Skocz do zawartości
Nerwica.com

weirdie

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez weirdie

  1. Agrafka0806, strasznie miło się poczułam kiedy przeczytałam co napisałaś :) to ważne, żeby czuć, że istnieje ktoś kto rozumie w jakimkolwiek stopniu Twoją sytuację. Moja mama to naprawdę wspaniała, inteligentna kobieta. Podziwiam ją za to jak radzi sobie mimo masy problemów, spraw sądowych, kłopotami z pieniędzmi. Nie daje nigdy sobie w kaszę dmuchać. Zawsze rozumiała moje potrzeby i wiem, że przykro jej, że jest jak jest. Pewne rzeczy ciężko jest zmienić, przecież nie wywali ojca z domu, który tak naprawdę praktycznie sam utrzymuje dom i gospodarstwo (mamy pare różnych zwierzaków). Mama jest alkoholiczką i nałogową palaczką, i to jest jej największa wada. Myślę, że gdyby nie jej nałogi, byłaby najcudowniejszą mamą na świecie. Ostatnio, kiedy wróciła do domu trochę podpita, zaczęłam z nią rozmawiać na następny dzień. Powiedziałam, że ja sobie już nie radzę z tym wszystkim i przerasta mnie to, co dzieje się u nas w domu. Że nie wymagam ani od niej ani od ojca prawie nic, nie chcę od nich góry pieniędzy tak jak otrzymują moje rówieśniczki, nie chodzi mi o to, aby ubierać się w najmodniejsze ubrania i aby zaspakajali zawsze moje zachcianki, ale tylko i wyłącznie o to, że dom jest miejscem, w którym najbardziej nie lubię przebywać, chociaż powinno być na odwrót. Zapytałam dlaczego ona zawsze musi uciekać w alkohol i nie spróbuje nawet tego zmienić i wciąż się oszukuje, że alkohol to jedynie jej przyjemnośc. Mama się rozpłakała, powiedziała, że nie wie co ma mi odpowiedzieć i przeprosiła. Powiedziała mi też, że ona od długiego czasu widzi co się ze mną dzieje, ale nie wie jak ma to zmienić, stara się, ale czasem czuje się wobec tego bezsilna i winna. Ojciec to nie człowiek, z którym mogłabym usiąść i porozmawiać o swoich problemach. Jego pole widzenia najczęściej ogranicza się na czubku swojego nosa. Wydaję mi się, że ta sprawa rodzinna nie zmieni się, ponieważ każdy z nas tutaj ma dość wszystkiego i każdy oczekuje, czego innego. Kompromisy i ugody przerabiane są tu od kilkunastu lat, bez pozytywnego skutku. Ja wiem, że ja to przetrwam, bo ustaliłam sobie pewien cel w życiu i jeżeli mam wybór albo się poddać albo brnąć dalej, wybieram drugie rozwiązanie, bo ucieczka niczego nie załatwi. Czasem mi bardzo trudno, zwłaszcza przez te lęki i przede wszystkim w szkole. Generalnie w liceum jest ok, jednak nauczycielka od języka polskiego wywołuje na lekcji taki strach, że człowiek boi się jej o cokolwiek zapytać, dlatego też panicznie boję się przed jej lekcją. Ostatnio jak na GZW miałam czytać przed klasą referat z koleżanką (to nie było na ocenę, po prostu zadana dodatkowa praca) to tak CAŁA się trzęsłam, że zrezygnowałam po przeczytaniu 3/4, bo już nie dałam rady, oddałam kartkę koleżance, aby dokończyła. Takie sytuacje nie wydają się końcem świata, ale ja za każdym razem odbieram je jako porażkę, staram się uspokajać i pocieszać "liczy się to, że podjęłaś się tego wyzwania", ale to nie pomaga i gwarantuje mi zepsuty humor na resztę dnia. Nie wiem co z tym robić. A paradoksalnie referat był na temat "jak pokonać stres?"... Często o tym czytałam, ale wydaje mi się to nieprawdopodobne wręcz. Kiedy wiem, że inni wiedzą, że łatwo ulegam stresowi, denerwuję się jeszcze bardziej, że ktoś specjalnie będzie wyszukiwał we mnie wszystkich objaw stresu. Nie umiem zmienić swojego nastawienia i toku myślenia.. contessa, tylko jak odważyć się na ten pierwszy krok? Nie potrafię wyrazić jak bardzo się boję takiego spotkania. Może boję się konfrontacji z własnym problemem. Słowami tego nie jestem w stanie wyjaśnić, mogłabym jedynie to namalować.
  2. Kochani, czytałam parę Waszych postów (no niestety wszystkich nie da rady, bo zajęło by to wieczność..) i odczuwamy praktycznie to samo. U mnie problemy nerwicowe zaczęły się już jakiś czas temu, 2-3 lata wstecz. Byłam bardzo młoda, nadal jestem (16 lat), wydawało mi się, że to przejdzie, w końcu taki to wiek, że często rzeczywistość dobija z podwojoną siłą. Co wpływało na moje złe samopoczucie? Właściwie wszystko. Bardzo kiepska sytuacja w domu (rodzice się kłócą odkąd pamiętam, od maleńkiego dzieciaka oglądałam przykre sceny w domu, stawiano mnie na krawędzi i kazano wybierać "mama czy tata?"), nie miałam chyba nigdy przyjaciela (odnalazłam go dopiero jakiś rok temu), moja starsza o 2 lata siostra weszła w swoje życie, być może nieświadomie mnie zostawiła. W szkole zawsze byłam traktowana jak odludek, miałam swoje życie, swój świat, swoje wszystko inne niż reszta. Nie to, że byłam odrzucana, ale tak się czułam. Tak naprawdę nie miałam o czym z tymi ludźmi rozmawiać. Szkoła i dom to dwa źródła ciągłego stresu. W gimnazjum unikałam szkoły w możliwy sposób, miałam problemy z koncentracją, najmniejszy problem był dla mnie nie do zniesienia kłopotem. Kuzynka i bliska znajoma radziły mi ciągle wybrać się do psychologa, ale ja panicznie się tego bałam. Zaczęłam bać się normalnych sytuacji - konfrontacji z ludźmi, zwłaszcza obcymi, odpowiedzi w szkole, kupowania biletu w autobusie, wsiadania do autobusu, gdy miał tam być ktoś znajomy, gdy szłam na koncert nie chciałam iść tam na trzeźwo. Od paru miesięcy wszystko się pogorszyło. Trzęsę się praktycznie od rana do nocy, gdy pokłócę się z ojcem (ciągle mnie obwinia o coś, nawet gdy nic złego nie zrobiłam) wpadam często w stan, kiedy nie mam nad sobą kontroli. Wybucham płaczem, zamykam się u siebie w pokoju, zasłaniam okno, gaszę wszystkie światła. Mam natłok myśli, kładę się do łóżka i zakrywam pościelą lub na podłodze, bo nie mogę stać w jednym miejscu, coś mnie rozsadza od środka. Drapię się po ręcę do krwi i nie obchodzi mnie zazwyczaj to czy będę mieć po tym blizny. Samookaleczam się od jakichś 2 lat, z paromiesięcznymi przerwami (wtedy wydawało mi się, że jest ze mną coraz lepiej). Rodzice tego nie zauważają lub nie chcą zauważyć, w szkole nikt o to nie pyta. Z ignorancją spotykam się na każdym kroku. Teraz, gdy poszłam do nowej szkoły, boję się wszystkiego jeszcze bardziej. Gdy jestem pytana cała się trzęsę, w myślach błagam, abym teraz umarła, bo nie chcę przeżywać tego okropnego stanu, w którym lęk i stres opanowuje całą mnie, a ja nic z tym nie mogę zrobić. Wyolbrzymiam tę sytuację, mam wrażenie, że nauczyciel robi to wszystko celowo, a świadomość, że nie jestem dobrze przygotowana do lekcji mnie dobija jeszcze bardziej. Kiedy dostanę złą ocenę obwiniam siebie za to. Z sobą sobie w ogóle już nie radzę. Do tego moje życie prywatne sobie poplątałam. Zawsze miałam złą samoocenę, ale teraz dosięga to szczytów. Unikam zdjęć i luster, bo nie umiem na siebie patrzeć. Ubłagałam mamę, aby poszła do pschiatry i załatwiła mi leki uspokajające. Opowiedziałam jej część tego, co odczuwam. Do psychiatry sama panicznie bałam się pójść więc powiedziałam jej, że na pewno się tam nie pokażę. Psychiatra stwierdził, że to klasyczne stany lękowe, przepisał mi lek doxepin teva. Biorę je od dwóch tygodni trzy razy dziennie (łączna dzienna dawka to 30 mg, więc dosyć słaba). Czasami mnie odpręża, ale nie powiem żebym była zadowolona z efektów. Ostatnio znów miałam taki atak, przez moment byłam pewna, że naćpam się tych leków, ponieważ już nie widziałam w niczym sensu. Powstrzymałam się na szczęście, wzięłam jedną tabletkę i znów zrobiłam to, co zwykle, czyli zgasiłam światła i położłam się w ciemności na łóżku. Przez chwilę płakałam, ale po 15-20 minutach mnie uspokoiło. Czy brał ktoś z Was ten lek? Jeśli tak, to proszę, niech ktoś się na jego temat wypowie. Chciałabym wiedzieć ile taki lek się stosuje i czy są pozytywne skutki.
×