choruje na to od kilkunastu lat (mam 20). nawet nie wiedzialam ze to choroba, dowiedzialam sie wczoraj wlasnie z tego forum - dzieki! jestem troche w szoku:D bo mowicie o tym tak otwarcie, a ja nawet gdy poszlam do psychiatry nie wyjawilam mu calej prawdy w czym tkwi problem. opowiedzialam mu tylko o moich stanach depresyjnych(ktore braly sie w duzej mierze przez ten glupi lęk o ktorym mowimy) i o ogromnym stresie ktory przezywam w roznych sytuacjach. dostalam antydepresanty - escitil (dziala na agorafobie rowniez) i lorafen doraznie. pomogly ale nie w 100%, poza tym odrzucilam je po kilku miesiacach gdy poczulam sie silna i pozytywnie nastawiona do zycia. Mam pytanie. Są na to jakies specjalne leki? co bierzecie?
Czesto zastanawiam sie skad sie wziela ta cholerna emetofobia. moze gdybym w dziecinstwie nie zaczela publicznie wystepowac, spiewac w szkole itd, to by sie nie rozwinelo..? bo wtedy sie zaczelo. strasznie sie balam, przez co rano nie bylam w stanie nic zjesc. pozniej zle sie czulam po prostu z glodu. to bylo normalne. po roku/dwoch nie balam sie juz samego wystepu, tylko tego stanu kiedy bylo mi niedobrze. zaczynalam panikowac ze przy wszystkich sie skompromituje a to taka sytuacja ''bez wyjscia'', musze cos zrobic i juz. pozniej zaczelam jezdzic na wycieczki, kolonie, znowu to samo. zawsze chcialo mi sie rzygac i to nie z nerwow rpzed wyjazdem ale przed tym ze bede w zamknietym pudle z 50 innymi osobami, przy ktorych nie moge zwymiotowac bo umarlabym ze wstydu. o ironio nie przeszkadza mi gdy ktos inny to robi przy mnie, a nawet czuje sie wtedy silniejsza i nigdy w sumie mi sie to nie zdarzylo, na zadnym wyjezdzie, wystepie. wiec skad ten lęk? keidys, gdy mialam ok 13, 14 lat poszlam z mama do lekarza ogolnego, lekarka stwierdzila ze z tego wyrosne i kazala wziac mi przed podroza cos na chorobe lokomocyjna. jakis zart! juz na sama mysl o przelknieciu tego mnie cofalo, poza tym nie czulam psychicznie zadnej roznicy.
ok... z podrozami jakos mozna bylo zyc, rzadko jezdzilam. tylko ze to zaczelo sie rozprzestrzeniac na inne dziedziny zycia. szkola. pamietam ze matura to jak dotad moja najwieksza walka w zyciu. ze soba. nie balam sie, jak moi rowiesnicy ze nie umiem czegos itd, to bylo dla mnie nieistotne. ja balam sie tylko tego ze nie bede mogla wyjsc z sali, ze zwymiotuje w srodku. przykre... ale z dystansem mnie to smieszy, poza tym pisze to 1 raz w zyciu, fajnie sie otworzyc i swobodnie to wyrzucic, nawet jesli na forum.
kolokwia, egzaminy byly kolejne. chociaz juz na studiach bardziej stresowaly mnie niektore cwiczenia, niz same egzaminy, po maturze jestem silniejsza, ale co ja przeszlam wtedy (2 lata temu) to nigdy nie zapomne.
ostatnio pojawil sie nowy problem. zaczelam robic prawo jazdy. wyjezdzilam juz 19 godzin, przez 15 jechalam na lorafenie, wyciszal mi puls i troche uspokajal, minusy tego ze bylam rozkojarzona i ciagle o czyms zapominalam. ostatnio pierwszy raz spanikowalam w aucie. serce zaczelo walic, fala goraca i byl blisko.. ale dalam rade, przetrzymalam i minelo:D
przepraszam za tak dlugi wpis, dzieki za informacje wasze! do wczoraj zylam w swiadomosci ze tylko ja sie tak mecze, a teraz widze, ze nie jest az tak zle, bo po 1 nie jestem sama, a po 2 niektorzy maja gorzej