Chyba mam to co większość z was: fobię społeczną, z tym że ja mam ataki w dużej grupie ludzi np w kościele (najgorsze to pójście do komunii czy na ofiarę przed ołtarz). Jestem osobą wierzącą i bardzo mnie boli że mam takie problemy... W sklepie gdzie muszę stać w kolejce też mam czasami atak paniki (tak to nazywam) a najgorzej jest gdy siedzę w dużym gronie na jakiejś imprezie. Moje ataki objawiają się strasznie szybkim biciem serca, tak mocnym że aż bolą mnie tętnice, ręce się trzęsą i pocą, czuję że nogi mam z waty, wydaje mi sie że zaraz zemdleję, mam rozbiegany wzrok, nie wiem nawet jak to określić. jak już troszkę mi minie bo np troche pomaga popatrzenie w okno, to musze iść do wc (biegunka, nawet 5 razy dziennie, czasem w nocy). Boję się tego ścisku w kolejce, boję się dusznych pomieszczeń, już sama myśl o tym że mogłabym być np w jakimś tunelu wywołuje we mnie strach, boję się moich lęków, tego że nastąpi atak i jak mówi mój mąż: nakręcam się... Boję się wstydu, tego że powiedzą że jestem szurnięta... ataki pojawiają się znikąd, mimo iż wydaje mi się że się nie denerwuję niczym i atmosfera jest milutka to i tak mi się takie coś zdarza.
Nie mam fobi że ktoś mnie śledzi czy obserwuje, tylko zdarza mi się myśleć że każdy mnie ocenia oczywiście negatywnie. Nawet jak np jestem sama i upadną mi kluczyki na podłogę to pojawia się myśl : ale z niej ciamajda, do niczego... a przecież to nie prawda, to przecież o niczym nie świadczy... skąd to się bierze?
Wybieram się do psychiatry ale nie wiem na kiedy mnie zapiszą bo chodzę do pracy... ale muszę, teraz to wiem już. Tylko boję się leków, że po nich mi odbije, że kogoś zabiję albo sama się zabiję bo czytałam gdzieś że zdarzały się takie przypadki!Nie ufam lekarzowi, bo boję się że się pomyli z doborem leku dla mnie albo że będę senna lub otępiała a ja nie mogę bo muszę być aktywna, bo CHCĘ być aktywna, tylko nie chcę tych przeklętych ataków!