
SCF
Użytkownik-
Postów
67 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez SCF
-
Witam serdecznie, Ostatni raz pisałem tu chyba ponad rok temu. To jak wyszedłem z długiego okresu dołów. Potem przewinęły się natręctwa, które minęły. Później też sobie po drodze różne rzeczy wkręcałem, ale nie pisałem o tym tutaj, bo psycholog pomagała. Zacząłem sobie radzić i na prawdę uwierzyłem że sobie z każdym stanem nerwicowym poradzę. Były okresy całkowitej normalności. Końcówka października zwiastowała nadejście kolejnej fali nerwicowej. Zaczęło się na prawdę niewinnie: lekkie stany lękowe chociaż upierdliwe, ale ogólnie radziłem sobie. Pewnego dnia myśl że od dobrych kilku dni miesięcy jak pogorszyło mi się libido tak praktycznie żadnego mocniejszego dnia (wszak z tym problemy mam od 3 lat, ale w ostatnim czasie wyraźnie się pogorszyło). Po niej myśl: z libido mam problemy na tle psychicznym (bo fizycznie wszystko jest ok), a nie wiadomo w zasadzie dlaczego, jeśli żadnego widocznego powodu nie ma. Po tym myśl: no ale jest to na tle psychicznym i nawet jak o tym nie myślę, to libido się nie poprawia; a co jeśli tam mi się stanie ze stanami depresyjnymi czy lękowymi ? W zasadzie nie wiem jak to się stało, że akurat takie myśli mi przyszły do głowy i że akurat ta myśl wywołała we mnie strach, jak żadnej ameryki nie odkryłem. No i to był gwóźdź do trumny, bo od tego się zaczęło. Po tej myśli zaraz, w jednej chwili pogorszył mi się stan - nie jakoś gwałtownie, ale zauważanie. Nie umiałem się tego z głowy pozbyć. Próbowałem myśleć pozytywnie np tak: "nakręcam się że uspokoję się i będzie ok, poza tym teraz też jest ok". To pomagało, ale nie na tyle żebym przestał natrętnie to analizować. Postanowiłem zintensyfikować bieganie - to zawsze było ostatnią deską ratunku i lekarstwem na nerwicę. Niestety... nie tym razem. Idę sobie biegać w wolny dzień, piękna pogoda i jakoś nie mam totalnie siły na ten bieg - wyjątkowo słabo mi szło. No trudno sobie pomyślałem, nie każdy dzień musi być mocny. Jednak zacząłem rozkminiać czy to nie przypadkiem przez nerwicę, czy sobie tego nie wkręciłem. Później kolejne treningi biegowe były nie najgorsze, ale w trakcie jednego złapałem mega doła, w trakcie kolejnego - totalna porażka. Był akurat dzień że miałem mega doły, stwierdziłem że chociaż nie mam ochoty to pobiegam zawsze coś przebiegne i poczuję się lepiej. Poszedłem i początkowo było super ale po 15 min myśl że chyba nie dam rady tyle przebiec i nagle zaczęło mi siły brakować, pomimo że próbowałem biec dalej i mówić sobie, że to tylko słabszy dzień, że przebiegnę dalej że skończę się nakręcać, że zwolnię tempo i będzie dobrze. Ale było coraz gorzej, zaczęło mi być niedobrze, zacząłem mieć dreszcze i ledwo co przebiegłem i tak skrócony dystans. Dobiło mnie to, bo to zdarzenie zniechęciło mnie w ogóle do biegania, na samą myśl o bieganiu robiło mi się słabo. Zarzuciłem je - bałem się iść bo bałem się powtórki. To dodatkowo utwierdziło mnie w tym jak łatwo mogę sobie coś wkręcić. Próbowałem treningu autogenicznego schulza - ale on mnie wpędzał tylko w dodatkowe stany lękowe. Niedługo później zaczęły się napady uczucia bezsilności, niemocy, że sobie nie dam rady z tym życiem, że to wszystko będzie za trudne. Lekkie napady paniki i doły. Zacząłem się już na poważnie bać, ze będę sobie wkręcał różne objawy, one się pojawią, a ja już nie dam rady ich zlikwidować. Pojawił się lęk że co jeśli te stany wejdą mi w podświadomość i już ich nie wydobędę. Wkrótce miałem wizytę u psycholog to jej opowiedziałem o swoich obawach. Potwierdziła, że owszem jest możliwe że czymś się nawet na moment zmartwimy będzie ten impuls i coś może wejść w podświadomość i dawać o sobie znać. To pogłębiło moje obawy i strach, który w ostatnich dniach zaczął tylko narastać. Przedwczoraj pomyślałem a co jeśli teraz wywołam sobie ból głowy i zaczęła mnie ćmić. Wczoraj wieczorem pomyślałem że jeszcze tylko do kompletu bezsenności brakuje i bach ! dziś pobudka nad ranem z silnym lękiem i już nie mogłem usnąć. Cały dzisiejszy dzień to koszmar. Cały czas odczuwam odrealnienie i lęk który wieczorem przeszedł w napad paniki potem znów w mniejszy lęk znów napad paniki i tak teraz też jestem jak na szpilkach i cały się trzęsę w środku. Wiem że to nerwica, ale mam poczucie że straciłem nad nią kontrolę nie umiem zapanować nad tym lękiem, nad emocjami. Boję się tego że wbiję sobie te stany w podświadomosć. Głównie podsyca mnie to że kilka rzeczy na zawołanie sobie wygenerowałem a teraz nie umiem się ich pozbyć. Pojawił się strach że zacznie się tylko pogarszać (a póki co nieustanie się pogarsza) aż wyląduję na oddziale psychiatrycznym - a przecież przy cięższych nerwicach jest to możliwe. Nie mogę przestać analizować tego. Psycholog radziła mi doraźnie wziąć leki uspokajające. Tylko nie wiem jakie, co mi radzicie ? Może znacie jakieś metody jak z tym walczyć ?
-
A czy jest jakiś bardziej skuteczny sposób ? Czy w ogóle można z tego wyjść ? Psycholog mi niby mówiła że każdemu można pomóc, ale też widzę jej zdziwienia gdy mówię że coś nie pomogło, albo że na jakiś sposób który zamiast pomóc pojawiają się jeszcze większe lęki. Boję się że mam coś w tej głowie totalnie namieszane, totalnie źle zakorzenione i że terapia nic nie pomoże Bo przecież mówię sobie i nawet wiem że tak jest, że sam sobie to nakręcam te stany, a mimo to wyzwala się we mnie wtedy paraliżujący strach który mi "mówi" że nie dam rady nad tym panować, że będę przez strach sobie generował tylko gorsze stany, jak próbuję zbijania myślami, to w pewnym momencie lęk mocno narasta i robi mi się tak w głowie jakby mi miało ją zaraz rozsadzić. Jeszcze do tego mam i bd miał w sumie miesiąc przerwy w wizytach bo w termin co miałem mieć wizyte wypadło mi głupie szkolenie i znów pozostałem sam sobie, nie mam z kim pogadać a frustracje i lęki we mnie się potęgują, do tego stopnia że już z nerwów rzucam różnymi rzeczami. Ja już po prostu jestem zmęczony całą tą sytuacją. Od połowy czerwca do końca lipca miałem niemal nonstop jakieś doły i pustkę emocjonalną, potem nieprzerwanie analizowałem swój stan i bałem się w sposób aż chorobliwy że to wróci nie umiejąc tego strachu powstrzymać, a od początku września zaczęły się wkręty i natrętne myśli wywołujące lęk, których nie dało się zatrzymać i tylko narastają. A może jakieś doraźne leki ? żebym chociaż na 2 dni od tego odpoczął. Bo ja już nie pamiętam co to znaczy o tym zapomnieć, nie myśleć, co to znaczy być rozluźnionym i pozytywnie myślącym. W tej chwili to na prawdę jedyne na co mam ochotę to położyć się i już nie obudzić, bo z niczego nie mogę czerpać przyjemności. Jeszcze jedyną rzeczą która mnie cieszyła to były spotkania z dziewczyną, bo od tamtego czasu wszystkie pasje i zainteresowania straciły sens nie wiem czemu. A teraz w momencie gdy sie ucieszę z tego powodu zaraz wpierdziela się uczucie lęku i koniec. Przepraszam że tyle spamuję, ale na prawdę jestem już tym wykończony... W dodatku niestety widzę, że za każdym razem za którym są powroty takich stanów to są one coraz bardziej nasilone i coraz dłużej trwają, tak jakby nerwica miała tendencje do pogłębiania się, do postępu.
-
Witam po dłuższym czasie, Dawno nie pisałem. Od ostatniego czasu wiele się zmieniło, zniknęły doły, pustka emocjonalna itp. W sumie nawet nie wiedziałem kiedy bo było to stopniowo. W pewnym momencie się zorientowałem że w sumie jest ok, bo i emocje były i wszystko wróciło :) Może jest w tym zasługa terapii nie wiem. Później pojawiły się stany lękowe, chociaż to już znam, to nie jest mi obce i nie wzbudza we mnie to takiego przerażenia jak to poprzednie, silne uczucia smutku - to też już było więc też lepsze to niż brak emocji lub takie otępienie. W ogóle bez sensu się zaczęło, chciałem zrobić sobie przyjemność i popatrzeć na zdjęcie mojej ukochanej i nagle zacząłem się zastanawiać jak to jest że mnie to cieszy, od razu lęki i już każde kolejne spojrzenie na zdjęcie wywowyłało lęk. Przerzuciło się na spotkania, bo mogę czuć się cały dzień dobrze, a przy spotkaniu zaczyna się uczucie lęku takie falowe, że jest ok 3 minuty a potem kolejne 3 mnie skręca, kłuje w brzuchu, uciska w głowie, ręce mi drżą, czuję strach, i potem przechodzi. Ale nasila sie przy przyjemnych rzeczach. Rozmawiałem o tym na ost wizycie. Generalnie rozumiem swój problem, wiem że sam sobie w tym przypadku to generuję, bo zależy mi żeby było miło i tak bardzo mi zależy że aż się boję że nie będzie i napędzam błędne koło. To to samo co jak ktoś nas obudzi godzinę przed budzikiem i już nie możemy zasnąć bo zaczynamy się nakręcać - zależy nam żeby zasnąć tak bardzo że się denerwujemy i nie zasypiamy. Możliwe, że ta reakcja na te konkretne sytuacje wkrótce mi minie. Mimo wszystko psycholog mi doradziła, żeby nie wywoływać na sobie presji, że MUSI być dobrze, że MUSZĘ coś miło przeżyć. Ok próbuję, poprzez takie myśli alternatywne np. że "takie coś na pewno przeminie", "ostatecznością zawsze są leki". Mówię sobie w głowie, że mam prawo czuć się źle, że nie każde spotkanie musi być super, że super nie oznacza że musi być bez lęku. Staram się to traktować jak ból głowy, jak migrenę, jak coś przejściowego. Przede wszystkim wmawiam sobie że nie zależy mi na tym żeby było bez lęku. Mówię sobie też (jak np stany lękowe spowodowały że zamiast się cieszyć spotkaniem mam ból brzucha z ich powodu) że nic się nie stało, że to normalna rzecz. No i wszystko byłoby fajnie, tylko że od tego nie czuję się lepiej. W głębi serca mnie to wkurza, że taka pierdoła tak bruździ. Także cały czas sobie w głowie mówię takie rzeczy mając nadzieję że w końcu zacznę zmieniać swój punkt patrzenia. Ale też mam prośbę tutaj, do was, doradźcie mi, co jeszcze mógłbym zrobić, jakie myśli sobie do głowy wkładać, sposób zachowania, działania, żeby sobie pomóc w zmianie ogólnego myślenia ? Jakieś ćwiczenia ? Psycholog mi powiedziała, że nie ruszymy do przodu dopóki nie zmienię sposobu myślenia. Wy mówiliście mi to samo. Wiem że macie rację, ja próbuję no, ale mówienie sobie w głowie to jedno, a odczucia odruchowe to drugie, dlatego pytam o jakieś wskazówki co mógłbym jeszcze zrobić. A też już nie tyle rozchodzi sie o ten konkretny przykład który opisałem, a o ogół, bo to może i całkiem niedługo minie, ale będą pojawiać się nowe rzeczy i to bez sensu żebym miał ciągle sobie życie zatruwać. Bo nie chce przyjść za 2 tygodnie na kolejną wizytę i powiedzieć, że ok mówiłem sobie że jest ok, ale nic mi to nie pomagało i w sumie to czułem co innego. A generalnie mówiąc sobie w głowie pozytywne myśli, generują mi się dodatkowe lęki i jest sumarycznie jeszcze gorzej. Mimo prób pozytywnego myślenia nakręciłem się do tego stopnia, że znów mam mega doła.
-
Dziękuję wszystkim za racjonalne i pomocne odpowiedzi. Macie racje. Swoją drogą też sobie uświadomiłem na ostatniej wizycie, że nie jest tak, że nerwica była i nerwica mi przeszła jakiś czas temu. Że były jakieś przerwy w niej. Zdałem sobie sprawę, że ja większość życia nią żyję i nawet jak wg. mnie było dobrze, to było to tkwienie w świecie obaw i strachu.
-
Nie wiem czy lepiej, bo z doświadczenia się przekonałem że ci specjaliście albo powiedzą, że nie wiedzą co mi jest, albo wymyślą podejrzenie jakiejś ciężkiej choroby. Raz mi walnięto podejrzenie nowotworu jelita, innym razem stwardnienie rozsiane, kiedyś indziej chorobę szejermana innym razem słyszę hasło "nie wiem". Na szczęście te "diagnozy" okazały się pudłem. Toteż powoduje że nie ufam specjalistom, bo pójdę do 5 lekarzy i dostanę 5 różnych diagnoz. Taka jest prawda... Lekarze się w ogóle na swoim fachu nie znają, chociaż tego nie rozumiem, jak można skończyć 6 lat tak ciężkich studiów i nic z tych studiów nie wynieść. Co się im powie to w oparciu o to stawiają diagnozę, nie zadają dodatkowych pytań... A może im sie po prostu nie chce... Na szczęście jutro mam wizytę - terapię indywidualną. To może po tym się trochę uspokoję, bo teraz no nie mogę, od przedwczoraj nie mogę... każdy moment kiedy nie mam ochoty czegoś robić (a w zasadzie nie mam na nic ochoty) powoduje u mnie strach... Można oszaleć... No nic, pozmuszam się do działań, lepsze to niż siedzenie i myślenie...
-
Witam, Już wcześniej pisałem tu o tym, że doznałem zubożenia emocjonalnego. Stało się to pewnego wieczoru, gdy nagle poczułem, że moje emocje znacznie zmierniały... Tzn. ich odczuwanie. Przestało mnie cieszyć wiele rzeczy, a raczej no może i cieszy ale w znacznie mniejszym stopniu. Pojawiły się dni w których były doły ale były i lepsze dni. Ostatni tydzień o dziwo dołów nie było, no ale te osłabione emocje. Mój błąd bo coś mnie podkusiło, żeby czytać w internecie o tych spłyconych emocjach i zupełnie przypadkowo klikając w link wyskoczyło mi hasło "SCHIZOFRENIA PROSTA", jak na złość był opis w skrócie więc wystarczyło nań spojrzenie i już wszystko wiedziałem... Niestety chcąc się uspokoić zacząłem szukać więcej info i niestety nic więcej nie znalazłem: Teraz non stop się tym przejmuję, zamartwiam, obawiam. Nie mogę w żaden sposób nawet zróżnicować tego z niczym innym, bo objawy rozwijają się latami, i polega to na właśnie stale pogłębiającym się spłycaniu emocji i właśnie utratą zainteresowań i właśnie w tej odmianie choroby występuje wobec niej krytycyzm, człowiek jest świadomy że jest chory. Co najgorsze, że tego sie na dzień dzisiejszy nie da się w żaden sposób leczyć, jest to jak alzheimer czy SM (chociaż nawet gorsze, bo nie można tego nawet zahamować): stale postępuje i prowadzi do warzywa... Choroba jest dość rzadka więc małe prawdopodobieństwo i w dodatku wiele osób mogłoby sobie objawy przypisać. Tym niemniej potwornie mnie to przeraża, nie umiem się uspokoić i przestać o tym myśleć, tymbardziej że już od ponad 1,5 miesiąca ciągle analizuję swój stan bo ciągle czuję te osłabione emocje... Nie wiem czy któryś z użytkowników miał podobne wkręty, jakieś rady jak mam się wziąć w garść ? Śmiertelnie się boję tej choroby, wszystko inne bym wolał ale nie to...
-
To bezsensu. Proszę o usunięcie tego tematu.
-
Bardzo pocieszające... Ja już tak nie moge... Od 3 tygodni z niewielkimi przerwami cały czas mam złe samopoczucie. Czuję naprzemiennie smutek, pustkę, smutek, pustkę. Jest taka piękna pogoda, a ja sie czuje jakbym był z daleka od tego. Myślenie o rzeczach dobrych które mają się wydarzyć w ogóle mnie nie cieszą. Zawsze po takim czasie mi to przechodziło, tylko że zawsze wieczorami wszystko wracało do normy, a tym razem wieczorem jest tak samo albo nawet gorzej... Poza tym tak jak teraz to sie nigdy nie czułem. Tak jakbym był za jakąś kopułą. Mam pewne kłopoty ze snem, tak jakby jestem zdołowany lub wygaszony, jakby coś we mnie umarło, a z 2 strony czuję się totalnie pobudzony, nie chce mi się w ogóle spać mimo że przesypiam czasem tylko 4 godziny, nie odczuwam chęci spania. Co do nastroju to w ciągu tych 3 tygodni dosłownie było tylko kilka takich dni że wszystko prawie było w normie, ale później doły wracały. Poza tym uporczywie myślę o tym jak się czuję i nie mogę przestać. Jak ja mam z tym żyć ? JEśli nic mi nie przynosi radości ? Wszystko stało się jakby bez smaku. Lekarz kazał mi ten stan przeczekać, no tylko że czekam czekam i nic... Ja miałem tyle planów na ten okres, a przez to zupełnie nic nie robię... siedzę tylko i się zamartwiam i dołuję i nie mogę przestać, to jest silniejsze ode mnie. Poprosiłbym o leki jakieś na to, ale boję się psychotropów, boję się uzależnienia, boję się, że przestaną po pewnym czasie działać, boję się że w ogóle nie pomogą. Widzę, że wszyscy ci specjaliści się guzik znają, mogę iść do 10 lekarzy i wydadzą 10 diagnoz różnych. Boję się że psycholog mnie w ogóle nie zrozumie i będzie mi wmawiał co ja myślę, bo tak było poprzednimi razami. Boję się i zaczynam w to wierzyć że nic mi już nie pomoże i nic mnie nie uratuje. Nie wiem czemu ale mam przekonanie, że ten dół już mi nie minie, że może będą dni lepsze ale dół będzie powracał coraz głębszy Bo tak było z moim popędem seksualnym ząb w ząb tak samo... NAgle z dnia na dzień mi zniknął, potem się na chwilę pojawiał po czym znów znikał... I nic sie nie poprawiło i nikt mi nie umiał pomóc... Niech ktoś ze mną chociaż porozmawia.... Nie mam z kim pogadać...
-
Okiej, ale powiedzcie mi co mam zrobić w tej sytuacji z nowo poznaną dziewczyną ? Ja będę próbował na ile potrafię udawać że jest ok, ale co jeśli mi to nie będzie wychodziło ? To już nie chodzi o to że się np przyznam że mam takie problemy chociaż nie każdy to zrozumie szczególnie na początku znajomości. Ale o to że dziewczyn (z doświadczenia wiem) tak mają że pierwsza myśl jaka im do głowy przyjdzie to "ojej to jest moja wina, że on tak się czuje". Czy nie ma jakichś doraźnych sposobów na poprawę ? Przecież nawet jeśli terapia ma pomóc, to zanim się na coś dostanę to już będą minimum 3 miesiące czekania, zanim zacznie to (o ile zacznie) jakiś skutek przynosić, to są lata. To ja mam być taki przez lata ?...
-
A czym sie różni terapia indywidualna od powiedzmy zwykłego chodzenia do psychologa ? Czy to musi być grupowa terapia? Jak w moich wahaniach nastroju ma mi to pomóc ? I czy to dziwaczne uczucie pustki które mnie ostatnio dopadło to też jest forma nerwicy ? NA pewno to normalne że tak mnie dowaliło akurat w momencie w którym najbardziej powinienem się cieszyć ?.. Nie ogarniam tego.
-
Kiedy ? Dużo pracuję... A taka terapia nie dość że to są lata chodzenia jeśli nie całe życie, to jeszcze po kilka godzin dziennie... Jeśli się mylę, to wskażcie mi czy istnieje terapia 1 w tygodniu ?
-
Nie wiem czy to ważne, ale chciałem jeszcze dodać, że tym razem objawy mam nieco inne. Ogólnie bywało różnie, ale nawet w czasie najcięższych stanów lękowych czy dołów wiezorem mi się polepszało. Tym razem niby za dnia jest nie najlepiej ale wieczorem jest w niektóre dni nawet jeszcze gorzej... To chyba jest jeszcze gorsze niż odczuwanie lęków czy natrętne myśli, bo generalnie na chwilę obecną wkradło mi się taka obojętność. Nie potrafię zbytnio odczuwać emocji ani tych pozytywnych ani tych negatywnych. Nie wiem co sie ze mną dzieje... ale martwi mnie to. Wczoraj było lepiej ale dziś to czuje jakbym nie miał emocji - przynajmniej wieczorem. Co to może być ?
-
W sumie jeśli to ma być obawa przed utratą to może faktycznie powód jest. W sumie zacząłem się spotykać z kimś z kim od dawna chciałem i o tym dużo sobie dumałem jakby to było a tu jak na życzenie jest. Początkowo euforia nie do opanowania, 2 dni euforii i trach. Teraz to boli jak sk@@@ że zamiast się mega cieszyć będę się męczył z tą zmorą. Boję się, że w końcu bedzie taki nawrót że to nie minie i żadne leki nie pomogą. Boję się niezrozumienia, bo jestem facetem, nie mogę być słaby, ale co jeśli mnie to całkiem położy ? Też chcę tu popisać żeby się wygadać. A znasz jakieś osoby którym terapia faktycznie pomogła w taki sposób, że nie mają z tym problemów już całe życie ? Ja znam ludzi którzy np. wyszli z anoreksji, bulimii ale z nerwicy ? Nie znam. Ci co ją mają to ją mają. Bo jak dla mnie to trochę jest pic na wodę, ale takie jest moje poczucie obserwując po tym co ludzie gadają. Mogę się mylić.
-
Dziękuję za odpowiedź. Cóż zacznę od końca. Nie leczyłem się farmakologicznie, zacząłem w prawdzie rok temu brać leki silne antydepresyjne jak było bardzo źle, ale zarzuciłem je po kilku dniach, bo stałem się jak zombie. Na moje szczęście okazało się, że samo przeszło... Lekarz u którego byłem w tej sprawie ostatecznie powiedział że nie wie co mi jest, że w nerwicy objawy tak same z siebie nie mijają już po 2 tygodniach. I że w nerwicy nie występują zaburzenia nastroju (chociaż w internecie jest napisane, że właśnie też mogą występować). Stąd moje wątpliwości. Nie wiem, może to i podświadomość, wcześniej niż 2 lata temu też miałem takie różne dziwne stany, nie tak upierdliwe, no i faktycznie znalazło się dno będące przyczyną. Na terapię grupową nie mam czasu przy moim trybie dnia. Na terapię indywidualną chętnie bym poszedł, aczkolwiek boję się całkowitego niezrozumienia. Nieraz byłem u psychologów i widziałem, że oni kompletnie nie rozumieli co mi w głowie siedzi. Czasem mi coś wmawiali.
-
Od 2 lat mam problemy ze stanami lekowymi. wczesniej jak sie pojawialy to b rzadko i na b krotko z uzasadnionych powodow. 2 lata temu mialen ostra jazde przez 2 tygodnie po czym mi to przeszlo. Potem miesiac przerwy i znow to samo 3 tygodnie. Pozniej ponad rok przerwy i now 3 tygodnie z tym ze o lagodniejszym przebiegu. 4 miesiace przerwy i znow to samo... objawy zmienne: stany napiecia lnego + lek uczucie pustki zdolowanie bez uzasadnienia nawracajace mysli wywolujece chec placzy i leki natretne myslenie o swoim stanie z niemoznoscia zapomnieni o tym... przychodzi samo z siebie i mija gwaltonie z dniq na dzien przybajmniej tak tej pory bylo przeraza mni to zwlaszczq ze do tychczas to stopniowo przychodzilo w czasie 2 dni razem z minuty na minute w dodatku bez zadnych powodow a jedyne co sie doszukije to sytuacje dobre dla mnie lub zakonczenie jakieos poblemu... nie wm co to moze byc do nerwicy chyba niebardzo to pasuje
-
No właśnie to nie jest tak, że to powiedział na 100%. Tak naprawdę psycholog powiedziała, że nie mam żądnego podłoża organicznego, bo test neuropsychologiczny mam prawidłowy, dobry. Sam psychiatra powiedział, że nie wiadomo jakie jest to podłoże organiczne tzn w jakim stopniu. Używał słowa "niewiadoma". Też dodał, że leki są dla mnie NIEWSKAZANE, tylko terapia - tak powiedział. W każdym razie, dziękuję wam za dobre słowa. Temat do zamknięcia :)
-
Kurde ja nie wiem co mam. PSycholog pierw powiedziała że prawdopodobnie nerwica, potem ze zaburzenia osobowości, potem że z zaburzeń osobowości może wynikać nerwica. Do nerwicy też do tak nie pasuje, bo w nerwicy nie ma takich ni z gruchy stanów takiej beznadziei ze świadomością że coś jest nie tak, to tak jakby takie odgórne poczucie braku siły i takiego lekkiego lęku i silnego smutku i nic z tym sie nie da zrobić chociaż sie chce. Natręctwa miałem przez połowe listopada potem przez 2 tygodnie na początku stycznia, potem zelżały. Poza tym takie lęki jakie ja mam są chyba zbyt łagodne jak na nerwice, jak sie dłużej nad tym zastanowię. Ale zaburzenia osobowości jedne drugim nie są równe z tego co wiem. Jedni się tną inni są tylko ekscentryczni. Z leków biorę tylko lek na padaczkę który jest lekkim stabilizatorem nastroju. Dodam też, że kiedyś przez całe 5,5 roku brałem też lek na padaczke (bo miałem objawy) i to był już silniejszy stabilizator nastruju, więc też do końca nie mam pewności jakby było jakbym go nie brał. W ogóle bym tu nie pisał, ale tak naprawde po całych tych o dupę roztrzaś diagnozach nic mnie nie uspokoiła a więcej mi we łbie namieszali, na każde moje pytania lekarz mówi że mi odpowiedzieć nie może bo tego nei wiadomo.... Tylko tyle powiedział, że każdy epileptyk ma jakieś zaburzenia osobowości. Tak sobie myślę, że niepotrzebnie tam szedłem... :S
-
Na szczęście nie mam tak od zawsze. Prawdę mówiąc lęki i jakieś natrętne myśli miałem epizodycznie w poprzednich przypadkach spowodowane czynnikami psychologicznymi. Podejrzewam, że zaburzeniem emocjonalnym jakie mam jest hipochondria, egocentryzm. I to zawsze miałem, chociaż nigdy mi to jakoś extra nie przeszkadzało Pierwszy okres dziwnych dołów miałęm w podstawówce, któy minął jak ręką odjął, bo zaczął się kiedy miałem jakieś neurologiczne problemy po narkozie pewnego zabiegu -wtedy nie mogłęm sobie poradzić z myślą co mi było, i dopiero ktoś mi wyjaśnił dlaczego tak mogło być, to lęki minęły. Potem normalne życie i w szkole średniej lęki, ale też całkowicie mineły - problemem była nieakceptacja w klasie, którą naprawiłem i problem minął. Teraz przyszedłna nowo, i w zasadzie od 2 miesiecy normalnie funkcjonuję ale bojęsię powrotu natręctw powrotu stanów depresyjnych.
-
Witam Zaczęło sięnapadami lęku, stanami silnie dpresyjnymi któe pojawiały sięna kilka dni, później mijały, problemy ze snem, z libido. Poszedłęm do psychiatry kiedy już naprawde źle się czułęm i nie umiałem normalnei funkcjonować. NA forum mi pisali że mam nerwicę, że ją sięwyleczy i już. Okazało się z diagnozy, że mam zaburzenia osobowości, na razie nie wiadomo jakie dokładnie (bedzie terapia to będzie wiadomo). Psycholog orzekła że miałem w dzieciństwie złe relacje z rodzicami i mam do tej pory, że nie umiem utrzymywać związków bo miałem ich mało i najdłuższy trwał 2,5 roku. Psychiatra dodał swoje, że miałem padaczkę, że mój mózg źle się rozwijał i opróc czynników psychologicznych dochodzi ten czynnik organiczny. Od razu zastrzegł, że w takim przypadku leczenie może sie okazać o wiele wiele trudniejsze niż w przypadku osób z zaburzeniami osobowości z samym podłożem psychologicznym. W internecie wiele artykułów podaje, że leczenie nie przynosi skutków a jeśli przynosi to marne. Dodając do tego mój czynik organiczny, to znaczy, że ja już praktycznie nie mam szans na zmianę ? Proszę o szczerość.
-
Witam. Po wywiadzie, zostałem skierowany na terapię grupową odbywającą się w godzinach popołudnioowych. Bardzo mnie to ucieszyło bo wiedziałem byłem pewien że bede spokojnie mógł chodzić na uczelnie a że to ostatni rok to i zajęć mało. Nic bardziej mylnego... Okazało się jak na złość, że jeden dzień terapii koliduje mi z zajęciami, które jak na złość są od popołudnia do wieczora.... -.- Obecność na nich obowiązkowa jako warunek ich zaliczenia i jestem w dupie. No przecież nie bee rezygnował z roku teraz, ale też nie chce z terapii. Czy ktoś miał podobną sytuację i wie co w takej sytuacji można zrobić ? Niue wiem jakieś zwolnienie lekarskie czy coś jest możliwe ?
-
Majkel86 to też miałeś taki stan ? Wiesz ja miałem kiedyś np. tak, że przyszła mi jakaś egzystencjalna myśl, w 5 klasie podstawówki np: "jak to jest że ja myślę ?", ale jakoś sobie to wyjaśniłem myślę bo myślę i już, co mi do tego, ważne że jest fajnie. Chociaż nie wiem, ci których takie myśli męczą dłużej to może im to jakoś nie daje spokoju bo myślą jak tu żyć skoro nie wiadomo skąd to wszystko i jak ? U mnie dodatkowo wytworzyło się trochę lęków które nie pozwalają mi od siebie uciec. Np. lęk jak to będzie kiedy ja o tym zapomnę na jakiś czas ? Albo jeśli już będzie dobrze to jak to będzie, że będę żył bez świadomości o tym ? Ciągle wracam myślami do czasów kiedy żyłem sobie bez myslenia o tym, bez analizowania jak się w danej sekundzie czuję na 10 sposobów. Jakimś cudem częściowo wróciłem do równowagi na cały grudzień, nie było 100% normalnie, no bo przywołanie myśli "A co jeśli .... ?" wzbudzało we mnie ogromny dyskomfort i przy zbyt intensywnym myśleniu potrafiło popsuć dzień lub dwa, ale jeśli nie myślałem to było ok, teraz już nie umiem zapomnieć, co najgorsza to mi się pogłębiło z dnia na dzień bez wyraźnej przyczyny... Same myśli nie są złe, ale gorzej, bo ja sobie wkręcam stany lękowe i depresyjne myślami, bo odczuwam strach przed tymi stanami, one przychodzą, potem dochodzą wątpliwości czy przejdzie... Mam obawy co do terapii, co się na niej robi tyle czasu że leczenie trwa kilka lat ? Ludzie wyleczeni podają receptę na zdrowie, to jest błahą myśl, to skoro to takie proste i jeśli terapeuta będzie mi sprzedawał to samo, to po co tracić 2 lata na niego ? Bo z jednej strony mówicie idź do terapeuty bo ci samo nie przejdzie, a z drugiej strony sam sobie musisz pomóc wiedząc że to tylko nerwica, no to jak się ma jedno do drugiego ? Ja myslałem, że leczenie nerwicy polega na szukaniu jej podświadomych przyczyn i że znalezienie ich i rozwiązanie usuwa efekt - tak jest na wikipedii. A tymczasem całe długie leczenie ma polegać na zdaniu "sam sobie musissz pomóc" - to co to za leczenie ?...
-
Piszę w nowym temacie bo stary został zepchnięty w tył. Dziś w nocy doświadczyłem całkowitego oderwania od rzeczywistości, to był koszmar. Ogólnie wczoraj na tym forum znalazłem, że schizofrenia niekiedy zaczyna się w ten sposób że ma się jakieś lęki i natręctwa jak w nerwicy i że ma się do tego mimo to krytycyzm, że różnica jest niewielka, że w schizo odczuwa się poczucie inności. Zmartwiłem się, bo mi niejednokrotnie przychodziły myśli do głowy: "co jeśli ja jestem inną jednostką?", "co jeśli to wzystko jest ukartowane i to życie to jest dla mnie jakiś test i wszyscy grają w tym jak w teatrze ?" Kiedy próbuję sobie racjonalizować myślą: "to te myśli są irracjonalne" to przychodzi myśl "a skąd wiem że są irracjonalne, a może akurat tak właśnie będzie ?" "a może ja w to wierze i mam takie poczucie ?" Ja już sam nie wiem co myślę w takich momentach, w co wierzę a w co nie. Wiem że gdyby to były jakieś obbce myśli które by mi się tak nawijały do głowy to bym je ignorował, ale to są wątpliwości które naprawde mnie straszą. Mimo że wieczór spędziłem w miarę normalnie, to kładąc sie spać zaczął bardzo szybko narastać mój niepokój, pojawiło się silne poddenerwowanie, drażliwość, natłok myśli. Taki dziwny stan, że jak zamykałem oczy i zacząłem o czymś myśleć, to te myśli jakby mi się urywały i zmieniały całkowicie bieg, albo zapominałem o czym myślałem przed sekundą, dodam że czasem zdarzało mi się tak jak się kładłem i zamykałem oczy ale nie tak intensywnie jak teraz. Zaczęły mnie dręczyć myśli które mnie dręczyły wcześniej: "co jeśli nikt mi nie pomoże ?", "co jeśli bede całe życie cierpiał?" "co jeśli ten świat jest nierealny, jeśli wszyscy udają, kłamią ?" Zaczeły mnie te myśli przerażać, dodatkowo zaczęło mnie przerażać to, że ja się naprawdę tego boję... NAprawdę mam takie wątpliwości, że nie umiem się pocieszyć myślą, że to tylko myśli... Np. jak myślę "co jeśli ten świat jest nierealny/ nikt mi nie pomoże ?" to nie jest strach pt " o boże, co to za głupie myśli, przeraża mnie to że mi wchodzą one do głowy, bo nie powinny" tylko czuję autentyczny strach przed tymi pytaniami ;( ;( To zaczęło sięnasilać, te pytania, zacząłem odczuwać, że się oddalam od rzeczywistości, zaczął narastać lęk i natłok myśli, zrobił mi się chaos w głowie.... Jak się położyłem o północy spać, tak nie wiem jak to było ale tak leżałem w tym lęku, potem spojrzałem na zegarek i była już 4 rano... Szybko mi to przeminęło, chociaż byćmoże na jakiś czas zasnąłęm... Potem takie myślenie ustąpiło, ale ja dalej sietego boje, dalej jak zaczynam sobie stawiać pytanie (ale sam z siebie) "co jeśli ten świat nie jest realny?" to wzbudza to we mnie silny lęk, że moze nie jest ?... Ja już myślę, czy to nie jest schizofrenia, bo nikt takich objawów tu ani na innych forach nie opisuje ;( Błagam, niech się ktoś wypowie, błagam... ;( -- 18 sty 2014, 10:03 -- W google jak szukam objawów, to tylko wyskakują linki do moich postów ;( Ja zwariuje... ;(
-
No właśnie niekoniecznie. Zaburzenia kompulsywno-obsesyjne można mieć też przy niedoczynności tarczycy, przy zatruciach, przy stosowaniu środków psychoaktywnych jak np THC, przy uszkodzeniach mózgu. Nie musi to być podłoże psychologiczne, aczkolwiek najcześciej to psychika. -- 18 sty 2014, 09:02 -- Chciałem jeszcze parę rzeczy zapytać. Trochę od poprzedniego weekendu się poprawiło, ale nieznacznie, właściwie to tylko czwartek był lepszy, pozostałe dni do bani. Dziś nie było stanów lękowych ale znów stan depresyjny, przy którym nawet ciężko mi się mówi, w dodatku dziewczyna zaczęła mnie pytać czy jestem nią zmęczony, bo ostatnio jestem małomówny, gburowaty, nie uśmiecham się... Nawet jak nie ma stanów lękowych czy depresyjnych siedzi we mnie robal, którym są dziwne myśli. Ciągle go czuję, nie umiem go zwalczyć ale też nie umiem całkowicie zamknąć gdzieś głęboko żeby się w ogóle nie ujawniał... Moje myśli i objawy tego są zupełnie inne, niż te które opisują ludzie w internecie, i to dodatkowo mnie dobija. Nie znalazłem ani jednej osoby z tym problemem. Wszyscy piszą, że powtarzają jedną i tę samą czynność, że mają lęki że kogoś pobiją/zabiją, że kogoś zwyzywają, że są opętani, że zastanawiają się nad sensem życia, a ja mam zupełnie inne... Te myśli które wymieniłem, dla mnie są błahe, no bo czemu się bać, że komuś coś się zrobi, wystarczy pomyśleć, że to nerwica i pomoże, albo, "narazie go nie zabiłem, będę się martwił jak to zrobię". Zastanawianie się typu: "jak to jest, że ja ruszam ręką ?" można zbić myślą, ruszam bo ruszam bo tu i teraz tak właśnie jest - wiem bo sam miałem taki lęk, ale poradziłem sobie z nim bez problemu. Pojawiła kiedyś się u mnie myśl, a co jeśli się obudzę i stracę wszystko co mam ? Myślę że w tym przypadku, można pomyśleć to samo co z zabiciem kogoś tzn. narazie jest jak jest i bede sie martwił jak tak rzeczywiście się stanie. Moje myśli niestety (moim zdaniem) osiągnęły wyższy poziom... Od 2 miesięcy się z nimi zmagam i nie umiem niestety ich pokonać, do tego zastanawiam się czy to jest na pewno nerwica a nie początki jakieś psychozy. Może zaprezentuję parę przykładów: Dzieje się coś miłego dla mnie, odczuwam radość po czym tak jakby zwarcie w głowie albo myśl: "a co jeśli za chwile przestanę się tym cieszyć ?" przestaję się cieszyć, po czym myśl: "a co jeśli już nigdy nic mnie nie ucieszy ?" przychodzi lęk i przygnębienie. Ale myślę np. "było dobrze to będzie dobrze, musi być" na co myśl: "a skąd taka pewność, a może mi się wydawało że było dobrze ?" poddaję się i odczuwam przygnębienie i/lub lęk. Odczuwam przygnębienie lub stany lękowe, bardzo to męczy, ale sobie myślę: "to tylko nerwica, przejdzie" na co myśl: "a co jeśli nie ?, a może to nie nerwica ? może mnie źle zdiagnozowano ?, może ja jestem inny i mam chorobe której nikt nie zna, może tak bedzie już do końca mojego życia ??..." To nasila lęk, poczucie bezsilności, beznadzieji, poddaję się, leżę sparaliżowany. Na to wszystko próbuję myśleć, pójdę na terapię, zacznę brać leki, pomogą mi, na co myśl: "a co jeśli mi nie pomogą i rozłożą ręce ? co jeśli leki nie będą działać ?" Dodatkowo poza takimi myślami podsyca ten stan, że leki uspokajające mnie nie uspokajają, że w trakcie nerwicy, alkohol mnie zwiotcza fizycznie ale mojej psychiki nie uspokaja (tzn może i zabija częściowo lęk, ale fatalnego nastroju i myśli nie zmienia nie zmienia), a podobno powinien... Przy dłuższej rozkminie zaczynam odjeżdzać, zaczyna mi się nierealne to wszystko co tu jest wydawać, zaczynają mi przychodzić myśli, które teraz też mi się przewijają w głowie, że może tego świata nie ma, może to wszystko nie tak jest jak mi się wydaje. Nawet jak ktoś mi powie, że ma tak samo, to przychodzi mi myśl: "a może on kłamie albo on na coś innego cierpi ?" - chociaż częściowo to pomaga. Wcześniej pomagał odciąganie myśli, teraz już nie jest to takie proste, właściwie niemożliwe. Dochodzą myśli: "a co jeśli ja nigdy o tym nie zapomnę ?", do tego dochodzi strach który ciężko mi nazwać nawet słowami, tak mnie przeraża, że jak zapomnę o tych myślach to tak jakby stracę część świadomości, chociaż chce o tym zapomnieć i normalnie funkcjonować... Dochodzi lęk, i trudność ww wyobrażeniu sobie jak to będzie, że nie będę się tym stresował... Tak nawiasem mówiąc, 10 lat temu pojawiło mi się takie natręctwo przy zasypianiu, że pojawił mi się lęk przed zasypianiem, powodując że jak wchodziłem w półsen zacząłem odczuwać lęk i się wybudzałem. Oczywiście na przestrzeni tylu lat przeważnie o tym nie myślałem, często zapominałem, a jak sobie przypominałem to zdarzały się tego typu problemy... Także nigdy sobie z tym nie poradziłem tak naprawdę, tylko że moment zsypiania to jest chwila z każdego dnia, a świadomość to jest cały dzień... Niestety nie znalazłem nikogo kto miałbym tyle dziwnych myśli naraz, żeby ktoś taki wir miał... Zaczęło mi przychodzic do głowy że może mam schizofrenie o przebiegu nerwicowym, bo wydaje mi się momenami że czuję inność
-
Pewnie to zależy od lekarza. Ja byłem u trzech. Z niewielką dolegliwością, bo miałem napady lęku przy czytaniu publicznym, a chciałem się tego pozbyć. Pierwszy lekarz, nie słuchał co do niego mówie, był niemiły dla pacjentów, wielki dr n. med. (z resztą ma w necie bardzo złe opinie). I przepisał mi antydepresant Elicee, kazał przyjść po 3 tygodniach i mówił coś o psychologu. Drugi lekarz, właściwie lekarka ( a poszedłem z tym samym, twierdząc że ten pierwszy mnie olał) pytała o choroby, powiedziałem, że miałem padaczkę, to kazała pierw iść na wizytę kontrolną do neurologa i planowała mi przepisać stary lek na padaczkę, który kiedyś brałem. Właśnie potem umówiłem neurologa, on zlecił kontrolne EEG, które wyszło złe, musiałem robić badanie obrazowe głowy, potem miałem iść do neurologa (a tam są dłuugie terminy), niestety w dzień wizyty rozwaliła mnei ostra grypa, przełożony termin, potem w ten kolejn termin nagłe odwołanie wizyt przez neurologa, kolejny termin, to ja nie mogłem zaś przyjść bo miałem egzamin na uczelni i tak się to skończyło... Ten trzeci lekarz właśnie teraz kazał mi robić EEG, twierdząc, że te zaburzenia mogą (ale nie muszą) wynikać z padaczki.
-
Psycholog nie jest lekarzem, więc nie postawi diagnozy, tzn jak się zna to może wiedzieć co to jest. Ale oficjalnie od stawiania diagnozy jest lekarz psychiatra. Mój psychiatra nie może postawić diagnozy, dopóki nie bedzie miał wyników EEG i testów psychologicznych. Ogólnie (tak mi się wydaje), psycholog ma stwierdzić, czy są psychologiczne podstawy przemawiające za nerwicą, a opis EEG ma pokazać jaki typ wyładowań mam w głowie o ile w ogóle mam.