Mnie moje natręctwa częsciej wprowadzają mnie w zakłopotanie niż rozśmieszają. Ale czasem trzeba się z siebie pośmiać.
W pracy, kiedy idę do koleżanek po cokolwiek, to nie mogę sie oprzeć i robie im porządki na biurkach. Wszystko przestawiam żeby równo leżało i nie mogę się nadziwić jak one mogą coś znaleźć w tym bałaganie. Na początku dziwnie patrzyły, ale chyba juz się przyzwyczaiły.
Kiedyś odwaliłam coś lepszego. Kierowniczka kazała mi zanieść do jej gabinetu segregatory i schować do szafy. Ok. Otworzyłam szafę a tam burdello, że hej. Nie wytrzymałam i zaczęłam przekładać osobno segregatory i osobno teczki na półkach. Oczywiście według kolorów. Mało tego. Jeszcze musiałam to policzyć. To najbardziej mnie denerwuje. Wiem, że nie muszę wiedzieć ile tego jest, ale nie mogę się powstrzymać. No więc liczę i układam a pod nosem, cicho wyzywam sama na siebie: "1,2,3, zamknij się głupia, nie musisz tego liczyć, 4,5,6,7, bla bla bla, 8,9,10, kur... " Nagle się odwracam a tam szefowa w drzwiach stoi i patrzy na mnie jak na kretynke. Oh shit! Na szczęście nie wyzywała tylko spytała czy wezwać karetkę. Potem się z tego śmiałyśmy, ale ja z niej bardziej bo nic nie mogła znaleźć w szafie.