Skocz do zawartości
Nerwica.com

aga1980

Użytkownik
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia aga1980

  1. Jeden tylko postawił wyrazna diagnoze, że to zaburzenia lękowe. Dwóch pozostałych okreslilo to jak "dolegliwości nerwicowe"
  2. Przez cały czas myślę, że cos z mną nie tak. Od roku wciąz przerabiam ten sam temat: co spowodowało nerwicę, jak sobie pomóc, wymyśłam przeróżne teorie na ten temat, staram się być taka a nie inna, obieram taktyki, generalnie cały czas zastanawiam się nad tym. Od roku byłam tak tym pchłonięta, że nawet nie przyszło mi do głowy, że to moje całe myślenie jest chore, że to symptom NN. Ta myśl zajmuje mi większośc mojego czasu. Czy NN może przybierać taką formę? Proszę wypowiedzcie się. To dla mnie bardzo ważne. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 7:28 pm ] A może to po prostu taka odmiana hipochondrii? Sama nie wiem co o tym myśleć
  3. Witam wszystkich. Prosze o porade co do leków, bo nie wiem i trudno mi ocenić czy moje objawy są na tyle poważne, by wziąć leki. Samemu siebie najtrudniej ocenić.. . Moje objawy: znacznie obniżona sprawność intelektualna lęk w relacjach z innymi (rozmowa z bliską znajomą też jest dla mnie stresująca) niewyraźne mówienie i od czasu do casu "zająkiwanie" się strach przed chodzeniem klatką schodową w obawie, że ktoś mnie zaatakuje (nie ważne czy rano czy wieczorem) poczucie depersonalizacji (częst czuję się jakgdyby "odcięta" od samej siebie metalnie) natręctwo myślowe pt. "co spowodowało mój stan i jak go zwalczyć" (myślę o tym nieustannie, nie ma dnia zebym ne spedziła na tym conajmniej paru godzin) brak radości, motywacji, chęci do działania, szare kolory Bylam u 3 psychiatrów, wszyscy 3 przepisali leki, ale twierdzą, że to bardziej emocjonalny problem, i że jeśli tylko daje sobie rade, to nie powinnm ich brac. Do pracy chodze, z domu jestem w stanie wyjsc, ale objawy bardzo mi doskwierają. Zgodnie za namowa lekarzy, chodze na terapie, ale lęki jak były tak są. Od pól roku niczego nie kupuję, wszystko podporządkowuj terapii, zeby tylko sie tego wyzbyć. Przyznam , że jest to dla mnie ogromny wydatek. Może leki byłyby prostrza drogą? Boję się jednak efektów ubocznych i tego że po odstawieniu lęki nadal wrócą i tylo niepotrebnie bede sie łudzić że to minęło. Co myślicie?
  4. Starałam się nim o tym rozmawiać nie raz. Przerażające jest to, że jemu jest bardzo dobrze w takim układzie. tak jakby nigdy nie dorósł do roli mężczyzny w związku, tylko wciąż był ukochanym rozpieszczanym dzieckiem całej rodziny. Mam wrażenie że to jego styl postepowania i myślenia. Ponieważ jesteśmy niedługo po ślubie i jesteśmy młodzi, to ten problem wczesniej nie był tak duży. Ale od paru lat ja wciąz dorastam, jestem gotowa do stworzenia związku, coraz dojrzalsza, chcę spełniac rolę kobiety, chce widzieć pożadanie w oczach mojego męża, chcę z nim stworzać układ partnerski. A on się zatrzymał. I największym problemem w tej chwili jest dla mnie to, że trudno mi poczuc sie kobietą, czuje się przez to niedowartościowana. Nigdy nie należałam do ludzi bardzo pewnych siebie, ale ta sytuacja dodatkowo to poczucie pewności podkopuje. Już chyba mam plan co zrobić, ale wykonanie go, szczególnie dla mnie, teraz kiedy jestem słaba, będzie dośc trudne. Jak macie jakieś pomysły, piszcie.
  5. Czuje się tak jakby w tym układzie nie było dla mnie miejsca. Wydaje mi się, że on jest wciąż jak dziecko a nie facet. A mama wychowała go w przekonaniu, że musi dbac o wszystkich i że wszyscy będą go kochać, tylko musi z nimi być. W związku z tym chyba pomieszały mu sie priorytety i ja dla niego też jestem jedną z jego świty. Nikim więcej. Nie czuję sie z nim wyjątkowo, jak jedyna kobieta... Ponieważ on przymuje pozycje dziecka, to ja już najardziej mogłabym występowac w roli matki, ale matkę to on już ma... Nawet seksualnie czuję sie dla niego średnio atrakcyjna... . Nie ma między nami takiej jedności jak wyobrażam sobie, że powinna być w związku, nie ma partnerstwa, nie ma seksualności. Chciałabym rozwinąć skrzydła w związku, a z nim jest to bardzo trudne. Cały ten układ straznie zachwiał moją pewnościa siebie, godzi w moja kobiecość. Od 3 lat mam depresję i lęki. Czuję się zawiedziona i niedowartościowana.
  6. Mój mąż jest osobą dla której bardzo liczą sie inni ludzie. Nigdy nie był w stanie stanąc po mojeje stronie, nigdy tez nie był do końca lojalny. Mam wrażenie że najważniejsi dla niego są jego matka, z która prowadzi codziennie godzinne rozmowy telefoniczne i przyjaciel, u którego co dwa tygodnie spedza noc. Poza tym jest też gro osób z którymi sie spotyka i które są dla niego bardzo ważne. Czuję sie niezauważana, aseksualna i odepchnięta. Poza tym pare lat temu kiedy weszłam w konflikt z jedną z tych osób nie był w stanie stanąc po mojej stronie i pozwolił na to by mnie skrzywdzono. Generalnie jestem strasznym wrażliwcem (to chyba tak jak wiekszosc tutaj) i bardzo mnie to zabolało. To ja byłam osobą która zachowała się fair i w moim odczuciu powinien dać mi to do zrozumienia. Nie opowiedział sie wtedy w żaden sposób. To co mnie najbardziej boli to jego brak lojalności i poczucie że nie mam w nim oparcia. Usłyszałam tez juz od paru osób że to dziwne że dorosły facet spedza noce u swojego kumpla... . Kiedys byłam osobą pełną energi i radości życia. Od ponad 3 lat cierpię na nerwice i fobie spoleczna, stracilam pewnosc siebie, pojawily sie lęki. Proszę o wasze komentarze
  7. U mnie jest tak że jest to raczej dialog ale pewnie dlatego ze mam problemy z mowieniem, choc czasem sie zdarza ze wiecej mowie ja. Roznie. Jakbym miala to okreslac procentowo to 50-50 albo, jak mam lepszy dzien 70-50. Gratuluje odwagi. Teraz to tylko wytrwałośc- nie ma co sie nastawiac na cud ale jesli masz dobrego psychologa to po prawie kazdej sesji bedziesz mial wrazenie ze zmierzasz do przodu. A to już coś:) Pozdrawiam
  8. Czyli rozumiem Vegge ze twoim zdaniem to zupełnie naturalne i ty nie miałabys zadnych oporów... no cóż... A nie przyszo ci do głowy ze mieszkanie z kims jest wejsciem w najbardziej intymna relacje jaka mozna z kims stworzyc. Wspolne mieszkanie nie daje ci wyboru- musisz znosic ta osobe cały czas, ze wszystkim co to ze sobą niesie. Nie wiem czy brak zgody na wspolne zamieszkanie jest oznaka chorej, jak to okreslasz zaborczosci. Według mnie to raczej wynaczenie pewnych granic- oznaka asertwnosci. Nie wiem czy juz masz meza, czy nie pamietasz jak to bylo kiedy zamieszkaliscie razem. To czas docierania sie, dogrywania, pierwsza próba...Jesli ty nie miałabys problemów z tym zeby uczestniczyly w tym osoby trzecie to gratuluje silnej osobowści i mądrości. Dobrze ze takie osoby tez sa na tym forum (ciekawe swoja droga czemu- pewnie z pobudek czysto altruistycznych....)Wybacz, ale twoje uwagi wydaja mi sie mało cenne i puszcze je jednak mimo uszu.
  9. aga1980

    Moje problemy

    Od momentu poczatku moich stanów depresyjno-lękowych co jakis czas mam przeswiadczenie ze znalazłam sedno problemu- ze to ono jest powodem. Nosze sie pozniej przez pare dni z sztucznym opymizmem, nakręcam samą siebie i ludzi wokol ze juz wiem, ze teraz bedzie inaczej. Ale pozniej jest klops- bo depresja znowu wraca. Przez caly czas wydaje mi sie ze w koncu odnajde cos co bedzie panaceum, uda mi sie zlikwidowac moje leki jak za dotknieciem czarodziejskiej różdzki. Wszystko wróci do normy i będzie tak jak dawniej. Bede szczesliwa radosna. Wczoraj rozmawiałam z pewna ososbą która dała mi do zrozumienia że to wszytko jest złudne. Że to nie może być tak hop-siup. Że trzeba dać sobie czas. Trudno mi sie nauczyć tej cierpliwości moze dlatego ze zawsze byłam "w gorącej wodzie kąpana" a moze dlatego ze dlugo to u mnie trwa i czesto bolesnie doskwiera. Przez cały ten czas broniłam sie rękami i nogami przed lekami. Miałam już receptę ale lekarz powiedział, że jeśli mogę wytrzymac to nie powinam brac. Ale dziś nadszedł taki moment że zastanawiam sie czy nie wziać. Może to do czegos sesnownego doprowadzi. Miałam przez cały czas nadzieje ze uda sie bez leków. Tylko że jak tak przez cały czas sie walczy, wydaje sie ze znalazlo sie powod a pozniej znowu nic, to opada ta nadzieja. Czy zmienic swoje podejscie czy zaczac z lekami. A jesli zmienic to jak?Czy tez sie borykacie z czyms podobnym?
  10. Radze wybrac sie do psychologa- powinien ci pomc. Trzymam kciuki i pozdrawiam
  11. Akasha, słuchaj, jśli na prawdę jest z tobą az tak jak piszesz to koniecznie trzeba sie wybrać do psychiatry a pozniej do psychloga. Tylko dobrze zastanów sie nad objawami i nad tym co mu powiesz- od tego bedzie zależał dobór leków (żeby nie pomylił sie z lekiem bo wtedy skutki moga być opłakane). Co do tego że mieszkasz w małym mieście- przestan sie tym przejmowac- to twój problem a nie innych, to ty sie meczysz! Pomysl o sobie.
  12. Ja też podzielam zdanie Agi. Dorze byłoby żebyś wybrał sie do psychologa i do psychiatry- do tego drugiego zeby wykluczyć istnienie jakiejkolwiek choroby (wydaje mi sie, z tego co piszesz ze powie ci ze wszystko w porzadku), a do psychloga po to by pogadac (bo tez z tego co piszesz, myślę ze masz w sobie wiele jakis konfliktów i kompleksów które warto byłoby poskromić:). Pozdrawiam
  13. Hej, dzieki za posty. Przypuszczam ze prawda jest to ze gdyby od poczatku wpajano mi poczucie wysokiej wartosci, teraz nie miałabym takich problemów. Może nawet do głowy nie przyszłoby mi ze mąż może badziej liczyc sie ze swoja matka niz ze mna...I potrafiłabym dobrze funkcjonowac w tym układzie...Róza masz racje z tymi słowami o małżenstwie..., ale niewatpliwie jest tak ze ta ich relacja mi przeszkadza. I to np. ze proponował mi wspolne zamieszkanie z jego młodsza siostrą, choć jesteśmy dopiero niecały rok po ślubie- czy uważacie to za coś całkowicie normalnego? Bo mnie sie wydaje ze to lekkie przegiecie- zbyt ciasna relacja... .Wiec wracjąc do tego założenia o pewności siebie- gdybym ją miala pewnie nie przeszkadzałoby mi to. Ale nie mam- taka samo jak Pink, tak i mnie od najmłodszych lat wpajano gdzies tam jakies poczucie tego ze jest sie gorszym itd. No i teraz to wychodzi... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 11:10 pm ] aha, i jeszcze jedno, chciałam was prosic o rade odnosnie tej rzeczy- czy waszym zdaniem to naturalne ze mąż po niecałym roku wspólnego mieszkania proponuje młodszej siostrze zeby sie do nas wprowadzała?Zeby było w miare obiektywnie dodam jeszcze nastepujace fakty- jestesmy razem prawi 10 lat, mieszkamy niecaly rok, niecaly rok temu wzielismy tez slub. Jego siostra jest prawie pelnoletnia i ma mozliwosc zamieszkania gdzie indziej (tez wprowadza sie do miasta w którym obecnie mieszkamy bo planuje tu ropoczac studia, ale nie sadze zeby miala jakikolwiek problem ze znalezieniem wspollokaorki w swoim wieku). Czy tak waszym zdaniem jest w porzadku? Jak to, w waszej opinii, swiadczy o nim jako o mężu? Sama sie juz poguibłam i nie wiem czy to cos naturalego, czy tylko ja postrzegam to jako swojego rodzaju przegiecie...
  14. Witam i dziekuje za wasze posty! Problem w dużej mierze leży we mnie- jestem za mało pewna siebie, mam kompleksy które już w tej chwili zanacznie utrudniają mi funkcjonowanie. Bardzo kocham swojego męża i personalnie nie mam też nic przeciwko jego rodzinie. Uważam że zarówno mama jak i siostra sa fajnymi osobami i pomimo swoich wad, da sie je akceptowac i lubic. Odkad pamietam ( a jetesmy z mezem razem juz 10 lat, choc mieszkamy ze soba od niecalego roku) starałam sie zdobyć ich akceptacje. Jestem ujmujaco miła, pamiętam o każdych urodzinach, co tydzień z fajnego miatsta za namową męża wracam do domu po to by zobaczyc sie z nimi, wyjezdzamy razem na wakacje, jesli tylko maja jakas prosbe staram sie ja spelniac. Ale po tak długim czasie to co sie we mnie zrodziło zaskoczyło nawet mnie sama. Jeszcze pare lat temu byłam osoba bardzo towarzyską, miałam mnostwo przyjaciół, byłm swietna w pracy, lubiana, wygadana itp. W tej chwili wyglada to juz troche inaczej. Bardzo trudno nawiązywac mi relacje z innymi, zamknelam sie w sobie, czuje sie nieustannie oceniana itd. Nie demonizuję problemu, ale uwierzcie, w zawodzie w którym pracuję ( z reszta tak jak w wiekszosci) kontakty z innymi sa bardzo wazne. I praca w takim stanie w jakim znajduje sie teraz jest bardzo trudna. Do momentu kiedy nie weszlam w ten rodzinny układ, nie miałam takich problemow ze soba. Byłm postrzegana jako osoba pewna siebie, i taka tez sie czułam. Jednak długie tkwienie w takim układzie jest bardzo nadwyrężające. I czasami łatwo jest powiedziec "uwierz w siebie" a trudniej zrobic- kiedy twój mąż nawet daje ci do zrozumienia ze osoba z która bedzie sie liczył bardziej jest jego mama. Finalnie to ona bedzie miała zawsze racje a on- jak to juz pare razy sie stało- da wyraznie do zroumienia ze tak własnie jest. Mysle ze to moze podcinac skrzydła, i choc bardzo sie staram uwierzyc w siebie, to mysl o tym ze nawet dla niego jest ktos ko zawsze bedzie autorytetem, ososba bardziej oswiadczoną, inteligentniejsza, mądzrzejsza itd. nie ułatwia mi tego procesu. Zastanawiam sie czasem czy ona zdaje sobie sprawe z tego jak jej synowa czuje sie w tym układzie..., jest doktorem psychologii, w dodatku bardzo spostrzegawczym wiec pewnie tak... Ale przez wszystkie te lata ani razu nie poruszyła ze mna tego tematu. Wydaje mi sie ze nie na reke byłoby jej pomaganie mi... . Może teraz bede za bardzo złośliwa, ale sądzę że w układzie takim gdy wie ze jej syn jest zawsze na jej zawołanie, i ma na niego wiekszy wpływ, ze traktuje ją bardziej partnersko niz swoja wlasna zone jst jej dosc wygodnie. Dodam jeszcze ze ze swoim mezem ma układy kiepskie a swojego syna traktowała jako jedyną osobę z którą sie liczy, to on w pewnym senie przejmował role ojca w ich rodzinie...Czasami wiec pytam gdzie w tym układzie jest miejsce dla mnie....
×