Kochani, czytałam parę Waszych postów (no niestety wszystkich nie da rady, bo zajęło by to wieczność..) i odczuwamy praktycznie to samo. U mnie problemy nerwicowe zaczęły się już jakiś czas temu, 2-3 lata wstecz. Byłam bardzo młoda, nadal jestem (16 lat), wydawało mi się, że to przejdzie, w końcu taki to wiek, że często rzeczywistość dobija z podwojoną siłą. Co wpływało na moje złe samopoczucie? Właściwie wszystko. Bardzo kiepska sytuacja w domu (rodzice się kłócą odkąd pamiętam, od maleńkiego dzieciaka oglądałam przykre sceny w domu, stawiano mnie na krawędzi i kazano wybierać "mama czy tata?"), nie miałam chyba nigdy przyjaciela (odnalazłam go dopiero jakiś rok temu), moja starsza o 2 lata siostra weszła w swoje życie, być może nieświadomie mnie zostawiła. W szkole zawsze byłam traktowana jak odludek, miałam swoje życie, swój świat, swoje wszystko inne niż reszta. Nie to, że byłam odrzucana, ale tak się czułam. Tak naprawdę nie miałam o czym z tymi ludźmi rozmawiać. Szkoła i dom to dwa źródła ciągłego stresu. W gimnazjum unikałam szkoły w możliwy sposób, miałam problemy z koncentracją, najmniejszy problem był dla mnie nie do zniesienia kłopotem. Kuzynka i bliska znajoma radziły mi ciągle wybrać się do psychologa, ale ja panicznie się tego bałam. Zaczęłam bać się normalnych sytuacji - konfrontacji z ludźmi, zwłaszcza obcymi, odpowiedzi w szkole, kupowania biletu w autobusie, wsiadania do autobusu, gdy miał tam być ktoś znajomy, gdy szłam na koncert nie chciałam iść tam na trzeźwo. Od paru miesięcy wszystko się pogorszyło. Trzęsę się praktycznie od rana do nocy, gdy pokłócę się z ojcem (ciągle mnie obwinia o coś, nawet gdy nic złego nie zrobiłam) wpadam często w stan, kiedy nie mam nad sobą kontroli. Wybucham płaczem, zamykam się u siebie w pokoju, zasłaniam okno, gaszę wszystkie światła. Mam natłok myśli, kładę się do łóżka i zakrywam pościelą lub na podłodze, bo nie mogę stać w jednym miejscu, coś mnie rozsadza od środka. Drapię się po ręcę do krwi i nie obchodzi mnie zazwyczaj to czy będę mieć po tym blizny. Samookaleczam się od jakichś 2 lat, z paromiesięcznymi przerwami (wtedy wydawało mi się, że jest ze mną coraz lepiej). Rodzice tego nie zauważają lub nie chcą zauważyć, w szkole nikt o to nie pyta. Z ignorancją spotykam się na każdym kroku. Teraz, gdy poszłam do nowej szkoły, boję się wszystkiego jeszcze bardziej. Gdy jestem pytana cała się trzęsę, w myślach błagam, abym teraz umarła, bo nie chcę przeżywać tego okropnego stanu, w którym lęk i stres opanowuje całą mnie, a ja nic z tym nie mogę zrobić. Wyolbrzymiam tę sytuację, mam wrażenie, że nauczyciel robi to wszystko celowo, a świadomość, że nie jestem dobrze przygotowana do lekcji mnie dobija jeszcze bardziej. Kiedy dostanę złą ocenę obwiniam siebie za to. Z sobą sobie w ogóle już nie radzę. Do tego moje życie prywatne sobie poplątałam. Zawsze miałam złą samoocenę, ale teraz dosięga to szczytów. Unikam zdjęć i luster, bo nie umiem na siebie patrzeć. Ubłagałam mamę, aby poszła do pschiatry i załatwiła mi leki uspokajające. Opowiedziałam jej część tego, co odczuwam. Do psychiatry sama panicznie bałam się pójść więc powiedziałam jej, że na pewno się tam nie pokażę. Psychiatra stwierdził, że to klasyczne stany lękowe, przepisał mi lek doxepin teva. Biorę je od dwóch tygodni trzy razy dziennie (łączna dzienna dawka to 30 mg, więc dosyć słaba). Czasami mnie odpręża, ale nie powiem żebym była zadowolona z efektów. Ostatnio znów miałam taki atak, przez moment byłam pewna, że naćpam się tych leków, ponieważ już nie widziałam w niczym sensu. Powstrzymałam się na szczęście, wzięłam jedną tabletkę i znów zrobiłam to, co zwykle, czyli zgasiłam światła i położłam się w ciemności na łóżku. Przez chwilę płakałam, ale po 15-20 minutach mnie uspokoiło. Czy brał ktoś z Was ten lek? Jeśli tak, to proszę, niech ktoś się na jego temat wypowie. Chciałabym wiedzieć ile taki lek się stosuje i czy są pozytywne skutki.