Witam, nie znam sie na tej calej depesji, ale czuje ze cos idzie nie tak i moze wy moglibyscie cos poradzic :) Mam 21 lat, jestem na 2 roku "dobrych" studiow i wszystko sie uklada. Mam od niedawna kochajacegoo chlopaka, jezdzilam na rozne kursy zeby pozniej latwiej znalezc prace itp, a moj chlopak tez mysli o przyszlosci i juz odnosi drobne sukcesy inwestujac na gieldzie... Sek w tym ze to wszystko stalo mi sie obojetne. Studiuje w obcym miescie, jak cos sie dzieje, to mam tu tylko jego, brakuje mi domu i tej "beztroski", z nauka jest takie urwanie glowy, jezdze do domu najwyzej raz w mc. Stracilam przez to wiekszosc znajomych z liceum, a tu, na kierunku po ktorym znajde te "dobra prace", jakos nie poznalam nikogo interesujacego, wszyscy chca tylko zarabiac pieniadze, scisle umysly, do teatru nie pojdziesz :] Czasem czuje, ze nie mam sie do kogo odezwac i szczerze porozmawiac... Swoja droga, te studia duzo mnie kosztowaly. Na 1 roku trafilismy na jakis maniakow, nie wykladowcow. Ponizanie studenta przy kazdej okazji to byla norma. Do tej pory dreszcze mnie przechodza jak o tym mysle. Naprawde. Chodzilam do liceum, ktore znajduje sie w pierwszej trojce w rankingu polskich liceow, wiec wiem co to dyscyplina, nauka itp. ALE NIKT TAM NIE MIESZAL LUDZI Z BLOTEM. Pelna kultura, a tu?! Moje marzenia o studiach, o tej calej "doroslosci" legly w gruzach... Zawsze uczylam sie bardzo dobrze, ale teraz chodzi mi tylko o to, zeby nikt sie nie doczepil i nie kpil. Przestaly mnie cieszyc jakiekolwiek dobre wyniki, ciagle zyje w strachu i stresie... Chociaz teraz zdaje sie wykladowcy przystopowali jako ze jestesmy juz na tym 2 roku... Co nie zmienia faktu, ze nadal zdarzaja sie jakies karygodne wybryki... Najgorsze jest to, ze do mojej grupy chodzi chlopak, ktory po tym jak sie rozstalismy nie dawal mi dlugi czas spokoju, jezdzil za mna wszedzie, krzyczal i szarpal na ulicy, nikt mi nie chcial pomoc, nie wiedzialam gdzie sie przed nim schowac... Samo patrzenie na niego przypomina mi wszystko... Chcialam sie przeniesc do innej grupy, ale nie chce zyc ze swiadomoscia, ze ja sie ugielam, czy poddalam... Z reszta grupa do ktorej chodze jest jedna... Musialabym zmienic uczelnie, a raczej nie ma dobrej alternatywy... Czy to musi wszystko tak wygladac? Wiem, ze to nie jest "szokujace" czy "straszne", ale ta sytuacja powoli mnie wykancza i odbiera chec do czegokolwiek... Pomozcie