Skocz do zawartości
Nerwica.com

Sol.

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Sol.

  1. Ja podczas rozmowy z obcymi jakichś szczególnych problemów nie mam, ale tylko jak są starsi, bo czuję, że jest mniejsza szansa na to, że ktoś mnie "ugryzie". Sprawdzone podczas paru tygodni praktyk w urzędzie - normalni ludzie, to i mnie się wśród nich całkiem nieźle funkcjonowało. Zero paniki, cudowna atmosfera, najchętniej zostałabym tam na zawsze ale cóż, trzeba było wrócić do nauki... i do ludzi, przy których wszystko coraz bardziej mi się nasila. Nie jestem w stanie wytrzymać z większą ilością osób w jednym pomieszczeniu, szczególnie, jeśli wyjście jest mocno utrudnione... Na lekcji przecież nagle nie wylecę z klasy tylko dlatego, że "muszę". A dojazd kilkanaście km busem to już w ogóle komedia była... W końcu rodzice musieli zacząć mnie podwozić. Dalej wolę się nie rozglądać, wystarczą mi przykłady z tych czterech ścian . Nauczyłam się to ignorować, dystansować się od tego i ogólnie od ludzi, ale wiadomo, odbiło się to na mnie, i to całkiem nieźle. Coraz częściej uświadamiam sobie, że po prostu nie wiem, co jest normalne... Nie jestem pewna, co było pierwsze. Od zawsze mam zaburzenia odżywiania, jem praktycznie mało co. Groźby nie pomogły, prośby też, to rodzinka zignorowała. Później już tłumienie emocji, a dzięki temu tłumieniu natręctwa...
  2. Parę lat temu też miałam problemy przy takim czytaniu... Momentalnie chrypnęłam, nie byłam w stanie nic powiedzieć, w końcu po paru zdaniach nauczycielka się poddawała i dawała komuś innemu. Byłam wtedy strasznie wściekła na siebie, tym bardziej, że dawniej brałam udział w konkursach recytatorskich, nie miałam nawet najmniejszej tremy, a tu nagle takie coś... Sama siebie nakręcałam, za każdym razem obiecywałam sobie, że będzie jak dawniej, wręcz żądałam tego od siebie. Przeszło mi samo. Przynajmniej z takim czytaniem z ławki. Trafiłam na inną nauczycielkę, której na prawie każdej lekcji musiałam coś czytać albo dyktować całej klasie... Na początku było strasznie ciężko, byłam na nią wściekła, że nie może brać kogoś innego, że muszę co chwila się aż tak się denerwować... Później strach powoli mijał.
  3. Przez długi czas to był jedyny dział, do którego nie zajrzałam. Uważałam, że to nie ma sensu, że mnie nie dotyczy, że to, jaka jestem nie ma z tym nic wspólnego... Teraz mam za sobą większość tutejszych tematów i nie mogę pozbyć się jednej myśli: a co, jeśli jednak? Mieszkamy z rodziną ze strony mojej mamy. Jeden jej brat ma problem z alkoholem, drugi, mieszkający gdzie indziej też. Ona sama i babcia czasami wieczorem zrobią sobie drinka, ale pijane nie były nigdy. Dziadek za to... Kojarzę, że jak byłam w czwartej czy piątej klasie podstawówki to było naprawdę ciężko. Pamiętam, jak raz kompletnie pijany leżał z tyłu domu... Może takich sytuacji było więcej, nie wiem, nie pamiętam. Od sześciu czy siedmiu lat nie pije wcale. Nikt na mnie nigdy nie podniósł ręki. Głodna nie chodziłam. Finansowo też jakoś źle nie było, miałam to, co chciałam. Nie mam rodzeństwa. Mam wrażenie, że moja mama chciała mieć takie malutkie dziecko jak najdłużej... Miałam 13 czy 14 lat, a nadal spałyśmy w jednym łóżku – ba, jaka obrażona była, gdy wreszcie udało mi się postawić na swoim i mogłam być sama! A ile razy budziłam się potem nad ranem, a ona jednak była koło mnie... Nigdy też nie próbowała odzwyczaić mnie od smoczka itp... Sama musiałam dorosnąć, pojąć jakoś, że to już raczej normalne nie jest, a później słuchać, „jaka ja mądra jestem, że wreszcie przestałam”. Przepraszam bardzo, ale czy ktokolwiek powiedział mi, jak ma być? Od tego cholernego smoczka mam pokrzywione zęby, z czego każda moja prośba o ortodontę do dziś jest ignorowana – bo po co, przecież tak źle nie jest? Nie, wcale... i tylko przypadkiem mam straszne opory przed odzywaniem się w towarzystwie . Ale to tak na marginesie. Tata nie pił nigdy. Jak byłam młodsza to miał spore problemy ze znalezieniem pracy, a co za tym idzie spędzał ze mną bardzo dużo czasu... Później znalazł pracę. Jeszcze później zaczął coraz częściej spać u swojej matki, „bo jak jest sama to prawie nic nie je”, „bo bliżej do pracy, a przy okazji pilnuje, żeby dbała o siebie”... I w końcu stanęło na tym, że tatulek pracował (i nadal pracuje) trzysta godzin miesięcznie, a u nas śpi góra pięć razy do roku, plus ewentualnie w wakacje. Zostawały telefony i te paręnaście minut, gdy czasami woził mnie do szkoły i odwoził. I tak oto następne lata spędziłam mając tatę, a tak jakby go nie mając. Mama twierdzi, że tak jest lepiej, bo teraz łatwiej im się ze sobą dogadać... Że wcześniej często się kłócili. Mnie te słowa dziwią, bo żadnej ich większej kłótni z dzieciństwa nie pamiętam. Dziwi mnie też, jak może wielokrotnie powtarzać mi to, że przecież ja z tatą co chwila się kłócę... „Bo mam po nim charakter”. Tyle że w przeciwieństwie do niej my wiemy, kiedy przestać, zamilkniemy, wyjdziemy gdzieś i za chwilę jesteśmy w stanie normalnie porozmawiać... Łatwo się denerwuję, ale równie łatwo mi ta złość przechodzi, podczas gdy ona takiego „stopu” nie ma – gdy ja milknę i próbuję nie zaostrzać sytuacji to wciąż przedrzeźnia mnie, prowokuje, „mów głośniej, bo jeszcze Cię babcia nie usłyszała”, nagle okazuje się, że jestem leniem, gówniarą, albo, jeszcze lepiej, wariatką, a gdy kłótnia mija to okazuje się, że wszystkie te określenia musiałam sobie sama wymyślić, bo ona nigdy mnie tak nie nazwała... Ma pretensje o to, że „powinnam być bardziej samodzielna”, kiedy latami oczekiwała czegoś zupełnie innego... A no i najbardziej „pyskata” jestem wtedy, kiedy to wszystko ignoruję! Z tą częścią o „wariatce” to może jakieś ziarnko prawdy jest, tyle że ona zauważa to głównie przy okazji kłótni. Na co dzień „normalne” jest to, że od bierzmowania nie byłam w środku w kościele, miesiącami wracałam stamtąd z płaczem, tak silne miałam ataki paniki... Słyszę za to, że mogłabym się pomodlić . „Normalne” było to, że w 3 gimn, gdy było ze mną dużo gorzej, cały drugi semestr do szkoły chodziłam góra trzy razy w tygodniu – z nauką nigdy nie miałam problemów, nauczyciele mnie lubili, to sprawy z usprawiedliwieniem nie było. „Normalne” były różne rzeczy, po których odkryciu powinna mnie natychmiast gdzieś posłać, a nie udawać, że wszystko jest dobrze... „Normalne” jest to, jak często myję ręce – to znaczy „nienormalne”, ale łatwiej udawać, że problemu nie ma. Innych rzeczy też albo nie widzi, albo nie chce widzieć. *** Z dzieciństwa nie pamiętam prawie nic. Odkąd pamiętam byłam poważniejsza, spokojna, żadnych problemów wychowawczych nie sprawiałam. Przyjaciółkę miałam jedną, przez dziesięć lat – później wybrałyśmy inne szkoły średnie i nagle przestałam być jej potrzebna. Do innych nie potrafiłam się zbliżyć – chciałam być tak najmniej widoczna, czułam się, jakbym i tak do nich nie pasowała, jakby mnie tam nie chcieli... Nigdy nie wychodziłam z inicjatywą, starałam się za to wtopić w tło. Śmiałam się wtedy, kiedy wszyscy... O tym „dostosowaniu” najlepiej świadczy to, że do dziś uśmiecham się głównie prawym kącikiem ust – przez całe gimnazjum siedziałam do ściany lewą połówką twarzy. Parę dni temu trafiłam na artykuł, którego fragment nie mógłby mnie lepiej określić... Zacytuję: Praktycznie żadnej rzeczy nie jestem pewna, dopóki nie usłyszę od kogoś potwierdzenia... Na początku dotyczyło to głównie tego, czy coś dobrze zrozumiałam czy zapamiętałam, nigdy nie ufałam samej sobie... Nadal nie ufam. Zaczęłam szukać dalej i okazało się, że w opisach DDA/DDD znalazłam sporo własnych cech, nad których pochodzeniem już nieraz się zastanawiałam... Kłamię nawet wtedy, gdy mogłabym powiedzieć prawdę. Ukrywam własne uczucia. Muszę mieć kontrolę nad daną sytuacją, nad wszystkim, gdy tylko czuję, że ją tracę to zaczyna się strach... Izoluję się od ludzi. W wolnym czasie czytam, oglądam, piszę... Cokolwiek, co pozwala na chwilę odsunąć od siebie rzeczywistość. Tej mam po prostu dość. Szczególnie tej szkolnej, bo trafiłam z deszczu pod rynnę i po trzech latach z ludźmi, którzy wmawiali mi, że dziwnie się zachowuję, dziwnie się ubieram i ogólnie jestem jakaś dziwna trafiłam na klasę z kolejnymi takimi - nie muszę chyba mówić, jak "pięknie" wpłynęło to na moją i tak nadszarpniętą samoocenę. Trzymam ludzi na dystans, a z drugiej strony będąc w domu praktycznie nie ma dnia, gdy na widok mamy czy babci rzucę nagle „przytul”... Po prostu potrzebuję chociaż tych paru sekund! Szkoda tylko, że zwykle wiąże się to ze śmiechem, bo „jestem już dorosła, a zachowuję się jak mała dzidzia” - jak to wczoraj powiedział tata, gdy chciałam przez chwilę pobyć z nim bliżej . Zawsze wydawało mi się, że mój dom jest normalny – teraz czytam to, co tu napisałam i zastanawiam się, jakim cudem to wszystko wcześniej nie rzuciło mi się w oczy... Gratuluję, jeśli ktoś to przeczytał. Nie wiem, jakim cudem zebrałam się na napisanie tego, zwłaszcza, że o większości z tych rzeczy wolałabym nawet nie myśleć . Teraz publikuję i znikam, zanim coś mnie pokusi, by usunąć efekty tej chwilowej szczerości.
  4. A ostatnie tygodnie były takie piękne... Cały dzień przebeczany. Był sobie kot, i kota już nie ma... Parę metrów od domu uderzyło w niego jakieś auto. No bo ciemnego futra nie widać na tle białego śniegu, nie? Cholera, wiejska dróżka, w tragicznym zresztą stanie, auta prawie wcale nie jeżdżą... a tu znalazł się jakiś geniusz, dzięki któremu nie mam się teraz do kogo przytulić. Jeszcze przed wyjściem do szkoły wyskoczył mi na kolana, dopominał się uwagi...
  5. Midas, Aria, dzięki . Przez te wszystkie emocje nie jestem w stanie teraz zasnąć... Nie mogę się na niczym skupić, oczy mi się same zamykają, ale jak już to zrobią to jeżdżę... i jeżdżę... i jeżdżę... z każdym kilometrem coraz dalej od krainy snu .
  6. Prawko zdane dzisiaj za pierwszym podejściem... Przed teorią wariowałam - zbyt dużo ludzi w zbyt małym pomieszczeniu , za to już podchodząc do L-ki wszystko minęło, na widok egzaminatora zaczęłam się uśmiechać i tak już zostało do końca .
  7. Linux Mint od parunastu miesięcy. Ot, z dnia na dzień uznałam, że z Windowsem już dłużej nie wytrzymam, sformatowałam dysk, zainstalowałam Miętówkę... i została do dziś .
  8. Tęsknię za sobą. Taką, jaka mogłabym być i teraz: gadatliwa nie tylko przy nielicznych osóbkach, z którymi potrafię normalnie porozmawiać. Aż nazbyt optymistyczna. I ufna, a nie uciekająca z byle powodu. Nie odrzucająca ludzi tylko dlatego, żeby później samej nie zostać porzuconą... Jest tylko jeden problem - pojęcia nie mam, czy tak naprawdę kiedykolwiek taka byłam... Wiem za to, że dawniej na pewno nie analizowałam każdego postawionego znaku, czy aby na pewno wszystko jest dobrze .
  9. Sol.

    czego aktualnie słuchasz?

    [videoyoutube=lL2ZwXj1tXM&ob=av2e][/videoyoutube]
  10. Sol.

    Czy masz?

    Tak. Czy masz bloga?
  11. Sol.

    Dzień dobry?

    „Dzień dobry”? Właściwie to dla mnie zaraz będzie „dobranoc”, ale uznałam, że skoro tak gapię się i gapię na to pustawe okienko, to może wreszcie wypadałoby choć parę słów napisać, a nie ciągle przekładać na później... Pierwszy raz trafiłam tutaj dawno temu, gdy byłam w raczej kiepskim stanie. Później w miarę się pozbierałam, to i myśleć za bardzo o tym wszystkim nie chciałam... A teraz jestem. Znowu. I, jak łatwo się po tej rejestracji domyślić, tym razem chciałabym się zadomowić . Tylko od razu ostrzegam, że i w realnym, i wirtualnym świecie odzywam się rzadko, a jak już, to nękam ludzi słowotokiem. Na temat tego, co w ogóle mnie w te okolice sprowadziło, pewnie jeszcze nieraz będę narzekać, więc tym razem ograniczę się do jakichś łatwiejszych do napisania informacji, zgoda? A więc tak: mam osiemnaście lat, w szkole siedzę nad rachunkowością i innymi tego typu, natomiast w wolnych chwilach albo stukam w klawiaturę, albo maltretuję kartki papieru (quilling i origami modułowe). Zaczytuję się w sagach, a wieczorami pod pretekstem szlifowania języka oglądam seriale - nie lubię co chwila wchodzić w zupełnie nowy świat i zaraz się z nim żegnać... Muzyki słucham przeróżnej, od musicalowej po rocka. A, no i takie ze mnie dziwne, nocne stworzenie. Miłego dnia!
×