę się bać tego czego teraz się boję czy zmieni sie moje myślenie i podejście do życia ? Co się zmieni ? Czy wyleczona nerwica oznacza, że jej już nie ma i nie będzie i żyje się 100% normalnie ? We mnie nawet wywołuje lęk że zmieni mi się stan świadomości, chociaż chcę żeby się zmienił.
  5. Dziękuję wam za linki. Poczytałem tę historię. Niestety do mnie ona w ogóle nie przemawia. Nie mam momentów i miejsc gdzie czułbym się lepiej. Po przebudzeniu momentalnie odczuwam silny lęk, to nawet powiem, że lęk odczuwam we śnie, że lęk mi towarzyszy przy wybudzaniu. Miesiąc temu w momencie pogorszenia stanu pomagało zajęcie głowy: rozmową, sudoku, czytaniem książki. Wieczorami wtedy poprawiał się mój stan, na ten okres pogorszenia ogólnego stanu wtedy miałem ostoję w spaniu, po prostu kładłem się zasypiałem i nawet gdy obudziłem się w nocy to czułem się spokojny, niestety obecnie budzę sie co 2 godziny z silnym lękiem, który odczywam tak jakby ktoś mnie prądem raził. Cały roztrzęsiony chodzę. Teraz nie pomaga oglądanie telewizji - patrzę w ekran i nie wiem o co chodzi, czytam książkę - widzę litery a nie wiem co czytam, rozmawiam - średnio kontaktuję w tej rozmowie, rozkojarzam się. Ćwiczę - jeśli robię to bardzo intensywnie to przestaję myśleć, ale momentalnie po zakonczeniu ćwiczeń cały ten potwór uderza z powrotem. Nie umiem odczuć nadziei, czuję, że moje życie uległ zakończeniu, całe wspomnienia urwały sie z teraźniejszością, bo teraźniejszość to ciemność. Nie mam ani na moment pozytywnego myślenia, ani jenej pozytywnej myśli, tylko sie pogarsza z godzint na godzine, bo dziś jest zdecydowanie gorzej niż było wczoraj, a wczoraj było gorzej niż w piatek, w piątek było gorzej niż w czwartek itd. Ja tak dłużej nie wytrzymam, gdyby nie to że boje się śmierci, rozważałbym odebranie sobie życia... To nie jest zwykła frustracja, czy napięcie, to jest silny koszmarny lęk połączony z bezradnością, brakiem nadzieji który otwarzyszy mi cały czas, nawet we snach. Jestem spowolniony i decyzja żeby iść do łazienki zajmuje mi 3 godziny... Zanim zdecyduję się zjeść to to samo, chociaż najchętniej bym nie jadł, nie pił, nic nie robił, wziął tone tabletek na sen.... W artykule jest opisane, że ta osoba odczuwała ostoję w domu, ja swojej ostoi nigdzie nie mam, czuję że wszędzie jest to samo... Poza tym wbrew waszym opisom ja nie miałem napadu paniki po którym się bałem, że ona wróci, ja cały czas mam koszmarny stan, któego nie chcę, więc nawet nie muszę się go bać że przyjdzie bo on jest cały czas. Pierwsze epizody nerwicowe były takie, że taki stan dostałem na kilka godzin, teraz mam tak bez przerwy... Ja już ppadam w ataki szału bo nie daję rady... -- 12 sty 2014, 11:31 -- Może mi się tak pogorszyło przez moją matkę, bo zacząłem dostrzegać jaka ona jest, a jest osobą "wszystko sobie", na mnie zawsze skąpiła, a dla siebie nigdy niczego nie żałowała, na ciuchy nie dostawałem od dawna kasy, na bilet miesięczny etc. nie interesuje ją za bardzo czy jak jadę na uczelnie to mam co zjeść czy nie mam, a jeżdzę często na cały dzień... Za tego psychiatre też naściemniała mi, że zapłaci mi połowę kwoty, a drugą połowę wyłożę ze swoich po czym jak przyszło co do czego to powiedizała: "zapłać sobie sam, ja ci póxniej oddam" tylko że taka gadka kończy się potem zbywaniem i trudnościami w pozyskaniu pieniędzy o które jakbym się długo nie upominał to bym w ogóle nie dostał. A za psychiatre dostałem pieniądze, bo mój tata sie zorientował i nawrzeszczał na moją matkę, że z jakiej racji ja mam sobie sam płacić. Za alergologa też musiałem sobie sam płacić... Dopiero zacząłem się upominać, jak mi dziewczyna uświadomiła, że to nie jest normalne i że ona ma mi oboowiązek dawać pieniądze na tak ważne rzeczy, a to co se zarobie to powinno być na moje wydatki a nie na ubrania, leki, jedzenie na uczelni, zeszyty, bilet etc... Zauważyłem że moja matka jest naprawdę nie w porządku. Rodzice dziewczyny też nie są do końca w porządku tylko że w zupełnie innych sferach. Teraz 2 ttygodnie temu się na mnie obraziła, o jakąś głupią rzecz o którą moim zdaniem normalny człowiek by się nie obraził, bo ja nic złego nie zrobiłem, a raczej zrobiłem coś nie po jej myśli. I sie nie odzywa, nawet mi życzeń na nowy rok nie złożyła... Ja nic złego nie zrobiłem, a sie zachowuje tak jakbym ją okradł i chciał zepchnąć ze schodów Ale ostatnio odczuwam do niej nienawiść Bo niby z jednej strony zależy jej na moim dobru, z drugiej jakoś tego nie widze. Ciągle mi gada, że po co mam sie wyprowadzać, że moge z nią mieszkać, żebym zrobił sobie dodatkowy kierunek studiów. Mam na oku pracę po studiach, to oczywiście jej niezadowolenie, że po co tam bede pracował, że to daleko i musiałbym wynajmować mieszkanie... :/ Niby mnie chwali w niektórych rzeczach , ale z 2 strony potrafi dogadać że tego nie umiem tamtego nie umiem, do tego sie nie nadaje. Np auta mi nie daje żebym pojeździł bo mi ciągle gada, że ja nie umiem jeździć, że mam sie nauczyc jeździć to wtedy mi da auto, tylko ciekawe jak mam sie nauczyć jeździć. W chrzest mojej bratanicy, moja matka wymyśliła cudowny pomysł żebym kupił prezent za 250 zł. Tymczasem ja od mojego chrzestnego na komunię dostałem głupie 150 zł w kopercie, mimo że pracuje i bardzo dobrze zarabia, a ja nie pracuje a miałem taki prezent kupować. Oczywiście powiedziałem że nie bede kupował prezentu i nie zrobiłem tego. Też moja matka stosowałą wtedy argument że poptrzedniej dziewczynie dałem tyle kasy, a tu nie chcę dać głupich 250 zł. Mój tata też nie był do końca w porządku bo przez 4 lata nie robił, nie pracował, siedział se w domu, wtedy myślałem też że mama nie daje bo nie ma bo tata nie pracuje, tak z resztą ciągle mi mówiła, że przez ojca nie masz na podstawowe rzeczy i musisz sobie sam płacić. Tata zaczął jakimś cudem dziwnym pracować we wrześniu tego roku, ale moja mama dalej skąpi pieniądze jak skąpiła - nic sie nie zmieniło -- 12 sty 2014, 11:45 -- Do tego podsyca mnie lęk, że na tyle mi się pogorszy mój stan że wyląduje w zakładzie zamknietym (a niestety słyszałem o kilku przypadkach osób z nerwicą które były hospitalizowane przez kilka miesięcy). A rodzice mojej dziewczyny w tej właśnie kwestii są nie w porządku, że mają pogląd, że facet musi być silny, musi dobrze zarabiać etc. Jeśli trafię do zakładu, albo na tyle mi sie pogorszy że nie bede umiem sie ruszyć z łóżka to to wyjdzie, to zawalę sesję na studiach, to zawalę ważną pracę mgr, to stracę dziewczynę, na pewno ją stracę.. Każdy by się przeraził jakby się dowiedział, że jego partner jest w psychiatryku albo ma coś z głową i nie wychodzi z domu... Do tego zaczęłiby ją przeciw mnie podsycać jej rodzice... Może to są powody moich lęków, może to wywołuje moją nerwicę, chociaż wydaja mi się one i tak zbyt błahe w porównaniu z problemami ludzi którzy dostali nerwicy i znacznie mniejszym nasileniu niż ja.
  6. Ale kłopot w tym że w pewnym momencie przestałem się przejmować libido a zacząłem swoimi stanami lękowymi. Chociaż może faktycznie stany lękowe, natręctwa, zaczęły się od tego libido, bo jednak problem był dość przewlekły... W tej chwili ja tylko bardzo chce odzyskać równowagę psychiczną, chce nie odczuwać lęków, chce odczuwać radość, ale nie potrafię... Próbuję ale sie nie da... Chce być silny, ale nie umiem. Już nawet zaakceptowałbym ataki lęków, gdyby trwały one tylko określony czas w ciągu dnia, zaakceptowałbym te natrętne myśli, ale wszystko razem skumlowane tego już nie potrafie przeboleć... Taki stan mam od wtorku. W poniedziałek był niemalże normalny dzień. We wtorek pojawiły się stany napięcia, ale nie trwały cały dzień, w środę pojawił się ten moment co zacząłem mieć takie stany depresyjne i to zaczeło się pogarszać do dziś tylko wcześniej wieczory były normalne, a teraz wieczory też są czarne i ponure. Kiedy mam te stany w domu to jeszcze jakoś to znoszę, ale kiedy je mam gdy spędzam wolny czas z moją dziewczyną to chce mi się płakać, bo tracę swoje najlepsze chwile. W ogóle ten okres miał być najpiękniejszym, ale jest udręką... Nie mam żadnych praktycznych problemów, i nie umiem się tym cieszyć, a tak bardzo bym chciał, tak bardzo boli mnie, że mi to ucieka a ja nie moge tego zatrzymać i się tym cieszyć. Tyle już dni które miały być rewelacyjne mi uciekło będąc koszmarnymi... A stan depresyjny może wynikać z nerwicy ?
  7. No właśnie, wszyscy piszą, że nerwica pojawia się po długotrwałych problemach lub jakieś traumie. A u mnie tak nie ma Tzn. było tak, że tak jak mówie frustrowałem się bardzo obniżonym libido, do tego poprzednia dziewczyna mi strasznie z tego powodu dokuczała po czym zerwała ze mną oskarżając mnie o aseksualizm albo homoseksualizm... Fakt, że czasem miałem poczucie że nie jestem pełnowartościowym facetem, ale nie było to jakieś prześladowcze, tylko przychodizło od czasu do czasu, z frustracją że nie mogę odczuć podniecenia lub odczuwam bardzo rzadko. Poznałem kolejną dziewczynę (tę obecną) i jako, że byłem (i jestem) jej pierwszym chłopakiem to miała ona silne pragnienia seksualne. Dużo o tym gadała. Ja w domu wpadałem w doły, panikowałem co mam robić, że taka fajna dziewczyna, tak mi z nią dobrze, a z powodu spraw seksualnych mnie rzuci jak tylko sie dowie że mam z tym problemy, a nawet jeśli te problemy przejdą to pewnie też mnie rzuci bo nie zaakceptuje moich nieco innych upodobań w tej sferze. Z 2 tygodnie mnie to ostro męczyło, fakt że były dni lepsze i gorsze, jednak często wpadałem w rozpacz. Byłem u seksuologa, wywaliłem sporo pieniędzy, on tylko powiedział, że mam odmienne upodobania, ale to nic, jeśli partnerka je zaakceptuje to nie ma problemu, ale do tego zaczął mnie straszyć, że upodobania to u niektórych osób lubią ewoluować. Dodatkowo polecił mi, żebym o części swoich upodobań lepiej zapomniał, bo kobieta może "mi ich nie wybaczyć" i to ją może odstraszyć. Co do braku libido, stwierdził że nie wie co mi jest, badania w porządku to zrzucił sprawę na psychikę, dodając, że jest psychoterapeuta seksuolog, ale 200 zł za wizytę i on sam (ten lekarz) nie wierzy w psychoterapie. Takża wizyta u niego zamiast mi pomóc, mocno mnie dobiła. Jedni mi radzili jej sie przyznać i nie oszukiwać, inni kazali nic nie mówić, bo może mi sie poprawić i unormować ta sfera jak z nią spróbuje. Zaczęły mi dochodzić silne wyrzuty że nie jestem z nią szczery, że ją oszukuję, że to i tak wyjdzie. Ale w zasadzie po drugim razie jak spróbowałem jakby ktoś mi przekręcił zawór w tym ośrodku i mocno mnie pobudził, tak, że z braku libido zrobiło się tak silne jakiego nigdy nie miałem. Jednak pojawił się znowu strach, a co jeśli ona nie zaakceptuje moich odmiennych upodobań, przecież tyle osób mi mówiło, że jak seksualnie ludzie są niedopasowani to związek nie ma sensu... Potem zacząłęm się obawiać, co jeśli moje upodobania wyewolułują w jakieś skrajne na które nikt się nie zgodzi ? Pojawiły się wyrzuty że jej nie mówie o tym, że może ma prawo wiedzieć, że może moje upodobania zostaną uznane za chore przez wiele osób, w tym przez nią. Męczyło mnie to i to dość długo, jednak nie było to jakoś szczególnie dokuczliwe, ale długo się tym przejmowałem - jakoś od lipca do końca sierpnia. Później problem sam się rozwiązał, gdy dziewczyna wyjawiła swoje nietypowe upodobania w tej sferze i które okazały się takie jak moje, że do siebie pasują, że ona chce tego samego. Wtedy zrozumiałem, że w tej kwestii już nie mam się czego obawiać, że ten problem został zakończony miałem już libido i nie musiałem obawiać się o akceptacje. Oczywiście zaraz po tym pojawiła mi się obawa, co jeśli mi to libido znowu zniknie i go nie będzie rok czasu, oczywiście zniknęło, aczkolwiek powracało potem znikało, potem w październiku wróciło. Później zacząłem się zamartwiać tym, że kilka dni mam słabe libido praktycznie wcale go nie ma, a kilka kolejnych jestem strasznie pobudzony, nadmiernie, bez żadnych przyczyn - wtedy pojawiła się u mnie wątpliwość czy to na pewno psychika. Ja dziewczynie w końcu opowiedziałem o swoich lękach dotyczących tego tematu, ona o dziwo powiedziała, że dla niej to nie jest potrzebne, że nic się nie stanie jak je utracę. No ale strach że ona odejdzie przemienił się w strach przed utratą czegoś co mi sprawia taką przyjemność. Pewien dzień, który zakończył zamartwianie się sprawami seksu, rozpoczął stany lękowe i wkręcanie się w nie. A było tak, że kochaliśmy się, aczkolwiek, jakoś tak na samym początku gdy pojawiło się u mnie silne podniecenie, zaraz taki impuls uderzył mnie do głowy, który ciężko mi nawet opisać, coś jakby takie natrętne uczucie lęku i lęk przed tym że to uczucie zabierze mi przyjemność i bedzie ją zawsze w tej sferze zabierało. Tym razem tak się stało, że faktycznie natręctwo mnie trzymało cały ten czas i znacznie obniżało odczuwanie przyjemności. (Równolegle do tego zdarzenia zaczęły się problemy ze snem. Tzn poprzedzały je o kilka dni). Po tym bardzo się zasmuciłem, odczułem taką rozpacz, że teraz będzie mnie to męczyło, że za każdym razem jak bede chciał mieć przyjemność z tych spraw to tak bedzie mi się działo, że nic z tym juz nie zrobię i że mam wspaniałą dziewczynę, w dodaku w sferze seksu się 100% dogadujemy, mogą się spełnić wszystkie moje fantazje, a będzie mnie męczyło nie wiadomo co co mi nie da z tego radości. Dzień później byłem jeszcze bardziej przybity, pomyślałem sobie, że skoro przy tej czynności mnie coś męczy to może niech zacznie mnie męczyć też na codzień - i bach! Zaczęło. Pojawiły mi się obrazy z tamtych czynności które robiliśmy, uczucie rozpaczy że tyle od losu dostałem a się tym nie bd umiał cieszyć, uczucie smutku, myślenie o stanach lękowych. Pojawił się stan niepokoju. W kolejne dni nie umiałem w ogóle spać, pojawiły się takie doły - a to był weekend. Pomyślałem sobie, że to nic, że przejdzie, że spotkam się z dziewczyną, że pojadę na uczelnie (razem studiujemy) to o tym zapomnę i jakoś to będzie. Zaczałem właśnie w ten weekend odwiedzać fora o nerwicy, które jak zacząłem czytać, się potwornie załamałem, ale później sobie pomyślałem, że ja tak nie musze mieć jak oni, że u każdego jest inaczej. Poszedłem na uczelnię po weekendzie i ucieszyłem się, że bede gadał z ludźmi, bede gadał z dziewczyną, to zapomne o tym i bedzie lepiej, gdy nagle myśl a co jeśli nie bede umiał o tym zapomnieć ? Nagle uczucie lęku, potem lęk minął. Na zajęciach gdzie powinienem być skupiony czułem się spokojny, nagle jakby z nieba atak czarnych myśli i 100% pesymizmu który trwał 20 sek, chciałem go wyrzucić z głowy, minął. 3 minuty były ok po czym znów to samo - atak czarnych myśli. Tak się męczyłem i walczyłem z tym godzinę po czym już nie dałem rady i dałem sobie z tym spokój. Znowu dół i smutek, że bedzie z tym problem. Wieczorem jednak mi sie poprawił nastrój. Następny dzień był w porządku, aczkolwiem przewinęły mi się myśli, a co jeśli przy każdej czynności którą lubię zaczną mnie męczyć takie natręctwa że nie bd umiał się tymi czynnościami cieszyć ? Jednak szybko to zbiłem myśląc, że to niemożliwe, żeby tak było. Kolenjy dzień fatalny bo nieprzespana noc- całą noc silne napady lęku. Dzień ten fatalny, napady czarnych myśli, derealizacja, uczucie prądu przechodzącego po ciele, uczucie osłabienia - taki stan trwał ze 4 godziny, po czym przemienił się w doła, wieczorem się poprawiło. I tak od tamtej pory obawiałem się takich stanów jak ten, ale były dni że było w porządku, mimo obaw nic takiego nie przychodziło. Taki stan lękowy pojawił się może raz ? Potem już było jakiś czas spokojnie (problemy ze spaniem były ale już łagodniejsze) martwiło mnie tylko, że moge znów 4 godziny wpaść w taki stan. Potem cudowny (przedostatni weekend listopada) weekend, który zakończył się w niedzielę wieczorem lekkim stanem lękowym, który jednak ustąpił. W nocy z nd na pn, dziwny irracjonalny sen w którym uświadomiłem sobie że nie może to być jawa, chciałem się wybudzić no i wybudziłem się, tylko nie było to takie przebudzenie się gwałtowne tylko jakieś takie dziwne, w dodatku było ciemno na dworze, a ja odczuwałem bardzo silny lęk i nie wiedziałem co się ze mną dzieje, zacząłem panikować, że może to dalej sen. Było mi aż gorąco. Potem napadowy strach "a co jeśl się obudze z tego świara, jeśli to wszystko to sen ?". Jakoś lęk minął, widziałem się z dziewczyną tego dnia, od rana do popołudnia, trochę się wyciszyłem. Wieczorem tego dnia napady lęku, ale też wyciszyło się. Następny dzień, seria napadów lęku uczucia palenia ciała prądu po całym ciele, silny strach że aż mnei paraliżowało, że byłem sztywny. Silny lęk, że się obudzę. Pod wieczór lęki się nasiliły już argumentacje przestały mnie uspokajać, bo np moja mama mówiła mi żeby przestał sięnakręcać, że mi minie, to pojawiła się myśl: "a co jeśli nie minie, jeśli się myli", próbowałem mysleć wtedy: "no ale musi minąć, przecież to jest logiczne, że jak było dobrze to musi być kiedyś dobrze" na co myśli: "a co jeśli logika nie istnieje, co jeśli białe nie jest białe, co jeśli mi się wydawało, że było dobrze ???" Nie umiałem już dalej argumentować, przerażały mnie te wątpliwości, wpadłem w silny lęk, zeztywniałem i nie umiałem się ruszyć - KOSZMAR. W nocy jeszcze gorzej, ja nie wiedziałem co się ze mną dzieje, czułem, że mam odlot... Byłem wtedy tylko ja, silne lęki - taki potwór, czarne myśli - ciemność. PRzemęczyłem tę noc. Następny dzień podobnie od rana do południa silne lęki, te myśli, poczucie że z nimi nie wygałem i nie umiem ich zwyciężyć. Potem jakoś się uspokoiłem, jednak umówiłem się do psychiatry na wizytę, która była następnego dnia, on umówił sięze mną na kolejną wizytę, żerby zlecic badania. Wieczoru tamtego dnia było już lepiej, wrócił mi dobry humor, jednak kolejny dzień - koszmar, rano stany lęku z krótką przerwą w której było lepiej, potem derealizacja, byłem tego popołudnia z dziewczyną, kiedy żeśmy się pod wieczór rozeszli, doszły silne stany lękowe, wwszystko wydawało mi się dookoła mroczne, straszne, przerażające, z lęku uczucie palenia całego ciała. Wtedy późnym wieczorem nawet intensywnie ćwiczyłem ale nie pomogło to. Kolejny dzień - weekend odrealnienie, depresyjne stany, jednak o dziwo bardzo dobrze spałem w tamte dni. W niedziele wieczorem wrócił dobry humor i następnego dnia było już stabilniej, chociaż byłem przerażony poprzednim tygodniem. Kolejny dzień jeszcze lepszy (to był ostatni tydzień listopada), chociaż też nie najlepiej było, kolejny dzień - silny stan depresyjny, potem jakoś to się stabilizowało, tzn to co pisałem na początku: znikneły stany lękowe, zacząłem dobrze spać, zniknęło odrealnienie, pozostały tylko problemy z tymi myślami, i przy odczuwaniu jakiejkolwiek przyjemności - pojawiały się te natrętne uczucia lęku i obawy że ten lęk mi będzie każdą dobrą chwilę zabierał. Były momenty nadmiernie dobrego nastroj aż euforii, pojawiły się dni gorsze, gdzie wszystko mnei denerwowało ale ogólny bilans na grudzień był w miarę ok, gdyby nie te natręctwa i mysli które w gruncie rzeczy były ale nie jakoś szczególnie nasilone byłoby cudownie. NO i do teraz, gdzie znów zaczęło się pogarszać, gdzie wczoraj nawet rozmową z kimś nie umiałem siętego pozbyć, zajmowaniem się czymś na 100% nie pomagało mi się od tego oderwać... Ogólnie popadłem w stan gorszy niż wtedy pod koniec listopada. Nic mi nie pomaga żeby zapomnieć, nie mam ani na sekunde pozytywnych myśli, źle śpię, nie mam w ogóle libido, nie mam apetytu, wszystko wydaje mi się czarne ponure, chciałbym zniknąć, zapomnieć, nie myśleć etc. Opisałem jak to się zaczęło, wydaje mi się że nie było więc żadnych problemów z których mogłoby to wyjść, zwłaszcza że te problemy co były to się rozwiązały. Wtedy miesiąć temu lekarz zapisał mi silny lęk przeciwlękowy, ale wydawało mi się wtedy że na 2 wizycie bede miał już od razu badania, że nie bd na nie musiał czekać dodatkowo, i że skoro lek ma działać po miesiącu od brania to nie bd go brał (tymbardziej że na ulotce były 2 strony efektów ubocznych, które wydały mi się o wiele gorsze niż to co mi się działo, poza tym opinie też nie za ciekawe, do tego strach, że jeśli lek mi nie pomoże to już nie bedzie dla mnie nadzieji no i też skoro się poprawiło to po co było go brać), poczekam do tych badań i potem bede miał opdowiednie leczenie. Teraz mam nieaktualną receptę, z lekarzem żeby się skontaktować musiałbym czekać długo na wizyte lub płacić dużo kasy, także choćbym chciał to leku nie wezme... Piszę też tyle, bo troche mi to daje ulgę, małą bo mało, ale zawsze jakąś.... NAprawde czuję silne cierpienie, którego nie umiem nawet dokładnie sprecyzować, ale to jest takie straszne... -- 11 sty 2014, 14:21 -- Jeszcze chciałem zapytać kilka rzeczy, nie wymagam że ktoś bedzie czytał tamten bełkot... Ladywind powiedziałaś, że samo nie minie. Ale ja kompletnie nie rozumiem tego, bo dużo z was co siedzi w tym temacie mówi to samo, tylko jedno zaprzecza drugiemu bo z jednej strony mówi się że samo nie minie, że psychoterapia. Na stronkach medycznych opisane jest, że psychoterapia pomaga znaleźć źródło nerwicy i dzięki temu pozbycie się jej. Ale z 2 strony wszyscy też piszą, że terapia polega NIE na szukaniu źródła, tylko na metodach radzenia sobie z nerwicą. I co słyszę, to tylko że trzeba sobie zdać świadomość, że to tylko nerwica, że to tylko myśli, jakieś wizualizacje, kilka osób mi mówiło, że atak nerwicy trzeba przeczekać i sam przejdzie a jak si niebedzie nakręcać to nie bedzie powracać. No to jak się ma stwierdzenie że samo nie minie do tego, że trzeba przeczekać, albo że trzeba się jej przestać bać. Ja tego kompletnie nie rozumiem Jak rozmowa z 2 osobą ma ma mi pomóc ? Dlaczego więc bierze się tyle osób, którym kilkukrotne psychoterapie nie pomagały ? Znam osobiście 3/3 przypadki, którym po przejściu przez terapie grupowe i indywidualne nie przeszło, dalej mają natręctwa, lęki, fobie, z których jedną jestem w stanie zrozumieć, bo mieszka w patologicznym domu, ale pozostali mają sielankę. Bo jeśli terapia będzie polegała na tym, że tereapeuta będzie mi mówił "to tylko nerwica, nie ma sie czego bać" to mi to nie pomoże takie gadanie Drugie moje pytanie, czy można nazwać natrętnymi myślami wiarę w te wątpliwości ? Bo u mnie to nie jest tak, że przychodzi myśl jakby nie moja i ona mnie straszy. U mnie to są moje myśli, ja sam świadomie mam takie mysli i takie nierealne wątpliwości. Bo z opisów ludzi wynika, że im jakieś mysli przychodzą same tak jakby z góry... U mnie tak nie jest, u mnie po prostu sie to zaczyna jak zaczynam o tym myśleć, problem polega na tym, że chciałbym nie mieć takich wątpliwości i cieszyć się życiem. Kolejne moje pytanie, czy brak apetytu, problemy ze snem, to że ciągle płaczę do poduszki, potrafię cały dzień siedzieć i gapić się w ścianę, to też nerwica ? Albo ciągle powracający ból ze wspomnieniami, kiedy cały ten horror nie nadszedł, kiedy było lato, były długie dni i ciepło i kiedy ja normalnie sobie żyłem... Uczucie rozpaczy jakbym stracił całą rodzinę - to też jest nerwica ? -- 11 sty 2014, 14:25 -- Ostatnie moje pytanie: czy powinienem dziewczynie powiedzieć w 100% co sie ze mną dzieje ? Nie chce jej przestraszyć, ale kiedy tak mi sie dzieje, to ja zaczynam sie gapić w ściane bez ruchu, gadam w spowolnionym monotonnym tępie, nie umiem ukryć, że jest wszystko ok, bo nie jest.... Ale też nie chce jej okłamywać, że wszystko ze mną w porządku
  8. Dziewczyna jest w chwili obecnej moim jedynym wsparciem i osobą do jakiejkolwiek rozmowy. Bardzo dużo moich lęków jej dotyczy. Chorobliwie sie boje że ją stracę... Pojawiają się wyrzuty, że znam ją dłużej niż moją porzednią dziewczynę i nie związałem się z nią tylko z inną, z którą zmarnowałem 2,5 roku życia, która ode mnie grami psychicznymi wyłudziła ze 3000-4000 tyś złotych, które sobie zarabiałem. Z tatą mam słaby kontakt, nie znaczy to że sie z nim nie lubię czy coś, po prostu mamy mało wspólnych zainteresowań, ale bardzo go szanuje. Z mamą nie gadam, obraziła się 2 tygodnie temu nie wiadomo o co i sie do mnei nie odzywa. Nie mam takich znajomych którym mógłbym się zwierzyć, dziewczynę nie chcę obarczać, ona też z tego co mi opowiada ma nerwicę, tylko że na lżejszym etapie, ale też ma natrętne obrazy, nierealna myśl, napady rozpaczy, nie ma stanów lękowych i odrealnienia. Bardzo ciężko mi uwierzyć, że przejdzie mi strach przed myślami pozbawionymi sensu, nie potrafie sobie tego wyobrazić. W ogóle dziękuję za pomoc. Za odpowiedzi. Piszę po forum i może sie powtarzam, ale to mi trochę pomaga, bo tak jak słusznie zauważyliście nie mam komu sie wygadać. Tak po prawdzie widzę, wcześniej nie było dobrze... wprawdzie nie było źle, ale też miałem natrętne myśli, wiecznie się czymś zamartwiałem. Zaczęło się we wrześniu 2012 problemami z libido. To był początek zamartwień i natręctw tak na prawdę...
  9. Mijają ponad miesiące od pojawienia się moich stanów lękowych. I z rozpaczą stwierdzam, że jest coraz gorzej, nie ma żadnej prostej, tylko sie pogarsza... Zaczęło się bezsennością, potem stany lękowe, potem bezsenność minęła, ale przyszła derealizacja + bardzo silne stany lękowe + natrętne nierealne myśli, później stane lękowe minęły i w ich miejsce pojawiły się stany skrajnej rozpaczy. Później jakby remisja objawów, miesiąc względnego spokoju - wycofały się objawy derealizacji, pozostały tylko nieralne myśli + trudności w odczuwaniu radości (natręctwa typu co jeśli nie umiem odczuwać radości ?) i w ciągu tego miesiąca pojawiły się myśli rozpaczy w 3 dni. We środę miałem kolejną wizytę u lekarza, który zlecił mi dodatkowe badania, w sumie dzień przed tym badaniem byłem już niespokojny (pomimo, że dnia poprzedniego było prawie całkiem normalnie), no i w dzień kiedy miałem do niego jechać, nagle stany lękowe wróciły, wróciły same czarne myśli, chęć płaczu, rozpacz, myślałem że po wizycie bedzie lepiej, ale tylko mnie ta wizyta zdołowała, gdyż lekarz nie postawił mi diagnozy twierdząc, że potrzeba badań i póki co nie wie co mi jest... stwierdził tylko zaburzenia kompulsywno-obsesyjne ale jest w stanie powiedzieć czy to nerwica, chociaż twierdzi, że ma to w moim przypadku bardziej podłoże organiczne. Jakoś zdołowała mnei ta wizyta, do badań ze 3-4 tygodnie, większość dnia przepłakałem - takie emocje mną szarpały. Kolejny dzień - czwartek problemy ze spaniem, wybudzenie sie przed budzikiem, stany płynącego lęku po obudzeniu i tak trwały od samego wstania z łóżka do pójścia do łóżka w nocy (no może z 1-godzinną przerwą), do tego przygnębienie ale umiarkowane. Koejna noc jeszcze gorsza - pobudka w środku nocy i koniec snu, dziś stany lękowe, potem chęć płakania, silna rozpacz, bardzo silna, ledwo powstrzymywałem łzy, odrealnienie, same czarne myśli, sama ciemność w głowie, mrok. Niedawno silna rozpacz przeszłą w stan lęku. I zapowiada sie kolejna bezsenna noc. Ogólnie męka nie daje mi już nawet przerw. Lęk jak muszę wstać z łóżka, lęk jak musze wychodzić z domu, lęk jak muszę wziadać do autobusu, lęk jak muszę wracać do domu, lęk w każdym momencie dnia lub rozpacz, 100% czarne myśli, bezsenność, jak już sny to często psychopatyczne koszmary o śmierci, chorobach i zabijaniu, odrealnienie, stan silnego napięcia objawiający się jakbym był jakimś transformatorem energetycznym czyli uczucie gorąca i przeszywającego po ciele prądu, drżenie rąk, średnio sie orientuje co sie w ogół mnie dzieje, w głowie chaos i pustka jednocześnie. Paniczne lęki że stracę dziewczynę, natrętne zarzucanie się winą, że z osobą na której mi najbardziej zależy gdy się widzę nie potrafię odczuć radośći tylko towarzyszą mi lęki; myśli, że nic mi nie pomoże, że to jest jak piekło i że mi nigdy to nie minie. To co sie dzieje ze mną, niestety w dzisiejszym dniu nie ma minuty przerwy od tego piekła... Wczoraj była tylko nędzna godzina, w nocy też nie daje mi ten potwór spokoju. Jestem już wykończony, od tygodnia prawie nie śpię... W dodatku to u mnie postępuje - coraz gorzej z dnia na dzień. Boję się, że dojdzie do tego, że rzucę się z okna bo tego już nie wytrzymam... Nie wytrzymam do czasu tych badań Nie wytrzymam... Myślenie, że zaraz przejdzie że trzeba przeczekać nie pomaga, bo czekam i czekam i nie przechodzi...
  10. Ściśle ten strach że się obudzę miałem kiedyś, pamiętam, z 8 lat temu, kiedy to miałem sen we śnie który też był we śnie. Innymi słowy śniło mi się coś, obudziłem się, zacząłem się martwić czy to już nie jest sen, znowu się obudziłem, i zacząłem panikować czy to już sen czy nie i znów się obudziłem - tym ostatnim razem już na poważnie się obudziłem. Wtedy się martwiłem czy to na pewno jawa, czy znów się nie obudzę. Ale jakoś w ciągu dnia pod wieczór przestałem się tym przejmować i się uspokoiłem i się nie przejmowałem. Ogólnie ostatnio męczą mnie napady lęku, np co noc boję się zasypiać, sam nie wiem czemu, boję się tego zaśnięcia, przejścia w podświadomość, wiedząc że to głupie czuję lęk (dodam, że to też miałem dawno temu i też mi to przeszło a tym razem jest to o wiele bardziej natrętne). W dzień męczą mnie napady stanów lękowych. Tak od miesiąca, przy czym niecodziennie a co np 2-3 dzień. Napadowy lęk pierwszy raz miałem 6 lat temu, chodziłem do psycholog, ale ona nie szukała ze mną przyczyn tylko sposobów jak przeczekać stan lękowy. Później jakoś mi to przeszło przez reszztę czasu traktowałem nerwicę jako coś co zalezy ode mnie - bedzie jak ja sie bede jej bał. Czasem pojawiały się napady lęku ale bardzo rzadko. Ostatnio właśnie ten miesiąc temu zaczęły mi się takie natrętne myśli np. a co jeśli odczuję lęk w sytuacji która sprawia mi przyjemność i przez to odebrane mi będzie poczucie przyjemności potem myśl a co jeśli lęki nie pozwolą mi zapomnieć o nich. To skłoniło mnie do zajrzenia na to forum, po czym jak poczytałem o nerwicy i wypowiedziach wielu osób, wpadłem w mocną panikę, że to takie straszne, że ulega pogłębieniu, że cłe życie psychotropy i całe życie do bani... Od tego momentu męczą mnie non-stop jakieś lęki, do których zacząłem się przyzwyczajać ostatnio no ale wczorajsza noc z powrotem rozbudziła we mnie panikę, lęk i to jeszzcze więkjszy niż ostatnio. BTW już we snach prawie co noc śni mi się że mam atak nerwicy... Co do zmian w życiu to w zasadzie niewiele się zmieniło, tzn są zmiany ale na lepsze: -znalazłem dziewczynę z którą jako pierwszą w końcu czuję się szczęśliwy -mój ojciec po długim wylegiwaniu sie w domu i nieróbstwie w koncu poszedł pracowac i w domu jest o wiele wiecej pieniędzy -koncze studia i mam dobre perspektywy na pracę -- 19 lis 2013, 07:06 -- Czy mój problem jest tak beznadziejny, że nikt nie odpisuje ? -- 19 lis 2013, 20:02 -- Dlaczego nikt mi nie odpisuje cały dzień ? ;( -- 20 lis 2013, 18:24 -- No czemu nikt nie odpisuje ?!!
  11. Dziś w nocy obudziłem się po czym przeszedłem do stanu półsnu, a później przyśniło mi się że przejrzałem się w lustrze i byłem ogolony mimo, że się nie goliłem (tak jakby świadomość we śnie miałem rzeczywistą), wpadłem w tym śnie w panikę że to nie możliwe żebym był ogolony nie goląc się i starałem się wybudzić. Wybudziłem się, ale było to tak dziwne wybudzenie... Normalnie jak człowiek sie budzi to widzi wyraźny że tak to nazwę skok ze snu do jawy, ja tego nie poczułem, tak jakbym się nie obudził a przeniósł w łóżko. Trochę czułem się do tego strasznie otępiały, z silnym poczuciem derealizacji i nie wiedziałem przez to czy czasem dalej mi się to nie śni. Wpadłem w panikę która mnie trzyma do teraz mimo że to już ponad 12 godzin... W czasie dnia doszły mi myśli: a co jeśli to tylko sen, co jeśli bede robił coś przyjemnego i to bedzie tylko sen i obudzę się i pojawię się w gorszym miejscu, co jeśli stracę za chwilę wszystko to co mam... Nie umiem siętego lęku pozbyć, nie umiem za cholere go zracjonalizować, no nie potrafię, bojęsię , boje sięjak chlera, czuję zę odjeżdzam, że wariuję, czuję że nikt i nic mi nie pomoże. Zaczynają mi przychodzić myśli że to schizofrenia, myśli, że nic nie bedzie dobrze, że wszystko bedzie źle, że bede sie cały czas męczył, że nie bedzie dobrych chwil, że wszystko co dobre ucieknie, że zniknę... Nie panuję nad tym, nie wiem co sie ze mną dzieje.... Czy to nadal jest nerwica ?! Nigdzie nie widziałem żeby ktoś miał podobne straszne rzeczy w głowie w czasie zwykłej nerwicy, więc może to jakaś poważna choroba psychiczna ?!.... ;(
  12. Myślałem, żę tu nie wejdę, bo w środę mój stan był już dobry i miałem nadzieję na to, że uporałem się już z problemem, niestety wczoraj przeżywałem 6 godzinny koszmar... Ogólnie zaczęło się od tych problemów ze snem, jak tak miałem problemy ze snem już tydzień, to pojawiły mi się myśli, a co jeśli zacznie mnei brać lęk w sytuacjach które sprawiają mi przyjemność i stracę odczuwać z nich przyjemność. Dodam, że wcześniej miewałem już takie wkręty, np co jeśli zacznie wydawać mi się że niewyraźnie widzę ekran na TV i tak się faktycznie działo co odbierało mi przyjemność z oglądania TV - jednak to działało 1 dzień potem sobie zawsze uświadamiałem że to nonsens, jakieś racjonalne wytlumaczenie i to mijało. W tym przypadku, przyszła mi dodatkowo myśl, co jeśli będzie to tak natrętne, że nie zapomnę o tym już nigdy i nie minie to tak szybko. Jednocześnie każda kolejna noc snu pogarszała się jakościowo. I w jeden dzień już przyszła myśl, a co jeśli lęki staną się natrętne i będą mi uprzykrzać cały dzień i bach stało się. Kolejna noc i 2 godziny snu, potem ogólnie złe samopoczucie w ciągu dnia i pod wieczór udało mi się o tym zapomnieć na godzinę, przy czym jak sobie przypomniałem - BACH - napad lęku - jednak po 5 min. opanowany. To jednak pozostawiło powiększony niepokój, postanowiłem poczytać coś o nerwicy, a tymczasem same czarne informacje, że to nieuleczalne, że ludzie mają nawroty, że każdy nawrót coraz straszniejszy, że psychoterapie niekoniecznie pomagają, że leki często nie pomagają, że ludzie cierpią latami, że może to doprowadzić do alkoholizmu, strachu przed wyjściem z domu paraliżami, drgawkami utratami przytomności (swoją drogą skoro to takie cierpienie to dlaczego nie notuje się tylu samobójstw tak jak np w stwardnieniu rozsianym). Kolejna noc nieprzespana - dodatkowa frustracja, bardzo złe samopoczucie i wrażenie że mnie podłapują napady lęku bez przerwy. Kolejna noc - spałem ale też nie najlepiej. I dzień początkowo z czarnym nastrojem wręcz pogrzebowym, jednak w ciągu dnia jak spotkałem się z dziewczyną poprawił się i momentami zapominałem o tym. Wieczorem bardzo dobry nastrój, kolejna noc też nie najlepsze spanie ale też nie takie tragiczne. Kolejny dzień zaczął się dobrze, nawet bardzo dobrze i dobry humor. Jadę na zajęcia i na zajęciach i w towarzystwie ludzi takie natrętne uczucie czarnch myśli, takie napadowe odczucia, że nic nie bedzie dobrze, takie wrażenie jakby mój mózg przesłąniały czarne chmury powodujące lęk, rozpacz, bezradność, bezsilność, uczucie że nic dobrego mnie nie spotka. Wywalałem to z głowy, ale jednak to wracało natrętnie aż po godzinie już nie miałem siły tego odrzycać u mnie zaczęło opanowywać, aczkolwiek było to coś na wzór: przychodzą chmury na 5 min, odhcodzą na 5 min, przychodzą na 5 min, odchodzą na 5 min. Potem w ciągu dnia mimo że widziałem sie z dziewczyną to pomimo że już ten stan nie nadchodził, to ja się już jakoś pogrążyłem w czarnym nastrojui z trudem rozmawiałem, z trudem udawałem uśmiech i że jest ok (przed nią). Pod wieczór nastrój jakoś mi sie dziwnie poprawił. Następny dzień, począterk droga na uczelnie czarne pogrzebowe myśli, pojawiłem się na uczelni znów te czarne myśli ledwo na uczelnie wszedłem, aczkolwiek jakoś udało mi się stanąć obok tych myśli, odczułem że to kolejny objaw nerwicy i zacząłem to tłumić i podziałało, bo poprawił mi się nastrój i to bardzo, aczkolwiek cały czas o tym myślałem. Wieczorem znów taki strach że najdą mnie napady lęku, i wrażenie że mi się one zczynają. Potem kolejne myśli że bede miał natrętne mysli które będą mi odbierały radość z rzeczy które uwielbiam robić. Kładę się, nagłe uczucie lęku, który odczuwam obecnie już fizycznie, tj. staje obok niego, ale czuje że on jest, czuje że organizm jest napięty, jednak ... udało mi się go stłumić i po dłuższej chwili zasnąć. Budzę się - myślę sobie... pewnie bedzie już po 5 więc zaraz bede wstawał, patrzę na zegarek 1:32... Silny lęk, próby jego stłumienia, średnio skuteczne, potem po godzinie czy nawet dwóch próba głębokich oddechów - przeszło, zasnałem, potem znów pobudka znów lęk, znów zasnąłem i znów pobudka lęk, patrzę na zegarek i jest 4:59... Myślę, że do 5:30 jeszcze 30 min więc może jeszcze sobie pośpię, może znasnę ale pojawia się lęk, który minął dopiero 5 min przed budzikiem i kiedy poczułem, że bede mógł w tym momencie w koncu zasnąć. Wstałem z jeszcze większym lękiem, stan mocno depresyjny (to było wczoraj), jadę na uczelnię, na uczelni podobnie, znów napady tych natrędnych myśli czarnowidzenia, ale nic próbuję tłumić, początkowo się udawało, później niestety tłumienie przestało wychodzić. Ogólnie to uczucie jest okropne, połączenie poczucia beznadzieji z lękiem, i wrażeniem że zaraz upadnę na kolana i zacznę wrzeszczeć: "Ja tego nie wytrzymam !! nie zniosę tego !! oszaleję!!". Myślę sobie przeczekam to uczucie to minie, nie mijało mimo że już z dziewczyną się widziałem... Było z godziny na godzine tylko gorzej... Do tego doszło takie poczucie totalnego odrealnienia, poczucia że jest ze mną już bardzo źle, że nie dość że nie moge spać, to jeszce w dzień się tak męczę. Doszły myśli, że nie zapomnę o tym ani na chwilę, że żadnym sposobę się nie "zresetuję", że trafię na tę nerwicę do szpuitala, że zawalę studia, że mnie moja dziewczyna rzuci, przed którą z ogromnym trudem i cierpieniem udaję że jest ok, chociaż od tego poczucia aż mną wewnątrz wykręcało. Tak jak mówiłem wczoraj to uczucie z czasem narastało, narastało, do tego stopnia, że mi ręce zaczęły drżeć, że już średnio wiedziałem co sie ze mną dzieje, takie uczucie palenia skóry cały czas jak w momencie gdy człowiek nagle spanikuje, czegoś bardzo mocno się wystraszy/zdenerwuje się czymś. Już w pewnym czasie przerodziło się to, w takie paskudne uczucie jakby co minutowych ataków takiego cierpienia w czystej postaci, odnosiłem takie wrażenie jakby ktoś mi robił "krucjo" z harrego pottera i myslenie że to nerwica nie pomagało, w pewnym momencie miałem sreberka opadające przed oczami. Co ciekawe była godzina przerwy gdy z dziewczyną sie kochałem, wtedy to uczucie odeszło ode mnie, wtedy było przyjemnie, ale po tym znów negartywne myśli wróciły, chociaż już nie wróciły te napadowe stany przy których szło oszaleć. Grobowy humor miałem do mw 20:00 ... W nocy sie położyłem i ledwo zgasiłem światło - napady lęku, ale mimo że sie pojawiły zasnąłem i to dość mocno, obudziłem się może 3 razy ale zaraz zasypiałem i tak pospałem do 8:30, także pierwszy raz od 2 tygodni normalnie pospałem... Ja wiem, że nerwicę się leczy, ale mam zwątpienia... Może to mój problem, ale ja nie lubie przyjmować od nikogo pomocy, lubię sam sobie radzić z wieloma rzeczami, i wiem że jak zasięgnę pomocy psychiatry/psychologa - to będzie mnie już do końca życia męczyła myśl, że nie poradziłem sobie sam i że bede już zawsze zależny od terapeuty, że bede od niego zależny... Przychodzą mi obawy, że takiej wściekłej nerwicy to nikt nie miał i że mi nic nie pomoże... Boję się, że zawalę studia, że przez leczenie psychatryczno-psychologiczne nie dostane pracy lub w przyszłości mnie z niej wywalą, a też od tego czy od razu zaczne pracować zależą losy mojego związku z ukochaną (wiem to głupie pewnie dla was, ale tak jest i to bardzo skomplikowana sytuacja)... Że mnie dziewczyna rzuci (w obawie że zacznę pić), że moje życie zostanie zrujnowane... Dodam, że podobny stan miałem 5,5 roku temu, jak jechałem pociągiem nad morze za dnia, no tyle że wtedy to ten stan we mnie uderzył, nie myslałem o tym że mnie może takie coś złapać i w zasadzie wydawało mi się wtedy że jestem w jakieś psychozie, że zwariowałem, aczkolwiek minęło po 11 godzinach czyli pod koniec jazdy, później pomartwiłem się tym następny dzień, ale że to nie wracało, to szybko o tym zapomniałem i wróciłem do normalnego życia. Ja wiem, że to nerwica, wiem że nie żądna inna choroba psychiczna, bo nie mam psychozy, ale te objawy są straszne dla mnie jeżecze żebym mógł o tym chociaż na minutę zapomnieć... Nie wiem jak ktoś ma mi pomóc? Na czym polega terapia ? Na szukaniu przyczyn nerwicy ? Ze ich eliminacja powoduje jej magiczne przejście ? Czy polega na radzeniu sobie z atakami ? Bo jeśli to drugie to by oznaczało że nerwica wcale nie jest uleczalna. A terapia grupowa co daje ? To pomaga jak kilka osób się wypowiada ? Prosze przybliżcie mi szczegóły, chciałbym wiedzieć co mnie czeka.
  13. Cóż, pierwsze 2 nerwice miałem z powodów z którymi sobie jak poradziłem, to minęły jak ręką odjął. U mnie te nerwice pojawiają się faktycznie jak mam jakiś przewlekły problem. Może faktycznie tak jest, że jak podstawą nerwicy są jakieś trudne do odnalezienia przyczyny i podejrzewam że im głębiej zakorzenione tym nerwica bardziej atakuje. Podejrzewam też, że największy problem mają ci którzy zaleczają nerwicę tylko lekami. I powiem po sobie: teraz moja nerwica sie rozchulała jak wszedłem na to forum... Nie zajrzę już do tego działu, bo tu jobla można dostać, czytając wypowiedzi nioektórych, wszyscy sie nawzajem nakręcają i sypią popiołem, tu można stracić niestety nadzieje że bedzie lepiej. Najlepiej nie odwiedzać takich forów bo to nie pomaga. Ew zrobić jakieś internetowe grypowe rozmowy prowadzone przez jakiegoś terapeutę.
  14. Co oznacza "problem zbliżony do niezdrowego trybu życia" ? Jeśli to nie jest schorzenie psychiczne (pomimo że jest klasyfikowane jako schorzenie psychiczne) to czemu tylu ludzi całe życie się z nią męczy, nie są w stanie normalnie funkcjonować ? Ja myślałem, że nerwica to takie tam, że po prostu jak się ją oleje to ona sobie pójdzie i do tej pory to dawało pozytywny skutek. No niestety jak zacząłem czytać wypowiedzi chorych na nerwice to brzmią one o niebo straszniej niż ludzi chorych na schizofrenie czy ChAD i to nie jest jewdna osoba która tak sie wypowiada, to jest tak jak mówiłem 80% ludzi chorych na to, pozostali mówią że po 15 latach wyslzi z tego ale sa zdrowi 2 tygodnie... To nie są zdrowi bo pewnie za kolejne 2 wszystko wróci skoro 15 lata nie wychodzili z domu... Ja w zasadzie żeby nie skłamać cały czas miałem jakieś objawy nerwicowe, ale tak jak mówię w dużym stopniu nad nimi panowałem i ponadto nie były one tak dokuczliwe... Jednak zaczeły sie problemy jak pojawiły sie kłopoty ze spaniem. Na początku października zacząłem budzić się godzine przed budzikiem - wiadomo to jeszcze nie takie zło, tymbardziej że w 1 tygodniu października zdarzyło mi się tak raz. W 2 tygodniu października obudziłem się w ten sposób ze 3 razy, ale jeszcze np na weekend dobrze spałem. Bywało też tak że budziłem się więcej razy, ale udawało mi się zasnąc, potrafiłęm np budzić się 5 razy w nocy... 3 tydzień października to już masakra... koszmar... Już w poniedziałek pobudka kilka razu z czego za ostatnim razem 1,5h przez budzikiem juz nie zasnałem. Wtorek budziłem się też kilka razy ale udawało mi się normalnie zasnąć. Sroda, znów to samo co poniedziałek, czwartek obudziłem się tylko 30min przed budzikiem więc nie było tak źle. Piątek - pobudka przed 4 w nocy i już niemożność ponownego zaśnięcia... Sobota- zasnąłem i znów pobudka tym razem o 3, w dodatku z silnym napadem lęku, ale jakos mi on minął dość szybko i leżałem już spokojnie, mimo to do rana dobrze nie spałem, przysnąłem tylko na jakieś 30 min o to tyle - reszta to leżenie w wyrze. Do tego dodam że w piątek zaczął mi się gwałtownie psuć nastrój pojawiać się zaczęły natrętne stany lękowe za dnia i natrętne mysli, że tym razem będą to takie stany lękowe nad którymi nie zapanuje... Sobota rano- popłakałem się rano, ale potem jakoś w miare funkcjonowałem mimo że stany lękowe były... Ale nei były tak nasilone jakoś specjalnie. Potem wieczorem poszedłem na korepetycje (udzielam) i tam w czasie tłumaczenia nawet zapomniałem w pewnym momencie o tym.... jednak w czasie jeszcze zajęć przypomniało mi sie to i uderzyło we mnie jak grom, z dodatkowym efektem silnego napadu lękowego, troche sie przez to zająknąłem kilka razy ale zdusiłem to w sobie dość szybko także pozostało jedynie przygnębienie, które już do końca wieczoru mocno narastać zaczęło, chciałem wówczas znaleźć pocieszenie w osobach które wyszły z nerwicy bez potrzeby leków czy kosmicznie drogich psychoterapii (na które mnie niestety nie stać). No niestety doczytałem się tego co opisałem wcześniej, to mnie dodatkowo mocno przybiło i już jakoś straciłem myśli, że bedzie cokolwiek dobrze... Położyłem się spać niespokojny i zgadnijcie co sie stało ?... Nie zmrużyłem całą noc oka. Ok 2 w nocy wstałem i chciałem sie uspokoić przez czytanie książki - nie umiałem sie skupić nad tym co czytałem, no więc włączyłem telewizor żeby się odciągnąć od lęków, nawet w jakimś stopniu pomogło bo zszedł mi te uczucie prądu z ciała, aczkolwiek nie dało pozytywnego myślenia. Położyłem się znów spać - niestety... do tej godziny przeleżałem, nie spałem albo zasypiałem na 15 min, całą noc silne uczucie lęku, może nie napadowego, ale dość silnego, takie uczucie jakbym miał pod rzebrami taką płytkę która rozprowadza mi prąd po całym ciele i nie powiem, bo w stresujących sytuacjach i w nocy tak miewałem, ale to mi po np 3 godzinach mijało automatycznie organizm sie uspokajał i ja zasypiałem albo chociaż leżałem spokojny a teraz nic... calutką noc tak, do tego nachodziły mnie straszne myśli, że stracę moją dziewczynę. Cóż ona sama tak jak pisałem ma troche problemy ze swoją psychiką, ja nie umiem kłamać więc jej powiedziałem co sie stało bo mnie spytała bo widać po mnie że coś jest ze mną nietak... Jej reakcja mnie dodatkowo zasmuciła, bo powiedziałą że muszę się ogarnąć bo ona mi nie umie pomóc a sama potrzebuje mojego wsparcia. Niby ma racje ale bardzo sie zacząłem bać, że ona mnei zostawi przez te moje problemy z psychiką... Bardo sie boje że to do czego się w tym momencie wkręciłem do tego stanu, że z niego już nie wyjde i podobnie jak inni bede sie latami męczył, to się będzie tylko pogłębiać (jak już sie pogłębia) i że skończe jako osoba niepełnosprawna psychicznie siedząca w domu i płacząca... Chociaż żebym mógł dobrze spać, ale mi te tabletki nasenne relanium nic nie dają, wczoraj wziąłem i ani mnie nie uspokoiły ani nie pozwoliły zasnąć... Ja nerwice mam od 11 roku życia czyli od 12 lat, tylko że cały ten czas normalnie funkcjonowałem. Był tylko okres kiedy mając 11 lat przebyłem sanatorium w którym miałem sporo nieprzyjemności z rówieśnikami, do tego miałem dziwne zaburzenia po późniejszym zabiegu, które mnie (jako hipochondryka)bardzo martwiły; po tym doprowadziło to mnie do 2 czy nawet 3 tygodniowego stanu lęków, czarnych myśli i płaczu (chociaż były momenty że o tym zapominałem no i spałem całkiem normalnie) - etap ten minął wizytą u psychiatry która wyjaśniła że te dziwne zaburzenia które miałem po zabiegu nie są niczym złym, że to normalne było - to jakoś cudownie mnie wyleczyło... Jednak pozostawiło ślad - czasami miewałem takie krótkie momenty przygnębienia bez powodu lub natrętnych myśli. Kolejną falą uderzeniową był okres gdy miałem 17 lat (2 liceum). W klasie miałem b. zły kontakt z rówieśnikami. W tym okresie pewnego dnia gdy leżałem w łóżku w momencie przysypiania tak jakoś mechanicznie się wybudzałem z silnym odczucięm lęku i szybkim waleniem serca - tak pół nocy jednak jakoś udało mi się zasnąć, taki epizod nie pojawiał się codziennie tylko tak z 4-5 razy w przeciągu 2 miesięcy. Po jakimś czsie jak jechałem do szkoły pojawił się u mnie natrętne mysli że coś mi sie stanie, nagle przyszedł silny atak paniki, szybkie bicie serca i dodatkowa panika co się ze mną dzieje. Już miałem dylemat czy nie zawrócić do domu, jednak uznałem że nie ma to sensu i słusznie, bo dość szybko to całkowicie ustąpiło i resztę dnia było już całkiem OK i nawet jakoś sie tym specjalnie nie przejąłem i zapomniałem o tym. Po miesiącu w czasie ferii zimowych zachorowałem na grypę pewnego dnia z racji że sie bardzo nudziłem, była brzydka pogoda, siedziałem prygnębiony, wieczorem gdy się ściemniło - nagły napad paniki jakby strachu że jest noc że jest ciemno - irracjonalne, zacząłem się nakręcać i doprowadziłem się do strachu takiego, że bałem się nawet ruszyć do 2 pokoju, po 2 godiznach ten silny napad ustąpił, wtedy ktoś na forum mnie pocieszył, że to nerwica i że nie jest to takie złe. Później pod koniec tamtego roku zaczęły mnie nachodzić natrętne myśli, ze nikogo sobie nie znajde, że będę sam, że nie mam kolegów, że nikt mnie nie akceptuje, że odstaje od rówieśników, nie umiałem sobie radzić z tymi myślami, do tego dochodziły wieczorami stany lękowe aczkolwiek nie były one jakieś straszne i częśto udawało mi sie je tłumić. W wakacje tamtego roku pojechałem ze znajomymi pociągiem nad morze - od rana byłem niespokojny, zaś w pociągu uderzył we mnie straszny stan lęku i bardzo czarnych myśli... znów pomyślałem, że wariuję, że coś złego się ze mną dzieje... to był koszmar, natrętne myśli etc... I dopiero w 12 godzinie jazdy czyli praktycznie pod sam koniec (to była 19:00) mi to całkowicie przeszło, wróciły pozytywne myśli i minął lęk, na następne dni obawiałem się czemu tak mi się zrobiło. Ale więcej już to nie wróciło... później jeszcze przez pewien okres miałem dużo dni mocnego przygnębienia przemisznego z dobrym nastrojem. Pojechałem w góry niedługo po wyjeździe nad morze (wtedy z mamą w te góry) i tam pierwszą noc prawie nie przespałem bo miałem nocne napady lęków, kolejne dni były dla mnie męczące, doprowadziłem się do stanu podobnego jak z dnia gdy miałem 11 lat, jednak ten trwał krócej, tylko 5 dni, reszta pobytu tam była już w porządku. Dodam też że później poistanowiłem zmienić swój ubiór na bardziej modny zmieniem fryzurę żeby się tym podbudować i moje stany ucichły. Gdy zaczęła się szkoła - klasa maturalna postanowiłem podbudować relacje z rówieśnikami i udało się. To skutkowało zanikiem stanów przygnębienia i stanów lękowych - całkowitym zanikiem. Później studia i właściwie przez całe studia nie miałem takich problemów - jedynie pojedyncze epizody stanu lekowego w nocy spowodowane jakims zmartwieniem, lub kilka razy napad lęku w ciągu dnia który od razu tłumiłem. Raz tylko był epizod napadu mocnego lęku (między moim 2 a 3 rokiem studiów - z powodu pewnego drobnego problemu) też taki lęk silny że aż doznałem derealizacji, aż się kuliłem, ale 2 godzinki i całkowicie ustąpił - po kilku dniach całkiem o tym zapomniałem. No i nadszedł 5 rok studiów - czyli teraz. Dodam, tak jak pisałem w poprzednim poście, że jeszcze rok temu byłem z inną dziewczyną, i rok temu we wrześniu zaczęły mi się problemy seksualne a zaczęło się od pewnego współżycia przy którym nie odczuwałem przyjemnośći, do tego doszedł zły wynik EEG, to razem się nałożyło i wpadłem w psychoze że to jakaś choroba neurologiczna (panika przed SM), po 2 miesiącach badanie MRI nic szczególnego nie wykazało, ale mimo to miałem poczucie że coś mi jest bo dalej nie mam takiego popędu jaki miałem wcześniej, choć fak że wyolbrzymiałem bo popęd jakiś był a ja zakładałem że nie było go wcale, tamta dziewczy z tego powodu mnie rzuciła jakoś w styczniu (chociaż nie żałowałem straty). W czerwcu poznałem świetną dzewczynę i automatycznie zacząłem panikować że moje problemy seksualne czy też moje nieco udmienne upodobania w tej sferze spowodują że ona szybko ucieknie. W zasadzie nie było dnia żebym nie odczuwał strachu przed tym, nawet gdy już po pewnym czasie wyznałem jej swój problem (ona wtedy powiedziała że dla niej to nie jest ważne i że mnie z takiego powodu na pewno nie zostawi) czy gdy zaczęłiśmy to robić i moje odruchy i chęci seksualne wróciły... Bywały dni że byłem już o to spokojny, ale też bywałi dni które się martwiłem, że miałem kiedyś z tym problem i co jeśli znów ten problem wystąpi... Może już nawet nie było strachu przed tym że ona mnie rzuci, ale że strace przyjemność, gdyż z nią ta sfera układa mi się faktastycznie (aż za dobrze) i że to zbyt piękne żeby było prawdziwe. Pewnego razu podczas tej czynności i to dośc niedawno było (już w czasie tych bezsenności o których pisałem na początku), odczułem taki natręctwo myślowe, że nie odczuje teraz przyjemności ze stosunku, wkręcił mi się taki nerwicowy lęk w czasie tego, który może nie całkiem ale troche popsuł mi radość. Od tego momentu pojawiła się obawa, że nabawie się fobi przed tymi czynnościami, nasilił się strach, że znów zacznie mieć problemy seksualne, do tego doszły ogólne stany lękowe i reszte już znacie.... Przepraszam że taki elaborat ale chciałem się rozpisać dokładnie jak to u mnie było, myślałem że mi ulży ale jednak nie ulżyło, cały czas odczuwam napięcie i lęk, od tygodnia prawie bardzo mało sypoiam i nie czuje zmęczenia nawet - co jest chore...
  15. Nerwica lękowa - czy to wyrok ? Witam ponownie... Na moje posty nikt nie odpisuje na innych forach. Mam nawrót nerwicy lękowej. Właściwie to realnie obawiam się przed tym. Ostatnio 6 lat temu miałem z lękami problem, ale jakoś nauczyłem się nad nimi panować i już racjonalizując. Teraz mi sie kilka ray pojawił atak paniki, ale też umiałem go szybko stłumić. Mimo wszystko zacząłem czytać o nerwicy i wpędziłem się w mega doła. Wydawało mi sie że na nerwice cierpi z 25% ludzi bo z prawie każdym z kim gadam ma objawy nerwicowe - w tym też moja obecna dziewczyna, poprzednia też miała taką przypadłość. Obecnie martwie sie tym, bo nie ma nigdzie optymistycznych informacji na ten temat. A nawet jak są to jest ich 4 na 20 pesymistycznych... Nawet w tym temacie z tego forum pod tytułem: "wyzdrowiałem" dużo postów jest bardzo pesymistycznych, bo są ludzie którzy czują się zdrowi zaledwie od bardzo krótkiego czasu... część ludzi pisze że walczy z tym i nie dają sobie rady inni zaś że mają nawrót 10x mocniejszy i ogólnie też nie dają rady, sumarycznie wychodzi na to że nerwica jest czymś z czego sie raczej nie wychodzi i ponadto to sie z czasem nasila, że życie jest szare i do dupy, że jest to nie uleczalne stale narastające podobnie złe i cieżkie jak schizofrenia czy inne ciężkie choroby psychiczne. Taki pesymizm wyniosłem z tego optymistycznego tematu. Czy naprawde tak jest ? Czy czeka mnie progresywne pogarszanie stanu psychicznego ? To po co są te glupie terapie i leki skoro 80% ludzi pisze, że im nie pomaga, albo niby sa zdrowi a potem to znów wraca ? Z czego to wynika, skoro to psychika to czemui nie da sie nic z tym zrfobić ? Pozdrawiam
  16. Nie stosowałem metod relaksacji. Co do sportu chodzę regularnie na siłownię, do tego wykonuję ćwiczenia wytrzymałościowe, także ja prawie codziennie jestem "pozytywnie zmęczony". I tu jest największy kłopot bo ja do tego potrzebuje sie wyspać, a przez to że źle sypiam nie moge rozwijac sie tak jakbym tego chciał. -- 23 paź 2013, 06:54 -- Zauwazylem ze nawet jak nie mam w nocy objawow nerwicy, to mam kureqskie problemu ze spaniem. Mw budze sie po 5 godzinach snu i juz nie moge spac normalnie. Potem reszte dnia jestem rozdrazniony i odczuwam takie nerwy ze mam ochote cos rozwalic. Wieczorem czuje sie zmeczony ale jak sie klade to odechxiewa mi sie spac przy czym mimo to w miare normalnie zasypiam. I potem znow pobudka o 4 rano. I tak bez przerwy cosziennie i codziennie... Nie pije kawy, nmam meic sie w moim zyciu nie zmienilo, nie mam depresji, nie robie dziennych drzemek, mam meczacy trub dnia, ziola i leki gowno daja. Sypiam o rwguralnych porach, ozywiam sie w miare zdrowo, mam wysilek fizyczny i nic... Ciagle budze nad ranem calkowicie pobudzony...
  17. Witam Nerwice (jeśli można tak to nazwać) mam już od wielu lat, w zasadzie przeszkadza mi ona w nielicznych przypadkach ale jednak przeszkadza... Nerwica lękowa. Przez nią mam problemy z występami publicznymi, bowiem w momencie przed wystapieniem pojawia się u mnie silny stan lęku, mocne bicie serca nad czym totalnie nie panuję i wówczas mówię zdławionym głosem ledwo nabierając powietrza... - ale to mi zawsze mija po 5 minutach tak jakby mechanicznie. Akurat wystąpień publicznych aktualnie nie mam także to mniejsze zło, natomiast problemem jest u mnie od 3 tygodni regularny problem ze spaniem. Zdarzało mi się to wcześniej ale z częstotliwością raz na miesiąc, raz na kilka miesięcy i były to może pojedyńcze przypadki/ czasem2-3 nocy pod rząd. Ostatnio mam z tym roblem codizennie od 3 tygodni. Wygląda to tak, że czasem jak próbuje zasnąć pojawia się u mnie taki stan, że zaczynam odczuwać irracjonalny lęk nie wiem czasem nawet przed czym, odczywam taki prąd jakby po całym moim ciele sie rozchodziłi kiedy to nastąpi to juz wiem, że z 2 godziny lub dłużej się pomęczę zanim zasnę. Ostatnio akurat ten problem przy zsypianiu nie występuje tak często. Niestety częściej mi sie zdarza, że jest trak nad ranem -budzę się codziennie nad ranem, pojawia mi sie nerwica i już nie moge spać ażdo momentu kiedy musze zmęczony wstać z łóżka. No w tamtym tygodniu musiałem wstawać o 5:40, no ale niestety b udziłem się o 4:30 i juz nie moglem spac dalej. Dziś miałem wstać o 7:20, ale obudziłem się o 5:40... W dodatku budzi mnie byle jaki szmer, mam potwornie płytki ten sen zawsze miałem, ale teraz do tego stopnia że sie budze nad ranem, a czasem nawet jak zasne, bo nie dostane tej nerwicy to i tak budze sie później co 30 min. Wykańcza już mnie to, nawet nie pamiętam jak mój budzik brzmiał bo on mnie juz od dawna nie budzi... nie musi... Czy za płytki sen da sie jakimiś lekami leczyć i te nerwice ? Chodziłem kiedyś do psycholog ale ona strasdznie opryskliwa była i suma sumarum nie powiedziała co mogę zrobić z tym problemem. Dodam, że silne leki nasenne na mnie nie działają (klka razy sie zdarzyło ze wziałem i bez efektow), technika oddechów też niekoniecznie pomaga. Dziś np obudziłęm sie o tej 5:40, próbowałem zasnąć z powrotem, zacząłem sie tym troche niepokoić, że znów sie nie wyśpie (nie umiałem nad tym zapanować) --> dostałem nerwicy ok 5:50, coraz bardziej sie nakręcałem (nie umiałem tego opanować), o 6:30 spróbowałem z oddechami, co mi tym razem pomogło/ lub nerwica sama przeszła, także nerwicy juz nie było tak o 6:30, ale te 30 min poleżałem i już nie umiałem zasnąć...
×