Skocz do zawartości
Nerwica.com

chalkwhite

Użytkownik
  • Postów

    48
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez chalkwhite

  1. nfz zaczął czepiać się o mój przydługi pobyt w szpitalu, więc muszę zostać wypisana na 2 tygodnie. mam mnóstwo obaw z tym związanych... przy czym pierwsza z nich polega na tym, że będę miała kilka pudełek leków - po poprzednim wypisie wytrzymałam tydzień i pożarłam wszystkie naraz. teraz moja psychiatra poprosiła mamę, żeby zwolniła się z pracy na ten trudny czas, żebym była pod nadzorem i nie odwaliła niczego głupiego. jestem też wyposażona w 4 sesje terapeutyczne tygodniowo, a terapeutka ma numer do psychiatry. z jednej strony ten cały szał chuchania na mnie zaspokaja moje (wstydliwe i do niedawna skrywane, a wręcz nieuświadomione) pragnienie całkowitej opieki, a z drugiej - no cóż, czuję się jak pograniczne ścierwo, które skupia wokół siebie całą uwagę otoczenia. oczywiście mam poczucie, że na to wszystko nie zasługuję. wchodzę na ten wątek kilkanaście razy dziennie, chłonę wszystkie Wasze słowa. poszukuję jakiejś niszy, w której mogłabym się poczuć jak u siebie, ale mimo wszystko wydajecie mi się niedostępne i odrębne, samodzielne i silne, z własną tożsamością, mimo że pewnie wiele z Was zmaga się z trudniejszymi problemami niż ja. ostatnio nie umiem okazywać żadnych emocji (a ogrom emocji to coś, co mnie zawsze definiowało, więc kim/czym jestem teraz? nie istnieję?) i nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale tęsknię za swoją złością. na mojej terapii wypłynął ostatnio temat mojej starszej siostry (jedyne rodzeństwo), który schowałam głęboko w sobie już dawno temu. teraz wszystko ożywa. czy oczekiwałabym zbyt wiele, gdybym spytała Was, jak wyglądały (wyglądają?) Wasze relacje z rodzeństwem? tu albo przez pw? to dla mnie bardzo ważne. jeszcze trochę boję się o tym pisać sama, napawa mnie to lękiem. ściskam Was mocno. :*
  2. odpowiadając na pytanie o leki, to, jako że jestem na oddziale zamkniętym, biorę je z chirurgiczną niemal regularnością. wydaje mi się, że moje leczenie jest dobrane odpowiednio, choć bardzo brakuje mi sulpirydu, który pomagał mi najbardziej, ale który też niestety bardzo podwyższył mi poziom prolaktyny. tak bardzo, że nawet nie mogłam zamienić sulpirydu na solian, który ponoć nieco mniej podwyższa tę prolaktynę. piszesz rzeczowo i oczywiście masz rację, chodzi o to, żeby nauczyć się radzić. tylko mam wrażenie, że to nie jest ten czas na radzenie sobie, bo u mnie to zawsze równało się odcięciu emocji, co mnie unieszczęśliwiało i ostatecznie i tak doprowadzało do doła i dezorganizacji. wydaje mi się, że muszę tę dezorganizację jakoś przepracować na terapii. mam nadzieję, że właśnie to robię. temat główny ostatnich sesji to moje potrzeby małego dziecka i ich wieczna frustracja (no bo przecież mam 23 lata i ciało kobiety). jeśli chodzi o "tablicę memo", to kilka dni temu zrobiłam coś w tym stylu - tak bardziej na swoje możliwości. zrobiłam mapę myśli i mapę ciała. żeby nauczyć troszczyć się o siebie i dążyć do rozwoju, chociaż intelektualnego (o psychiczny dbam na terapii, mam nadzieję, mam 4 sesje w tygodniu). będę sobie przyznawać punkty za każde wykonane zadanie z mapy. teraz robię dopiero przymiarki. wieczny niepokój i dół sprawia, że mam problem ze wstaniem z łóżka i wykąpaniem się. ale ten kryzys w końcu musi minąć i wtedy zabiorę się za to bardziej na poważnie. sny, sny... na szczęście od dłuższego czasu nie nawiedzają mnie koszmary z przemocą ojca w roli głównej, ale za to teraz są chyba częściowo polekowe i zazwyczaj porąbane. najbardziej zapamiętałam ten, w którym byłam na jednej sali (szpitalnej?) z wieloma kobietami i wszystkie były w ciąży, oglądały swoje brzuchy w lustrach i porównywały się, nie zwracając na mnie uwagi. ja nie byłam w ciąży. czułam się strasznie pusta i niepasująca. z punktu widzenia psychoanalizy idealny obraz rzeczywistości w moim przypadku.
  3. to jest akurat dobry znak, tzn. ewentualne omamy/objawy psychotyczne są u Ciebie ego-dystoniczne, a osoba w psychozie raczej nie ma w sobie tej krytyczności. a w ogóle to wiesz mniej więcej, co te głosy mówią? czy to są po prostu takie dźwięki, jakbyś nie była sama w domu? wiesz, jakieś strzępki rozmów, odgłos kroków, czy to wspomniane chrapanie. mieszkasz w bloku? dobrze o tym wiem, niestety. ale warto chociaż spróbować. ostatnio znajoma kazała mi sporządzić mapę myśli i mapę ciała, żeby wprowadzić minimalne chociaż ilości porządku i rozwoju do życia. zapisałam tam takie drobiazgi, 40 brzuszków dziennie i 10 przysiadów, czytanie 20 stron dziennie (żeby nie pożerać książek jak opętana, a potem przez miesiąc nawet nie zerkać w kierunku żadnej), przesłuchanie jednej nieznanej mi dotąd płyty tygodniowo... no, sama widzisz, takie bzdetki. nic o posiłkach nie ma, ale końcu w psychiatryku jestem, więc jadam regularnie. leki też, więc jeśli wspomagasz się lekami, staraj się je łykać o konkretnych porach. no ja wiem, wieeeeem, że to takie rady cioci kloci urobione jak stare majty w kroku, ale chociaż spróbuj. lepsze to niż jakbyś miała porozwieszać amulety przeciwduchowe po mieszkaniu
  4. :) na pewno jest więcej takich osób. znam to, co prawda ja zapodawałam sobie raczej mainstream, czyli amfetaminę i kokainę, ale rozumiem... mam nadzieję, że uda Ci się odciąć od tego zupełnie. mimo wszystko pogadałabym o tym z lekarzem, może by zlecił eeg z deprywacją snu? nie wiem, tak tylko rzucam pomysł, w moim przypadku okazało się, że mam padaczkę. to brzmi jak reakcja na opuszczenie. jako bordery nie za bardzo umiemy doświadczać ciągłości relacji, stąd mogą się brać takie objawy. jak na ironię też miałam ostatnio kilka takich jazd, ale przeszły i póki co jest wszystko ok pod tym względem. no i na pewno to, o czym piszesz, że masz dużo stresu i problemy ze snem, na pewno nie pomaga w sytuacji. może warto byłoby zadbać o uporządkowaną strukturę dnia i nocy. wiem, że to trudne w naszym przypadku, ale warto chociaż spróbować, na takim najbardziej podstawowym poziomie: posilki o ustalonych porach, chociaż półgodzinny spacer po osiedlu, codzienna kąpiel uspokajająca (mówi to osoba, która od x miesięcy siedzi w psychiatryku i od kilku dni nawet nie ochlapała twarzy wodą, no ale dobra ). trzymaj się ciepło :)
  5. właściwie większość roku 2013 upłynęła pod znakiem psychiatryka. najpierw kwiecień-czerwiec spędzony na 7f, z którego mnie wypisano z informacją, że nie nadaję się na terapię i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będę. jak wyszłam, wpadłam w głęboki dół, cięłam się bez opamiętania i marzyłam o śmierci, ale jednocześnie byłam tak wykończona, że nie umiałam nawet podnieść się z łóżka i rzucić się z balkonu czy tam nażreć się leków. znajomy z 7f wymusił na mnie szantażem wizytę w centrum interwencji kryzysowej i stamtąd trafiłam na zamknięty. to wszystko odbyło się bardzo szybko, miałam jakieś 1,5 tygodnia przerwy między 7f i tym oddziałem. we wrześniu wyszłam, ale poważna kłótnia z moim (już nie) chłopakiem doprowadziła do tego, że wybiegłam od niego z całym moim zapasem leków, po drodze kupiłam wódę, po czym wszystko to zaaplikowałam sobie do jamy ustnej i połknęłam. kiedy chłopak mnie znalazł, już zaczynałam zapadać w śpiączkę. po odtruciu znowu na zamknięty. i tak siedzę tutaj do teraz... jak sobie radzicie na wolności? ja doszłam do takiego momentu, że boję się wypisu. naprawdę nie wiem, co mi może jeszcze odpalić. ciało mam całe pocięte i pozszywane, aż się dziwię, że nie uszkodziły mi się żadne nerwy. przeraża mnie nawet widok ludzi wykonujących normalne czynności, kiedy jadę na albo wracam z terapii: wiecie, ludzie robią zakupy, jeżdżą tramwajem lub autobusem, wychowują dzieci, życie się kręci, a mi coś ostro poprzestawiało się w głowie i jestem jak pusta skorupa. weekendy są najgorsze. wtedy nie ma lekarzy, nie ma terapii. ciągle ryczę i przepraszam wszystkich, że jestem taka uciążliwa. nie znoszę siebie za to użalanie się. do czego ja doprowadziłam?
  6. ciekawe kwestie poruszacie, a dawno nie zaglądałam. co do płci terapeuty - miałam ten sam dylemat, rozmawiałam z lekarzami i na pewno ma to bardzo duże znaczenie, ale zdania są różne. mam podobny do opisywanych przez niektóre z Was problem, mianowicie terapia z mężczyzną zapewne wiązałaby się z uwodzeniem, i nie ma tu nawet znaczenia poziom atrakcyjności fizycznej tego terapeuty. pani ordynator z oddziału, na którym przebywam, powiedziała, że zakocham się i terapia padnie. od innej psychiatry usłyszałam, że takie zakochanie może być przedmiotem pracy na terapii, tylko terapeuta będzie musiał to wszystko utrzymać, a to duże wyzwanie. ostatecznie poszłam do kobiety, bo więcej terapeutek niż terapeutów. nie czuję nienawiści do kobiet, zdarza mi się mieć za to takie przykre stany odcięcia emocji przy nich. ale nie jestem pewna, czy to naprawdę jest sprzężone z płcią. w obecnej terapii ciążę chyba ku relacji matka-córka. ze swoją tożsamością płciową mam gigantyczny problem. ostatnio przerabiam na swojej terapii nienawiść do swojego ciała, choć bardziej w kategoriach takich, że to ciało ma dorosłe potrzeby i wygląd, za to psychika poszukuje matki i ma dziecięce pragnienia (nawet w związkach z facetami), co daje dwa przeciwne kierunki i nienawiść do ciała, a potem się okaleczam/zabijam/głodzę. przez długi czas wydawało mi się, że kocham dziewczynę (moją "przyjaciółkę"), ale po latach widzę, że właściwie prawie jej nie znałam. że ja w ogóle mam problem z poznawaniem kobiet, bo wydają mi się w jakiś sposób obce. może to kwestia tego, że jestem ciągle dziewczynką (mimo 23 lat na karku), ale czuję, że jest coś z tą męskością u mnie. jakoś łatwiej mi ją wyczuć, mój ojciec też zawsze traktował mnie bardziej jak chłopca, uważał, że mam analityczny umysł, że będę świetnym kierowcą (faktycznie złym nie jestem), no i ostatecznie wybrałam architekturę jako studia. na chwilę obecną nawet nie mam pojęcia, czy to kiedykolwiek było tym, czego chciałam. ani nawet czego chcę teraz. schodzę z tematu, ale naprawdę nie wiem, czego chcę. boję się ostatnio wszystkiego, mam ciągłe myśli samobójcze. jest źle do tego stopnia, że wczoraj poprosiłam o zapięcie w pasy na noc, żeby niczego sobie nie zrobić. jadę na relanium, tylko ono mi pomaga (oprócz tego biorę wenlafaksynę, mirtazapinę i depakine - ta ostatnia bleee, nie cierpię, ale teraz już nie mam wyboru, zapisał mi to neurolog, bo po próbie samobójczej nabawiłam się padaczki). następny temat, który mnie zaciekawił i trochę zaskoczył, to mmpi: ja też miałam podwyższone wyniki na większości skal! wtedy to był początek mojej "przygody" z psychiatrią i psycholog sugerowała nazwaną przez Was "przesadę", właściwie nazwała to agrawacją. oczywiście nie zostawiłam tego sobie tak w spokoju i jakiś rok później zrobiłam sobie sama ten test, znalazłam materiały pomagające w interpretacji i okazało się, że podwyższone wyniki (zwłaszcza na którejś z tych pierwszych kontrolnych skal, ale nie pamiętam już) może pojawiać się u osób z bpd, które mają płynną tożsamość. wydaje mi się, że o to właśnie chodzi w naszym przypadku... aha, co do chadu i bpd. podstawowa różnica jest dość istotna, chodzi o reaktywność na sytuacje z życia, zwłaszcza interpersonalne - to one będą powodowały u osób z bpd wahania nastroju. plus kluczowa dla bpd reakcja na opuszczenie przez ważny obiekt. natomiast może być też tak, że te zaburzenia współwystępują - na oddziale, na którym jestem, poznałam taką pacjentkę. przepraszam za pisaninę bez ładu i składu, musiałam się wygadać. trzymajcie się ciepło. :)
  7. ja to rozumiem tak (dość skrótowo): w poziomie borderline chodzi głównie o prymitywne mechanizmy obronne, przede wszystkim rozszczepienie, które zaburzają zdolności poznawcze (idealizacja i dewaluacja są od siebie niezależne, osoba funkcjonująca na takim poziomie nie odczuwa, że obiekt "zły" i obiekt "dobry" to ten sam obiekt o złych i dobrych cechach). projekcja i identyfikacja projekcyjna zaburzają poczucie tożsamości, powodują zmienność obrazu "ja" i uniemożliwiają takiej osobie określenie, kim jest i czego chce. raz żyje symbiotycznie, internalizuje cudze cechy, utrata innej osoby jest dla niej jak śmierć, z kolei później obawia się pochłonięcia, zatarcia granic "ja", więc stara się oderwać, uciec. mówiąc najkrócej, chodzi o upośledzone ego. natomiast koncepcja poziomu organizacji osobowości pochodzi od Kernberga i nie jest to jedyne spojrzenie na zagadnienie zaburzeń osobowości. nawet zwykły artykuł z wikipedii o bpd przedstawia inne modele pojęciowe. a twórcy terapii SFT, CBT, DBT to już w ogóle.
  8. hej, jakiś rok albo nawet więcej temu czytałam Twojego bloga i nadal czasem na niego wchodzę (szkoda, że tak rzadko piszesz!). mamy tę samą diagnozę (bpd, to znaczy) i widziałam w Twoich notkach sporo siebie i swoich problemów, poza tym, mamy wspólną pasję (pisanie) i myślę, że to też mnie przyciągnęło :) mam nadzieję, że nie uznasz mnie teraz za jakiegoś świrniętego stalkera to by było tak w ramach wstępu, a pisząc bardziej na temat: co prawda nie ma takiego kryterium diagnostycznego dla bpd w klasyfikacji ICD, ale w literaturze często wspomina się o objawach rozpadu osobowości i myślach paranoicznych. na tyle, na ile mogę stwierdzić po Twoich postach/wpisach na blogu - wątpię, żeby to była schizofrenia, ale nie jestem specjalistą, więc nie chcę się wymądrzać, to tylko moje zdanie. inna kwestia jest taka, że ciężkie zaburzenia depresyjne mogą się wiązać z objawami psychotycznymi, tak samo jak chad. na koniec chciałabym spytać (i mam nadzieję, że to nie jest zbyt wścibskie i niegrzeczne pytanie i że Cię nim nie urażę) - jak się potoczyły losy Twojego uzależnienia od b-k? pytam tylko ze względu na to, że wspomniane substancje mogły dodatkowo Ci namieszać i w jakiś sposób przyczynić się do opisanych przez Ciebie doświadczeń, nawet jeśli jesteś już od tego wolna... rozmawiałaś o tym z lekarzem?
  9. karoll007, nie poddawaj się z tym neurologiem. ja zaniedbałam tę kwestię i dopiero niedawno zrobiono mi eeg (jestem na oddziale psychiatrycznym). okazało się, że wyniki kiepskie, więc miałam powtórkę z deprywacją snu i... łup, diagnoza: padaczka. na szczęście taka bez drgawek. rozmawiałam z neurologiem i bardzo możliwe, że to po wrześniowej próbie samobójczej (przedawkowanie leków, dwa ataki drgawkowe na sorze - tomograf, którego nawet nie pamiętam, bo byłam nieprzytomna, nic nie wykazał). i teraz co najmniej 2 lata będę jechać na depakine, która mnie zmula i otępia. mam też zlecony rezonans, bo przed długi czas dostawałam sulpiryd. działanie super, ale prolaktyna bardzo skoczyła w górę i teraz trzeba sprawdzić przysadkę ...także fajnie, że masz uważnego psychiatrę, wcale nie tak łatwo na takiego trafić. zadbaj o zdrowie :) czasem to jedyna forma opieki nad sobą dla bordera, a ta sytuacja może mieć o wiele większą wartość (nie tylko somatyczną, znaczy się) niż myślisz.
  10. http://www.kul.pl/files/61/Studia%20z%20psychologii%20w%20KUL/GalkowskaJakubik.pdf i co Wy na koncepcję rozpadu, na którą składa się miłość do śmierci i zniszczenia, narcyzm i symbioza? co Wy w ogóle na Fromma? ktoś czytał? pytam w tym wątku, bo moim zdaniem te trzy komponenty akurat wpisują się w bpd, przynajmniej moje bpd, które jest przy okazji nieco narcystyczne. może się zbiorę i napiszę coś więcej później, a póki co - nie mogę się doczekać Waszych refleksji.
  11. ale jest mnóstwo objawów chorobowych, w tym wiele niebezpiecznych dla zdrowia i życia pacjenta, które można podkręcać, wyolbrzymiać. są prace, które mówią o jatrogennym bardziej zaburzonym niż przed diagnozą zachowaniu u osób z bpd. samookaleczenia, nadużywanie leków, wymioty, używki, agresywne reagowanie na jakiekolwiek próby zwrócenia uwagi czy naprostowania (bo przecież jestem chory, mam prawo tak się zachowywać, jak śmiesz mnie krytykować!), oczekiwanie specjalnego traktowania (bo jestem borderem, to nie żadna lajtowa depresja czy nerwica, this is serious shit!) - to tylko pierwsze co mi przychodzi do głowy. nie wkręcisz sobie bordera od początku do końca będąc zdrową osobą, ale sama znajomość diagnozy, mechanizmów i zachowań - jeśli cierpisz na to zaburzenie - może wpędzić w gorszy stan. jest to szczególnie niebezpieczne właśnie ze względu na wspomniane słabe poczucie tożsamości. jak ktoś nie ma stabilnego "ja", bardzo wiele może sobie wkręcić. a lekarze i terapeuci swoim strachliwym podejściem lub specjalnym traktowaniem tylko utwierdzają w przekonaniu, że im bardziej zaburzony, tym mocniej zasługuje na pomoc i leczenie. przecież już pojawiały się na tym wątku głosy osób, które czuły przymus dorównania lub wyprzedzenia podobnych do siebie pacjentów w chorych zachowaniach - byle tylko być najbardziej niezwykłym i najtrudniejszym przypadkiem. także zgadzam się z tym, że nie można za bardzo podniecać się tą etykietką, ALE: z drugiej strony dla osoby całe życie targanej przez szalone emocje, przeżywającej ciągłe trudności, będącej w wiecznej rozpaczy - zdanie sobie sprawy z tego, na co cierpi, na czym to polega i z czym to się je może być po prostu ulgą. może zabrać choć troszeczkę poczucia winy, którym ciągle się katujemy. także nie chciałabym, żeby ktoś moje czytanie o bpd i odnoszenie przeczytanych treści do siebie odebrał jako wkręcanie sobie bordera na siłę. szczerze mówiąc wolałabym poświęcić ten czas na inną literaturę niestety, mam zbyt niespokojny i żądny samoświadomości umysł, żeby zostawić siebie i swoją psychikę zupełnie w spokoju
  12. to albo po prostu państwo lekarze nie zagłębiali się w bpd i uważają, że persony na nie cierpiące są agresywnymi manipulantami.
  13. Selma, dzięki. oprócz tego, że przystępnie o tym napisałaś, to jeszcze jakoś... rozjaśniłaś mi swoją odpowiedzią wieczór, nie wiem czemu. :) i nie sądziłam, że kiedykolwiek dojdę do tego etapu, ale wiążę duże nadzieje w związku z moją terapią na 7f; tam nie tylko terapeuci, ale cała społeczność, łącznie z pacjentami analizuje i interpretuje. często aż do upierdliwości, ale może lepiej tak z przesadą niż bezmyślnie... rozpaczliwie potrzebuję kogoś, kto mnie uratuje przed samą sobą, mam nadzieję, że nie będę dewaluować oddziału aż tak, jak za pierwszym razem. no, to się wygadałam. co się nieco kłóci, bo osoby z bpd cechuje to, że czują zbyt wiele. jakieś stany otępienia występują (pewnie głównie kiedy border jest w depresji), ale ogólnie chodzi o nadmiar i zmienność emocji. (mam nadzieję, że nie palnęłam gafy, bo w sumie nie jestem tego pewna. ktoś może potwierdzić?) płytki afekt to główny objaw "negatywny" schizofrenii.
  14. bardzo trafna uwaga, dzięki której egosyntoniczność bpd i chwiejność stanów w bpd nie wykluczają się nawzajem, a wręcz pasują :) niestety, emocjonalne dwulatki:( btw może mi pomożesz, bo mam wrażenie, że nie do końca rozumiem pojęcie ego obserwującego. jak może widać z moich postów, bardzo dużo zastanawiam się nad swoimi zachowaniami i reakcjami, sprawdzam, czytam, pytam. no i mam wrażenie, że to nieco sprzeczne z moim zaburzeniem. z drugiej strony wydaje mi się, że mimo iż przynajmniej część moich wniosków jest (chyba) trafna, nie jestem świadoma siebie i nie umiem opanować się w momencie, w którym postępuję... no, zgodnie ze swoją diagnozą. nie umiem też wykorzystać jakiejkolwiek wiedzy w celu polepszenia swojego funkcjonowania. żeby tę wiedzę w ogóle uzyskać, potrzebuję sporej perspektywy czasu, no i zdać sobie sprawę, że kiedy stanie mi się to i to - odczuwam to i to. bardzo opornie mi to idzie i rzadko udaje mi się trafne powiązanie emocji ze stresorem (choć może częściej niż bym się spodziewała, ale nie ufam sobie na tyle). więc moje pytanie: co konkretnie oznacza ego obserwujące? czy jak ktoś cierpi na jego brak, to jest w ogóle w stanie określić cokolwiek na swój temat? mam nadzieję, że nie namotałam za bardzo. o tym myślę chyba najwięcej i nadal nie ogarniam. czytałam coś o tym i to było ciekawe, rozróżniało brak empatii u bpd i npd, ale już nie pamiętam dokładnie, co z tego wynikało. może mamy w sobie jakąś taką dziecinną empatię, a raczej rodzaj zdolności do przeżywania cudzych cierpień? (co mnie na przykład bardzo dezorganizuje i boli). albo chciałabym w to wierzyć.
  15. to ogólna cecha osób z zaburzeniami osobowości, "książkowa" i mając wiedzę psychologiczną zgadzam się z takim podejściem. Chodzi o tzw egosyntoniczność, zgodność objawów z samym sobą, stwierdzenie tak mam taka jestem. A w zaburzeniach psychicznych innych np zab obsesyjno-kompulsywne czy lęk uogólniony objaw np lęk jest egodystoniczny, sprzeczny z ego, niechciany - niech mi przejdzie to straszne uczucie albo te myśli natrętne o niezamkniętym mieszkaniu. Więc osoba z zab osobowości raczej uważa że to ze światem jest coś nie tak nie z nią, to świat jest zły ludzie winni, dla wielu osób diagnoza jest więc zaskoczeniem albo ulgą bo wreszcie zaczynają rozumieć o co chodzi.. wyciągam stary post, bo wcześniej jakoś nie dałam rady odpisać, a teraz chętnie wyjaśnię swój punkt widzenia. zgadzam się z powyższym i sama też czytałam coś podobnego, jednak na czystą logikę - to nie może być takie proste i jednoznaczne u osoby, która ma niestabilne poczucie "ja". pisałam, że (całość): i znalazłam artykuł na stronie Psychiatric Times, który idealnie tłumaczy moje podejście, jak i moje własne doświadczenia. pozwolę sobie zacytować (podkreślenia moje). (wstawiam też link - do drugiej strony tego artykułu, bo właśnie tam znalazłam ważny dla tematu fragment! wymagana rejestracja: http://www.psychiatrictimes.com/display/article/10168/2067560). postaram się też wyjaśnić w dużym skrócie, jak ja zrozumiałam tekst :) osobom, które nie za bardzo radzą sobie z angielskim. otóż autor rozróżnia trzy różne stany pacjentów z bpd, które nawet nazywa "pseudoosobowościami": dziecinny stan bezradnej ofiary, zadufany stan rozeźlonej ofiary i depresyjny stan winnego sprawcy. te dwa ostatnie uwzględniają dwa skrajnie różne obrazy siebie i innych; rozeźlona ofiara to border, który czuje się pokrzywdzony przez ludzi wokół i nie zamierza przejść obok tego obojętnie. nie widzi swojej winy, za to bardzo łatwo odnajduje ją w innych. jest wściekły, bo czuje, że nie zasłużył na takie traktowanie. winny sprawca natomiast nagle zdaje sobie sprawę z faktu, że wszystkie niepowodzenia w jego życiu są wynikiem jego własnych błędów, że rani i niszczy wszystkich i wszystko dookoła i że nie zasługuje na nic innego niż śmierć. wierzy też, że żadne wady i błędy nie dotyczą ludzi wokół. z powyższego wnioskuję, że nie zawsze nasze stany są egosyntoniczne. to znaczy nie tylko z powyższego, bo jak widać po moim wcześniejszym, zacytowanym wyżej poście, widzę to po prostu po sobie. natomiast ten artykuł dobrze oddaje chwiejność i płynność zaburzenia. dodatkowo podoba mi się, że dość ładnie i zgrabnie autor odniósł te stany i ich REAKTYWNOŚĆ NA ZACHOWANIE OTOCZENIA, ZWŁASZCZA WAŻNYCH OBIEKTÓW do mechanizmu rozszczepienia. muszę Wam powiedzieć, że czytając takie prace rozjaśniam sobie wiele w głowie; jeśli dobrze to opisać, bpd wydaje się takie... logiczne, łatwe do wyjaśnienia. niestety, ale im dłużej czytam, tym bardziej również zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele spoczywa w rękach terapeuty, który przy tak wymagającym pacjencie musi być mistrzem empatii i łagodności, a jednocześnie umiejętności stawiania granic i stanowczości. stoi przed nim mnóstwo pułapek, bo przez bycie zbyt delikatnym bardzo łatwo może utwierdzić borderka w poczuciu osoby chorej i spowodować regresję, a przez bycie zbyt surowym - wywołać poczucie odrzucenia i próbę samobójczą/odejście z terapii. zastanawiam się, czy w Polsce łatwo jest trafić na wystarczająco uświadomioną i inteligentną emocjonalnie osobę.
  16. ile razy byłaś hospitalizowana? bo po jednym złym doświadczeniu naprawdę nie ma co się zrażać. gdybyś wymiotowała krwią i została źle potraktowana w jednym miejscu, chyba nie zaniechałabyś starań o ratunek? ludzie z tego i innych wątków latami szukają i próbują i częściej niż by się człowiek spodziewał zdarza się, że są to starania bezskuteczne. mnie też to się przytrafiło. teraz czekam na półroczny pobyt w szpitalu i też nie wiem, czy terapia tam mi pomoże/czy ja dam radę z niej skorzystać. tak naprawdę to jest kwestia obecnie najważniejsza i jeśli nic z tym nie zrobisz, za kilka lat nie będziesz mogła sobie wybaczyć tego, że pozwoliłaś swojemu życiu toczyć się przez beznadziejną rozpacz i otępienie. jak to wcześniej napisała forumowiczka jamnik :) (pozdrawiam!): bpd, abc czy hwdp - masz zdiagnozowaną depresję. i jeszcze coś, o ile dobrze zrozumiałam. myślę, że choroba to po prostu dobry punkt zaczepienia, wymówka. rozmawiałam o tym z moją psychiatrą, mówiła dokładnie to samo. gdybym powiedziała, że wszyscy ode mnie odchodzą/że wszystkich ostatecznie ranię i odpycham/że nikt mnie nie rozumie/że wszyscy mnie wyśmiewają - to większość ludzi pomyśli, że mają do czynienia z trochę dziwną, marudną i wyolbrzymiającą osobą. natomiast inaczej to zabrzmi jak powiem, że cierpię, bo mam zaburzenie osobowości, że to borderline i że mam problemy z poczuciem odrzucenia, co sprawia, że relacje z innymi ludźmi mi nie wychodzą. z automatu wydaję się bardziej usprawiedliwiona. jęczenie jest w dzisiejszych czasach bardzo passé, za to choroby psychiczne bardzo glamour, niestety. dodatkowo ludzie tak łatwo sobie przypisują poważne zaburzenia, bo ich opisy są płaskie i proste w porównaniu do ich rzeczywistej złożoności i patologii.
  17. nie czytałam innych Twoich postów, a z powyższego wywnioskowałam, że pytasz forumowiczów, co sądzą o Twoim podejrzeniu, że cierpisz na bpd. nie zauważyłam za to chęci dowiedzenia się, jak sobie z naszym zaburzeniem radzimy (może to mój błąd, może jakieś uprzedzenie, bo bardzo często pojawia się tu nowa osoba święcie przekonana o tym, że ma bordera, bo jest chwiejna i boi się odrzucenia). ale założyłam też z góry, że nie zgłaszałaś się nigdy do lekarza w tej sprawie, co było pochopne, przepraszam. jeśli rzeczywiście bpd dotyczy Ciebie, obawiam się, że nie powinnaś się poddawać z leczeniem. spróbuj może szukać dalej? nie wiem, co Cię spotkało ze strony służby zdrowia (w każdym razie współczuję, zwłaszcza że sama nie miałam najlepiej :<), ale chyba nie ma "domowych sposobów" na borderline. to jest wadliwa struktura, trzeba ją naprawić. dobrze, że troszczysz się o swoje zdrowie i chcesz wymieniać się doświadczeniami, ale to chyba na dłuższą metę nie wystarczy... przynajmniej takie jest moje zdanie. swoją drogą "każdy mówi, że zdrowy człowiek się tak nie zachowuje" nie zawsze jest miarodajne. każde środowisko ma swoje normy i często to działa tak, że inny styl bycia od razu owocuje posądzeniami typu "to nie jest normalne". najważniejsze jednak, jak Ty się z tym wszystkim (swoimi zachowaniami, emocjami, ogólnie sobą) czujesz. z tego, co piszesz, wydaje mi się, że co najmniej bardzo źle - a to oznacza poważny problem. zastrzegam, że to, co powiedziałam (i w poprzedni poście, i teraz) nie miało oznaczać, że uważam Cię za zdrową. mam nadzieję, że tak nie pomyślałaś. edit: nie uważam Ciebie też za chorą, żeby nie było! jestem raczej ostrożna w ocenianiu czyjegoś stanu psychicznego, dlatego o tym piszę.
  18. nie chcę mówić za wszystkich obecnych na tym wątku, ale uważam, że to nie jest coś, co można stwierdzić nie będąc lekarzem psychiatrą! w takim opisie jak Twój odnalazłoby się naprawdę wielu ludzi, również zdrowych. nie twierdzę, że nic Ci nie jest, twierdzę natomiast, że forum psychologiczne to nie jest miejsce na poważną diagnozę. samookaleczenia na pewno nie są zdrowe. borderline czy nie, rozmowa z lekarzem (być może później psychoterapia i farmakoterapia) Ci się przyda. nie skupiaj się na diagnozowaniu siebie, niedługo znajdziesz całą listę zaburzeń, które do Ciebie pasują. może to też naprawdę nagmatwać Ci w głowie, skończyć się silnymi lękami/wzmożoną autoagresją. (przynajmniej ja tak miałam - wiążę to z niestabilną tożsamością, ale oczywiście nie umiem tego stwierdzić). trzymaj się ciepło.
  19. no to hajfajf, bo ja na terapii uzależnień usłyszałam dokładnie to samo to nie było stwierdzenie, że nie jestę borderę, tylko że nie wyłażą ze mnie jego cechy (mimo że na teście stylów życia wyszedł wynik 90% border, co jest ponoć niespotykanie wysokim wynikiem). bardzo mnie to zainteresowało, jako że ludzie z mojego otoczenia (ci, którzy mnie lepiej znają) mówią, że właśnie po mnie widać. dlatego zaczęłam drążyć temat i okazało się, że pani psycholog z monaru postrzega pacjentów z zaburzeniami osobowości (z którymi pracowała) jako osoby, które nie widzą swojej winy, błędów w swoim zachowaniu i mają tendencję do zwalania wszystkiego na otoczenie. jak dla mnie to jest średnio trafne, bo przecież osobowość CHWIEJNA emocjonalnie nie ma stałego spojrzenia na cokolwiek. czasem faktycznie wszyscy są wszystkiemu winni, a czasem są chodzącymi aniołami, przynajmniej dla mnie (i mówiąc w wielkim skrócie). poza tym wydaje mi się, że jak ktoś nie jest bardzo głęboko zaburzony i zachowuje dystans względem osoby, z którą rozmawia, to ciężko, żeby nagle zaczął się na nią wydzierać albo oskarżać o coś albo szantażować samobójstwem. poza tym: dokładnie. to nie jest takie strasznie ważne, czy mam bordera, czy nie. ważne jest to, co przerobię na terapii i jak popracuję nad swoim funkcjonowaniem. a mówi to osoba, która miała straszne jazdy i lęki związane z diagnozami! bałam się, że skoro każdy mi mówi coś innego, to albo oni wszyscy w ogóle się nie znają na tym, co robią (i jak w takim razie mam się wyleczyć?), albo nie wiedzą, co mi jest, bo faktycznie nic mi nie jest. najgorzej się czułam ze swoim rzekomym zdrowiem oczywiście:) (tak jak już pisałam), a na drugim miejscu była przeprawa z narcyzem (godzinami myślałam o tym, czy fakt, że np. dbam o siebie i lubię wydawać pieniądze na rzeczy sprawiające mi przyjemność oznacza bycie zadufanym w sobie i powierzchownym samolubem, katowałam się natrętnymi myślami o byciu skażoną winą i grzechem, w końcu przeszłam na takie tępe, choć bolesne zobojętnienie, totalne odcięcie od świata, wrażenie pustki w sobie, takiej fizycznej, a na koniec prawie udało mi się zabić). ha, też tak uważam, zresztą ten terapeuta nigdy mi czegoś takiego nie powiedział - to ja sama wywnioskowałam, że takie były jego intencje, a i pewnie każdy terapeuta do takiego efektu dąży. ja też chciałabym to osiągnąć, uważam po prostu, że wmawianie sobie zdrowia psychicznego i normalności nie jest na to sposobem, przynajmniej na razie. dzięki za miłe słowo nie leczę się długo, to będzie jakiś rok z hakiem dopiero. ale żałuję, że tak późno zaczęłam, mogłam to zrobić dużo wcześniej, tylko nie umiałam sobie uwierzyć, że to wszystko to nie widzimisię rozwydrzonej małolaty. trafiłam do psychiatry dzięki mojemu ówczesnemu chłopakowi, spędziłam wtedy 1,5 miesiąca na oddziale zamkniętym. obecnie chodzę ambulatoryjnie do mojej psychiatry, jadę na lekach, czekam na pobyt na 7f (kwiecień). nie mogę chodzić na terapię, bo wyraźnie mi zostało powiedziane, że nie dam sobie rady bez szpitala, nie wytrzymam napięcia chodziłam za to do monaru, ale już dwa razy zapomniałam stawić się na spotkanie i teraz boję się zadzwonić znowu, bo mam wrażenie, że to moje zapominanie ma związek ze zwiększonym piciem alkoholu, które wiem, że jest nieodpowiedzialne przy przyjmowanych przeze mnie lekach... no, ale daję radę jakoś. nie chcę, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, pytam z czystej ciekawości: właściwie czemu spytałaś o moje leczenie? :)
  20. 21 lat, dość niedawno. :) zresztą nie sądzę, żeby zdrowa, ale niedojrzała i wybuchowa osoba cięła się i próbowała się zabić - tak tylko nadmieniam. nie jestem pewna, o co mu chodziło, bo z obawy o swój stan porzuciłam tę terapię na rzecz oddziału 7f, ale nie sądzę, żeby było jak mówisz. podejrzewam, że on chciał dobrze, chciał, żebym się nie pogrążała w statusie osoby chorej, żebym wzięła odpowiedzialność za siebie i jednocześnie dała sobie prawo do życia i popełniania błędów. nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że wmawiając sobie zdrowie i normalność odebrałam sobie prawo do cierpienia, co dawało mi go jeszcze więcej i wzmagało nienawiść do siebie za ten beznadziejny stan rzeczy (przez co podnosiło lęki i sprawiało, że odczuwałam ból psychiczny na skrajnie zawyżonym poziomie bez żadnej przerwy).
  21. heh, jakbym czytała swoje słowa sprzed jakiegoś czasu. teraz mam jednak wrażenie, że tak bardzo chcemy, żeby potwierdzono nam bordera właśnie dlatego, że niechętnie się go diagnozuje - więc mając odpowiednią efkę w papierach będziemy wyjątkowi, będziemy wzbudzać przestrach wśród terapeutów, wszyscy będą nas poważnie traktować. wydaje mi się, że lekarze coraz bardziej niechętnie do tego podchodzą nie z lenistwa, a dlatego, że najnowsze prace naukowe dotyczące osobowości każą patrzeć na ten konstrukt z nieco innej perspektywy. coraz więcej ludzi uważa, że tzw. specyficzne zaburzenia osobowości powodują odrzucenie i piętnowanie pewnych normalnych cech i skłonności ludzkich jako patologię. czytałam też o teorii, że diagnoza borderline działa na pacjenta jatrogennie, samym opisem skłaniając go do rozwijania w sobie jeszcze bardziej borderowych jazd. sama nie wiem, co o tym myśleć (tzn. ciągle myślę coś innego). żadna z poprzednich diagnoz, które u mnie podejrzewano - depresja, chad, osobowość zależna i osobowość narcystyczna, aż wreszcie jeden terapeuta uznał, że nie jestem chora, tylko bardzo cierpię (lol) - nie dawała tyle odpowiedzi na dręczące mnie pytania, co diagnoza ostatecznie postawiona i potwierdzona w kilku miejscach, czyli borderline właśnie. z drugiej strony zauważyłam, że ludzie z taką diagnozą lubią się w sobie doszukiwać kolejnych dowodów na to, że są borderami. teraz to już nawet słuszna złość na inną osobę lub na jakąś frustrującą sytuację, w wyniku której przykopiesz w coś bardzo mocno albo czymś rzucisz - tak robi mnóstwo normalnych, zdrowych ludzi! - to niezbity dowód na bycie borderem. dostrzegam to czasem też u siebie. wydaje mi się, że to jest taki etap poszukiwania siebie i swojej definicji - obserwujemy sami siebie z maksymalnym przeczuleniem, zwracamy uwagę na każdy najmniejszy objaw odmienności, bo chcemy z tego coś zrozumieć, wiedzieć, co trzeba zmienić. więc z jednej strony to jest okej, ale z drugiej - takie skłonności mogą pójść w złą stronę, bo zaczniemy sobie wmawiać rzeczy, które wcale do nas nie pasują albo okaże się, że kto by nie próbował nas leczyć, w końcu okaże się niekompetentny, nieczuły, nieznający się i ślepy na prawdę dotyczącą nas, którą my już dawno poznaliśmy. właściwie nie mam pojęcia, co chciałam tym postem przekazać, ale czy ktoś mnie zrozumiał i może powiedzieć, jak sam to postrzega? mnie się wydaje, że nie możemy się tak przejmować tymi diagnozami, choć sama wiem, jak bardzo ciężkie i raniące bywają co niektóre przeprawy (moja najgorsza była z tym terapeutą, który uważał, że jestem zupełnie normalna, bo wtedy ręce mi opadły do samej ziemi, nie widziałam żadnej nadziei na poprawę mojego życia będącego jednym wielkim kryzysem emocjonalnym, no bo jak może być lepiej, skoro mój sposób bycia jest normalny i zdrowy? moja niedawna próba samobójcza nie wydawała mi się czymś zdrowym. miałam strasznie nasilone lęki, nie chciałam wychodzić z domu i dosłownie ciągle tonęłam we łzach; niedługo potem mój ówczesny chłopak nie wytrzymał tego psychicznie i mnie zostawił, a był to bardzo wyrozumiały i wytrzymały chłopak). anyone? :)
  22. zielona miętowa, dokładnie to miałam na myśli. często nawet się zastanawiam, czy nie jestem po prostu taką właśnie osobą przytłoczoną tym światem i przez to przeżywającą trudności (btw uwielbiam się katować myślami, że jestem zdrowa i wszystko sobie wmawiam, bo boję się wziąć odpowiedzialność za swoje życie). ja właściwie dokładnie ze względu na to uznałam, że ciężko u mnie z tożsamością. samodzielnie. nie ufam sobie i swoim zdolnościom do wglądu (bo już wiele razy wydawało mi się, że mam super wgląd i że dobrze coś oceniam, po czym budziłam się z ręką w nocniku, bo w ukryciu przed samą sobą rozwijałam jakąś kolejną chorą historię), ale w tym przypadku mam konkretną przesłankę. zawsze mi zarzucano, że upodabniam się do ważnych dla mnie osób. no właśnie byłam traktowana jak takie echo bez swojego zdania. (odnoszę wrażenie, że pod tym względem miałyśmy podobnie w domu). wydaje mi się, że to wyrobiło we mnie nawyk potwierdzania swojego istnienia poprzez dopasowywanie siebie do otoczenia. gdy udaje mi się to odrzucić, staję się uosobieniem... braku. i pustości. (wtedy w ogóle boję się wyjść z domu, bo wyjście = interakcje z ludźmi = konieczność wykazania się zachowaniami uwidaczniającymi posiadanie osobowości, a to jest dla mnie w takich momentach nie-do-znie-sie-nia, mam tak od dziecka).
  23. so true. :'> to mnie właśnie irytuje, że jak mowa o bpd, to leci wyliczanka - samookaleczenia, seks, uzależnienia, samobójstwa. o rozmyciu "ja" często sie zapomina, to jest pomijane, rzadko dotykane przez terapeutów, rzadziej jeszcze w zwykłych rozmowach jak tutaj. a moim zdaniem to jest duży problem, to rozbicie tożsamości. zawsze zazdrościłam osobom wyrazistym, charakterystycznym. też chciałam być konkretna i wyrazista. taka, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem właśnie taka, a nie inna. chciałam się w ten sposób zdefiniować, tyle że wszystko to odbywało się na krótką mete w zależności od grupy z którą byłam w danej chwili związana, rys mojej osoby się zmieniał. w tej chwili zostałam z niczym, już przestałam oszukiwać siebie, wmawiać sobie, że jestem uległa, czy dominująca, tolerancyjna, czy wroga. to wszystko było na chwile. jestem pustą skorupą czytam sobie Wasze posty już od kilku ładnych miesięcy - mniej więcej od czasu, gdy otrzymałam od lekarzy po raz pierwszy magiczny kod F60.31 staram się o sobie myśleć, obserwować swoje zachowania, nauczyć się siebie i dzięki temu jakoś opanować swoje jazdy do poziomu umożliwiającego względnie normalne funkcjonowanie (wychodzi mi to, jak się pewnie domyślacie, niezwykle skutecznie). przeczytałam niezliczone ilości książek i artykułów o bpd, ale jako że chciałam też poczytać na żywo wypowiedzi kogoś, z kim dzielę diagnozę, szybko trafiłam na ten rozrastający się w szaleńczym tempie wątek :). no i wtedy zaczęły się wątpliwości, ponieważ bardzo rzadko wspomina się tutaj o kwestiach zacytowanych powyżej. często miałam wrażenie, że zupełnie źle zrozumiałam zapisy książkowe na ten temat i że moje (nazwę to w skrócie) "rozmycie" nie jest objawem bpd, a po prostu mam jakiś kryzys wieku młodzieńczego trwający całe życie (sic!). tym bardziej więc zaskoczyły mnie te wypowiedzi! po prostu idealnie oddają to, co sama myślę. ponadto teraz, gdy siebie "poznaję", właściwie cały czas dochodzę do wniosku, że jestem chodzącym kryzysem emocjonalnym i zespołem objawów i że to jedyna stała prawda o mnie, bo jakiekolwiek moje przejawy indywidualności/cechy charakteru po krótkiej analizie okazują się skleconym naprędce narzędziem do przeżycia, zniesienia kolejnego dnia. a robię to zupełnie bezwiednie; mam wrażenie, że nigdy nie osiągnę takiego stopnia świadomości, w którym będę mogła przyłapać się na sztucznym nadawaniu sobie definicji. że jestem skazana na wieczne przyozdabianie w cechy tej samej pozbawionej esencji skorupy. bo musiałabym przecież wyrobić (odnaleźć?) w sobie jakiekolwiek cechy prawdziwie własne, a to już wydaje mi się totalnie niemożliwe. ta płynna tożsamość to chyba mój największy problem, z niej wyrasta cała reszta. tak się akurat niefajnie składa, że nikt nie bierze tego na poważnie, bo nikomu coś takiego nie kojarzy się z chorobą. obecnie panuje jakaś taka dziwna moda na "mam tyle problemów, nie wiem kim jestem", co dodatkowo trywializuje ten problem. łatwiej przecież uwierzyć w cierpienie kogoś, kto jest uzależniony, ma zaburzenia odżywiania, próbuje się zabić, okalecza się, dlatego o tym być może najczęściej wspominamy.
×