Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chrupek

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Chrupek

  1. Ach, to sorki. Tego nie doczytalam, przepraszam. Zalozylam, ze skoro pisze, ze ma za wysoka PRL po obciazeniu to ta podstawowa byla ok. USG do prolaktyny nic nie ma. Anka, bierzesz cos na te hiperprolaktynemie?
  2. Anka, nie ma takiej choroby jak wysoka prolaktyna po obciazeniu! W ogole test z metoklopramidem to jest niewiarygodny przezytek. Jesli badanie PRL po obciazeniu lekarz zalecil Ci z marszu to, zaprawde powiadam Ci, zmien lekarza bo ten jest mocno niedouczony i niedoinformowany. Test z obciazeniem ma jakikolwiek sens tylko i wylacznie jesli podstawowa PRL (ta bez obciazenia) jest bardzo wysoka i sa objawy hiperprolaktynemii (zatrzymanie miesiaczek, mlekotok, wyciek z piersi) i ma na celu rozroznienie hiperprolaktynemii czynnosciowej od mikrogruczolaka przysadki. Dzisiaj kiedy w przypadku watpliwosci robi sie tomografie albo rezonans to badanie po prostu nie ma sensu. A watpliwosci sa wtedy kiedy sa objawy hiper i bardzo wysoki wynik podstawowy. Ja ten temat mialam przyjemnosc zglebic i na poparcie moich slow daje Ci pod rozwage nastepujace zrodla: - odpowiedzi ekspertow z bociana (lekarzy z klinik leczenia nieplodnosci) nt oznaczania prolaktyny "Testu z metoklopramidem nie powinno się wykonywać w sytuacji prawidłowych wyjściowych poziomów prolaktyny i jego wynik nie jest diagnostyczny." http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=48&t=75535 "wykonywanie testu z metoklopramidem jest wielkim nieporozumieniem przy prawidłowej PRL" http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=21&t=75576 - tutaj masz takze bardzo dobry dokument pt. "Algorytmy diagnostyczno-lecznicze w niepłodności" Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu. Mowia tam wyraznie: "U kobiet regularnie miesiączkujących nie zaleca się także oznaczania stężeń prolaktyny ani wykonywania testu metoklopramidowego." a takze "Zgodnie z licznymi publikacjami nie rekomenduje się wykonywania: § oznaczenia stężenia prolaktyny u kobiet regularnie miesiączkujących, § testu z metoklopramidem" http://rozrodczosc.pl/ptmr/index.php?page=pl_rekomendacje - bardzo dobry jest tez ten krociutki artykulik http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=21&t=15495 "Badanie tych parametrów (wyzej wymieniona PRL i inne hormony) u kobiet regularnie miesiączkujących, bez objawów wycieku z piersi i dysfunkcji tarczycy nie ma najmniejszego uzasadnienia (RCOG)" RCOG to oficjalne zrzeszenie brytyjskich ginekologow. Piszesz, ze masz PCO wiec zakladam, ze z regularnoscia miesiaczek bywa roznie. Ale zaburzenia miesiaczkowania zwiazane z PCO to zupelnie co innego niz zwiazane z hiperprolaktynemia. Jesli Twoj podstawowy wynik badania PRL byl dobry albo i bardzo dobry (nie za blisko gornej granicy) i nie masz obajwow, ktore by swiadczyly tym, ze do nieregularnosci miesiaczek przyczynia sie wysoka prolaktyna (mlekotok, wyciek z piersi) to daj sobie spokoj z ta hiperprolaktynemia. Ja na Twoim miejscu tez nie dalabym sobie wcisnac bromegronu (albo innego leku), chociaz lekarze w PL miewaja takie pomysly, bo to jest strzelanie w ciemno i nie ma sensu.
  3. Anka, niestety z tego co mi wiadomo ksiazka nie zostala przetlumaczona. Ja ja kupilam bez najmniejszego problemu na Amazonie (http://www.amazon.co.uk/Overcoming-Health-Anxiety-David-Veale/dp/1845298241). Jest tam mnostwo cwiczen i tak jak powiedzialam, jest to tak jakby podrecznik dla pacjenta do terapii CBT (Cognitive Behavioral Therapy) - poki co jedynej metody, ktora ma potwierdzona skutecznosc. Terapia ta polega na (podaje za ksiazka): - zrozumieniu powiazania pomiedzy odczuwanymi objawami, sposobem myslenia, emocjami i zachowaniami pacjenta - sprawdzeniu jak skuteczne sa medoty radzenia sobie z hipochondria, ktore dotychczas stosujesz (czyli 'safety seeking behaviours') - cwiczeniach majacych na celu nauczenie sie myslenia o chorobach/smierci bez typowej hipochondrycznej reakcji - nauczeniu sie odciagania swojej uwagi od objawow, od skupiania sie na swoim ciele - uzmyslowieniu sobie jakie mysli i postawy w stosunku do chorob/smierci powoduja, ze jestsemy hipochondrykami - nauczeniu sie radzenia sobie z niepewnoscia (brakiem gwarancji zdrowia) i obnizeniu nadmiernego poczucia odpowiedzialnosci (np. absolutnie musze przypilnowac kazdego najmniejszego objawiku) - nauczeniu sie wylapywania momentow kiedy nasze mysli zbaczaja na chorobowe tory a powinny sie raczej koncentrowac na realnym zyciu (tj. tu i teraz) - powrocie do stanu, kiedy energie wkladalismy w rzeczy/projekty/plany istotne dla nas (edukacje, prace, zwiazki, rodzine, hobby, etc.) - przygotowaniu osobistego planu rozsadnej dbalosci o zdrowie - pogodzeniu sie z faktem, ze pewnego dnia umrzemy i nie ma co z tego powodu robic paniki co 5 min (to tak w skrocie, moje wolne tlumaczenie) Jak odroznic prawdziwa chorobe od urojonej? Oczywiscie to nie jest proste. Podziele sie z Wami jaka ja sobie wypracowalam metode. Polega ona glownie na przypomnieniu sobie siebie z czasow przed hipochondria (albo obserwacji otoczenia) - zauwazeniu jak zachowuje sie "normalny" czlowiek a jak ja w amoku hipochondrycznym. Jesli: - opisujac swoje objawy zaczynam od "tak jakby", "wydaje mi sie, ze", "mam DZIWNE odczucie gdzies tam" (w glowie, na skorze, w nodze, gdziekolwiek), w ogole jak uzywam slowa "dziwnie" (np. ze cos dziwnie wyglada), "boje sie, ze" (cos mi gdzies rosnie, mam wrzody, mam chorobe kregoslupa, etc.) - po odrzuceniu tego typu objawow sie okazuje, ze tak naprawde nic sie nie ostalo konkretnego - objawy dziwnym trafem pojawily sie jakis czas po obejrzeniu programu na podobny temat, jesli niedawno dowiedzialam sie, ze ktos choruje na to, co ja sobie urajam (ktos z rodziny, znajomy, znajomy znajomego, gwiazda filmu czy muzyki) - jesli tak naprawde nic poza lekiem nie przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu (boje sie stwardnienia rozsianego wiec mam mrowienia, "niedowlady", ale tak naprawde moge wszystko normalnie dalej robic, ruszam wszystkimi czlonkami jak dawniej) - jesli tak naprawde moim najbardziej dokuczliwym objawem jest lek (nie tyle nie moge chodzic o ile boje sie, ze dwie mrowki, ktore mi przeszly w stopie to na pewno objaw SM i niedlugo nie bede mogla chodzic) - w czasach przed-hipochondrycznych w zyciu nie zwrocilabym uwagi na taki "objaw" - wydaje mi sie, ze "normalny" czlowiek nie zwrocilby uwagi na taki objaw (mozna popytac jesli ktos ma az tak wyrozumiala rodzine/przyjaciol - ja swoich nie wystawiam az na takie proby ;-)) - objawy przechodza jak sie zapomne - jezeli idac do lekarza juz dokladnie wiem na co to niby jestem chora, on ma to tylko potwierdzic a dokladniej mowiac... zaprzeczyc najdobitniej jak to jest tylko mozliwe to wale sie mlotkiem po tej mojej szurnietej glowie i taka diagnostyka na ten moment musi mi wystarczyc. -- 25 cze 2012, 23:58 -- A zeby nie bylo za kolorowo to wczoraj po wycieczce w knieje znalazlam sobie na brzuchu dwa mikro-kleszcze (najpewniej nimfy). W Oz (gdzie mieszkam) podobno nie ma boreliozy, ale ja oczywiscie juz nie jeden program w TV widzialam i nie jeden art w necie czytalam, ze tak naprawde to jest. Oczywiscie dla hipochondrycznej mnie ja bede najgorszym przypadkiem znanym australijskiej medycynie. Chyba sobie bede musiala te moje wlasne madrosci podrukowac gruba czcionka i wytapetowac nimi sciany bo ewidentnie czeka mnie ladnych pare ciezkich miesiecy (a i po latach moze sie to g. ujawnic). Wczoraj mialam taki atak leku, ze az bylo mi niedobrze. Noc senna z przerwami... Dzisiaj juz lepiej. Nawet pojechalam w kolezankami na wycieczke (w knieje!). Zaczelam dopuszczac do siebie mysl, ze moze jednak nie umre na borelioze w ciagu miesiaca. Echhhhhhh :-(
  4. Sa dwa wyjscia: albo sie z tym meczyc i czekac az samo przejdzie (czasami przechodzi samo, jak to nerwica), albo wziac sie za siebie. Terapia behawioralno-poznawcza to jedyna metoda, ktora ma udokumentowana skutecznosc w leczeniu takich zaburzen. Nie ma sie co oszukiwac, wyjscie z tego g. wymaga pracy nad soba. I to ciezkiej. Na to nie ma tabletki albo naswietlania. Wyleczyc sie musimy sami. Super jesli ma sie pomoc fachowca (np. terapeuty), ale nikt tego nie zrobi za nas. Pisalam Wam o ksiazce "Overcoming Health Anxiety", ktora wlasnie jest podrecznikiem do takiej terapii. Pewnie lepiej z terapeuta albo chociaz w grupie, ale ja nie mam dostepu do takich luksusow to chociaz w wersji ksiazkowej sobie dozuje. Mysle, ze na tym forum to nie bedzie popularne, ale jednym z warunkow wyjscia z tego jest calkowite zaprzestanie safety seeking behaviour (przepraszam, nie mam pomyslu jak to ladnie przetlumaczyc). Czyli koniec z "kokietowaniem" wszystkich wokol w tym lekarzy (a takze na forum) - tj. wymuszanie zapewnien, ze nic nam nie jest... Zeby z tego wyjsc naprawde trzeba sie wziac w garsc, robic cwiczenia, troche przeorganizowac sobie zycie, wytrenowac w sobie nowe mechanizmy myslenia, reagowania, etc. Ja nikogo nie chce krytykowac i mam nadzieje, ze nikt tutaj mnie zle nie zrozumie. Nie chce mowic z pozycji osoby, ktora wie lepiej bo nie wiem. Tez z tym walcze i tez sie ciagle boje. Raz jest lepiej, raz gorzej. Czasami mam dola i zaprzepaszczam to, co z wielkim trudem udalo mi sie juz wypracowac. Coz, czasami nie jestesmy gotowi zeby zawalczyc o swoja rownowage psychiczna. Moze w niektorych przypadkach to g. za malo nas jeszcze sponiewieralo zeby powiedziec "dosc!", moze w niektorych przypadkach troche nam sie zapomnialo jak juz zostalismy sponiewierani, moze w niektorych przypadkach nie zdajemy sobie sprawy co to moze z nami zrobic jesli sie nie zmobilizujemy teraz... Nie wiem. Nie wiem, moze Wam sie nie spodoba moja propozycja, ale moze bysmy sprobowali podejsc do tematu troche bardziej konstruktywnie. Fachowcy mowia zgodnym glosem, ze musimy skonczyc z wyszukiwaniem sobie chorob. A na tym forum najwiecej gadamy o objawach... Nie wiem. Moze i takie miejsce jest potrzebne. Ale wtedy powiedzmy sobie jasno, ze nie jestesmy tu po to, zeby zawalczyc o powrot do normalnosci a tylko jestesmy tu bo na ten moment jedyne na co na stac to bezradne siedzenie w tym bagienku, ale z kims do towarzystwa. I naprawde, prosze Was, niech nikt nie odbierze tego jako ataku na siebie bo ja tez czasami mam ochote po prostu usiasc i plakac, i juz nie mam sily. Ale po prostu trzeba chociaz wiedziec, miec swiadomosc, ze jesli chce wyjsc z hipochondrii to nie mozemy sobie na to pozwalac non-stop. Powiedzmy, ze chwilowy kryzys, ze teraz troche musimy odpoczac w tej walce. Ale nie ma sie co spodziewac pozytywnych owocow jesli sie tylko "odpoczywa".
  5. Jovana, a jakze! Ja tez jestem taka madra. Wszystko wiem, zdaje sobie sprawe, ze lek jest totalnie nieracjonalny a gaciami i tak trzese :-( Czasami przy ataku leku jest tylko lek, ale najczesciej mam podwojna osobowosc - 'normalna' czescia siebie patrze na te szurnieta hipochondryczke i wiem, ze to kolejny odpal. Ale boje sie i tak. Macko, mysle, ze po 4 latach naprawde przyszedl juz czas zebys przestal marnowac czas lekarzom swoimi wezlami ;-) Sardyna, ja tez mam podobne doswiadczenia. To jest jedno z moich osobistych kryteriow kiedy robie analize czy isc do lekarza. Naprawde staje na rzesach zeby z hipochondria nie chodzic. Mam taka sekretna liste hipochondrycznych okolicznosci, ktora decyduje o dyskwalifikacji 'objawow' do dalszej diagnostyki. Lek jest jedna z nich. Anka, to nie jest z Toba juz tak zle. Balam sie, ze napiszesz, ze chcesz sie doksztalcic zeby zdusic chorobe w zarodku, dopilnowac prawidlowej diagnozy. Moze sie myle, ale wydaje mi sie, ze tak jest w pierwszym stadium hipochondrii. Na poczatku probujemy racjonalizowac nasze nieracjonalne zachowanie. A Ty juz przynajmniej wiesz, ze to nie o to chodzi. Teraz zrob kolejny krok i SKONCZ Z TYM. Szperanie w sieci musimy rzucic jak alkoholik picie. Ja mam juz wiele sukcesow na koncie, szczegolnie w porownaniu z tym, co bylo na poczatku, ale nie myslcie sobie, ze nie siegam od czasu do czasu po kieliszek... Potem konczy sie na litrze. I oczywiscie na kacu w kolejnych dniach... :-( Moja madra ksiazka nazywa to "safety seeking behaviour" - chcemy zeby nam ktos powiedzial, ze na 100% nie mamy tego, co myslimy, ze mamy. Najlepiej 100 osob, najlepiej samych lekarzy, najlepiej samych najlepszych specjalistow z tej dokladnie dziedziny. Chcemy miec grawancje. Ciezko to zrealizowac. Duzo prosciej przysiasc do googla i tam znalezc 100 stron, ktore mowia jasno i wyraznie: "masz (tu wpisac swoje objawy) - na 100% nic ci nie jest". Tylko jakie sa na to szanse????? Ze-ro-we! W sieci zawsze beda te najgorsze przypadki a do tego wiekszosc z nich totalnie niesprawdzona i rozdmuchana. Zanim odpalisz kolejny raz przegladarke pomysl o tym. Nie znajdziesz tam tego, czego szukasz. Dokladnie odwrotnie. I dlatego jak juz masz marnowac czas przy kompie to sobie lepiej odpal Pudelka... Misstress, fajna lista. Masz juz czym przyszpanowac w naszym hipochondrycznym gronie :-) Kaju, znam te leki dotyczace narkozy. Chyba nie ma na to magicznego srodka, ale ja sie ratowalam odkladaniem bania sie na pozniej. "Jeszcze nie ide na sale operacyjna, pomysle o tym pozniej". I tak najlepiej do 3 min przed podaniem a potem nie bedziesz juz miala glowy ani czasu sie bac. Diagnozy to w ogole sie nie boj. Endometrioze latwo okielznac (blokujac owulacje). Problem jest tylko jesli chcialbys zajsc w ciaze, ale piszesz o cesarskim cieciu wiec zakladam, ze jestes spelniona jako mamusia. Dziekuje za cieple przyjecie :-)
  6. Macko, dokladnie! To jest jeden z powodow, dla ktorych z hipochondria nie powinno sie chodzic do lekarza. A jest ich wiecej: - wloczac sie po budynkach dla chorych (przychodniach, szpitalach, laboratoriach) jeszcze bardziej czujemy sie chorzy (sam ten zapach na mnie dziala) - w poczekalniach mozna sie nasluchac niewiarygodnych historii o tym jak ktos 2 dni przed smiercia na raka odebral fenomenalne wyniki morfologii a jego jedynym objawem byla sennosc odczuwana poznymi wieczorami. Wiekszosc tych historii (a najpewniej wszystkie) maja w sobie tyle prawdy co zwyczajna plotka. Dotarlo to do mnie wlasnie jak osoba z mojej rodziny zmarla na raka zoladka a jedynym objawem przed postawieniem diagnozy (kiedy w zasadzie bylo juz za pozno na ratunek) mialy byc rzekomo bole w piersiach. Na tej podstawie ja sobie wkrecilam takiego raka, ze hej. Po calej historii podrazylam temat i sie okazalo, ze bylo mnostwo innych objawow. Ale plotkarz z poczekalni zawsze powtarza po siostrze kolegi szwagra tesciowej kuzynki i kazdy dodal cos od siebie zeby podkrecic dramaturgie. - diagnostyka praktycznie nie ma konca: zawsze znajdzie sie ktos, kto Wam powie, ze te badania (i tu lista dziesieciopunktowa) nie daja gwarancji bo byl przypadek, ze ktos tam mial zrobione to, tamto, siamto i owo i niby wszystko bylo git, ale dopiero w badaniu XYZ, ktorego akurat nie robiliscie sie okazalo (albo, ze powinno sie zrobic w innym labie, inna technika, w innych warunkach). Tym sposobem na podstawie mdlosci nie spoczniemy dopoki nie zrobia nam gastroskopii, po biegunce az nam nie zrobia kolonoskopii, przy kaszelku musi byc bronchoskopia, zdretwial palec - tomografia albo rezonans. Najlepiej kilka razy na wypadek gdyby za pierwszym razem sprzet/lekarz sie pomylil. - im wiecej robimy badan tym wieksza jest szansa, ze trafi nam sie blad - kazde badanie, kazdy pomiar jest obarczony jakims tam prawdopodobienstwem bledu. Jesli zrobimy 50 testow na HIV to sa duze szanse, ze ktorys wyjdzie falszywie pozytywny. - im wiecej chodzimy do lekarza, tym mniejsze mamy szanse, ze potraktuje nas powaznie kiedy bedziemy naprawde chorzy. Oczywiscie mozna ciagle chodzic do innego, ale czy to naprawde ma sens? - zastanawialiscie sie kiedys, ze to jest takze stresujace dla lekarzy? - oni chca nam pomoc, chca nas wyleczyc, jak maja ocenic, ze sobie wkrecamy (szczegolnie jesli zmieniamy lekarza jak ten stary sie juz na nas "pozna")? Jak maja odroznic prawdziwie chorych od hipochondrykow na pierwszy rzut oka? - to nie fair wobec ludzi naprawde chorych. Blokujemy czas i miejsce. - juz nie wspomne, ze marnujemy czas i pieniadze (kupe pieniedzy), ktore moglibysmy spozytkowac na cos fajniejszego. Anka, wiesz dlaczego, po co, TAK NAPRAWDE szukasz informacji w sieci? Powiesz nam? -- 20 cze 2012, 15:35 -- Jovana, tutaj masz linka do 'Historii pewnej nerwicy'. Co prawda ten pan mial newice lekowa w czystej postaci, nie hipochondrie, ale lek jest lek i mnie zainspirowal fragment jak on pisze, ze nie ma co na sile walczyc z lekiem. Nie ma co wmawiac sobie, ze wcale sie nie boimy chociaz serce chce wyleciec z piersi, trzesa sie nogi i rece sa spocone. Ale mozna sobie przy atakach leku powtarzac, ze to jest LEK. Tylko lek (wiecie czym sie rozni lek od strachu? mnie psychiatra oswiecil). To tylko reakcja naszego organizmu, przy naszym zaburzeniu normalna. Boje sie bo mam hipochondrie a nie dlatego, ze mam smiertelna chorobe. Mi to bardzo pomaga. Lek jest i tak przykry, ale nie dochodzi przynajmniej do jego eskalacji (nie wyobrazam sobie siebie na lozu smierci, podpieta to chemii, na wozku, etc.). -- 20 cze 2012, 15:37 -- Kurde, gdzie jest guzik URL? http://moja-nerwica.republika.pl/
  7. Jovana, to niesamowite jak tworcza jest nasza wyobraznia. I jak zawsze tworzy tylko w jednym kierunku. Ja czasami mam takie pomysly, ze samej mi sie chce smiac z siebie. Ja najczesciej wiem, ze sobie wkrecam, ale jednak to nie jest panaceum na lek :-( Z lekiem raczej nie wygrywam, ale jak sie zawezme to nie pozwalam mu zawladnac moim zyciem. Macko, decyzja oczywiscie nalezy do Ciebie, ale moim zdaniem chodzenie po lekarzach z wezlami Ci nie pomoze. To jest jak lek przeciwbolowy zamiast leczenia. Kazdy fachowiec od nerwicy Ci to powie. To jest tylko bledne kolo. Musisz poszukac jak najskuteczniejszego sposobu na wlasne urojenia. Mi pomoglo kiedys przeczytac historie pewnej nerwicy (gdzies tu juz kiedys byla linkowana). Z lekiem nie wygrasz, nie walcz z nim na sile. Ale zdaj sobie sprawe, ze to lek. Tylko lek. Nic nie ma wspolnego z rzeczywistym stanem rzeczy.
  8. Witam, jestem tu nowa. Najpierw w temacie, moje fazy to: - HIV: to byl moj jeden z pierwszych i najsilniejszy atak, po prostu mnie scielo z nog. Teraz na zimno to oczywiscie calosc smichu warta, takie bylo moje ryzyko, ze jestem HIV pozytywna. Ale wewnetrzne przekonanie bylo okrutnie silne. Wiem, ze tutaj mnie wszyscy zrozumiecie wiec dla smaczku dodam, ze test robilam sobie za granica (gdzie mieszkalam wtedy) i tam stosuje sie prosta zasade: kontaktuja sie z pacjentem listownie jak jest cos niepokojacego. Wy hipochondrycy mnie wpelni zrozumiecie jakie mialam jazdy sprawdzajac codziennie poczte przez 3 tygodnie (tyle mi kazali czekac na wynik), potem kolejne 2 na poczet urojonego poslizgu poczty. Na tym tez nie spoczelam. Poszlam do kliniki i musialam w komputerze u lekarza miec pokazane wyraznie, ze wynik byl ujemny. Musialam to zobaczyc. A co przezylam czekajac na te wizyte w poczekalni pelnej odpowiednich plakatow to tez moje. Oczywiscie wkrecalam sobie, ze wynik jest dodatni a list zaginal i zaraz oto sie dowiem... Teraz widze jak na dloni, ze to byly ewidentne leki nerwicowe, ale wtedy nie mialam jeszcze o tym pojecia. - Porazenie nerwu kulszowego: przez kilkanascie dni musialam sobie robic zastrzyki domiesniowe. Czesc robialm w uda, ale cholerstwo sie kiepsko wchlanialo i musialam wprowadzic posladki. Przeczytalam, ze zle wykonany zastrzyk grozi uszkodzeniem nerwu kulszowego. Oczywiscie to mialam! Niewazne, ze przy takim porazeniu ludzie leza plackiem i rycza z bolu. Ja mialam bo czulam dziwne smyrania, ciagniecia, malenkie skurczyki... I dla smaczku dodam, ze wyczytalam gdzies, ze skutki (opadnieta stopa, bezwladna noga) moga sie ujawnic nawet po kilkunastu miesiacach. Takze w pozywke dla moich hipochondrycznych lekow bylam zaopatrzona solidnie. - Rak zoladka - a zawsze zartowalam, ze ja moge strawic opone (nigdy nie mialam zatruc pokarmowych). Problemy z zaladkiem dopadly mnie poltora roku po smierci na raka zoladka w rodzinie. Czulam sie katastrofalnie. Na tyle katastrofalnie, ze wydebilam od lekarza pierwszego kontaktu skierowanie na gastroskopie (tez za granica, tam jest inaczej niz w PL i musza byc podstawy do diagnostyki). Na kilka minut przed badaniem lekarka poinformowala mnie, ze zrobia tez biopsje dwunastnicy zeby wykluczyc celiakie bo mam lekko zanizona hemoglobine. Oczywiscie dla mnie byl to dowod na raka. Po gastroskopii, ktora niczego nie wykazala poza lekko zaczerwienionym zoladkiem, czulam sie jakbym dostala nowe zycie. Od tego dnia stopniowo mi sie poprawialo (na zaladku, na nerwicy nie). - zawal, choroba wiencowa, wady serca - wszystko auto-zdiagnozowane na podstawie wysokiego tetna. Po jazdach z zaladkiem juz wiedzialam, ze to najpewniej kolejne wcielenie mojej nerwicy hipochondrycznej i walczylam dzielnie, ale w koncu poszlam do kardiologa. Oczywiscie wszystko ok. - zakrzepica - bo przez kilka dni bez powodu bolaly mnie lydki - szpiczak, nowotwory kosci - bo tez jest w rodzinie - borelioza - do niej to wszystko pasuje - stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne (od kiedy sie dowiedzialam, ze znajomy na to choruje), choroba Parkinsona (od kiedy w TV wspomnieli, ze Michael J. Fox na to choruje) - to jest moja aktualna faza. O niektorych pewnie zapomnialam. Czytajac Was widze, ze jeszcze mam sporo pozycji na liscie do "przerobienia", fajnie... W walce z tym cholerstwem mnie najbardziej pomaga samodyscyplina, trzymanie sie za morde. Polecam ksiazke "Overcoming Health Anxiety" - to jest moja biblia. I czytanie tego forum mi pomoglo. Bardzo. Pozdrawiam wszystkich swirusow-urojencow :-)
×