Skocz do zawartości
Nerwica.com

Patko

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Patko

  1. Jestem już po diagnozie, wyszłam z narcyzem xP powrót wyznaczyli na 11 czerwca. Jestem bardzo zadowolona, a pójście na pobyt diagnostyczny polecam każdemu, kto tylko otrzyma taką możliwość. Kiedy wracałam do domu miałam wrażenie, że jadę na przymusowe wakacje, bo troszku żal było mi opuszczać to miejsce, gdzie dzień jest poukładany, a ludzie się nawzajem wspierają i mobilizują. Rozmowa z Panią Ordynator pozytywnie mnie zaskoczyła, wcale nie wydaje się być taką despotyczną, wredną kobitą, już prędzej taką, która mówi prawdę bez ogródek i nie pieści się z nikim, choćby nie wiem jaką traumę miał za sobą.
  2. No, jestem po. Rozmawiali ze mną dwaj panowie, pan Michał Kijas (?) i drugi taki starszy, przedstawiał się, ale moje wystraszone zwoje były w stanie pomieścić tylko jedno nazwisko i to jeszcze niepewnie. Było łzawo, ale szczerze, choć chaotycznie. Pan Michał obserwował każdy mój ruch, każdy tik i odwrócenie wzroku czy strzyknięcie w palcach. Wszyscy bardzo uprzejmi, sławna p. Ordynator też, bo mi mignęła parę razy na korytarzu. W ogóle było jakieś poruszenie, gonitwy w te i wewte, pielęgniarki się naradzały z lekarzami, bo jakiś strajk tam mają czy cóś. Jeden pan w zielonym wdzianku darł się na cały budynek, że nie potrafi przeczytać przepisu (było coś o jajkach, drożdżach i próbą dojścia do tego "co autor miał na myśli"), tak mnie zestresował, że chciałam stamtąd zwiewać. Miłe panie w sekretariacie zaprosiły mnie w ten piątek z rzeczami, co bym się stawiła na 2-tygodniowy pobyt diagnostyczny, bo akurat było wolne miejsce. Ogólnie mam dobre wrażenie, chociaż cały czas myślę, że zapełniam miejsce osobom, które potrzebują pomocy bardziej niż ja...
  3. izzie, w sumie jakby wszystko zliczyć, to terapia trwa niespełna 3,5 roku, bo raz zdezerterowałam po to tylko, żeby potem wrócić przerażona i z podkulonym ogonem. Do polecanego przez znajomą psychologa zabrali mnie rodzice po tym jak rzuciłam studia po pierwszym roku z powodu nastrojów depresyjnych i nerwicowych, a raczej ich kumulacji. Zaczęłam nowy kierunek, blisko domu, który skończyłam, ale w trakcie studiowania cały czas chodziłam na terapię, długoterminową. Pani P. powiedziała mi ostatnio, że jak mnie wspomina z tamtego okresu, to wydawałam jej się "zdrowsza", a ja z kolei dziś myślę, patrząc na siebie z dystansu i perspektywy czasu, że to wszystko była poza, pozorne zdrowienie, które sobie wmawiałam, a którego wcale a wcale nie czułam, choć bardzo bardzo chciałam, a zamiast tego naśladowałam tylko uczucia i zachowania innych, dopasowując je do sytuacji. Dopiero w lutym tego roku zostałam skierowana do psychiatry, bo wpakowałam się po raz kolejny, tym razem z premedytacją, w magisterkę na uczelni, z której odeszłam za pierwszym razem, (ba, nawet w ten sam kierunek!) tyle że tą "przygodę" zakończyłam po jednym semestrze prawie zamkniętym na samych piątkach i czwórkach. Nie potrafiłam sobie poradzić z jednym zaliczeniem, za duża presja plus inne problemy i dopadła mnie taka nerwica, że do dziś pamiętam płacz mojej mamy, patrzącej jak dostaję drgawek, ataków paniki i zrywam sobie paznokcie u stóp. Rozpoczynam 4 miesiąc brania Bioxetinu, który wyprał mnie ze wszystkich pobożnych życzeń i, można powiedzieć, "otworzył oczy", po czym wprowadził w stan zobojętnienia i świadomości ciągnącej się od lat niemożności odczuwania szczęścia, poczucia szeroko pojętej niekompetencji, bezcelowości i nieumiejętności kochania (choć niektórzy nazywają to "poprawą"). Pani doktor już po drugiej wizycie u niej zaproponowała mi, żebym spróbowała dostać się na ten 7F, dlatego zdziwiłam się nieco po przeczytaniu całego tego wątku i Waszych wypowiedzi, że zrobiła to tak szybko, twierdząc, że to akurat "dla mnie" (po konsultacji z moją panią psycholog). Atalia, postaram się nie kreować żadnej postaci, chociaż to właśnie od lat robię, w razie czego będę mówić, że nie pamiętam albo nie potrafię udzielić odpowiedzi, bo właśnie to będzie wyrazem szczerości, a nie mówienie o czymś, co się "myśli", że się czuło, a nie czuło się wcale. Może to dziwnie zabrzmi, ale wolę się spowiadać obcej osobie aniżeli komuś bliskiemu, to samo tyczy się płaczu. Prędzej rozryczę się i otworzę w autobusie pełnym nieznajomych niż w objęciach przyjaciółki. Dzięki za kciukasy :)
  4. Patko

    Witam!

    Jak wyżej, zacznij od dobrego psychiatry, a po konsultacji medycznej zapytaj, do jakiego psychologa się udać albo poszukaj na własną rękę.
  5. I jeszcze ta cholerna próżnia w głowie, ech. Ja jeszcze do niedawna wpasowywałam się do KAŻDEGO środowiska, w którym się znajdowałam, jak ciecz do naczynia, przejmowałam niemal wszystkie zachowania, sympatie, antypatie i cele ludzi z danego otoczenia w mniejszym bądź większym stopniu. Wszystko po to, żeby nie było tej ciszy między mną a rozmówcą, żeby ten ktoś nie miał mnie za nudziarę czy niezdarną społecznie dziwaczkę. Takie odgrywanie coraz to nowych ról przy jednoczesnych próbach trzymania własnego "ja" w kupie pochłaniało całą moją energię, której w końcu zabrakło na inne obszary życia. Teraz unikam kontaktów i rozmów z ludźmi, tymi dwoma przyjaciółkami, których jeszcze od siebie nie odtrąciłam, rodziną, bez której kiedyś nie wyobrażałam sobie weekendów... że o pani na poczcie czy panu z urzędu nie wspomnę. Pustka i tożsamość w rozsypce w zamian za złudne poczucie spokoju...
  6. No, łatwo i lekko nie będzie, kawy, ani herbaty Ci nie zaproponują Nade wszystko - bądź sobą! (ja podczas 1. rozmowy perfekcyjnie przestudiowałam wzrokiem budowę wieszaka) Daj znać "po" No właśnie bycie sobą jest moim głównym problemem. Przez lata usiłowałam się określić, odnaleźć swoje ja, swoją tożsamość. Doszło do tego, że 4 lata terapii z moją Panią P. uważam za zmarnowane pod tym względem, że był to nieświadomy, wielki monodram, teraz to jedynie siedzimy i przez większość czasu milczymy, bo ja nie mam albo ochoty albo siły już udawać, czy grać. Najgorsze są niedorzeczne myśli, że nie jest się "dostatecznie" zaburzonym na ten oddział, no ja pikole...
  7. Atalia, (nie)dziękuję za dobre słowo. No właśnie nie znoszę mówić o sobie komuś w oczy (a raczej z wzrokiem wlepionym w szalenie interesujące elementy wystroju danego wnętrza), walić monologów, bo choć kwieciste, to przeważnie nic z nich nie wynika. Wolę jak mi zadają pytania, oj wolę... no ale ponoć ma być trudno i ma boleć więc uznam to za dobry znak
  8. Witam! To mój pierwszy post, a że wybieram się 9 maja (ranyści, toć to już w środę!) na pierwszą konsultację, zdecydowałam się przywitać tutaj i zapytać, czy jest może ktoś kto się w tym terminie wybiera :) To moje pierwsze forum, na którym się wypowiadam, od wielu lat nie byłam aktywna internetowo, ale dziś chyba jakiś lepszy dzień wykrzesał ze mnie resztki szczerości. 4 godziny mi to zajęło, ale przeczytałam caluśki wątek i nie żałuję, rozwiał dużo wątpliwości i wywołał uczucia, których już dawno nie doświadczałam (leki chyba zrobiły w tej kwestii swoje). Obawiam się tylko, że mogę być zbyt potulna i nadmiernie potakująca temu, kto będzie mnie "interwiułował", jako że nie jestem skora do sprzeciwiania się komuś, kto w moim przekonaniu stoi wyżej ode mnie (choć na wstępną diagnozę, którą usłyszałam od mojej pani psychiatry w postaci F60.4 parsknęłam dość rubasznie, bo stawiałam ją zaraz obok bordeline jako niemożliwą do przypisania akurat mnie). kangurekkk, trzymam kciuki za Ciebie :)
×