Witam wszystkich.
Nerwicę mam od niedawna - od może ponad dwóch tygodni ale już wymiękam. Przyszła tak nagle i niespodziewanie, że nie bardzo wiedziałam co mi jest. Dosyć szybko zareagowałam gdyż nie mogłam normalnie funkcjonować. Nie mogę jeść, boję się wejść do łazienki, wyjść z psem... i ogólnie takich typowych rzeczy, które robimy na co dzień. To wszystko dlatego, że pierwszy dzień mojej choroby zaczął się właśnie w domu i był taki silny, że chodziłam w kółko (dosłownie) i nie wiedziałam co mi jest i co mam ze sobą zrobić. Szybko udałam się do lekarza bo nie mogłam funkcjonować normalnie. Wzięłam zwolnienie z pracy. Nie mogę siedzieć w domu. Mnie uspakaja fakt, że mój chłopak jest koło mnie. Choć czasem mnie nie rozumie chcę, żeby był przy mnie. Pomaga mi jazda na rowerze - i to taka długa :) Pomaga mi też jakakolwiek odskocznia od tego co robimy na co dzień. Czyli np. pojechanie w jakieś miejsce w jakim dawno nie byłam, spotkanie się z przyjaciółmi w jakimś fajnym miejscu, pójście na koncert. Wszystko to jednak sprowadza się do tego, że w końcu trzeba do domu wrócić. Ciężko mi się wstaje o właściwie od razu po przebudzeniu mam lęki. Zrywam się z łóżka jak poparzona nawet kiedy jest wcześnie rano i w sumie nie wiem co mam ze sobą zrobić. Mam myśli o śmierci, które towarzyszą mi właściwie non stop. Hydroxyzyna mnie uspakaja ale jestem przytłoczona i smutna i do tego często mam depersonalizację. Nie wiem do końca jak sobie radzić. Lekarz powiedział, że na razie nie będzie mi zmieniał leków... Zobaczymy. A no i zapomniałabym o najważniejszym - za radą koleżanki poszłam na akupunkturę! Świetnie odpręża. Za pierwszym razem czułam się prawie jak pijana (moje mięśnie się tak rozluźniły). Czeka mnie jeszcze 8 zabiegów. Pani z Wietnamu powiedziała, że mi pomoże i o 10 zabiegach będzie dobrze. Bardzo w to wierzę i zachęcam też chociaż, żeby troszkę uwierzyć w niekonwencjonalne metody leczenia. W końcu co mamy do stracenia? W walce z nerwicą wszystkie chwyty są dozwolone :)
Pozdrawiam!