Cześć wszystkim!
Jestem nowym użytkownikiem tego forum. Trafiłem tutaj przypadkiem, przeglądając internet w poszukiwaniu rozwiązania moich problemów. Wydaje mi się, że mam sporo objawów takich jak opisane przez tutejszych użytkowników - może ktoś pomoże mi rozwiązać moje problemy..?
Trochę o sobie... Mam 21 lat i jestem studentem informatyki. Z nauką idzie mi bardzo różnie - raz pod wozem, raz na wozie. Pochodzę z lekarskiej rodziny, gdzie ojciec był schizofrenikiem, natomiast mama jest pracoholikiem utrzymującym całą rodzinę. Moi rodzice nie są już razem ze sobą - rozwiedli się po długich latach awantur i kłótni, gdy miałem 12 lat. Mam dwójkę rodzeństwa - brata i siostrę w wieku 12 lat - bliźniaki.
Mam kilka rodzajów problemów, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zaczynając od czegoś konkretnego, rozbija się o nieustającą pustkę w głowie. Mam ogromne problemy ze skupieniem uwagi - odkąd pamiętam mój wzrok gdzieś ucieka, słuch nie rejestruje dźwięków, zawsze jestem gdzie indziej. Ludzie mówią, że zawsze chodzę w swoim świecie i często gdy ktoś mnie o coś zapyta, nie jestem w stanie mu udzielić odpowiedzi, bo nie dosłyszałem/zrozumiałem, pomimo tego, że ktoś stoi obok mnie i nie ma podstaw, żebym nie rozumiał (osoba mówi czysto i wyraźnie, nie jest głośno w okolicy).
Proste czynności są dla mnie ogromnym i wyzywającym zadaniem. Mam w zwyczaju przejmować się błahostkami do granic absurdu (nie wziąłem ręcznika do wanny i nachlapię na podłogę. Co teraz?!), ignorując rzeczy naprawdę ważne.
...i te ciągle uciekające myśli. Próbuję coś powiedzieć, z kimś się porozumieć i nagle myśl się urywa. Mam coś takiego na porządku dziennym, praktycznie przy każdej rozmowie. Zaczynam o czymś mówić i w trakcie nagle tracę wątek, o czymś zapominam, na czymś się zacinam i wpadam w panikę, choć staram się tego nie dać po sobie poznać. Pisząc tego posta, ciągle tracę jakieś myśli - chcę napisać o czymś i zaraz za chwilę o tym zapominam, przez co pisanie dłuży się w nieskończoność.
Często mam problemy z rozmową ze znajomymi. Denerwuje się w towarzystwie więcej niż jednej osoby i boję się poznawać nowych ludzi.
Nie ma we mnie takiej iskierki - czegoś co popycha dalej, motywuje do życia. Ginę gdzieś w szarej codzienności sam stając się szary i nie potrafiąc nic z tym zrobić.
Jestem też strasznym egocentrykiem i moje myślenie opiera się o porównywaniu się z innymi. Gdy myję się pod prysznicem na basenie, zaczynam się denerwować, że ktoś kto jest obok już kończy, więc i ja powinienem, bo przecież się ociągam i tracę za dużo czasu. Decyzje podejmuję nie na podstawie racjonalnych warunków, tylko tego, co wydaje mi się, że zrobiłaby w danej sytuacji inna osoba - zazwyczaj głosy w mojej głowie, są głosami bliskich mi osób. Gdy próbuję naprawić dajmy na to kontakt, jest to mój wujek, który zawsze był dla mnie autorytetem jeśli chodzi o mechaniczne sprawy. Gdy ktoś mówi o relacjach międzyludzkich, głos mojej "dziewczyny" mówi mi co powiedzieć.
Właśnie - czas. Jest to coś co okropnie przecieka mi przez palce. Potrafię spędzić cały dzień nad jednym zadaniem z matematyki, przez większość czasu przewijając bezwiednie okno przeglądarki, albo przełączając okna, bo nie wiem co robiłem przed chwilą, w którym momencie zadania jestem, ani co tak naprawdę mam zrobić.
Okropnie dużo narzekam, a inni ludzie mnie nie rozumiejąc sprowadzając moje problemy do błahostek. Sam więc robię to samo, co prowadzi do tego, że bardzo często nabijam się z własnych problemów. Opowiadając jakąś śmieszną sytuację, zazwyczaj mówię o tym, że trafiłem na złe piętro, albo czekałem na autobus, który odjechał już dłuższą chwilę temu, w duchu wmawiając sobie, że jestem okropnym idiotą.
Wszystko to staram się zamykać w sobie. Staram się nie prowadzić z innymi rozmów o sobie, jednocześnie w myślach wołając o pomoc.
Narzekam na siebie, ale w efekcie jestem strasznym egocentrykiem. Nie potrafię wczuć się w sytuację drugiej osoby. Pomagam i dzielę się z innymi, ponieważ uważam, że "tak wypada", albo żeby przypodobać się drugiej osobie. Moja mama zwykła mówić, że są dwie wersje mnie, z czego jedna "eksportowa". Parę razy usłyszałem "jesteś najbardziej spokojnym i stonowanym człowiekiem jakiego znam", podczas gdy tak naprawdę nieustannie się denerwuję. W domu natomiast prawie wcale nie rozmawiam z pozostałymi domownikami, najczęściej krzycząc i karcąc moje rodzeństwo za coś, co moim zdaniem zrobili źle. Żyję w domu, gdzie jest bardzo głośno, każdy na siebie krzyczy najczęściej bez głębszych podstaw i staram się być poza tym. Większość czasu spędzam w pokoju zamknięty z muzyką, wychodząc tylko, żeby wziąć jedzenie, albo się załatwić. Bardzo często prowadzi to do sytuacji, gdzie słuchając tego, co dzieje się za drzwiami gromadzę w sobie gniew, który potem znajduje upust w krzykach i przekleństwach na resztę domu, podczas gdy nikt nie wie za co obrywa.
Parę dni temu zaoferowałem się z pomocą "mojej dziewczynie" w czymś co robiliśmy na zajęciach. Bardzo szybko zacząłem się na nią denerwować, lecz nie mówiłem o tym i po prostu robiłem jej zadanie. Skończyło się na tym, że obraziłem się na nią i pokłóciliśmy się. Gdy jednak próbowała dojść do tego, o co konkretnie mi chodzi, nie byłem w stanie jej powiedzieć, ponieważ... nie pamiętałem o co mi chodzi. Byłem po prostu na nią zły.
I tak po pewnym czasie nastaje okres taki jak teraz. Przez ostatnich parę dni jestem totalnie bez życia. W domu płaczę, spędzam większość czasu bezczynnie, czuję nieustanny lęk, krzyczę na innych i mam myśli samobójcze. Dzisiaj spędziłem 30 minut z nożem w ręce, ostatecznie tnąc sobie dłoń.
Miewam jednak chwile przebłysku - z ludźmi rozmawia się luźniej, wszystko wychodzi szybciej i łatwiej, a ja zaczynam realizować swoje pasje - fotografię i jazdę na rowerze.
Przełomowe pod tym względem były te wakacje. Zaczęło się od tego, że w lutym zbliżyłem się do pewnej znajomej z grupy na uczelni. Zaczęliśmy się ze sobą spotykać, a ja zacząłem jej słuchać - ciągłe wyjazdy, niezależność, aktywność. Też zapragnąłem coś z tej niezależności i wyruszyłem w sierpniu na ciąg autostopowych wyjazdów po Polsce i nawiedziłem sporo miejsc - we wrześniu wyjechałem do Szwecji na trzy dni. Jest to coś co nie zdarzało mi się wcześniej, wydawało mi się, że całkowicie zmieniłem swoje podejście do życia. Stałem się bardziej otwarty, zacząłem swobodniej rozmawiać z innymi ludźmi i nabrałem sporo energii i motywacji, by chodzić regularnie na zajęcia, uczyć się i rozwijać. Postanowiłem wyprowadzić się z domu i zacząć wieść samodzielne i niezależne życie. Po raz pierwszy, udało mi się być zadowolonym z siebie.
Szybko to jednak prysło, a ja wróciłem do swojego codziennego ja - mruka, ponuraka, który nie odzywa się za dużo i nic mi się nie chce.
Prawdopodobnie za dużo namieszałem wstawiając różne teksty do środka, gubiąc się w myślach, a w rezultacie tworząc totalnie rozwiązły tekst, który jest tak przepastny, że pewnie nikomu nie chce się go czytać. Niemniej, ujmując to krócej: całe życie czuję, że coś jest ze mną nie tak i powinienem coś ze sobą zmienić. Próbuję to robić, choć tak naprawdę nie wiem co chciałbym zmienić i osiągnąć. Czy ja jestem zwyczajnie leniwy i szukam sobie wytłumaczeń? Czuję się strasznie słaby, uległy i zależny... Czy ktoś jest w stanie mi pomóc?