Witam.
Jestem tutaj nowa i cieszę się,że trafiłam na to forum. Zrozumiałam,że nie jestem sama,nie jestem ta gorsza... Ja na razie ciężko radzę sobie z atakami, ostatnio dopadają mnie w miejscach publicznych- szkoła, sklep... Kiedy jestem w szkole,wyjmuję tel., włączam internet i czytam Wasze wypowiedzi. To mi jakoś pomaga. Odwraca uwagę. Pierwszy atak miałam 7ms.temu. Myślałam,że umieram. Dusiłam się,w gardle miałam globus. Serce wyskakiwało mi z piersi. Wpadłam w panikę. Prosiłam,żeby ktoś zawiózł mnie do szpitala. Prosiłam chłopaka-myślał,że udaję. Rodziców nie prosiłam, bo spali pijani... Moją siostrę dopadło wcześniej niż mnie,więc wiedziała, z ,,czym to się je"... Następnego dnia pojechałam do psychiatry. Rozmawiałam z psychoterapeutką- miałam wrażenie,że mało obchodzi ją to,co czuję,więc na tej jednej wizycie się zkończyło. Dostałam leki. Przez pierwszy tydzień było tragicznie. Zero apetytu, zmęczenie, bolała mnie każda część ciała. Umarł tata mojego chłopaka. Zostawiłam Go...Byłam za słaba... Zaczęło być lepiej. Odstawiłam leki, zaczęłam realizować plany, przytyłam 7kg. Po 3 ms.wróciliśmy do siebie. Ale w tym czasie za dużo się wydarzyło. On próbował ułożyć sobie życie,ja też. I znów wróciły ataki... Miałam wrażenie,że to Jego obecość je wyzwala. Wmawiałam sobie,że jestem za mało warta,zeby ze mną był, na siłę wszystko psułam w obawie,że teraz to On mnie zostawi, przygotowywałam sie na najgorsze. Teraz jednak te ataki mają inny charakter. Już nie ma ,,globusa", zmniejszyły się też lęki przed zachorowaniem na raka. Ale został paniczny lęk. W mojej głowie rodzi się dziwny mechanizm, nie ma ataku,i nagle jest-tak,jakbym sama go wywoływała. Czasem już się z nim budzę. Mój żołądek jest ściśnięty,zapach jedzenia mnie odrzuca,mam wrazenie,ze zemdleję. Nie wiem,kiedy sie kończy. Nagle zachciewa mi się jeść, rozluźniam się. Biegunka utrzymuje się już od ok.1,5ms.,delikatny stres i sedesik:/
Mój chłopak zrozumiał moją chorobę. Kiedy czuję,że jest blisko, głaszcze mnie po głowie,mówi dobre słowa, przedstawia wizje wspólnego życia. To ja działam destrukcyjnie. Niszczę wszystko i wszystkich...
Mam 23 lata, 5letniego syna i rodziców alkoholików. Nie wierzę w wyzdrowienie...