Skocz do zawartości
Nerwica.com

iwon.a

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez iwon.a

  1. hej. Witajcie.... Trafiłam tu bo właśnie szukałam czegoś w temacie "zaburzony nauczyciel". Sama jestem nauczycielką, która jest na terapii w ośrodku dziennym (jestem na urlopie na poratowanie zdrowia) - zaburzenia emocjonalne (jeszcze nie wiem dokładnie jakiego typu), no i mam ten sam problem, bo za miesiąc czeka mnie medycyna pracy a za 3 miesiące kolejna terapia. Też nie wiem - mówić nie mówić.
  2. iwon.a

    bol stawow

    Przy fibromialgii stawy nie bolą - to nie jest choroba stawów, a mięśni i można sprawdzić ją sprawdzając tzw punkty wrażliwe na ból. To może zrobić jedynie doświadczony lekarz. Zapadają na nie osoby w dzieciństwie niekochane, emocjonalnie porzucone.... no mają większą skłonność do tej choroby. Istnieje taka choroba jak łuszczycowe zapalnie stawów. Badania idealne, łuszczyca skóry może być wyrażona prawie niezauważalnie. Rzut choroby wywołuje stres. Można mieć wrażenie, że to jakby somatyzacja ... ??? Ale jest to choroba autoimmunologiczna.
  3. Dziękuję za odpowiedź. Przeczytałam zaraz po umieszczeniu odpowiedzi. Czytałam wiele razy i chyba dopiero teraz jakoś mogę odpowiedzieć. Wybrałam takiego partnera (choć już wtedy wiedziałam, że nie będzie mógł zaspokoić pewnych innych moich potrzeb), bo był na tyle łagodny i na tyle swobodnie mogłam się przy nim czuć, że nie czułam napięcia, lęku. Przy czym, co już oboje wiemy - nie do końca był przekonany by zemną być, a ja bardzo chciałam by wypełnił moją samotność i "zawłaszczyłam go sobie" (tak, był na tyle niedecyzyjny). Było po po drodze - do dziś wiele trudnych sytuacji... wymknęło mi się spod kontroli za co jestem odpowiedzialna za co nie. Przez wiele lat .... i to na gruncie potrzeb materialnych, emocjonalnych... Wysiadłam jako centrum dowodzenia Ale partner najprawdopodobniej nie czuł takiego dyskomfortu jak ja. Osadziłam siebie w pewnej pseudo-komfortowej sytuacji i teraz chciałabym z niej wyjść. Wciąż mam dylematy... czy dobrze to interpretuję. Często też przeżywam rozczarowania z wydumanych przez siebie samą oczekiwań od męża, któych on za bardzo nie rozumie, chyba... A to ciekawe bardzo. Trudno jest wyjść do końca ze swej roli, bo... jakby obie strony przez wiele lat specjalizowały się w niej... Jeszcze tego nie poukładałam, co w nim doceniam, a co neguję. Dochodzi tu do jakiś absurdów... doceniam wartości jego ale one jakby nie pomagają w związku takim jak małżeństwo... mam tu jeszcze mętlik. To jest straszne ale przez tyle lat od samego początku noszę w sobie dylemat bycia z nim. Więc nie ma też pewności uczuć. To jest trudne. Tworzę nasz własny świat za nas dwoje. To jest strasznie męczące i chore. Skoro myślę za nas dwoje, to jak w relacji - rodzic - dziecko. Ja rozmawiam z nim o jego problemach, ja płacę za wszystko "poza jedzeniem", ja oganiam wszystko organizacyjnie... Trochę mi się "zmieszało". Gdyby dopuścić, że ja neguję w nim coś czego nie dopuszczam w sobie - to odejście od niego oznacza - wypieranie się też siebie? Silniej pojawia się we mnie myśl, że nie jestem w stanie odwrócić tych "układów" z wielu powodów. Raz że skłaniam się do tego, że jednak go nie kocham. Dwa nie wiem czy potrafiłabym "oddać swoje życie w jego ręce" - chyba nie (wiele przykładów do podania). Poł roku temu powiedziałam mu, że go nie kocham. Odpowiedział: Dobrze to Was zostawię i odejdę sobie. To mnie strasznie przestraszyło. Mnie to jeszcze ... ale nas? Na drugi dzień "zgniotło" mnie jakieś poczucie winy. Czuję się niewolnikiem. Najprawdopodobniej sama się zniewalam, potem denerwuję... potem się zagłuszam i tak w koło...
  4. Mam pytanie czy Trittico CR 75 ma/może mieć jakiekolwiek działanie przeciwbólowe? Będę wdzięczna za Wasze doświadczenia bądź wiedzę med.
  5. To zacznę od środka, nie od początku. Chciałam odejść od męża, nie byłam jednak gotowa na żadne konstruktywne działania, byłam zbyt "rozwalona" po poronieniu i tym, że zaczęły otwierać mi się oczy - jaki mój mąż jest...Nigdy nie byłam pewna, że go kocham, ale przez te całe 14 lat razem dostatecznie nieufająca swoim wewnętrznym pragnieniom, sądom przeczuciom itd. więc trwałam przy czymś, co nie było chyba dla mnie. Od początku: Byłam sama jak palec i był on. Nalegałam, więc ze mną został, nalegałam - zamieszkał. Znalazłam mieszkanie i byłam taką inicjatorką w naszym życiu właściwie każdej zmiany. On bierny. Rozmowy całą noc - wykluczone, nie mieliśmy, o czym rozmawiać. Ciągnące się monologi. Przedwczesne wytryski, chłód seksualny. Ale był. Znieść samotność było ciężko. Był ale drażnił mnie sobą. Potem zaczął... podążać za mną, być jak ja. Robić jak ja. Cytował innych i brał jako własne zdanie I jego rodzina - zero akceptacji - armia strażników. Mama nie pełniła w tej rodzinie swojej roli miała od tego dzieci. Nie akceptowałam tego, więc nie należałam do tej armii. Nigdy się nie wstawił za mną. Biernoość, bierność, bierność, na każdej płaszczyźnie i śmiem twierdzić życie moim kosztem: emocjonalnym, naszego syna, finansowym itd. Kopiowanie zachowań innych. Do tego jakieś dziwne kokietowanie kobiet. Nie jestem jakoś szczególnie zazdrosna ale to były charakterystyczne "sceny z życia na zewnątrz". Ślub wzięliśmy, bo brat jego brał - chyba tak, tak to czułam. Ale wzięliśmy ale nie byłam pewna, że tego chcę. Ponieważ nie byłam z "dobrej" rodziny sama przed sobą nie miałam szans, choć odzywało się coś we mnie, to skutecznie to zabijałam np. że mój ojciec miał złe zdanie o mamie, więc ja będę taka jak on gdy nie będę akceptować męża. Coś nie tak... I nie miałam z kim pogadać, mądrych rodziców dla mnie było brak. URodził się syn, miałam wrażenie że zlał się z nim. Zostałam na boku - ta zarabiająca (no wiecie - w końcu to ja zawsze musiałam mieć pieniądze jesli chciałam coś więcej lepiej - w ogóle co ja mówię - zapewnić podstawowy byt).Poszłam na terapię DDA. "Sprzedałam mu całą wiedzę" ale nic z nią nie zrobił. Wydawało nam się razem (a może takmi się wydawało), że on też chce iść na terapię. Ale on zasypiał wieczorami na wersalce - po 20 już nie było mojego męża. Na terapii DDA "wyszło”, że powinnam iść na terapię małżeńską, ale nie poszłam.... szukałam szczęścia w internecie, szczęścia nie znalazłam, ale dowiedziałam się pisząc (ot choćby jak piszę to - sama gadam do siebie i dociera do mnie nowa myśl) że są ludzie z którymi się dogaduję. Mój mąż jest pełen pogardy i krytyki dla działań innych a sam nic nie robi, żyje moim kosztem energetycznym, a nawet finansowym - co to ostatnie nie jest takie straszne - jakby działał, starał się i miał kłopoty finansowe to wspierałabym go jak tylko umiem, choć i tak wspierałam usprawiedliwiając się że niby mam lepiej. Co się nakombinowałam... Świadomość, że to jest takie, jakie jest trudna do zniesienia. Że pozawalam sobie na to wiele lat, że leci moim zdrowiem i że tego nie chcę. Nie chcę tego. Dla mnie nie chcę tego oznacza co o znacza: trzeba to zakończyć, powinnam odejść od niego. Ale trzyma mnie jakieś poczucie winy i taka próba zaprzeczenia sobie, że to ja jednak przez te wiele lat nie umiałam dostrzec jakim jest fantaastycznym człowiekiem. Czy zaprzeczam sobie? Nie wiem co nie pozwala mi odejść. Nie wiem. Boję się że będzie chciał odebrać mi dziecko? Chyba nie boję się już zostać sama. Mam w miarę zdrowe podejście do wychowania dziecka i wiem że ono jest "dla świata, dla siebie" a nie dla rodziców. W ciągu dwóch lat zerwałam kontakt z mamą, przestałam się czuć "winna" odwiedzania pewnej ciotki i inicjowania relacji. Odpuściłam teściom i rodzeństwu męża. Nie zależy mi już na tej rodzinie po prostu. Oni nie pytają co u mie. Ja się starałam wyjść "do nich" ale oni chyba są z innej bajki, podobnie jak mój mąż. Mój mąż zachowuje się obecnie - tak to odbieram - jak najstarszy syn, który robi jak się mu coś powie (super chętnie - potem mówi że to on tak fajnie i w ogóle) ma dlugi, nie interesuje się czy ja mam pieniądze - jak się kończą wspólne po prostu nie chodzi do sklepu Nie podejmuje tematu ze mną. A ja już przestałam. Ach jeszcze dużo różnych klimatów... W każdym razie emocjonalnie kicha. Chętnie jak dotąd poczytam co myślicie o tym... rozgadałam się z jakąś ufnością.
  6. Moniczko, tak dużo i ciężko. Ale ja? Powinnam dać radę udźwignąć i iść dalej. A jednak ja i pora na zmiany. Jak wielu nie mogę uwierzyć, że to somatyzacja. Żołądek, serce... ale stawy? Zdaję sobie sprawę, nie zatraciłam idei, że nie ma co się użalać tylko obrać do roboty nad sobą ale ta góra którą widzę przed sobą wydaje się być zbyt stroma. Nie wiem... stawy - układ ruchu - może chcę odejść od męża ale nie potrafię - coś mnie przytrzymuje. A może powinnam zostać a chcę odejść... Coś mnie unieruchamia. Jakieś wstrętne emocjonalne COŚ Dłoni przykurcze kurde... ręce - witać się, żegnać, głaskać, dotykać, odpychać, bić, onanizować się, trzymać myszkę komputerową (szukać znajomości internetowych... szukać zaspakajania potrzeb emocjonalnych.., znajomość internetowa, tęsknić, romans). Przykurcze - bezsilność, niemoc utrzymania we własnych rękach obecnej sytuacji, coś jest za trudne, za "ciężkie".
  7. Mam 35 lat. Terapię dla DDA za sobą - dwa lata temu. Od pół roku dokuczają mi bóle stawów dłoni i stóp, kolano, kręgosłup. Blokuje mi dłonie jakby przykurcze. Byłam w szpitalu najpierw powiatowym zaraz potem reumatologicznym... i nic nie stwierdzono. Lekarz reumatolog przepisał mi Trittico i wygonił do domu, mówił: "zdarza się czasami". CAły czas pomocy dla siebie szukam sama. dodam, że poroniłam 2 miesiące przed wystąpieniem wszystkich bóli i w ogóle mam kłopoty w małżeństwie. Zgłosiłam się do ośrodka leczenia nerwic i jestem w trakcie diagnozowania. Równolegle rozpoczęta terapia małżeńska. Nie wiem czy to nerwica... mój psycholog do którego wróciłam po poradę powiedział, że najprawdopodobniej zaburzenia kompensacyjne. Ale czy tak jest? Trzyma się jakoś chyba dzięki trittico ale sama nie wiem. Jestem świadoma, że pewnie czekają mnie ważne decyzje i znów trudna praca nad sobą ale się tego boję. Nie wiem skąd te bóle stawów i gdy one się pojawiają - występuje też ogólne zmęczenie kończyn. Czy ktoś z Was tak miał/ma? Pozdrawiam serdecznie i chyba zostanę tu u Was na dłużej.
  8. Ja mam 35 lat, podobno przepracowane DDA - terapia indywidualna i grupowa - 2 lata temu. Teraz zgłosiłam się do Ośrodka leczenia nerwic... cd pracy nad sobą, ale jak długo tak będzie to nie wiem. Nie mieszkam z rodzicami od 19 roku życia. Bo się nie dało. Podobnie z grubsza jak u Ciebie. Już samo "wypadnięcie" z domu spowodowało, że zdałam maturę, później skończyłam studia... itd. Nie ma lekko... trzeba nad sobą pracować i dać pracować innym (fachowcom) nad nami. Stękanie mamie... wyrzuty, manifestowanie niezadowolenia nic nie dadzą. Tracisz energię. Pozornie nie działasz dla siebie a przeciw sobie. Kasa ojca... niech sobie ją... wiesz co... w.. A jak Ci da i weźmiesz też będziesz się źle czuł. Dopiero wtedy "potwierdzi się", w jego oczach, że jesteś jednak zależny. Jak się wyprowadzisz możesz nie znieść lęku o nich i ich sztuczek manipulacji emocjonalnych - tak czy siak trzeba Ci dobrego terapeuty. Szybko, JUŻ. I pisz :)
×