Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ferrel

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Ferrel

  1. Ferrel

    Samotność

    Kiedy czytam to wszystko, pocieszam się, że nie tylko ja miałam beznadziejnego sylwestra. Przynajmniej tyle. Kilka tabletek na sen i sylwester przepadł jak kamień w wodę.
  2. Ferrel

    Chorobliwa samotność.

    Właśnie problem w tym, że ludzie nawet nie zwracają na mnie uwagi, albo nie chcą. Tak jakby nie było warto. Modliłam się żebym poszła do liceum z nowymi ludźmi, żeby mieć tzw. "czystą kartę", ale jak się okazało, połowa mojej szkoły idzie w to samo miejsce. Po prostu masakra.
  3. Ferrel

    Chorobliwa samotność.

    Witajcie. To już któryś z moich tematów, ostatnio rzadko bywałam na forum. Mam pewien problem, albo to ja nim jestem. Mam 16 lat, odkąd pamiętam byłam bardzo aspołecznym i nieśmiałym dzieckiem. Nie miałam zbyt wielu koleżanek ani kolegów, pojawiali się sporadycznie i znikali. Ogólnie ciężko było mi nawiązywać jakiekolwiek kontakty z innymi. Właściwie wcześniej nie czułam nawet potrzeby posiadania przyjaciół, większość czasu spędzałam w pokoju z rodzicami za ścianą. I tak jest do teraz. Powoli zaczyna mi odbijać. Jakiś czas temu starałam się znaleźć jakiś znajomych, bez dobrego skutku. Na siłę chciałam utrzymać kontakt z takimi typowymi "ścierkami" z mojego gimnazjum. Ale czułam się niepewnie i niekomfortowo w towarzystwie pijących i palących czternastolatków, wszystko było takie wymuszone.. W końcu przestałam się do nich odzywać, cała ta pseudo znajomość trwała na szczęście dosyć krótko. Nie potrafię z nikim się zapoznać. Zawsze wszystko robię sama. W szkole siedzę patrząc się w ścianę. Nawet gdy próbuję się z kimś poznać, nikt mnie nie słucha, nie zwraca na mnie uwagi. W sumie, w mojej szkole i tak nie ma zbyt wielu osób z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić, a to już mój ostatni rok tutaj. Będąc obserwatorem można zauważyć jakie cechy mają dane osoby i jak się zachowują (przynajmniej to), dlatego stwierdziłam, że nie warto się wysilać. Dobija mnie już ta monotonia, że nie mam z kim wyjść, całe życie w jednym miejscu. Nie daję rady. Chciałabym mieć prawdziwą przyjaciółkę, znajomych, chłopaka.. Życie przesypuje mi się między palcami, czuję jak się marnuje. Moje miasto jest dosyć małe i praktycznie całe te 16 lat od przedszkola do gimnazjum spędziłam z tymi samymi osobami. Nie mam nawet okazji poznać kogoś nowego. Wszyscy od dziecka mają swoich przyjaciół, swoje paczki. Ja zawsze byłam odrzutkiem. Coraz bardziej myślę, że jestem nudną osobą i tracę chęci do życia. Nie mam już siły, chęci. Nie wiem co mam zrobić..
  4. Niby że "kocham", za te chwile gdy chcę tylko porozmawiać, a ona wytyka mi moje błędy. Za krytykę w moją stronę. Za to, że z góry wie, że nie zdam egzaminów na koniec szkoły. Że przeszkadzają jej moje poglądy. Kocham. (:
  5. Bardzo fajne. Ciekawe pomysły. Ja najczęściej rysuję na papierze, ale zdarza się w paincie albo w innym programie. http://oi44.tinypic.com/rixk05.jpg - Taka własna karykaturka. ;p
  6. Ferrel

    Witam wszystkich.

    Mimo że zbytnio nie lubię mówić o sobie, pomyślałam że jednak muszę się gdziekolwiek wygadać.. Mam 15 lat. Mimo tak wczesnego wieku zauważyłam u siebie zmiany, uciążliwe zmiany. Wychowywałam się w pełnej rodzinie, niczego w sumie mi nie brakowało.. Przetrwałam jakoś trudne początki moich rodziców, miałam dobre dzieciństwo. Beztroskie. Niewiele z niego pamiętam, ale potrafiłabym wymienić rzeczy które były dobre i złe. Zawsze wszyscy mówili że jestem nieśmiałym i dzikim dzieckiem, ale dużo osób ma takie początki i zwykle udaje się im poukładać sobie wszystko w życiu, prawda? W każdym razie, kiedyś było w porządku.. Gdy poszłam do szkoły coś zaczęło się mieszać. Nie potrafiłam nawiązywać kontaktów społecznych, ludzie mnie nie lubili. Miałam właściwie dwóch przyjaciół.. Tak samo dziwnych jak ja. Ale nie byli to dobrzy przyjaciele od serca. Słabo dogadywałam się nimi, ale żeby nie być samemu trzymaliśmy się razem. Razem skończyliśmy tą szkołę. Ale pod koniec podstawówki zaczynałam mieć dziwne myśli. Miałam problemy ze snem, potrafiłam płakać każdej nocy.. Moi rodzice nigdy tego nie widzieli. Nie chciałam żeby to zauważyli. Dopiero po jakimś czasie moja matka usłyszała że wyłam do poduszki. Nie była takim typem mamusi że porozmawia ze mną na spokojnie, pogłaszcze po główce i powie że będzie dobrze. Wcale nie. Chociaż właściwie nie tego oczekiwałam. Gdy pytała mnie co się stało, ja nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Po prostu było mi źle. Tak jakby całe życie w jednej chwili straciło sens. Po jakimś czasie uspokajałam się, udało mi się powrócić do neutralnego stanu. Moja mama zapominała, myślała że to tylko hormony i w końcu mi przejdzie.. Ja też tak myślałam, w tym wieku to było całkiem normalne. Wakacje zleciały, dłużyły się, nie umiałam się nimi cieszyć tak jak dawniej. W końcu, kto byłby zadowolony siedziąc w jednym pokoju przez dwa miesiące, obarczony własnymi myślami? Nie miałam żadnych koleżanek ani kolegów, więc ciągle siedziałam w domu. Czasami zdarzało mi się gdzieś wyjść z 'przyjaciółmi', ale nie był to dobrze spędzony czas. Dobijała mnie monotonia, siedząc z rodzicami którzy pouczali mnie potrafił doprowadzić do szału. Ale ja byłam spokojna. Zawsze spokojna. Nigdy nie zdarzało mi się krzyczeć, tak jak mojej mamie. Można powiedzieć że nie rozmawiałam z nikim. Jedynie rozważałam jakieś sprawy we własnej głowie, prowadziłam swoją własną konwersację. Wszyscy mówili mi że uciekam od świata, że nic nie potrafię zrobić porządnie. Rodzice narzekali że nie potrafię zrobić najprostszej rzeczy i na pewno nie poradzę sobie w życiu. Nie wiedziałam co mam zrobić. W takich chwilach zwykle czekałam na moment aż mogłabym popłakać w spokoju, pocieszałam mówiąc że wszystko będzie dobrze. Ale kurcze, ile można wciskać sobie samemu? Nic się nie poprawiało. W gimnazjum było tylko gorzej. Nie potrafiłam się uczyć. Gdy siadałam przy książce od razu napadały mnie złe myśli. Nic pożytecznego nie wchodziło mi do głowy. Moje oceny były beznadziejne, a przecież tak bardzo chciałam coś z tym zrobić. Jedyne co wychodziło mi dobrze, to prace artystyczne. Uwielbiam rysować, jedyne co w jakimś stopniu mnie uspokajało, wychodzi mi całkiem nieźle. W końcu musiałam się czymś zająć ciągle siedząc w domu. Dwójka moich przyjaciół pokłóciła się, ale im było to już obojętne. Najwyraźniej byli silniejsi ode mnie. Nie rozmawiamy już tak jak wcześniej. Nie spotykamy się wcale. Ja nie jestem już samotna. Ja jestem sama. Jest coraz gorzej. Teraz mogę przesypiać całe dnie, ciągle jestem senna. Jakiś temu doszło mi okaleczanie się. Ból potrafił postawić mnie na nogi. Ale na krótko. Moja matka zauważyła na moim ciele rany, i kazała mi przestać. Wychowywała się w patologicznej rodzinie, wiem że chciałaby mieć normalną.. Wiem że jestem złą córką, bo nie potrafię nic zrobić dobrze. Ona wie że to już nie chodzi o ten okres.. Ze mną po prostu jest coś nie tak. Któregoś dnia zadzwoniła do niej wychowawczyni, i powiedziała że musi jak najszybciej przyjść na rozmowę do pedagoga szkolnego. Powiedziała to co było wiadome już od dłuższego czasu: Musi pani wiedzieć, że córka nie poradzi sobie w życiu. Proszę iść z nią do psychologa jak najszybciej, albo to się źle skończy. Mojej mamie było wstyd, chciała wmówić sobie że wcale nie jestem nienormalna. Koniec końców jednak nie zaprowadziła mnie do psychologa. Nie miała czasu. Właściwie, teraz bardzo rzadko się widujemy. Rodzice zwykle są czymś zajęci, rozmawiają. Ale gdy spytałam jej czy mogłabym brać jakieś leki na uspokojenie, to tym razem ojciec się nie zgodził. Mówił mi żebym przestała się wygłupiać, i mam wziąść się w garść. Jakby to było takie proste. Czytałam na internecie o depresji, dystymii i nerwicy.. Myślałam że objawy mniej więcej pasują, to trwa już od dłuższego czasu. Ale nie chciałam w to wierzyć. Chciałabym ułożyć to wszystko, póki nie jest za późno..
×