Skocz do zawartości
Nerwica.com

totutostad

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez totutostad

  1. totutostad

    puk puk

    Czeeść! No pewnie, że nie jesteś sama! Gwarantuję Ci, że jest tu wiele osób z podobnymi problemami, i że wiele z nich albo się już z nimi uporało, albo się upora. Dobrze, że masz wsparcie w postaci swojej koleżanki - myślę, że powinnaś posłuchać jej rady i jednak iść do psychologa. Ja bardzo długo zwlekałam/zwlekam (nie licząc jakichś pojedynczych wizyt już dawno temu, na które chyba przychodziłam z nadzieją, że sam fakt przyjścia tam załatwi wszystko - no comment) i tego żałuję. Pomyśl, że idziesz do kogoś, kto ma Ci pomóc, nie oceniać, idziesz, po to, żeby poczuć się lepiej. na spokojnie. i nastaw się na conajmniej ileś z kolei wizyt, może to Ci pomoże opanować stres - w końcu wtedy będziesz mieć czas i nie będziesz musiała wszystkiego od razu powiedzieć, tylko powolutku, ile będziesz w stanie. Ja sama też planuję iść do psychologa, tym razem tak na poważnie, żeby popracować nad sobą i przestać uciekać. Na pewno będzie to stresujące, ale nie warto czekać, męczyć się, odkładać marzeń na 'po nerwicy', tak jak ja to robiłam. Powodzenia:*
  2. Dziękuję :) a możesz mi napisać, jak to tam wygląda, ile razy w tygodniu? I czy długo czekałeś?
  3. Cześć wszystkim! Jestem tu już od jakiegoś czasu, ale niewiele się udzielałam. Jeżeli jakiś nerwicowiec chciałby pogadać, ponarzekać/zmotywować to zapraszam! :) Jeżeli o mnie chodzi to obecnie cykam się przed powrotem na studia i powtórną wyprowadzką, objawy nerwicy lękowej/natręctw pełną gębą. Chciałabym też Was zapytać, czy znacie jakieś miejsce w Krakowie prócz lenartowicza, gdzie można podjąć psychoterapię GRUPOWĄ, ale tak, żeby ona była popołudniem? To chyba jedyna dla mnie opcja, jestem na ostatnim roku studiów i już nie chcę tego przedłużać. Chociaż z 2 str cały czas cisnę do przodu, 2 kierunki na studiach, albo jeden i praca - kiedy się nie zatrzymuję to jest ok, ale gdy w moim życiu nadchodzą jakieś zmiany, nawet niewielkie całe stany nerwicowo-depresyjne wracają czasami jak bumerang, totalnie rozkładają na łopatki. A problemy z tym mam od dzieciństwa, czasami naprawdę poważne. Od paru lat, a mija już ich ponad 5 odkąd jestem świadoma, co to mniej więcej za choroba, nie mogę się zebrać na terapię... Właściwie nie wierzę, że tyle wytrzymałam bez niej i jak głupia byłam. tyle zmarnowanego czasu, relacji, radości...masakra. strasznie chciałabym coś znaleźć, nie mogę już czekać. Będę wdzięczna za informacje, a także przywitania, przytulasy, rady, motywatory, sama też chętnie ich udzielę. Dwudziestoczterolatka.:)
  4. Moi drodzy, mam ważne pytanie, przeglądałam form, ale nie mogę znaleźć odpowiedzi. Proszę, powiedzcie, czy w Krakowie są jakieś ośrodki oprócz Lenatowicza, które prowadzą terapię grupową, ale POPOŁUDNIEM? W kilku już pytałam, ale nie znam Krakowa za dobrze i ciężko się połapać. Napiszcie proszę.
  5. Sylwia, Milena1 - o ile tu jeszcze zaglądacie - ja mam podobnie - jak chcecie pogadać - piszcie na priv!
  6. Minęło już sporo czasu od Twojego ostatniego postu. Jak się teraz miewasz? :)
  7. Czy Wam też tak strasznie trudno jest o tym rozmawiać? Ja nie wiedzieć czemu zawsze miałam jakąś straszną blokadę. Mając 13 lat miałam b. silne objawy nerwicy (obsesyjne myślenie o czynnościach fizjologicznych, które są wykonywane automatycznie, MASAKRA), które potęgował strach i niezrozumienie co się ze mną dzieje. To naprawdę było straszne cierpienie. Nie musiałam być z tym sama, a byłam. Wystarczyło porozmawiać z Mamą, która na pewno byłaby dla mnie wsparciem. Chyba każdy w końcu by pękł i powiedział o tych cholernych objawach. Zresztą tak bywało i z innymi moimi problemami, rozterkami. Wstydziłam się pytać, bałam poruszać kwestie, taki lęk, że gdy o czymś powiem, to stanie się to realniejsze. Zastanawiam się, jak by wyglądało moje życie gdybym się wtedy otworzyła. Zastanawiam się, co robić teraz, kiedy te objawy powracają. Głupio patrzę w przeszłość i ona bezsensownie mnie przeraża, tamto straszne uczucie samotności i przerażenia. Dopiero parę dni temu uświadomiłam sobie, że i tym razem, chodząc po lekarzach, zastanawiając się nad tym wszystkim przez długi czas byłam sama i - to było dla mnie naturalne i OK, tym razem w końcu wiem z czym walczę. Jednak kiedy przychodziły te najgorsze momenty kiedy nie wyrabiałam i zaczęłam cośniecoś o tym wspominać, moja Mama strasznie się zdziwiła i nie rozumiała, dlaczego nic nie mówiłam wcześniej. Nie wiem jak zaakceptować tą przeszłość i zrozumieć tą zamkniętą siebie. Macie podobny problem?
  8. Czy Wam też tak strasznie trudno jest o tym rozmawiać? Ja nie wiedzieć czemu zawsze miałam jakąś straszną blokadę. Mając 13 lat miałam b. silne objawy nerwicy (obsesyjne myślenie o czynnościach fizjologicznych, które są wykonywane automatycznie, MASAKRA), które potęgował strach i niezrozumienie co się ze mną dzieje. To naprawdę było straszne cierpienie. Nie musiałam być z tym sama, a byłam. Wystarczyło porozmawiać z Mamą, która na pewno byłaby dla mnie wsparciem. Chyba każdy w końcu by pękł i powiedział o tych cholernych objawach. Zresztą tak bywało i z innymi moimi problemami, rozterkami. Wstydziłam się pytać, bałam poruszać kwestie, taki lęk, że gdy o czymś powiem, to stanie się to realniejsze. Zastanawiam się, jak by wyglądało moje życie gdybym się wtedy otworzyła. Zastanawiam się, co robić teraz, kiedy te objawy powracają. Głupio patrzę w przeszłość i ona bezsensownie mnie przeraża, tamto straszne uczucie samotności i przerażenia. Dopiero parę dni temu uświadomiłam sobie, że i tym razem, chodząc po lekarzach, zastanawiając się nad tym wszystkim przez długi czas byłam sama i - to było dla mnie naturalne i OK, tym razem w końcu wiem z czym walczę. Jednak kiedy przychodziły te najgorsze momenty kiedy nie wyrabiałam i zaczęłam cośniecoś o tym wspominać, moja Mama strasznie się zdziwiła i nie rozumiała, dlaczego nic nie mówiłam wcześniej. Nie wiem jak zaakceptować tą przeszłość i zrozumieć tą zamkniętą siebie. Macie podobny problem?
  9. kaja123, , biorę pod uwagę to, żeby się zapisać na kolejne wizyty, tym razem z NFZ i do innego psychologa,ale kolejki są takie, że trochę to zapewne zajmie, ale może to ma swoje dobre strony :) Dla mnie te wizyty niestety wiążą się z dużym stresem, ostatnia totalnie rozłożyła mnie na łopatki. Niestety nie wzięłam pod uwagę tego, że to niekoniecznie będzie poklepywanie po plecach i powtarzanie "dasz sobie radę" (a właśnie to mi wtedy było cholernie potrzebne), inaczej nie biegłabym tam tuż przed moim egzaminem na koniec studiów - przez to w ogóle nie mogłam się ogarnąć. Moja psycholog dość ostro mnie krytykowała i sugerowała, że moje sposoby na radzenie sobie z nerwicą są nienajlepsze (swoją drogą nie mam pojęcia jak można krytykować RACJONALIZACJĘ - przecież to podstawowa i chyba najlepsza metoda) i dawała do zrozumienia, że spycham swoje uczucia, że jestem pełna mechanizmów obronnych i mam problemy. Wkurzyła mnie, bo nie można wyciągać takich wniosków widząc człowieka pierwszy raz na oczy. Żadnych konkretnych rad, jakich oczekiwałam - bo były to tylko konsultacje. Czułam się wręcz naciągana na terapię - w końcu prywata. Nie wiem co z tym zrobię, bo naprawdę mam po prostu ochotę ŻYĆ. Mam dosyć ciągłej analizy wszystkiego. Może w roku szkolnym takie wizyty to lepszy pomysł, bo jako, że teraz nie mam żadnych zajęć, to znowu będę żyć tylko tym. Nie wiem jak nabrać dystansu do tego wszystkiego i przestać traktować wszystkiego jak koniec świata.
  10. kaja123, , biorę pod uwagę to, żeby się zapisać na kolejne wizyty, tym razem z NFZ i do innego psychologa,ale kolejki są takie, że trochę to zapewne zajmie, ale może to ma swoje dobre strony :) Dla mnie te wizyty niestety wiążą się z dużym stresem, ostatnia totalnie rozłożyła mnie na łopatki. Niestety nie wzięłam pod uwagę tego, że to niekoniecznie będzie poklepywanie po plecach i powtarzanie "dasz sobie radę" (a właśnie to mi wtedy było cholernie potrzebne), inaczej nie biegłabym tam tuż przed moim egzaminem na koniec studiów - przez to w ogóle nie mogłam się ogarnąć. Moja psycholog dość ostro mnie krytykowała i sugerowała, że moje sposoby na radzenie sobie z nerwicą są nienajlepsze (swoją drogą nie mam pojęcia jak można krytykować RACJONALIZACJĘ - przecież to podstawowa i chyba najlepsza metoda) i dawała do zrozumienia, że spycham swoje uczucia, że jestem pełna mechanizmów obronnych i mam problemy. Wkurzyła mnie, bo nie można wyciągać takich wniosków widząc człowieka pierwszy raz na oczy. Żadnych konkretnych rad, jakich oczekiwałam - bo były to tylko konsultacje. Czułam się wręcz naciągana na terapię - w końcu prywata. Nie wiem co z tym zrobię, bo naprawdę mam po prostu ochotę ŻYĆ. Mam dosyć ciągłej analizy wszystkiego. Może w roku szkolnym takie wizyty to lepszy pomysł, bo jako, że teraz nie mam żadnych zajęć, to znowu będę żyć tylko tym. Nie wiem jak nabrać dystansu do tego wszystkiego i przestać traktować wszystkiego jak koniec świata.
  11. Moi drodzy, jest to mój pierwszy post na tym forum, mam nadzieję, że nawzajem sobie pomożemy. Nie znalazłam podobnego tematu, więc pozwalam sobie założyć nowy wątek. Mój problem polega na tym, że wpędziłam się w swoistą wtórną nerwicę. Parę miesięcy temu miałam nawrót objawów, które swojego czasu (ale to już lata temu) nieźle namieszały w moim życiu. Wydaje mi się, że tak naprawdę najważniejszą rzeczą w nerwicy jest pozytywne nastawienie, cierpliwość i umiejętność śmiania się z samego siebie. Byłam w zasadzie pewna, że sobie poradzę - w końcu już przez to przechodziłam i wykonałam nad tym dużą pracę – ale postanowiłam, że to skonsultuję. Z forami. Z psychologiem. I tu zaczyna się problem. Zaczęłam nadużywać forów, one naprawdę stały się moim przekleństwem. Najgorsze jest to, że naczytałam się o ludziach, którym te męczące objawy, które ja miałam nie przechodzą przez lata, co było dość wstrząsające dla mnie. Potem wiele innych negatywnych historii. Jestem na siebie wściekła, bo tym razem sama się wpędziłam w tę nerwicę, a raczej kultywowałam ją do takiego stopnia, że naprawdę w chwili obecnej jestem w stanie psychicznego wyczerpania. To, co również na mnie strasznie negatywnie wpłynęło, to to, że za wszelką cenę chciałam, żeby JUŻ było dobrze. Miałam za sobą wspaniałe chwile z nowym chłopakiem (widzimy się co parę miesięcy niestety), moje życie tu i teraz może nie było idealne (przede wszystkim duży stres, zmiana trybu życia – nagle z zapracowanej osoby zmieniasz się w kogoś, kto nie ma w co włożyć rąk – okazja do rozkmin niesamowita, co dla nerwicowców bywa przekleństwem) ale byłam zadowolona, podekscytowana, czekająca ze zniecierpliwieniem na jutro. Zaczęły się moje problemy z nawrotem objawów i nakręcaniem się przez fora, a jednocześnie planowałam wizytę u chłopaka. Było dla mnie oczywiste, że ‘to’ musi minąć do tego czasu. Nie byłam świadoma jak bardzo niszczę się i nakręcam takim ustalaniem sobie terminów, żeby już było dobrze. Wyjechałam i – uwaga – było najcudowniej na świecie, ale potem zaczęło się znowu, no ale przecież do wakacji, licencjatu, następnej wizyty na pewno już będzie po wszystkim. Powiem szczerze, że nie wiem jak zdałam ten licencjat, bo mój stan właśnie teraz niedawno był najgorszy. To z czym nie mogę się pogodzić, to to, że spotykają mnie piękne chwile, a ja nie potrafię się tym cieszyć, tak jak wcześniej, czyli do bólu, a teraz właściwie wcale. Chcę być szczęśliwa w związku, chcę myśleć tylko o nim, wywalić te natrętne myśli, a przede wszystkim strach, że ta choroba zniszczy ten związek, albo – jakie to głupie- że ta choroba będzie mi w jakiś sposób z tym kojarzyć, tak jak kojarzy mi się z niektórymi miejscami, okresami w życiu. Fanaberie, prawda? Wiem, ze to strasznie głupie. Pewnie to wynika z mojej nieumiejętności zaakceptowania choroby i braku chęci pójścia na kompromis. Podsumowując, wychodzi na to, boję się nie myśli takimi jakie są, ale tym, że zablokują moje inne emocje i możliwość cieszenia się. Mój lęk oczywiście dotyczy tego, co dla mnie najważniejsze. Poza tym miałam (mam) takie kompulsywne wręcz przekonania, że muszę coś tym zrobić (żeby JUŻ było dobrze), JUŻ TERAZ, ale uleganie temu, latanie do psychologa z wywieszonym jęzorem nie wychodzi mi na dobre, wręcz przeciwnie - dostarcza niesamowitego stresu, którego nie jestem w stanie już znieść. Mieliście podobnie? Czy jest coś, co moglibyście mi poradzić? Dodać otuchy? Moim zdaniem niesamowicie dużo zależy od nas samych i powiedzenia sobie: od dziś żyję inaczej. Tylko mi brakuje tej cholernej cierpliwości i akceptacji upadków. I na chwilę obecną jestem strasznie wystraszona. I za dużo chcę. Całusy!!
  12. Moi drodzy, jest to mój pierwszy post na tym forum, mam nadzieję, że nawzajem sobie pomożemy. Nie znalazłam podobnego tematu, więc pozwalam sobie założyć nowy wątek. Mój problem polega na tym, że wpędziłam się w swoistą wtórną nerwicę. Parę miesięcy temu miałam nawrót objawów, które swojego czasu (ale to już lata temu) nieźle namieszały w moim życiu. Wydaje mi się, że tak naprawdę najważniejszą rzeczą w nerwicy jest pozytywne nastawienie, cierpliwość i umiejętność śmiania się z samego siebie. Byłam w zasadzie pewna, że sobie poradzę - w końcu już przez to przechodziłam i wykonałam nad tym dużą pracę – ale postanowiłam, że to skonsultuję. Z forami. Z psychologiem. I tu zaczyna się problem. Zaczęłam nadużywać forów, one naprawdę stały się moim przekleństwem. Najgorsze jest to, że naczytałam się o ludziach, którym te męczące objawy, które ja miałam nie przechodzą przez lata, co było dość wstrząsające dla mnie. Potem wiele innych negatywnych historii. Jestem na siebie wściekła, bo tym razem sama się wpędziłam w tę nerwicę, a raczej kultywowałam ją do takiego stopnia, że naprawdę w chwili obecnej jestem w stanie psychicznego wyczerpania. To, co również na mnie strasznie negatywnie wpłynęło, to to, że za wszelką cenę chciałam, żeby JUŻ było dobrze. Miałam za sobą wspaniałe chwile z nowym chłopakiem (widzimy się co parę miesięcy niestety), moje życie tu i teraz może nie było idealne (przede wszystkim duży stres, zmiana trybu życia – nagle z zapracowanej osoby zmieniasz się w kogoś, kto nie ma w co włożyć rąk – okazja do rozkmin niesamowita, co dla nerwicowców bywa przekleństwem) ale byłam zadowolona, podekscytowana, czekająca ze zniecierpliwieniem na jutro. Zaczęły się moje problemy z nawrotem objawów i nakręcaniem się przez fora, a jednocześnie planowałam wizytę u chłopaka. Było dla mnie oczywiste, że ‘to’ musi minąć do tego czasu. Nie byłam świadoma jak bardzo niszczę się i nakręcam takim ustalaniem sobie terminów, żeby już było dobrze. Wyjechałam i – uwaga – było najcudowniej na świecie, ale potem zaczęło się znowu, no ale przecież do wakacji, licencjatu, następnej wizyty na pewno już będzie po wszystkim. Powiem szczerze, że nie wiem jak zdałam ten licencjat, bo mój stan właśnie teraz niedawno był najgorszy. To z czym nie mogę się pogodzić, to to, że spotykają mnie piękne chwile, a ja nie potrafię się tym cieszyć, tak jak wcześniej, czyli do bólu, a teraz właściwie wcale. Chcę być szczęśliwa w związku, chcę myśleć tylko o nim, wywalić te natrętne myśli, a przede wszystkim strach, że ta choroba zniszczy ten związek, albo – jakie to głupie- że ta choroba będzie mi w jakiś sposób z tym kojarzyć, tak jak kojarzy mi się z niektórymi miejscami, okresami w życiu. Fanaberie, prawda? Wiem, ze to strasznie głupie. Pewnie to wynika z mojej nieumiejętności zaakceptowania choroby i braku chęci pójścia na kompromis. Podsumowując, wychodzi na to, boję się nie myśli takimi jakie są, ale tym, że zablokują moje inne emocje i możliwość cieszenia się. Mój lęk oczywiście dotyczy tego, co dla mnie najważniejsze. Poza tym miałam (mam) takie kompulsywne wręcz przekonania, że muszę coś tym zrobić (żeby JUŻ było dobrze), JUŻ TERAZ, ale uleganie temu, latanie do psychologa z wywieszonym jęzorem nie wychodzi mi na dobre, wręcz przeciwnie - dostarcza niesamowitego stresu, którego nie jestem w stanie już znieść. Mieliście podobnie? Czy jest coś, co moglibyście mi poradzić? Dodać otuchy? Moim zdaniem niesamowicie dużo zależy od nas samych i powiedzenia sobie: od dziś żyję inaczej. Tylko mi brakuje tej cholernej cierpliwości i akceptacji upadków. I na chwilę obecną jestem strasznie wystraszona. I za dużo chcę. Całusy!!
×