Skocz do zawartości
Nerwica.com

amfibia

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez amfibia

  1. Przeszłam Ketilept (spanie po 12 godzin z niemożliwością dobudzenia się i omdlenia plus nie wiadomo, czy nie przyczynił się do zwiększenia wagi), Lamotrix (rano rześka jak skowronek, nastrój tak spokojny i rzeczowy, że sama siebie nie poznaje, waga spadła do wyjściowej i szkoda tylko, że uczulił mnie tak, że obecnie wyglądam jakbym miała ospę), teraz próbujemy Neurotop, czyli trzeci lek od końca listopada. Jak czytam po raz kolejny, że może powodować omdlenia, senność i wzrost wagi to naprawdę - gdyby nie efekty Lamotrixu i fakt, że teraz będę potrzebowała dużo wewnętrznego spokoju (zmiana pracy), to dałabym sobie spokój.
  2. No i niestety ostatnie zdanie jest najprawdziwsze. Plus napędzanie lęków a propo wszystkiego. Jeżeli tylko zrobi coś źle - momentalnie rośnie to do rangi skrajnej patologii. Nawet ostatnio stwierdzenie: "No, ciężko teraz pracuję" wywołuje "No widzę, że Cię Twój XY nie wspiera", co zupełnie nie było adekwatne do niczego. W czym ma mnie wspierać? Chodzić za mnie do pracy? Przecież jak wracam i mówię: "Jestem zmęczona, wynieś proszę śmieci", to po standardowym męskim "już, zaraz" w końcu je wynosi a potem przychodzi, głaszcze i pyta, jak bardzo zmęczona jestem Dzisiaj sytuacja się rozwiąże, bo ma i pracę, i czas i namiar na bezpłatną pomoc, wszystko ma - każdy argument na nie to już dla mnie jasny dowód, że nie chce z tym zrobić nic.
  3. Zakładam wątek tutaj, żeby nie robić off topu gdzie indziej. Od listopada do początku stycznia brałam Ketilept. Wedle słów psychiatry nie powinnam była przybrać na wadze. Bardzo dawno temu miałam zaburzenia odżywiania i od tego czasu pilnuję bardzo, żeby mieć mniej-więcej stałą wagę bo inaczej boję się, że mimo całej terapii i wielu lat spokoju może mi to wszystko wrócić, kiedy mimo wszystkich swoich działań nie będę mogła zapanować nad wagą. Czytałam sporo artykułów o przybieraniu na wadze na takich lekach. Wniosek był taki, że sprzyjają przybieraniu na wadze, ale nie determinują. Czasem spowalniają przemianę materii. Niekiedy zwiększają łaknienie. Wyjściem jest po prostu jedzenie zbilansowanych posiłków i ćwiczenia. Dodatkowo ja biorę stabilizator a ponoć najwięcej na wadze przybiera się od leków które, jak sprawdziłam, są na poprawę nastroju, niemniej tu nie mam zbyt rozległej wiedzy. Ok, to tyle teorii, teraz praktyka. Przez miesiąc przybrałam 3kg. Zatrzymał mi się też okres (duże stężenie prolaktyny). Przez to drugie zmniejszono mi Ketilept do dawki symbolicznej (25mg na noc) i dostałam leki przeciwpadaczkowe. Myślę, że 1kg jest po świętach, ale skąd mi się wzięło 2 - nie jestem w stanie ustalić. Łudzę się jeszcze, że to przez zatrzymanie miesiączkowania. Może jak wróci to coś zleci. Jem 1200kcal dziennie. Nie mam wzmożonego apetytu, nawet jak jestem bardzo głodna, to nie ciągnie mnie do słodyczy tylko do dań typowo obiadowych. Żeby przyśpieszyć ew. zwolnienie przemiany materii - piję więcej wody, kawy, mam w diecie jogurty i muesli, chleb pełnoziarnisty, wysypiam się, jem sporo owoców i warzyw. Dodatkowo co drugi dzień ćwiczę przez godzinę. Efekt - waga stoi w miejscu. Pisałam na innym wątku że dla mnie to jest logiczne, że lek sam w sobie nie powoduje rozrostu tkanki tłuszczowej, jeżeli to nie jest steryd czy insulina. Mówili mi, że na takich lekach się po prostu tyje i już, bo przemiana materii leży. Z mojego zdania prawda jest tylko taka, że faktycznie dieta + ćwiczenia wagę zatrzymują. Ale nieco przeraża mnie, że mam przez cały rok jeść raptem 1200kcal i jeszcze tyle ćwiczyć tylko po to, żeby waga stała w miejscu. To jakiś koszmar. Będę wciąż na lekkim głodzie i jeszcze zmuszona do ćwiczeń bo inaczej utyję ? Poważnie myślę o odstawieniu Ketileptu, bo to ma mi tylko służyć na sen a to w jego efektach ubocznych jest przyrost wagi. Wolę się przewalać do 1 w nocy. Naprawdę nie rozumiem od czego ta waga poszła w górę - czy to faktycznie aż tak spowania przemianę materii ? Ponoć spowalnia tak, że człowiek jest mniej ruchliwy i mniej chce mu się ruszać, więc tyje. Mnie się chce ruszać bardzo. No i robię wszystkie zabiegi na przyśpieszenie przemiany materii i guzik to daje.
  4. Zrezygnowaliśmy z Ketileptu - nastrój był stabilnie, ale obojętny i raczej smętny, w dodatku spałam po 10-12 godzin, zatrzymało mi się miesiączkowanie i nie wiem czy to od tego, czy po świętach, czy może jedno z drugim na to wpłynęło, ale waga wzrosła mi o kilka kilo. Obecnie dostałam 25mg Ketileptu żebym zasypiała, bo po odstawieniu przewracałam się w łóżku do późnej nocy, oraz Lamotrix. Zapomniałam lekarzowi powiedzieć, że po Ketilepcie dodatkowo mdlałam w nocy i miałam zaburzony oddech więc teraz trochę się boję, że jak się połączy jedno z drugim ze skutkami ubocznymi w postaci zaburzeń równowagi, to będzie cyrk. Póki co wczoraj wzięłam 25mg Ketileptu i 25mg Lamotrixu po czym padłam i spałam od 23 do 11:00. Chudnie mi się ciężko - mimo diety i ćwiczeń z trudem leci z pół kilo i się zatrzymuje. Patrzę co się będzie działo przy małej dawce Ketileptu no i po tym, jak organizm się ogarnie, że nie jestem jednak w ciąży. Nie mam wzmożonego apetytu a i nie zauważyłam, żeby mi przemiana materii zwolniła... Przed świętami więcej pracowałam fizycznie jak jadłam a po nich z 5 dni luzu...to wierzę, że sama zapracowałam na 1-1,5kg ale pozostała część jest zdumiewająca - z 58kg na 61 w 2,5 tygodnia. Typuję, nie wiem czy słusznie, że 1,5kg to woda (zatrzymanie miesiączkowania) a 1,5kg to przytycie poświąteczne, bo prowadzę bilans od kilku lat i zawsze po okresie świątecznym mam do 2kg do przodu. A nastrój jaki był kiepski, taki jest.
  5. Heh, ten brzydki zgrzyt, który wszystko rozwala - byłoby idealnie, gdyby tylko nie ta jedna rzecz gdyby nie miał żony, gdyby tylko nie bał się zaangażować, gdyby to lub tamto .... to przecież bylibyśmy szczęsliwi, bo tak do siebie pasujemy Z tego co piszesz myślę, że Twój chłopak idealnie wpisał się w Twoje potrzeby "zaleczonego" DDA. Nie przypomina tego typu meżczyzn którego unikasz i sie boisz, ale jednak okazał się /?/ uzależniony ... bingo, znalazłaś to, co Ci podświadomie odpowiada. ...i idąc Twoim tokiem myślenia wpadnę w drugą skrajność, czyli "jak tylko pojawi się jakiś problem, to zadzieram kiecę i w nogi". A tego się obawiam. Że nie będę umiała odróżnić co jest problemem ,trudnym bo rudnym, ale z jakim powinnam partnerowi pomóc, bo sobie nie radzi, albowiem ponieważ oboje się kochamy i szanujemy a zwiazki nie są po to, żeby non stop było ślicznie i cudownie, tylko m.in po to, żeby mieć drugą osobę która Ci pomoże, kiedy masz problem. I nie porównywałabym czegoś, co może być uzależnieniem do tego że "byłoby fajnie, gdyby nie miał żony". Nie widzę tu analogii czy nie bał się zaangażować. Rozumiem co masz na myśli, ale to średnio pasuje mi do całości. Przecież co innego jest być w zwiazku z żonatym mężczyzną czy takim, który się do Ciebie nie przynaje a co innego z takim, który Cię kocha i szanuje ale ma z czymś problem i sobie nie radzi. I nie jest to problem który stricte naraża związek na straty finansowe, zdradę, przemoc i inne, moim zdaniem, znacznie głębsze patologie. Co zresztą sprawy nie ułatwia, bo jakby tak było to decyzję podjęłabym od razu. Przecież nie będę z kimś, kto ma żonę, pije, bije, szasta pieniędzmi bez umiaru... I co teraz ? Nadal mam opinię kogoś, kto szuka sobie uzależnionej osoby ? Pięknie Dokładnie to. I mówiąc "świetny potencjał" nie mam na myśli doszukiwania się na siłę czegoś, czego nie ma. -- 25 gru 2012, 23:37 -- Ja się boję, że nawet jak pójdziemy na terapię jako para i on, jako indywidualny, to to i tak kiedyś znowu wypłynie i nie mam na to wpływu. A z drugiej strony jakbym go zostawiła, to i tak nie znajdę nikogo, kto będzie perfect i nie będzie miał nic, co nie byłoby problemem dla zwiazku. Takich osób nie ma. Nawet mój obiektywnie idealny szwagier (wykształcony, majętny, z bardzo dobrej rodziny, głęboko wierzący katolik, przykładny mąż i ojciec) w tym co mówi moja siostra jawi się jako zdziecinniały, głośny i nie wspierający. Swoją drogą to dla mnie też problem, że wszyscy z mojej rodziny są finansowo ustawieni, mają pokończone szkoły lub własny biznes, a mój narzeczony musiał kończyć studium, bo nie poradził sobie na studiach, jest ciągle bez pracy i z przeciętnej rodziny... Mimo, że oficjalnie mi się oświadczył, mimo że ustaliliśmy datę ślubu, przez całe święta nikt z rodziny, poza bratową która jest niejako "z zewnątrz", nawet o niego nie spytał. Nikt nie życzył mi niczego zwiazanego ze ślubem ani o niego nie pytał. Generalnie matka jak tylko przyjachałam uznała, że mój facet mnie nie wspiera ale nie umiała powiedzieć czemu ma takie zdanie. Siostra - żebym go zostawiła, bo jej się on nie podoba, ale też nie umie powiedzieć czemu. Dalsza rodzina wróży nam rychły rozpad ze względu na jakieś rodzinne historie, gdzie jak ktoś był ze sobą dłużej jak 6 lat bez ślubu, to się rychło rozchodził. Generalnie wszyscy go traktują jak aliena i mogę się pożegnać z myślą o jakimkolwiek wsparciu typu: "idźcie, walczcie". Powiedziałabym chociaż słowo o naszym problemie, a zostałabym zalana falą krytyki, żebym zostawiła łajdaka i nieudacznika.Bo generalnie to u nas jest tak, że matka chce wnuki, matka nam dobrze życzy, matka chce, żebyśmy z siostrą i bratem mieli śluby,ale "faceci to łajdaki" i chyba służą tylko temu, żeby zrobili jej wnuki, dawali kasę i bawili dzieci na żądanie żony. Wiadomo skad takie przekonania. Niemniej jest mi cholernie przykro
  6. Ten "pean pochwalny" ma pokazać, czemu tak bardzo cierpię mając odejść. Nie wiem jakimi jeszcze słowami mam napisać, że NICZYM nie usprawiedliwiam jego nałogu. NIe, NIGDY, choćby nie wiem jaki był zaj...sty, choćby nie wiem kim był i ile zarabiał - NIGDY nie pogodzę się z tym nałogiem. Kocham go za wszystko, co wymieniłam w "peanie pochwalnym" i dlatego pojawienie się nałogu tak strasznie mnie boli. Bo wiem, że gdyby go nie miał, to po opisie każdy by mi pisał, jakiego to niesamowitego faceta mam i jakie to szczęście, że się znaleźliśmy. Ten "pean pochwalny" ma pokazać, że nie akceptuje jego nałogu, bo niszczy wszystko inne, co w nim dobre - rozwala cały ten obraz. "Pran pochwalny" to moja próba pokazania, dlaczego wybór jest tak ciężki. Że nie jestem kolejną współuzależnioną, którą facet bije, pomiata, zdradza i tak dalej. Że mielibyśmy o co walczyć. Ale cokolwiek on nie napisze, to ja mu już nie wierzę. Napisał mi dzisiaj cały plan terapii. Sam wyszedł z propozycją, że zostawi swój komputer w domu, że mu go będę reglamentować, że będzie używał tylko mojego a jego przyjedzie dopiero wtedy, jak ja na to zezwolę. Że pójdziemy razem na terapię na NFZ a on będzie w taki i taki sposób zarabiał na swoją grupową lub indywidualną. Że wie, że nie wnosi do związku zbyt wiele, więc chciałby jednak, żebyśmy mieli wspomniane mieszkanie, bo to by mi dało poczucie bezpieczeństwa przynajmniej od tej strony. I jak ja mam na to reagować ? Nie wiem. Nie mam pojęcia, jak by zareagowała inna para, zdrowych ludzi po zdrowych rodzinach. Wszystko co pisze jest składne, ułożone, pełne potępienia dla siebie, racjonalnego planu i tak dalej. Wszystko. Tylko ja w ten plan nie wierzę. Wierzę bardziej w to, że jak tylko mu zaufam, to znowu odczeka chwilę i wróci na chaty. Mimo wszystko... Tylko że dla mnie 6 lat temu inni faceci przestali istniec. I nadal nie istnieją. Mogłabym z tym czy owym iść do łózka, bo jest ładny czy pociągający. Ale w kwestii układania sobie z kimś życia wszyscy wokół przestali mnie interesować. Nie brakuje takich, którym się podobam. Są tacy, którzy na hasło, że jestem wolna i otwarta na propozycje momentalnie by przybiegli. Są bogatsi, zaradniejsi, lepiej wykształceni, nie brakuje im niczego, jeśli chodzi o urodę. Ale ja ich nie chcę. Nie chciałam nikogo, tylko jego. I nadal nie chcę nikogo innego, ale się boję zostać i stracić do siebie cały szacunek, miotać się w domysłach, szaleć ze strachu.... ....
  7. Dziękuję za przyjrzenie się. 1) Czy partner próbował kontrolować lub ograniczać zachowania seksualne (oglądanie pornografii), ale bez skutku? TAK - on twierdzi, że przez ostatnie 1,5-2 lata udało mu się to opanować. Ja w to nie wierzę, ale same bezskuteczne próby widziałam. 2) Czy ogląda pornografię dłużej i częściej niż planował? NIE WIEM - musiałby się sam wypowiedzieć. Podejrzewam, że tak, ale mogę się mylić. Przypomniałam sobie że kiedyś odkryłam, że potrafi wstać przed pracą żeby jeszcze oglądać ją przez godzinę przed wyjściem... Oczywiście - jak mnie nie ma. A potem wychodził. Wygląda to na zaplanowane działanie bez utraty kontroli. 3) Czy poszukuje okazji, by obejrzeć pornografię? TAK - moim zdecydowanym zdaniem. 4) Czy odsunął się od partnerki, rodziny, przyjaciół, znajomych w zamian za przyjemności seksualne? NIE - zdecydowanie nie. Jest bardzo towarzyski i bardzo entuzjastycznie podchodzi do każdej propozycji, żeby spędzić wieczór "w ten sposób" zamiast wirtualnie. 5) Czy nie potrafi zrezygnować z zachowań seksualnych, mimo iż ma świadomość kłopotów i strat z tego wynikających? TAK - zdecydowanie jest to największy problem. 6) Czy rezygnuje z życia towarzyskiego, pasji na rzecz realizacji swoich fantazji w świecie wirtualnym? NIE - szuka okazji do wychodzenia, często pisze w wolnym czasie do znajomych, czy mogą razem wyjść i już sprawdzałam, że istotnie chodził tam, gdzie mówił. 7) Czy jest podenerwowany, zły, odczuwa dyskomfort, gdy nie może zaspokoić swoich potrzeb seksualnych w Internecie? NIE WIEM - wiem tyle, że jak mu w zamian oferuje realny seks to cieszy się bardzo. Dla mnie samo jego oglądanie pornografii mi nie przeszkadza. Jeśli ma oglądać same filmy to sprawdzałam kilkukrotnie historię przeglądania, zanim odkrył funkcje "trybu prywatnego" w przeglądarce. Nigdy nie trwało to nie wiadomo jak długo. Jak miał wolny dzień i był sam w domu to też to nie trwało długo - może z 1 góra 2 godziny. Problem jest z tymi cholernymi chatami. Tam potrafi siedzieć znacznie dłużej, utrzymywać korespondencje z wybranymi osobami, podszywać sie pod innych, nawet kiedyś rozsyłał zdjęcie znajomej, jakoby to był on i to dla mnie już było naprawdę nie do pojęcia... I nie jest z tego w stanie zrezygnować. Wie, że go zostawię, a mimo to potrafi przy mnie to robić. Kilka dni temu właśnie tak odkryłam nawrót - siedziałam w pokoju i nagle słyszę typowy dla poczty, której on nie używa, dźwięk przychodzącej wiadomości. Podeszłam, sprawdziłam - przy mnie przeglądał e-maile od poznanych w sieci osób. Wrócił więc mówię, co słyszałam. Poddenerwowany zaczął mi mówić, że to stara poczta z której już nie korzysta. Więc mu pokazuję historię - że przeglądał, że wiem, żę przy mnie ją sprawdzał. Usiadł, rozpłakał się i przyznał, że tak. Do seksuologa mówi, że chce iść. Mówi i mówi, potem mówi, że nie ma na to pieniędzy a na koniec pisze do mnie, czy nie jestem zainteresowana kredytem na mieszkanie. Odpisałam, że właśnie mi potwierdził, jak bardzo jest deklaratywny w swoich przemowach o tym, jak chce sie leczyć. NFZ nie, bo "na nfzcie przyjmuje ktokolwiek, wcale nie musi się na tym znać" a co do płatnej pomocy to kasy na nią nie ma. Ale na mieszkanie dla nas już się znajdzie... I tak jest ciągle. Ostatnio mu napisałam, żeby nie odzywał się do mnie do momentu, kiedy realnie nie pokaże mi, że coś robi, bo już rzygam jego mówieniem, jak bardzo chciałby sobie pomóc. Póki co od 3 dni nie piszemy do siebie. Może nie ma o czym... J.w. Oj, zdanie wyrwane z kontekstu. To nie szukanie alibi, tylko próbowałam wyszukać w nim cech seksoholika a w cechach było "zaniedbywanie pracy". Gdyby nadal siedział na chatach a nie zaniedbywał przy tym mnie, przyjaciół, rodziny i pracy, to nadal siedziałabym i wyła z rozpaczy. Jak to nie mogę się pogodzić z tym, że coś "zgrzyta" ? Każdy mój post tutaj to pisanie o tym, że nie mogę się pogodzić z tym, że dla mnie on jest super facetem, ale swoim chatowaniem tak "zazgrzytał" w naszym związku, że obiektywnie chcę odejść. Obiektywnie, czyli z rozsądku. Jeśli nic z tym nie zrobi, to nie zostanę, bo nie widzę szans na zdrową relację opartą na szacunku i zaufaniu, kiedy tego nie ma. A subiektywnie będę wyła z żalu i tęsknoty po nocach, że mogliśmy być szcześliwi. Moglibyśmy. Gdyby nie ten "zgrzyt". Nie mogę się pogodzić z tym,że ten zgrzyt nastąpił a nie ukrywam tego, nie umniejszam, nie szukam dla niego wytłumaczeń... Prędzej to on szuka: to że nie miał pracy, to że mnie nie było a on tęsknił... To on jest tu rzeczowy, obiektywny i asertywny, ja muszę się kontrolować, żeby kończyć rozmowę jak tylko zaczynam wylewać na niego pomyje, bo to nic nie daje, ale mój żal prowadzi do bardzo wrednych, nieobiektywnych i krzywdzących rozmów. Więc moze i lepiej, że póki co nie rozmawiamy. A i ja sama nie wiem, na ile jego zdanie jest faktycznie asertywno-obiektywne a na ile broni się ile może, żeby zracjonalizować swoje nie chodzenie na terapię. Obawiam się, że jednak to właśnie robi. Ale co ja wiem. Może to on ma rację, a ja jestem dziecko alkoholika, które jak widzi problem do hajda i w nogi, bo a nóż jestem skazana na bycie już zawsze w zwiazkach z uzależnionymi... Póki co to on kombinuje, jak tę relację utrzymać a ja łykam antydepresanty i sprawdzam ceny mieszkań w innym mieście oraz koszty przeprowadzki... Czy to, że wolałabym być jednak z nim ale rozsądek mi zabrania to jednak przejaw czegoś ? Jakby zaczął się leczyć to nie wykluczam ani odejścia mimo to ze strachu, że guzik to da ani tego, że bym wróciła.. No właśnie to mnie dobija. Naprawdę włożyłam mnóstwo pracy w siebie i to, żeby nie szukać partnera pod tym kątem. Nasłuchałam się historii o tym, że dzieci alkoholików szukają osób "do ratowania", takich, które mają w nosie ich uczucia, piją, biorą, biją, są chamami, zdradzają ale kobieta w tym tkwi bo "go uratuję". U mnie to urosło do lekkiej wręcz paranoi. Jak widziałam, że facet który mi się podoba pije nieco więcej na imprezie - w nogi. Jak był typem macho, umięśniony itp - w nogi. Jak był uwiązany do rodziców, niezaradny, wiecznie nie wiedział, co z życiem robić - w nogi. I co.. Mam chłopaka o wadze i aparycji zgrabnego pasikonika - dokładna odwrotność tego, jakich facetów mam w rodzinie. Zawsze, ale to ZAWSZE, stał za mną murem, cokolwiek nie zrobiłam, nawet jeśli potem okazało się, że zrobiłam głupstwo. Wtedy mnie pocieszał i mówił, że na przyszłość będę wiedziała czego nie robić. W życiu codziennym odnosi się do mnie z szacunkiem. Nie da sobie jednak wejsć na głowę - jeśli sie rozbrykam i zaczynam używać w rozmowie epitetów i pomyj - potrafił wstać, wziąć kurtkę i wyjść prosząc, żebym ochłonęła.. Jest towarzyski, ale nie pije do oporu. Może z raz na rok upije się w sztok, ale potem się za siebie wstydzi i raczej unika takich sytuacji. Nigdy mnie nie zdradził. Zawsze wspiera. Cieszy go moja samodzielność, praktycznie niczego mi nie zabrania tylko prosi, żebym na siebie uważała. Nie jest chorobliwie zazdrosny. Wie, że mam hopla na punkcie nałogów, więc popala, jak mnie nie ma, ale nie wiem czy paczkę na miesiąc mogę nazwać nałogiem... Do pewnego momentu uważałam, że jest w pełni samodzielny i zorganizowany i w wielu aspektach tak jest. Ale niestety pracę traci regularnie mimo że od mojej strony wygląda na to, że do każdej się przykładał. I to strasznie nam związek burzyło ale uznałam, że wobec powyższego jestem skłonna go nawet utrzymywać, bo niezaradnosć w kwestii pracy nadrabiał zaradnością we wszystkich innych aspektach. No i gdzie ja znajdę faceta, który kocha mnie niemalże bezwzględnie, bez zaborczości ale i z ustalonymi wspólnie granicami, który pomimo długoletniego stażu i wspólnego mieszkania fascynuje mnie, bawi i którego kocham dokładnie tak samo mocno, jak w dniu poznania się ? I niestety - wszystkie te przymioty tym oto nałogiem rozwala w zupełności.... A skoro traci je, to nie zostaje nic - pieniedzy brak, majętnej rodziny też, super pracy nie ma, no nie zostaje nic, bo co mi z bezwzględnej miłości do mnie jeśli wie, że to chatowanie jest dla mnie tym samym, co zdrada a mimo to robi to, bo "czuje przymus", mimo,że nie chce ? I nagle staje mi przed oczami ten neon "zawsze poznasz kogoś uzależnionego", a przede wszystkim: "Pomóż mu, pomóż - przecież jesteś DDA, musisz kogoś ratować" mimo tego że uważam, że to on powinien ratować siebie i nas, co ja tu niby mogę, jak on na poziome deklaratywnym ten obowiązek zakończył? I znowu opcja "w nogi" wydaje mi się najrozsądniejsza. A wszystko co wymieniłam wcześniej sprawia, że po nocach leżę i płaczę z żalu, że go stracę... I ze strachu, że jak zostanę, to i tak nic się już nigdy nie zmieni, bo skoro przez 6 lat się nie zmieniło, to czemu miałoby się akurat teraz zmienić ? Poza tym zegar biologiczny zaczął mi cykać jak szalony i boje się też, że za moment trafi nam się dziecko, a wtedy odejść będzie mi jeszcze ciężej.. Tak jak pisałam - jak miał pracę, to też siedział. Bardzo bym chciała, ale niestety - jak wszystko mu się układa a w życiu wiedzie, to problem nie znika. Dziękuję za linki, chętnie przejrzę ! Co do dyskusji o blokowaniu modemu - wolne żarty. Zablokujcie informatykowi modem. Cokolwiek o tym nie mówię to jest krzyk o "narzędziu pracy", ale to już jest zawsze mydlenie oczu, bo kiedyś podsumowałam ilość czasu jaką spędza na portalach innych niż poświęcone pracy, ale nic to nie dało. Od samego siedzenia w Internecie jest ciężko uzależniony, ale patrząc po jego kolegach-informatykach uznałam, że to dola kobiety informatyka i powinnam cieszyć, że jak ma pracę to siedzi poza nią jeszcze tylko na kilku portalach a nie do późnej nocy tłukąc np. w Diablo. No ale on poza tymi portalami w nocy woli inne rzeczy.... Jakbym mu jednak odcięła to zacząłby siedzieć w kafejkach albo nabijać straszny rachunek na smartfonie. Generalnie jednak ma taką profesję, że rzeczywiście potrzebuje komputera, tyle że mniej, niż myśli. Ale całkowicie odciąć go nie mogę. Za to jestem pewna, że nawet próba ustawienia komputera stacjonarnego na widoku, żebym widziała zawsze, co robi, nie pomoże. Poczeka aż zasnę, wejdzie na Linuxa, żebym nie mogła założyć mu jakiegokolwiek szpiega, włączy Firefox, tryb prywatny i hajda.Albo poczeka, az gdzieś wyjdę na dłużej i będzie to samo.
  8. Nie ma pracy - w dzień szuka, w nocy siedzi. A jak ma, to w dzień pracuje a w nocy siedzi...
  9. Zostaw ludziom temat o seksie na wieczór... A tak serio, to nie zauważyliście dopisku: "przykładowo" czy "na przykład". Słowem nie napisałam, co on konkretnie lubi, dałam tylko przykład, jak mogę to odbierać (tu: jak kobieta która grać nie lubi a specjalnie dla partnera na siłę się mimo wszystko stara). Nie jestem w stanie dać mu tego, czego szuka, bo generalnie szuka wirtualnego kontaktu z dziesiątkami osób do spełniania swoich fantazji. Co do "szukania tego czego nie ma w łóżku" to wprowadziłam tyle modyfikacji, ile tylko mogłam bez poczucia, że do czegoś się zmuszam. I tak tego jest dość sporo a jak przesadziłam i spróbowałam po bandzie ze wszystkim, to jak pisałam - wszystko tylko się nasiliło, zamiast pomóc. Zamiast przestać "szukać czego nie ma", to zaczął siedzieć tyle czasu, że sam przyszedł i powiedział, że stracił kontrolę. Ja się czuję po czymś takim, jakby mnie zdradzał na prawo i lewo. Dopóki nie zaczęłam się zbierać do odejścia to mi jeszcze próbował wykładać ideę "nic nie znaczącego wirtuala". Zaproponowałam, że w takim razie od jutra zacznę robić tak samo to może jak poczuje jak to wygląda od drugiej strony to mnie zrozumie lepiej i więcej tematu nie było. Sama próbowałam żeby go zrozumieć - niewiele mnie w tym kręci i nadal nie rozumie, na jakiego grzyba mu to, a on mi mówi, że też nie wie, ale czuje mus. Proponowałam: jak ma to pomóc, to możemy się z kimś zaprzyjaźnić o podobnych preferencjach, wolę mieć jedną osobę pod kontrolą raz na jakiś czas tylko od seksu, jak stawać do walki z dziesiątkami wirtualnych panienek. W sumie byłam w desperacji ale i też zawsze rozdzielałam seks od uczuć i nie miałam z tym problemów, byleby o wszystkim wiedzieć i żeby to nie szło w setki, tylko w parę zaprzyjaźnionych osób czy par. Nie chciał. Możecie mi zazdrościć super wiernego faceta który godzinami lubi siedzieć w sieci i fantazjować z obcymi o czymś, czego ja mu nie dam a on powtarza, że tego ode mnie nie chce, nie zmusza i że "normalny" seks mu wystarcza. Ale mnie krew po prostu zalewa. Myślałam też o tym, czy nie dręczy mnie wyłącznie brak poczucia kontroli nad tym i jego kłamstwa ale nie - zaproszenie co jakiś czas kogoś, kogo znam i ufam, do buduaru mnie nie denerwuje a sex - chaty z dziesiątkami osób, nawet jakbym o tym wiedziała, doprowadza do rozpaczy. Nawet przy tym wspomnianym oddzielaniu seksu od uczuć. Jest dla mnie dokładnie tak, jakby nie zaproponował kogoś "for fun", nie stwierdził "ok, ma to pomóc, to znajdźmy kogoś, raz na jakiś czas wyszaleje się pod moim czujnym okiem i mi się odechce", tylko poszedł w diabły jak na ulicę i p...ł się z kim popadnie skrzętnie to ukrywając. Mówiłam od początku, że to wszystko jest skomplikowane.
  10. Siedzi kiedy może po kilka godzin czasami kłamiąc, że pracuje, tak od 20 do 1-2 w nocy pisząc, że jest kimś, kim nie jest z czasami nawet 10-15 osobami na raz. Ogląda twardą pornografię (mówiąc "twarda" wykraczam już poza standardowy dział BDSM na Redtubie), zakłada fikcyjne konta i nawiązuje kontakt z kobietami z którymi snuje erotyczne fantazje, gdzie rzadko kiedy jest sobą. A ja wówczas siedzę nieopodal albo śpię. Wiesz - nie wiem czy byłeś w stałej relacji, ale chyba mogę uważać, że mam prawo być co najmniej zaniepokojona i odczuwać co nieco żalu za takie zachowanie ? Bo poczułam się, jakbym zabraniała mu pooglądać sobie trochę erotyki w sieci od czasu do czasu. Nie zabraniam - nawet zachęcałam. Mówiłam: "Nie dam Ci tego, ale oglądaj do woli". Za samo oglądanie raz, dwa w tygodniu nic bym nie zrobiła. Nawet jakby uznał, że chce tak sobie spędzić sam na sam sobotę wieczór - nie mam poglądów cnotliwej dewotki. Ok, niech siedzi i ogląda, jeśli to wszystko nie wykracza poza granice dozwolone prawem, nawet jeśli dla mnie wygląda to dziwnie i mnie do tego nie ciągnie - jego gusta, jego sprawa. Ale nawiazywanie kontaktu z innymi gdy się ma stałą partnerkę... nie, sorry, nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Nawet proponowałam - ciągnie Cię do innych, ok. Ja tam zawsze chciałam spróbować z dziewczyną, zaprośmy kogoś, znamy takie wyluzowane, pogodne i rozrywkowe panie z którymi się lubimy. Uważam, że jeśli granice mojej liberalności sięgają tak daleko, to naprawdę trzeba zrobić coś konkretnego żebym powiedziała: "Ok, dość - to już dla mnie za wiele".
  11. nie wiem jakie ma fantazje ale nie bardzo widze zwiazek jezeli nie jestescie w tym wzgledzie dopasowani Wątpię.Gdyby tak było to raczej unikalibyśmy seksu razem jak ognia, bo któreś z nas by się po prostu: nudziło, frustrowało, czuło wykorzystywane lub po prostu nie byłby możliwy, bo by nas nie podniecało w sobie nic lub niewiele. A jeśli jedno lgnie do drugiego i, powiedzmy, 90% naszych fantazji i pragnień jest realizowane bez problemu a tych 10% nie ? Jakie to fantazje - ciężko mi napisać, bo nie chcę takich spraw wyciagać. Podam na przykładzie - ktoś lubi wszystko, tylko nie odgrywać scenki typu: "Ja jestem sekretarką a Ty moim szefem". Nie że nawet nie chce, tylko nie umie. Może udawac, ale to widać. Może wzdychać i "robic to dla dobra sprawy", ale po pierwsze - nie o to chyba chodzi. Po drugie - i tak druga osoba poczuje, że robimy coś na siłę i wbrew sobie albo dowie się wkrótce, jak pękniemy. Po trzecie - raz spróbowałam się przekonać. Ok - nie musi to wzbudzać jakiś wielkich pragnień, ale zboczenie też to nie jest, poczytałam na ten temat, zrobiłam odpowiednie zakupy, atmosferę, zrobiłam mu wieczór pełen wrażeń.... i wtedy dopiero się zaczęło. Jakby coś, co znalazł w realnym związku nie uspokoiło jego potrzeb, tylko jeszcze dolało oliwy do ognia Po tej akcji zniechęciłam się niemalże całkowicie i żadna siła na tę chwilę mnie nie przekona do kolejnych prób. A problem jak był tak jest.
  12. Mam problem wielokrotnie złożony. Nie umiem sama sobie dać odpowiedzi, mimo że próbowałam bardzo długo. Od kilku lat jestem w związku, gdzie co chwila powtarza się schemat, że moja druga połówka zaszywa się w sieci, tworzy osobne konto pocztowe, po czym przesiaduje godzinami na seks chatach i innych tego typu miejscach udając kogoś, kim nie jest i realizując swoje fantazje, których ja w realu nie spełnię. Na samym początku zwiazku miałam jeszcze motywację, żeby coś z tym robić, on nie. Potem on niby poszedł do seksuologa, ale po dwóch wizytach powiedział, że da sobie radę - i nie dał. Za którymś razem powiedziałam, że odchodzę. Przekonał mnie do powrotu. "Odchodzenie" było jeszcze kilka razy. Teraz odeszłam znowu, tyle że sytuacja pokomplikowała się o tyle, że od dłuższego czasu było niby lepiej i spokojnie, więc zgodziłam się na ślub. Data jest, przygotowania rozpoczęte, a moja połówka wróciła do nałogu. Szukaliśmy razem przyczyny. Podobno były nią problemy z pracą, a dokładnie jej brakiem. Pracę miał, żyło mu się dobrze - nałóg wrócił wraz z moim wyjazdem na pewien okres czasu do rodziny. Teraz pracy nie ma - nałóg jest. Oczywiscie było przepraszanie, błaganie o szansę, potem już nawet się nie tłumaczył tylko przyłapany na gorącym uczynku siedział, płakał i powtarzał, że nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Problem tkwi też w tym, że gdyby mnie faktycznie z kimś zdradził, pił, bił, poniewierał - nie byłabym z nim ani dnia. "Gorzej", że on mnie naprawdę kocha, szanuje, zawsze wspiera, zawsze jest po mojej stronie, po latach wciaż tak samo zapatrzony - z zewnątrz znajomi pieją nad nami z zachwytu, jaką jesteśmy udaną parą. Problem nr 2 - że miałam w rodzinie alkoholika i od zawsze ciażyło mi piętno "tej, która i tak trafi na uzależnionego, bo to się ciągnie za takimi dziećmi do końca życia". Więc zawsze szukałam dokładnie przeciwieństw ojca, nie mających ani jednej wspólnej z nim cechy. Z takim oto rezultatem. Szukałam odpowiedzi na pytanie, czy jestem współuzależniona a on seksoholikiem. I klapa, bo tam jest o tym, że takie osoby zatracaja całe życie na swój nałóg, nic ich nie jest w stanie powstrzymać, zaniedbują wszystko i wszystkich poświęcają na to pieniądze... A ja widze, że on siedzi niby do późna, ale potem idzie do pracy. Nie zaniedbuje niczego - po prostu krócej śpi. Z innej strony przestałam wierzyć mu na słowo, więc może jestem kompletnie ślepa i mimo mieszkania z nim od wielu lat czegoś nie widzę - może mnie sprytnie okłamuje... ale naprawdę wątpię. W wyszukiwaniu dowodów zdrady i kłamstwa zrobiłam się chyba mistrzynią a i on kiepsko się ukrywał, jakkolwiek to nie brzmi, więc nie znalazłam nic. Poza siedzeniem godzinami w sieci. A potem hop, przytula się do mnie i idzie spać. Jakby nigdy nic. Współuzależnieni udają, że nic się nie dzieje. Ja dokładnie odwrotnie. Tłumaczą taką osobę - powiedziałabym raczej, że powstrzymuje się gorąco od oczerniania go przed innymi któzy nie rozumieją, czemu od niego chcę odejść. Ukrywają, robią z nałogu tajemnice - absolutnie nie. Raczej kombinuję jak zachować minimum przyzwoitości dla prywatności spraw związku i nie mówić przyjaciołom jaki to nałóg, tylko że "ma nałóg" i "nie chcę mówić jaki, bo to nasza prywatna sprawa, nie chcę wywlekać naprawdę wszystkich naszych problemów przed wspólnych znajomych". Ale nie ukrywam, że problem jest i jest związany z nałogiem. Myślenie za drugą osobę, nie posiadanie własnego życia - nic z tych rzeczy. Mam swoją firmę, udzielam się w dwóch kołach zainteresowań, mam swoje własne pasje i hobby, których nie dzielę z drugą osobą (mamy też wspólne pasje)... Nie myślę za niego, prędzej mówię: "zawaliłeś to teraz myśl, jak to naprawić i niby jak ja bym ci mogła pomóc - bo ja nie wiem". Poczucie winy, sprawstwa, że to ja jestem winna - guzik. Jestem tylko człowiekiem, mogę powiedzieć mu niechcący coś, co go zrani, zawieść, zrobić przykrość, a on może mi o tym powiedzieć i ma prawo usłyszeć ode mnie przeprosiny, chcę uszanowac jego uczucia itd. Ale on nie ma prawa, jeśli faktycznie w ten sposób odreagowuje moje zachowanie, zachowywać się w taki sposób. Jeśli tak jest, to sam jest sobie winien, że znalazł taką metodę walczenia z własnymi problemami i uczuciami. Nie pchałam go w to. I tak dalej. Generalnie nie znajduje siebie w grupie współuzależnionych a on jest "za mało seksoholiczny". A jednak gdy znowu widze, że siedzi na sex chatach to mam wrażenie, jakby mi ktoś wydarł serce... Już próbowałam go wspierać, pomagać, krzyczałam, prosiłam, próbowałam te jego fantazje spełniać i to ostatnie akurat problem nasiliło.... Nie wiem co robić. Kocham go jako człowieka - jego nałogu nienawidze. Jego nałóg rujnuje nas jako parę. Bez niego żylibyśmy jak normalna para która czasem ma lepsze, czasem gorsze dni, ale chce je spędzić już na zawsze razem. A ja z takim rywalem u boku nie jestem w stanie się mierzyć I straciłam zaufanie i dosiebie, jeśli chodzi o trafność moich osądów i do niego - że jakiekolwiek jego słowo jest prawdą a cokolwiek przyniesie rozwiązanie. Terapia dla par - myśleliśmy. Nie mamy pieniędzy na prywatnego terapeutę a jemu z kolei wytknęłam dwa dni temu, jak wyjeżdżałam,ze mógł iść zarejestrować się jako bezrobotny. Mogliśmy iść na terapię par na NFZ. Dałam mu do ręki adres. Wolał odpalić sex chaty a teraz płakać, jaki jest zły. Jednego dnia wydaje mi się, że on tylko mówi, że chce z tym walczyć a drugiego tłuką mi się po głowie mądre rady terapeutów, że póki coś w parze się tli, to nalezy walczyć, że należy się wspierać, jeśli chce się być ze sobą... a potem dla odmiany że "dzieci alkoholików mają tendencje do wikłania się w toksyczne zwiazki". I skąd ja, jako dziecko pary destrukcyjnej do szpiku kości, mam wiedzieć, gdzie tu jest jeszcze norma przy której zdrowie pary "wspierają się i ratują związek" a gdzie "toksyczność" ? Mimo wielu lat zdobywania wiedzy w tym temacie - nadal sama nie jestem w stanie tego obiektywnie ocenić...
  13. Na mnie leki chyba przestały działać. Po zmienieniu dawki na 2 tabletki w miarę dobrze było przez pierwsze 4 dni i padło. Obecnie biorę i nie czuję żadnej poprawy. Jest mi smutno jak cholera i jedyna różnica jest taka, że nie leżę w łóżku tylko normalnie pracuję. Chociaż tyle ale jak dala mnie - to trochę mało. Bo wraz z uspokojeniem wróciły mi myśli i pragnienia sprzed wielu lat: namiętnie myślę o samookaleczaniu, samobójstwie, paleniu, piciu.... Minął mi zwis na wszystko i zaczęłam każdy problem traktować jako: "Jak się zabiję to będę miała z tym spokój". Bardzo względnie nachodzi mnie myśl o ucieczce gdzieś bardzo daleko. Czyli absolutnie nic konstruktywnego, a lekarz przyjmuje dopiero od stycznia. Za mała dawka ?
  14. Mam je od 9 roku życia, zwykle pojawiają się codzienne , przywykłam, i tak nic nie robię tylko się boję, że kiedyś coś zrobię.
  15. Jeśli leki mają zadziałać, to niech lepiej zadziałają, bo moje myśli samobójcze z emocjonalnych, niezorganizowanych i raczej czysto emocjonalnych aktualnie zrobiły się zimne, wyrachowane i kalkulujące (co komu zostawić, jak narobić przy tym innym jak najmniej kłopotu itp). Masakra. A może to przez tę pogodę. Od 3 tygodni nie widziałam słońca.
  16. Wczoraj na noc 2 tabletki i nie ma skutków ubocznych. Dziś też miały podobno te leki zacząć działać. Nie wiem w jakim sensie, nie czuję się inaczej, niż wczoraj czy przedwczoraj.
  17. Życzę Ci NIE posiadania pracy w firmie, której zakład stoi za miastem, gdzie autobus dojeżdża pół godziny Generalnie po lekturze całego posta odnoszę wrażenie, że jeszcze nie miałeś okazji żyć jak dorosły człowiek w sensie, że mieć pracę, mieszkać samodzielnie itp ? Bo to widać. Uwierz mi, ale znalezienie sobie lokum kilka minut od pracy to marzenia. Mnie to udało się słownie raz, bo firma miała siedzibę w samym centrum ale w nieciekawej dzielnicy, więc obok było sporo wolnych pokoi i mieszkań. Ale nie czarujmy się - gros potrafi stać w sąsiedztwie domków jednorodzinnych albo w tak drogich miejscach, że nie stać nas na wynajem. Generalnie zrewidowałabym to marzenie pod takim kątem, że zawsze warto szukać mieszkania obok pracy, bo to ułatwia życie, ale nie nastawiać się na szukanie TYLKO takiej pracy,bo możesz w ten sposób szukać jeszcze latami. Wątpię też żeby udało Ci się pogodzić pełnoetatową pracę z ciągłym uczuciem zmęczenia i koniecznością spania po 10 godzin dziennie minimum. Ja obecnie jestem na początku brania leków a zwalają mnie one z nóg niekiedy strasznie. Mimo to idę spać tak, jak spałam gdy pracowałam - o 21 leki, o 23 ajci a na 8:00 budzik. I nie ma się zmiłuj, bo inaczej kończy się to jak dzisiaj - 12 godzin snu, nic nie zrobiłam, jestem zła na siebie, bo otworzyłam oczy o 8 w miarę przytomnie - wystarczyło wstać. Jest trudno? No to trudno - wystarczy jeden krok, półgodzinny spacer po mieszkaniu, kawa i jakoś to leci. Może też tak możesz tylko jeszcze nie próbowałeś, bo nie było motywacji (np. praca) ? Co do "zabawnych objawów" nie mam żadnych. Mania to u mnie nagłe przyśpieszenie myśli i wzmożona aktywnosć fizyczna. Długie spacery albo wysprzątanie mieszkania na błysk. Trwa kilka godzin i zaraz znika, więc naprawdę trudno mi jest przyjąć diagnozę CHADu. Po prostu w nią nie wierzę. -- 26 lis 2012, 19:28 -- Sprawdzają - dzwonią do firm i pytają czy zatrudniali takiego pracownika, czy go pamiętają, ile pracował itp. Albo od razu proszą o świadectwo pracy lub przynajmniej dokument poświadczający zatrudnienie. Jak nie sprawdzają to do prac typu przynieś, wynieś, pozamiataj, nie do poważnych firm na odpowiedzialne stanowisko
  18. Dobry pomysł :) Dzień 8 - nie zauważyłam nic szczególnego. -- 26 lis 2012, 17:11 -- Nie licząc dni - bosko. Po wzięciu 2 tabletek jednego dnia - nic. Drugiego piłam wino, więc odczekałam po nim kilka godzin i wzięłam jedną tabletkę nie wiedząc,czy robię dobrze ale bałam się,że zarówno wzięcie 2 jak i nie wzięcie całkiem spowoduje coś złego. Następnego dnia wszystko było ok. Trzeciego wzięłam dwie tabletki. Zasnęłam. Obudziłam się godzinę później - bolały mnie nogi. To był taki trochę ból, trochę niepokój ruchowy, jakbym MUSIAŁA przebierać nogami w miejscu, bo lecą przez nie impulsy. Wstałam, żeby się w takim razie przejść i to był błąd, bo kilka metrów dalej zemdlałam. Jak się ocknęłam nie mogłam oddychać, próbowałam wstać - omdlałam (tak się odmienia?), bo słyszałam wszystko jak zza ściany, ale byłam świadoma. Jak mi przeszło, to zaczął się koszmar, bo dostałam tego dnia okres i, nie wiem czemu, już drugi raz podczas niego zemdlałam (wcześniej wstrząs termiczny, nie przez tabletki) i po ocuceniu wszystkie mięśnie zaczęły mi się kurczyć, jak podczas porodu. Dosłownie falami szły skurcze a ja wyłam i tak ok 20 minut po czym przeszło samo. Byłam osłabiona, ale przytomna, ciężko mi się mówiło, trochę bełkotałam, chciało mi się spać. W międzyczasie mąż wezwał karetkę - zrobili ekg, cukier, ciśnienie i coś jeszcze. Wszystko ok. Zasnęłam a jak się obudziłam, wszystko było ok, tylko byłam bardzo zmęczona. Boję się dzisiaj brać leki
  19. Chciałabym, ale wiesz jak jest na imprezach - chcesz czy nie to Ci leją a potem zmuszają do picia. Argument o lekach nie przejdzie ,bo nie przejdzie mi przez gardło. Cwaniakowanie z tym że biorę "antybiotyki" też nie, bo "nie zaszkodzi ci". A 3 lampki mogę akurat sączyć całą imprezę, jeśli będzie taka potrzeba. Z jedną może być problem, ale będę się starać.
  20. Dzień 8 - jak zauważyłam, to najwięcej negatywnych myśli dopada mnie na wieczór. Wczoraj nie spałam jeszcze 2 godziny po wzięciu leku, bo zaraz po kłótni spadła na mnie chmara czarnych myśli o których wiedziałam, że są przerysowane, że są katastroficzne, nieprawidłowe i tak dalej. Tylko że jak to się zacznie to mogę sobie to powtarzać do znudzenia, przewartościowywać je, pokazywać sobie realne szanse i zagrożenia a nie wyolbrzymienia...nic nie działa. To jest jak walący we mnie młot z wielkim napisem: "Cokolwiek nie zrobisz - zrobisz to źle". Bo wiadomo - że biorę leki to też źle bo tylko pokazuje sobie, jaka jestem słaba (ta jasne...). Chcę pracować na własny rachunek - zbankrutuję (nagle dostaje dar jasnowidzenia). Będę pracować u kogoś - to mnie zaraz zwolni (to oczywiste, nie?). Nie ma co podnosić kwalifikacji, bo i tak się do niczego nie nadaję. I tak dalej na tę melodię. Leżę,płaczę i czekam, aż minie. Strasznie drgają mi mięśnie. Dzisiaj latały mi dłonie a na wieczór nagle zaczęłam stroić bezwolnie miny ku mojemu zdumieniu, tak mi drżały wargi. Śpiączki nie było. Po kolorowych i bajecznych snach (strasznie mi się ten efekt podoba !) wstałam bez problemu po 6 (!) godzinach snu. MAM BARDZO DLA MNIE ISTOTNE PYTANIE. Moja siostra ma w ten weekend zaręczyny. Co się stanie, jak wypiję 3 lampki wina przed wzięciem leku ?
  21. Gdzieś dzień zgubiłam, bo dzisiaj jest dzień 7. Śpiączka, nie mogłam się dozbierać do 14, rozwalony cały dzień, nic nie mogłam zrobić. Wyszłam na miasto, załatwiłam jedną rzecz i nagle wszystkie siły mnie opuściły. Wlokłam się z powrotem, wstąpiłam do sklepu gdzie sklepowa zrobiła pomyłkę podczas zatwierdzania zakupu kartą i całą winę zwaliła na mnie mimo potwierdzenia z banku, że to jej wina... Wróciłam do domu i nie mogłam przestać płakać przez pół godziny - tak mnie drobna kłótnia zdenerwowała. No przynajmniej coś poczułam. Szkoda że z powrotem w stronę dołka. Nie jestem pewna - antydepresanty mogą do czasu zadziałania (tu - ok. 2 tygodnie) pogłębić posiadaną depresję ? Boże - ześlij chociaż namiastkę tej niby-euforii.Na tyle żebym chociaż starła kurz w domu z półek, a nie padała po kilku krokach.
  22. Dzisiaj to jest jakaś masakra - czuję, jakby mi kombajn przejechał po nerwach. Cały dzień chodzę jak w śpiączce, nie mam na nic siły, nawet jak byłam głodna to mi się nie chciało wstać i zrobić cokolwiek. Najchętniej bym spała i spała i spała. Na poprawę piję kawę. Mam niskie ciśnienie, zwykle po kawie się budziłam, teraz nie do końca.
  23. Czytałam o spektrum - też tak średnio... Wręcz się czułam, jakby na siłę szukano kolejnego rodzaju. Umiem odróżnić normalny nastrój od górki - róznica jest spora. Być może tak jak ja przeżywam górkę inni przeżywają poczucie szczęścia i normalny przypływ energii. Nie wiem - musiałabym mieć grupę porównawczą. Chcę też zauważyć, że nie diagnozuję się sama, tylko byłam u lekarza i biorę, co mi przepisał bo wspólnie uznaliśmy, że zapisanie polepszaczy nastroju przy tych "górkach" może wywołać zły efekt. A że nie widzę się w CHADzie bo nie jestem pełnoobjawowa to inna sprawa. -- 19 lis 2012, 23:19 -- Jak sądzisz co Ci odpowiedzą? A co to takiego ci psychologowie kliniczni? Jakaś "t-mobile ekstraklasa" wśród psychologów? Nie - to osoby które przez 3 lata studiów nic nie robiły tylko wkuwały jak diagnozować choroby żeby się nie pomylić, jakie terapie są przy nich najskuteczniejsze i jak wygląda wyleczalność danego zaburzenia. W skrócie: nic nie robią tylko siedzą w temacie. A ja nie. Więc wierzę, że mają wiedzę merytoryczną. Nie jest to dla mnie niczym złym. Póki co potwierdzili, że nie da się tego wyleczyć. -- 19 lis 2012, 23:24 -- Ja żyłam na samej terapii bez alkoholu, zaburzeń odżywiania, okaleczeń i innych wyskoków ostatnich kilka lat do chwili obecnej. Terapia dała tu znakomite rezultaty. Nie mogłam tylko poradzić sobie ze smutkiem. Mam ciągle nadzieję, że na lekach zobaczę, jak można żyć bez niego, ustabilizuję swój obraz siebie, innych i rzeczywistości po czym je odstawię i liczę, że zachowam przynajmniej normalny nastrój. Kto wie. Dzień 5 - po pierwszej tabletce spałam od 23 do 8 rano. Rano wstanie graniczyło z cudem. Po (znowu) kolorowych snach miałam wrażenie, jakbym nie spała wcale. Wstawałam przez godzinę. Dobrze, że nie pracuję, bo bym się ciągle spóźniała. Jak już się wyrzucę z łóżka i zacznę chodzić, to po pół godzinie mija. Miałam potężną kłótnie z jedną osobą (światopoglądową), wióry leciały - a ja już minutę po kłótni nie czułam nic. Zero złości, pobudzenia. Nada. Przerażające. Ta senność kiedyś przejdzie ??
  24. Dzień 4 - 10 godzin snu (normalnie ok 6), ciężko się dobudzić. Intensywne sny ale nie koszmary. 30dag mniej na wadze. Kamienny spokój. Dzisiaj przechodzę z połówki na 1 tabletkę.
  25. Wedle tego,co się dowiedziałam CHAD może być traktowane albo jako choroba o podłożu genetycznym albo od deficytów na wczesnym etapie rozwoju. Z tego co zrozumiałam - szkoły opierające się na teorii, że to przez deficyty mogą uważać, że da się CHAD wyleczyć, ale w praktyce opiniodawcy nie spotkali się nigdy z takim leczeniem. Wszyscy pacjenci do końca życia byli na lekach, zmieniane były tylko ich ilości. Im dłużej czytam o CHAD tym bardziej to mi nie pasuje do mnie. Ja nie mam "epizodów depresyjnych" tylko stałe poczucie smutku które pozwalało mi normalnie funkcjonować, tyle że byłam nieco pesymistycznie nastawiona do życia a CZASAMI przechodziło w kilka GODZIN bardzo głębokiego smutku lub euforii. Tylko że ta euforia to nie było to, co opisują w podręcznikach. Miałam jej pełną świadomość, nie podejmowałam się działań ryzykownych, miałam większą ochotę np. wydać więcej pieniędzy ale tego nie robiłam, miałam bardzo dużo sił fizycznych ale już np. nie miałam ochoty biegać na spotkania towarzyskie... najczęściej sprzątałam w domu, szłam na aerobik, spacer, robiłam coś przy rozpoczętej pracy lub projektach.... To nie było życie fajne i miłe, bo za dużo było w nim smutku, ale jestem w związku bez patologii, skończyłam studia, chodziłam do pracy.. Chyba tylko raz w życiu nie poszłam do pracy bo nie byłam w stanie. Nawet w okresie kiedy działo się obiektywnie źle (odejście bliskiej osoby) byłam bardzo smutna, ale chodziłam na zajęcia, uczyłam się, zaliczałam przedmioty... Nie miałam nigdy słomianego zapału, zaczynałam i kończyłam różne rzeczy po przemyśleniu czy mam na to czas i środki oraz czy się dam radę zaangażować..Gdzie w tym dysfunkcjonalnosć i niemożność normalnej aktywności ? Dostałam takie a nie inne leki i rozpoznanie tylko przez to, że mam epizody kiedy jestem pobudzona chyba bardziej fizycznie, jak psychicznie, bo nie było gonitwy myśli ani innych takich rzeczy, nad którymi nie umiałam zapanować... No zobaczymy co czas pokaże...
×