Skocz do zawartości
Nerwica.com

smutna_panna

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia smutna_panna

  1. Mam identycznie. Wystarczy, że wyjdę/ pogadam z kimś, przechodzi momentalnie. Ale koszmar zaczyna się gdy jest zupełnie cicho... Wtedy jestem tylko ja i myśli, strach przed tym, co na pewno nadejdzie... I nadchodzi. CIAŁO liceum DUSZA muzeum napisała jak??? pozdrawiam
  2. Nie, zupełnie nie. Nie przejmuję się ocenami, klasówkami. Nie myślę o tym. A więc nie chodzi o strach przed słabszą oceną, tego jestem pewna To po prastu jakby taka panika przed tym co może się stać. Mam świadomość tego, że to może nadejść niespodziewanie a ja nie będę potrafiła z tym walczyć. I nadchodzi...
  3. Nie wiem czy to odpowiednie miejsce, ale nie chcę zakładać nowego wątku. Problem mam podobny choć w sumie trochę inny... Łapie mnie to na klasówkach, gdy jest cicho. Coś dzieje się z żołądkiem. Zaczyna mi tam coś bulgotać, jakby miało wybuchnąć. Boli. Ale bez żadnych odruchów wymiotnych, nic tych rzeczy. Lodowaty pot na całym ciele. Ręce, nogi zaczynają cholernie się trząść, nie mogę skupić na niczym uwagi. Latam z nerwów cała. Napinam każdy mięsień, nie mogę się ruszyć. Ogarnia mnie panika i ledwo hamuję łzy bezsilności, strachu i stresu. Koszmar. Miałam coś takiego dwa razy, w innych przypadkach udawało mi się nad tym zapanować, wyjść z klasy itp. W momencie gdy wychodzę, momentalnie przechodzi. Najczęściej dopada mnie gdy jestem w ścisku, w małym pomieszczeniu. Gdy siedzę z tyłu, gdy jest większa przestrzeń, otwarte okno, nie ma tego. Mam wrażenie, że to mój wymysł. Mam świadomość tego, że to może nadejść, zaczynam myśleć, żeby tylko nie nadeszło, nakręcać się. Wiem, że to nerwy, ale przed czym, skoro nie przed niczym co jest związane z klasówką itp. Nie denerwuję się tym. Ale w podświadomości dzieje się coś takiego... Jakiś paniczny strach, nie wiem. Boję się tego. Boję się, że dopadnie mnie w czasie matury i zawalę. Mam nadzieję, że w miarę zrozumiale napisałam o co mi chodzi. Ma ktoś podobnie?
  4. smutna_panna

    Witam Was...

    Przywitam się i ja. 19 lat. Maturalna klasa. Odwieczne problemy ze sobą. Od zawsze nieśmiała, zamknięta w sobie i przewrażliwona na swoim punkcie. Bez wiary w siebie za to z masą kompleksów. Odwieczne problemy psychiczne ze sobą. Lęki, płacz, stany depresyjne, niechęć do życia, poczucie pustki, braku sensu życia, samotność. Do niedawna myślałam, że taka po prostu jestem. Teraz wiem, że jestem chora. W środku. Mam w sobie coś, co sprawia, że nie potrafię żyć, nie umiem, nie chcę. Kiedyś w krytycznych momentach była żyletka, silne proszki uspokajające. Ale wtedy miałam jakiś bliskich ludzi wokół siebie... Przy nich o tym nie myślałam, było łatwiej. Teraz jestem sama. Nie tnę się już, nie biorę leków. Nic z tym nie robię. Wegetuję z wzrokiem utkwionym w sufit. I zaczynam myśleć i nakręcać się, tak się nakręcać, że w efekcie dochodzę do stanu, gdy stoję na krawędzi. Gdy te wszystkie uczucia i emocje stają się jednym- obojętnością. Boję się tego bardzo. Ale najbardziej boję się tego, że już zawsze będę sama. Zaczynam żyć w przekonaniu, że nie zasługuję na nikogo. Że jestem skazana na samotne życie. Zaczynam przyzwyczajać się do tego. Skorupka w którą się zamknęłam zaczyna twardnieć. Nie umiem się otworzyć. Ale chcę. Myślę o tym, potrzebuję ludzi... I jednocześnie panicznie boję się tego, że będę niezrozumiana. Wstydzę się tego jaka jestem w środku. Nie umiem się zaakceptować. Tracę szacunek do siebie. Generalnie sprawiam wrażenie silniejszej osoby. Poukładanej. Ale i nie do końca przyjaźnie nastawionej. Nie ma nikogo kto by znał mnie taką. W sumie sama siebie nie znam. Tyle skrajnych emocji i zachowań, uczuć we mnie, że nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie: kim ja do cholery jestem, czego chcę, co jest dla mnie najważniejsze...? Wiem, że potrzebuję psychologa/psychiatry. Bardzo bym chciała z kimś porozmawiać. I mieć pewność, że ten ktoś zrozumie mnie całkowicie. Ale nie mam chyba na tyle odwagi... Czytam Wasze posty i po kawałku odnajduję się w każdym, czytam o swoich lękach, swoich myślach... Cieszę się, że tu trafiłam. Nie przeczytam wszystkiego tego, co napisałam, bo podejrzewam, że dojdę do wniosku, że kogo to wszystko obchodzi, że wstyd i skasuję, jak to zwykle robię... A więc nie czytam i wysyłam. Pozdrawiam
  5. No właśnie, czytam posty i jestem w szoku, że tyle tu ludzi, tak różnych a jednak z tak podobnymi problemami... W przyplywach lepszego nastroju też tak myślę. Myślę sobie, że jestem silna, że potrafię. Zbyt wiele do stracenia, nie mogę, nie chcę odpuścić... Mimo to tak wiele czasu trwonię na nicnierobienie i dołowanie się czarnymi myślami... Powodzenia Piotrek, pozdrawiam
  6. Czesc. Jestem na forum pierwszy raz. Czytałam Twojego posta i odnalazłam w nim kawał siebie... Moje życie wygląda podobnie. Nieśmiałość i strach przed publiczną wypowiedzią. Paraliżujący. W sumie jednak od przedszkola byłam jedną z najlepszych. Stawiana za przykład w szkole, czerwone paski i pochwały. Miałam wtedy problemy ze sobą, ale jak patrzę na to z perspektywy czasu, nie miałam takiej świadomości jak teraz. Teraz jestem w maturalnej. Wagaruję całe liceum. Uciekam od ludzi, od obowiązków, nie radzę sobie. Czasy dobrych ocen i odbierania mnie jako pozytywną osobę w sensie szkolnym, odeszły w zapomnienie. Mało nie wyleciałam. Udało się i za miesiąc matura. Okres lo to największa szkoła życia jaką przeżyłam. Taką wewnętrzną. Straciłam przyjaciół. Sama, ze swoim charakterem, ze swoją nieśmiałością i przewrażliwieniem musiałam wejść w nowe życie, trudne, tak różne od życia w gim. Nowe miasto, nowi ludzie. I ja sama. Jeszcze bardziej zakompleksiona, jeszcze bardziej zdołowana i utwierdzająca się każdego dnia w przekonaniu o swojej beznadziejności. Uciekłam w wagary. Popadłam wręcz w nałów wagarowania. Teraz jakoś się trzymam, walczę o oceny, próbóję skupić się na maturze. Ale psychicznie jestem wrakiem. Nie umiem tego określić. Po prostu nie umiem się odnaleźć w swoim życiu. Nie żyję. Ciągle na coś czekam albo rozpamiętuję w przeszłość. Poza tym problemy z jedzeniem, alkohol już nie jako towarzyski dodatek ale jako sposób, żeby uciec, nie myśleć... Wiara w siebie, małe kroczki... Wszystko niby wiem. Ale nadal stoję w miejscu. I czekam na cud, na radę, na dzień, gdy samo wszystko się zmini na lepsze... Prawda jednak jest taka, że trzeba zmiany zacząć od siebie, w głowie. Pewne jest to, że trzeba się zmienić. Po prostu trzeba. Szkoda życia.... Tylko jak... Sory, że się tak wepchałam ze swoimi problemami na Twój temat, jakoś tak wyszło, nawet nie wiem kiedy się rozpisałam... Życzę powodzenia. I pozytywnego podejścia mimo wszystko. I jeszcze raz sory za te moje głupoty
×