Skocz do zawartości
Nerwica.com

till_the_end

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez till_the_end

  1. Czy ja mowie ze to nie boli? Zastanawia mnie tylko DLACZEGO. Przeciez chyba wszystkie kobiety jako nastolatki sa przestrzegane przez matki, ze "chlopakom to jedno w glowie"... Zakladajac, ze to jest prawda i wszystkim kobietom jest to wiadome, to o co jest pozniej ten placz? Ja mimo wszystko tak nie uwazam. Faceci sa jacy sa, ale nie robmy z nich zwierzakow bez rozumu i uczuc, to sa pojedyncze przypadki Najbardziej rozwala mnie to, ze niektore kobiety zala sie "bylismy idealnym malzenstwem, tyle a tyle lat stazu, a tu nagle takie COS". To super musial byc to zwiazek, jaka bliskosc, czeste rozmowy itp skoro facet, dla ktorego na poczatku ona byla zapewne oczkiem w glowie, decyduje sie na zdrade, a kobieta nie zdaje sobie w ogole sprawy (z ta cala swoja intuicja), ze cos zaczynalo sie sypac... Nie obwiniam jej bynajmniej, tylko spojrzmy prawdzie w oczy - nie moglo byc tak idealnie jak mowi. Czy ja mowie ze zdrada jest jakimkolwiek lekarstwem? Z reszta nie mnie to osadzac. Chodzilo mi tylko o to, zeby przestac sie glupio obwiniac i rozpaczac... Na pewno na poczatku tak jest. A pozniej? ;]
  2. Moze zadam glupie pytanie, ale dlaczego tyle osob tak zdrade przezywa? Wydaje mi sie ze jak dwoje ludzi jest ze soba, a pozniej ktos zdradza, to nie dlatego, ze przestal(a) kochac czy uwaza, ze ta druga jest za gruba/brzydka itp. (mozna ja wtedy od razu zostawic i nie ryzykowac ujawnienie swojej "podwojnej gry"). Zdradza sie wiec raczej z checi doswiadczenia czegos nowego, czegos, czego w obecnym zwiazku nie ma... Czesto wcale nie chce sie opuszczac obecnego partnera/partnerki, tylko miec choc chwilowa "odskocznie od problemow". Czemu zdradzani tak to przezywaja? Zdrada jest w pewnym sensie wspolnym problemem, znakiem, ze cos szwankuje... Przeciez nikt sie nie wiaze na stale (typu malzenstwo) z zamiarem szukania znajomosci na boku... Mozna to tez potraktowac jako "kaprys" tej drugiej str, a nie znak spadku wlasnej atrakcyjnosci itd. Mozna w koncu postawic sprawe jasno - "wiernosc jest dla mnie tak wazna, ze jak bedziesz mial(a) ochote na skok w bok, to powiedz mi o tym i zakonczymy znajomosc"... Albo skoro niektore kochajace sie pary po zdradzie pracuja nad odbudowaniem zaufania, to moze nie ma o co robic tyle halasu? Sex jest tylko sexem, na nim swiat sie nie konczy...
  3. Widze, ze juz nikt w tym watku nie pisze, ale dolaczylam do was niedawno i tak sie zastanawiam... Czytalam kiedys o badaniu, ktore wykazalo, ze mlodzi sa statystycznie najweselsi (co z tej ankiety wcalenie wynika, ona wrecz mowi cos przeciwnego ). Naukowcy uzasadniali to mniej wiecej tak, ze mlodzi "ewolucyjnie" maja wyzszy poziom hormonu szczescia zeby - w duzym uproszczeniu - nie zniechecac sie tymi wszystkim trudnosciami, raczkowaniem, chodzeniem itp, a pozniej u mlodziezy - zeby mieli chec do, ehm, przedluzania gatunku Dlatego te dane musza byc spreparowane Celowo zanizacie swoj wiek bo nikt sie nie chce przyznac, ile tak naprawde ma lat
  4. Nie wiem w ogole, co do tego maja dzieci Nieszczesliwa para jest nieszczesliwa i tyle, z dziecmi czy bez... Z reszta takie zachowywanie pozorow "bo sa dzieci", to jest najgorsze i najbardziej meczace wyjscie z mozliwych :/ A co do tego, tak zalecanego przez wszystkich, powrotu do Polski, to sie nie zgadzam. Uwazam, ze to jest pojscie na latwizne. Skoro masz wyksztalcenie, siedzisz we Wloszech jakis czas, podlapalas pewnie podstawy jezyka, to glupio to wszystko przekreslac. Wrocisz do Polski i co? Bedziesz siedziec matce na glowie, a dom i okolice beda ci przypominac o nim i w ogole? Zaczniesz tu szukac pracy? Wrocisz do punktu wyjscia, a dojdzie jeszcze zal o stracony czas z nim we Wloszech. Kolezanka mojej matki byla w identycznej sytuacji, tylko ze w Niemczech... I po prostu poznala w okolicy kilku Polakow, to jej pozwolilo odreagowac syt. z chlopakiem, ktorego pozniej zostawila, bo poznala milego Polaka i teraz razem planuja przyszlosc... Jest szczesliwa, a mogla od razu rzucic to wszystko w cholere... Najgorzej jest byc samemu... Moze uda ci sie znalezc kogos z kim moglabys pogadac tam, przeciez wielu Polakow wyjezdza i byloby ci razniej... Mysle ze warto to przemyslec zanim sie podejmie decyzje, pzdr
  5. till_the_end

    Szczesciara?

    Dziekuje za slowa otuchy, ale co powinnam zrobic? Rzucic szkole i wrocic do mojego malego miasta? Zmienic w ogole kierunek i przekreslic te lata ciezkiej pracy zaczynajac cos, na czym sie kompletnie nie znam? Isc na terapie (czy moj problem sie w ogole kwalifikuje?), gdzie jakis glupi psycholog bedzie mi kazal przez "nascie" spotkan opowiadac o sobie jakby samo gadanie mialo cokolwiek zalatwic?
  6. till_the_end

    Szczesciara?

    Witam, nie znam sie na tej calej depesji, ale czuje ze cos idzie nie tak i moze wy moglibyscie cos poradzic :) Mam 21 lat, jestem na 2 roku "dobrych" studiow i wszystko sie uklada. Mam od niedawna kochajacegoo chlopaka, jezdzilam na rozne kursy zeby pozniej latwiej znalezc prace itp, a moj chlopak tez mysli o przyszlosci i juz odnosi drobne sukcesy inwestujac na gieldzie... Sek w tym ze to wszystko stalo mi sie obojetne. Studiuje w obcym miescie, jak cos sie dzieje, to mam tu tylko jego, brakuje mi domu i tej "beztroski", z nauka jest takie urwanie glowy, jezdze do domu najwyzej raz w mc. Stracilam przez to wiekszosc znajomych z liceum, a tu, na kierunku po ktorym znajde te "dobra prace", jakos nie poznalam nikogo interesujacego, wszyscy chca tylko zarabiac pieniadze, scisle umysly, do teatru nie pojdziesz :] Czasem czuje, ze nie mam sie do kogo odezwac i szczerze porozmawiac... Swoja droga, te studia duzo mnie kosztowaly. Na 1 roku trafilismy na jakis maniakow, nie wykladowcow. Ponizanie studenta przy kazdej okazji to byla norma. Do tej pory dreszcze mnie przechodza jak o tym mysle. Naprawde. Chodzilam do liceum, ktore znajduje sie w pierwszej trojce w rankingu polskich liceow, wiec wiem co to dyscyplina, nauka itp. ALE NIKT TAM NIE MIESZAL LUDZI Z BLOTEM. Pelna kultura, a tu?! Moje marzenia o studiach, o tej calej "doroslosci" legly w gruzach... Zawsze uczylam sie bardzo dobrze, ale teraz chodzi mi tylko o to, zeby nikt sie nie doczepil i nie kpil. Przestaly mnie cieszyc jakiekolwiek dobre wyniki, ciagle zyje w strachu i stresie... Chociaz teraz zdaje sie wykladowcy przystopowali jako ze jestesmy juz na tym 2 roku... Co nie zmienia faktu, ze nadal zdarzaja sie jakies karygodne wybryki... Najgorsze jest to, ze do mojej grupy chodzi chlopak, ktory po tym jak sie rozstalismy nie dawal mi dlugi czas spokoju, jezdzil za mna wszedzie, krzyczal i szarpal na ulicy, nikt mi nie chcial pomoc, nie wiedzialam gdzie sie przed nim schowac... Samo patrzenie na niego przypomina mi wszystko... Chcialam sie przeniesc do innej grupy, ale nie chce zyc ze swiadomoscia, ze ja sie ugielam, czy poddalam... Z reszta grupa do ktorej chodze jest jedna... Musialabym zmienic uczelnie, a raczej nie ma dobrej alternatywy... Czy to musi wszystko tak wygladac? Wiem, ze to nie jest "szokujace" czy "straszne", ale ta sytuacja powoli mnie wykancza i odbiera chec do czegokolwiek... Pomozcie
×