Mam prawie 14 lat... Hm.. trudno mi pisać...
Matka mnie kiedyś biła i straszne mi robiła awantura i dużo krzyczała. Teraz krzyczy i robi awantury.
Często powtarza że jestem nikim, że jestem g*wno, że jestem nic nie warta, że nic nie potrafię robić, że jestem leniem, i tym podobne.
Ojciec pali i czasami wypije. Wtedy matka robi awanturę.
Nie mam zbyt dużo osób.
W podstawówce czułam się fatalnie. Beznadziejna rodzinka, w szkole i na osiedlu każdy mi dokuczał i tak dalej. A pod koniec 6 klasy matka zrobiła mi jeszcze ogromną awanturą. Że dostałam 1 z kartkówki, ze napisałam test na 31 punkty, że do niczego się nie nadaję, że skończę w więzieniu i takie tam.
Na wakacjach co co się działo w mej psychice trochę się polepszyło.
Nowa szkoła.. Na początku było całkiem dobrze. Czyli ok.2 miesiące. Potem znów zaczęto się ze mnie śmiać i mi dokuczać. W zimie znów było lepiej. Nie byłam ciągle smutna itd. Wiosna - podobnie.
A mniej więcej od kwietnia znowu się zaczęło. Myśli są natrętniejsze, czuje że jestem do niczego, że jestem beznadziejna, nienawidzę siebie, jestem nic nie warta, że wszyscy mnie wyśmieją i pogardzą mną. ITD.
Mam tarczycę i niedoczynność kory nadnerczy. Moje życie jest (nie będę tu używać wulgaryzmów).
Staram się mówić sobie że jestem kimś wyjątkowym, że są dwie, może 3 osoby które mnie potrzebują i kochają. Czasami jest gorzej, czasami lepiej..
Ale ostatnimi czasy jest coraz gorzej.. Mam chęć się zabić. Złoty strzał albo coś takiego. Przedawkowanie narkotyków lub zaczęcie ich brać żeby przetrwać w tym świecie, żeby to wszystko znieść.
Jestem czymś pomiędzy deistą a ateistą.