Witam wszystkich, już kiedyś pojawiłam się na tym forum, ale po krótkim czasie zrezygnowałam z udzielania się na nim, sama nie wiesz dlaczego…więc postaram się opisać wszystko jeszcze raz. Otóż podejrzewam u siebie nerwicę. Wszystko zaczęło się w maju 2010 roku. Przez około tydzień czułam się osłabiona, myślałam, że to pewnie przez nadmiar nauki, do czasu aż pojawił się pierwszy lęk. Dzisiaj nazywam tą sytuację lękiem, ale wtedy nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. W czasie lekcji, na której pisaliśmy sprawdzian, a dokładniej gdy rozpoczęło się pisanie tego sprawdzianu zrobiło mi się strasznie gorąco, poczułam silne zawroty głowy, ręce trzęsły mi się do tego stopnia, że nie potrafiłam napisać jednego słowa! Zawsze byłam nerwowa, ale nigdy mój organizm nie reagował aż w taki silny sposób na stres. Wzięłam parę głębszych oddechów, uspokoiłam się, dokończyłam sprawdzian, ale po tej sytuacji zwolniłam się do domu. W drodze do domu ciągle kręciło mi się w głowie, jeszcze bardziej nakręcały mnie myśli, że pewnie zaraz zemdleje, że nikt mi nie pomoże itp. Myślałam, że to jednorazowy przypadek, ale niestety nie. Po tej sytuacji obawiałam się chodzić do szkoły, bo bałam się że dalej przytrafi mi się coś takiego. Z racji tego, że była to końcówka roku szkolnego, mogłam więcej polabować. Ciągle czułam się źle: uczucie ciężkiej głowy, bóle głowy, kołatanie serca itp. Oczywiście wmawiałam sobie wszystkie choroby świata. Zaczęły się wakacje, a ja bałam się wyjść z domu, bo ciągle miałam myśli, że zemdleje itp. Wybrałam się do lekarza rodzinnego, zrobiłam podstawowe badania, wszystko w jak najlepszym porządku, więc przestałam się doszukiwać chorób. Pokonałam jakoś lęk wyjścia z domu, ale od tamtej pory mam dziwne ataki lęku i aż trudno uwierzyć w to, że minęło już trzy lata…nauczyłam się żyć z tymi lękami, ale jest mi coraz ciężej. Lęki dopadają mnie w różnych miejscach, np. podczas stania w kolejce w sklepie. To jest koszmar, automatycznie szukam kasy gdzie kolejka jest najkrótsza, a gdy już muszę postać dłużej to oczywiście zaraz myśl, że nie wytrzymam, że zemdleje, serce bije mi jak oszalałe, mam ochotę zostawić wszystkie zakupy i wyjść! Dzisiaj lęk dopadł mnie podczas wizyty u fryzjera, zresztą niepierwszy raz. Serce biło mi tak mocno, że chciałam już powiedzieć fryzjerce, że źle się czuje i czy możemy na chwilę przerwać, ale po chwili jakoś się uspokoiłam. Nie wspomnę już o lęku pójścia na uczelnie, przez pierwszy rok studiów zmagałam się z nim prawie codziennie, ale tłumaczyłam sobie, że przecież jeżeli coś mi się stanie to na pewno ktoś mi pomoże i że to tylko moja psychika! Lęk często dopadał mnie w sytuacjach stresowych na uczelni, np. kolokwium czy egzamin, zawsze starałam się usiąść blisko okna, żeby móc je uchylić, bo zawsze robi mi się duszno. Zbliża się październik, drugi rok studiów i wiem, że te pierwsze tygodnie będą ciężkie. Mogę tylko domyślać się skąd wzięły się u mnie objawy nerwicy…niestety nie miałam łatwego dzieciństwa, ojciec lubiący sobie wypić, nocne awantury. Nie mogę się przełamać, żeby pójść do psychiatry czy psychologa, chociaż myślę o tym coraz częściej. Czasami wmawiam sobie, że to jednak nie nerwica, bo przecież nie robiłam żadnych szczegółowych badań, ale przecież organizm nie wytrzymałby 3 lat z takimi objawami, jeżeli to by było coś poważnego! Mam do Was pytanie, czy lepiej wybrać się od razu do psychiatry czy może najpierw do psychologa? I czy w ogóle jest możliwość pokonania lęków bez przyjmowania leków?
Z góry dziękuję za odpowiedzi. Pozdrawiam Was wszystkich!