Skocz do zawartości
Nerwica.com

Atia

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Atia

  1. Zdezorientowana, to trochę jak u mnie, z tym, że ja już nawet nie próbuję się spotykać, bo odpycham od siebie ludzi swoimi problemami, a z tymi bliższymi przyjaciółmi, z którymi bym chciała, to też nie mogę. Mogę zaprosić jedną koleżankę owszem. Z tym, ze mi matka wypomina, ze nie mam znajomych. Takich jakich ona by chciała oczywiście. Nie tnę się jakoś szczególnie często, zazwyczaj wtedy kiedy chcę się uspokoić nie raniąc przy tym innych, albo kiedy mam nawracające myśli samobójcze. Trochę mnie to dołuje potem i wpędza w poczucie braku kontroli nad życiem, ale trudno. Wierzę w psychoterapię że to się wszystko da odkręcić kiedyś ;p
  2. Idle, to zabawne, bo ja się wtedy zazwyczaj uspokajam i właśnie płakać przestaję.
  3. Atia

    Myśli samobójcze

    Mam myśli samobójcze kiedy się boję lub kiedy mam obniżoną samoocenę, kiedy czuję się samotna, albo kiedy dużo rozmyślam i jestem przez dłuższy czas bezczynna i nie mam konkretnych planów jak to zmienić. I wiem, ze to okropnie destrukcyjne, ale mysli samobojcze w pewien sposób usprawiedliwiają jakąś tam porażkę, którą odniosłam w życiu. Bo wtedy nie skupiam się na tym, ze cos mi nie wyszło, ale na tym, ze muszę cos zrobić zeby żyć, że to jest najważniejsze. I zajmuję się moja depresją zamiast rozwiązywać problemy. A błędnych decyzji i straty czasu na pesymistyczne rozważania załuję potem w dwójnasób.
  4. Atia

    Wkurza mnie:

    Nie odbieram telefonów od nieznajomych. Prawdopodobnie dzwonili pracodawcy, ponieważ szukałam pracy na wakacje. Kiedy mam depresyjny nastrój nie mam siły na ważne rozmowy. Już żałuję, że nie odebrałam.
  5. Dziękuję za odpowiedź, miło jest otrzymać ją od kogoś kompetentnego jak sądzę w tej dziedzinie :) No więc po kolei: pierwszy argument odpada, ponieważ jestem akurat osobą o kompletnym braku wrażliwości na zwłoki, krew i te sprawy, rodzice o tym wiedzą. Kwestie finansowe powinny być wystarczającym powodem, jednak moi rodzice są zawzięci i ostatnio mówią coś o pożyczce i oszczędnym życiu. Irytuje mnie to straszliwie, ale to naprawdę bardzo - nienawidzę brać od nich pieniędzy, zresztą nigdy za wiele ich nie miałam na swoje potrzeby, tyle co na utrzymanie, na ubrania i inne rzeczy zarabiałam sama korepetycjami. Więc ciężko mi sobie wyobrazić te dodatkowe oszczędności, poza tym ja wcale nie chcę zeby oszczędzali na studia, na które obecnie nie jestem gotowa. Za to ostatni argument jest bardzo dobry, aż dziwię się, ze sama o tym nie pomyślałam. Też słyszałam wiele historii o osobach, które jednak szły na płatne z nadzieją poprawiania matury. Rezultaty zazwyczaj były takie, ze te osoby na płatnych zostawały na kolejne lata. Mam nadzieję, ze poprze mnie siostra, która powinna sobie zdawać sprawę, że pierwsze lata są naprawdę ciężkie. Ona była pasjonatką, radziła sobie świetnie, twierdzi, ze ja też dam sobie radę. I to nawet nie chodzi o to, że czuję że nie sprostałabym tym studiom intelektualnie. Pewnie dałabym radę, ale to wymagałoby mojego poświęcenia i zaangażowania. A ja chcę po prostu skończyć muzyczną, którą lubię, trochę się usamodzielnić pracując i zobaczyć, czy rzeczywiście nie będę się lepiej odnajdywała w zakresie psychologii. I najważniejsze : mieć swobodę decyzji, której od zawsze mi w domu odmawiają. No a ja jestem osobą, która ceni sobie niezależność i każdy przymus wpędza mnie w jakieś takie okropne poczucie bezsilności, niemocy, że to aż czasem chorobliwe mi się wydaję. A maturę mogę próbować poprawiać. Chemia mnie męczy, fizyka jeszcze bardziej, a akurat biologię lubię. I o dziwo biologia idzie mi całkiem nieźle :) Prosta zależność. Tak czy inaczej dziękuję za odpowiedzi, każda rada utwierdza mnie, ze jednak mam prawo do decyzji.
  6. Już zaczęłaś, bardzo dobrze to zrobiłaś: Szkoda, że nie możesz kontynuować terapii. Może spróbuj z NFZ? Bo sama sobie nie poradzisz. A najbliższe przyjaciółki nie są w stanie Ci pomóc - bo tak je właśnie opisałaś. Potrzebny jest ktoś kompetentny. No tak, spróbuję zapisać się na terapię na NFZ. Nie wiem tylko, czy kwalifikuję się jako osoba pod terapię. Nie jestem DDA itp., nie otrzymałam ostatecznie na tej wizycie konkretnej diagnozy żadnego zaburzenia. Chociaż jak czasem czytam kryteria to parę rzeczy bym u siebie stwierdziła.. -- 18 maja 2012, 23:14 -- No ja w sumie dość często powtarzam, że chciałabym robić co innego. Od dawna. Widać robię to w mało przekonujący sposób albo moi rodzice są tak zaślepieni swoimi pragnieniami, ze traktują moje słowa jako głupie pomysły niedojrzałej nastolatki. No bo co ja wiem o życiu? Przecież tylko lekarze mają pracę, a inni ludzie są biedni i nieszczęśliwi.. Ale dziękuję za motywację, postaram się tym razem nie ulegać, to zbyt ważna sprawa jak dla mnie.
  7. Nie, siostra skończyła medycynę, matka chciała w młodości być lekarzem, ale z niewiadomych przyczyn nie wyszło, pochodzę z małego miasta, nie ma tu zatrzęsienia lekarzy czy prawników, więc pewnie to jest pewnego rodzaju prestiż? Wiem, ze to chore.
  8. Hej ,mam pewien problem. Nie chcę opisywać tu wszystkich szczegółów mojego życia rodzinnego oraz swojej psychiki - to pewnie miało wpływ na to, ze w ogóle to takiej sytuacji doszło, ale po prostu chciałabym się dowiedzieć jak zachowalibyście się w podobnej sprawie. Otóż jestem tegoroczną maturzystką, skończyłam profil bio-chem-fiz, zdawałam rozszerzoną biologię i chemię. Co prawda wyniki będą znane w czerwcu, ale analizując klucze odpowiedzi mogę stwierdzić, ze matury te poszły mi przeciętnie. Nie na tyle przeciętnie, aby nie dostać się na żaden kierunek, ale na wydział lekarski zabraknie mi na pewno sporo procent. Moi rodzice nie przyjmują do wiadomości faktu, ze mogłabym w tym roku nie pójść na studia lekarskie, bądź farmaceutyczne i chcą po prostu za nie płacić. Dla mnie jest to nie do przyjęcia, ponieważ znam sytuację finansową w naszej rodzinie i wiem, że wymagałoby to ogromnego poświęcenia i oszczędności. Najbardziej martwi mnie to, że nie mam w tej sprawie właściwie nic do powiedzenia. A przynajmniej tak się czuję - jakbym była w sytuacji bez wyjścia, to wprawia mnie w okropnie depresyjne stany. Rodzice odkąd pamiętam chcieli bym studiowała medycynę, jako dziecko nie sprzeciwiałam się nigdy takim sugestiom, ale wtedy jeszcze nie znałam swoich preferencji, zainteresowań, w gimnazjum uczyłam się bardzo dobrze, nigdy nie interesowałam się szczególnie biologią, czy tym bardziej ścisłymi przedmiotami, w sumie to nie lubiłam chemii, ale pójście ten profil do dobrej szkoły wiązało się u mnie z wyjazdem z domu, więc takie wyjście mi pasowało. Chciałam trochę się usamodzielnić, zmienić otoczenie, poznać innych ludzi. Ostatecznie jestem zadowolona, ze wyjechałam, często kosztowało mnie to wiele nerwów, bo nie byłam już najlepsza w klasie, przez co spadła moja samoocena i zapał do nauki, ale w sumie to cieszę się z wyboru szkoły, profilu, brałam udział w olimpiadzie z biologii, lubię się rozwijać w nowych dziedzinach, chociaż wiem, ze nie mam predyspozycji do niektórych przedmiotów i nauka ich nie sprawia mi przyjemności,dlatego wolałabym poświęcić się czemuś co lubię i w czym mogłabym być naprawdę dobra. W trzeciej klasie z powodu narastającej presji zaczęłam mieć problemy z własną psychiką. Rodzice kazali mi się zapisać na dość drogie korepetycje z chemii. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że to nie dla mnie, że chciałabym robić co innego, bałam się, ze sobie nie poradzę, ale nalegali. Lubię się uczyć, więc w pewnym sensie cieszyłam się nawet, ze rozwijam się w jakiejś nowej dziedzinie. Z tym, ze ten rozwój w porównaniu z zaangażowaniem innych osób był dość powolny i nie wróżył dobrze na przyszłość. Ale rodzice byli względnie spokojni, ja czułam, ze chociaż próbuję spełnić ich wymagania. W trzeciej klasie zaczęłam jednak mieć problemy z zaliczaniem powtórkowych sprawdzianów, zwłaszcza z fizyki. Nie cierpię tego przedmiotu, rozumiem wartość fizyki w teorii, interesują mnie mechanizmy itp., ale rozwiązywanie zadań było dla mnie udręką, nie chciałam zdawać tego przedmiotu na maturze. Oczywiście rodzice byli bardzo przeciwni, czułam się szantażowana emocjonalnie, zaczęło się wypominanie tego co do tej pory dla mnie zrobili, żebym mogła się uczyć, w chwilach złości zwracanie uwagi na to, ze wydają mnóstwo pieniędzy, innym razem podkreślanie troski o moją przyszłość i wypieranie się wcześniejszych zarzutów. Pod wpływem coraz większego lęku zrezygnowałam z dodatkowej nauki w szkole muzycznej (po 11 latach) żeby móc poświęcić się nadrabianiu zaległości z biologii i chemii. Przynajmniej teoretycznie, w praktyce brak zajęć i gry na intrumencie sprawiał, ze czułam się coraz słabsza i niezdolna. Coraz mniej chciałam starać się o zawód lekarza, coraz bardziej ciągnęło mnie w kierunku muzyki, przedmiotów bardziej humanistycznych. Relacje z rodzicami zaczęły się psuć, rozmawialiśmy głównie o szkole, czułam nad sobą ich wieczną kontrolę. Wciąż tylko "ile zadań już zrobiłaś", zakazy wszelkich wyjść, ataki złości w jakiś mało znaczących sytuacjach, które mnie jednak drażniły, bo nie lubię słuchać tekstów "Jak skończysz medycynę to będziesz robiła co zechcesz, teraz cię utrzymujemy, masz się słuchać" podczas gdy ubiorę inną bluzkę, niż się podoba mojej rodzicielce. Wstyd mi w takich chwilach, bo teoretycznie jestem dorosła, na własne wydatki zarabiałam sama udzielając lekcji pianina ( o czym rodzice nie mogli wiedzieć niestety, bo każde inne zajęcie niż nauka wzmagało ich lęk przed tym, ze się nie dostanę) a czułam okropną zależność od rodziców. Byłam raz u psychoterapeutki, zwróciła mi uwagę na mój brak asertywności i problemy w relacjach interpersonalnych. Niestety nie było w tamtym momencie mnie stać na terapię, zaczęłam próbować radzić sobie sama. Bo generalnie problemy w domu zaczęły się też przenosić na moje życie towarzyskie, zaczęłam żalić się najbliższych przyjaciółkom, ale jednocześnie czułam się winna, że proszę o ich pomoc, której tak naprawdę nie mogą mi udzielić, więc stawiałam je nieco w sytuacji bez wyjścia. Dużo analizowałam, pogrążałam się w negatywnych rozważaniach, miewałam myśli samobójcze. Nie chcę wracać do tamtego okresu, teraz czuję się lepiej, ale takie sytuacja jak ta : Płacimy, a ty idziesz na te studia każą mi myśleć, ze tak naprawdę to nic się nie zmieniło. Chciałam w przyszłym roku skończyć dyplomową klasę w szkole muzycznej, bo to ostatni rok. Chciałam w tym samym czasie zacząć pracować, żeby odciążyć rodziców finansowo i nie być atakowana argumentami, ze nic nie robię. Chciałam też zacząć zaocznie psychologię kliniczną (tak, czuję zaraz, ze posypią się komentarze o tym, ze na psychologię idą ludzie z problemami Ale psychologia od biologicznej strony interesuje mnie od dawna. W medycynie też pociąga mnie wyłącznie neurologia i psychiatria) A za rok być może poprawiać maturę, jeżeli zobaczę, ze mimo wszystko chciałabym robić coś ambitniejszego. Rozmawiałam z rodzicami o takim planie, oczywiście nie zgadzają się. Jeszcze raz podkreślę, ze zdaję sobie sprawę, ze nie jestem całkiem bez winy w tej sytuacji i że być może mój brak asertywności w latach wcześniejszych wpłynął na obecny stan. Ale chcę to zmienić. I teraz pytanie do was: od czego zacząć? Każda opinia będzie dla mnie cenna.
  9. sadunia85 Tak, byłam, teraz oczywiście widzę, ze mój lęk był kompletnie nieadekwatny do sytuacji, bo psychoterapeutka okazała się być bardzo przyjemną osobą. Na wstępie powiedziałam jej o swoich obawach odnośnie terapii, generalnie na tej pierwszej sesji skupiłam się na dość powierzchownych problemach i nie dotykałam tych tematów, ktore najbardziej wpływają na moje negatywne pojmowanie siebie. Ale i tak jestem zadowolona, bo mówiłam bardzo dużo i tylko czasami psycholog pomagała mi pytaniami, czasami nawet sprawiało mi to przyjemnośc taka swobodna rozmowa. Oczywiście miałam problem z wyrażeniem swoich myśli, czasami mówiłam bardzo podręcznikowo o swoich objawach i nie umiałam wskazywać konkretnych sytuacji dotyczących moich wyobrażeń. Myślę, ze moja psychoterapeutka widzi mój opór, kiedys opisywałam swój problem tutaj na forum, troszkę się zmieniło od tego czasu ale chciałam i do tego wrócić. Powiedziałam, ze następnym razem chętnie pokażę co pisałam. Nie dała się namowić, wszystko muszę mówić, nie ułatwia mi to sprawy, ale pewnie ma większy sens terapeutyczny Wychodząc z gabinetu byłam w lekko płaczliwym nastroju, jakby lekko rozczarowana, ale i tak uważam, że to ciekawe doświadczenie. Obserwacja własnych reakcji, otwieranie się i wprowadzanie zmian w życie. Nie otrzymalam konkretnej diagnozy, terapeutka zaproponowała mi 12 spotkań, po 2x w tygodniu, aby rozwiązać moje problemy. Proponowała też terapię grupową w szpitalu, jednak ze względu na szkołę nie mogę w takiej uczestniczyć. Poza tym usłyszałam kilka miłych rzeczy, ale nie wiem na ile była to szczera opinia, a na ile doraźna pomoc, zeby zachęcić mnie do dalszej pracy. Pozdrawiam serdecznie, na pewno jeszcze napiszę o swoich wrażeniach, czy wątpliwościach :)
  10. Mam dziś pierwszą wizytę u psychoterapeuty. Strasznie się boję, myslę o wizycie od roku, całkiem niedawno miałam ustalone spotkanie z psychologiem, odwołałam w ostatniej chwili. Boję się, że dzis będzie tak samo. Nie wiem, czy mój lęk wynika z poczucia winy, obawy przed zmianami, czy faktem, ze psychoterapeutka uzna że moje problemy nie kwalifikują się do żadnej terapii, a tylko szukam usprawiedliwienia swojego postępowania w chorobie. Boję się, ze będę czuła opór przed mówieniem, że nie wyrażę moich dotychczasowych przemysleń, przez co nie będę mogła być dobrze zdiagnozowana. Że w ogóle przyjdę i nie będe umiała określić po co tu jestem i jakie mam oczekiwania odnośnie terapii
  11. Atia

    Mój lęk.

    Witam. Ciężko mi sklasyfikować moje problemy. Nie leczyłam się nigdy u żadnego specjalisty, nie sądzę żebym była w stanie opowiadać komukolwiek że jest mi ciężko. Zwłaszcza, że nie doświadczam jakichś spektakularnych objawów, które mogłyby wskazywać na to, ze jestem chora. Mam też opory przed pisaniem na forum, bo zdaję sobie sprawę że nikt nie postawi mi fachowej diagnozy. A ja tak bardzo nie lubię prosić kogoś o pomoc. Chyba nie chcę aby moje problemy zostały zbagatelizowane i boję się poczucia winy. Tego, ze tak naprawdę mogłabym wszystko zmienić i żyć normalnie. Że moje urojenia chorobowe są tylko dowodem mojej słabości i tego, że obecna sytuacja jest dla mnie w pewnym sensie komfortowa. Impulsem do napisania jest to, że odkąd skończyłam gimnazjum pogorszyłam się w nauce. Straciłam motywację, czuję się gorsza, niezdolna do rozwiązywania prostych problemów. Odkładam wszystko na później, często nie potrafię wykonywać czynności które wcześniej sprawiały mi przyjemność. Nie odrabiam zadań domowych. Świadomie dążę do tego, aby nie zaliczyć sprawdzianów. Kiedy mam czas na wykonywanie obowiązków robię coś kompletnie odbiegającego od moich zadań (np. teraz piszę na forum). Przez moje nieprzygotowanie bardzo się stresuję, często opuszczam lekcje. Miewam ataki bezsilności, kiedy chciałabym zrobić coś, a jestem w stanie tylko gapić się przed siebie i myśleć o tym jakie to żałosne że nie panuję nad tym co robię. Gorsze oceny tylko pogłębiają moją frustrację. Chciałabym być postrzegana jako osoba inteligentna, wykształcenie ma dla mnie duże znaczenie. Często uczę się bezsensownych z punktu widzenia szkolnego rzeczy, które wykraczają ponad program lub pogłębiam wiedzę z zakresu, który raczej nie zostanie sprawdzony na żadnym teście i zaliczeniu. Ale to sprawia mi przyjemność. Zazwyczaj nie popisuję się moimi dodatkowymi informacjami. Boję się, że moja wiedza jest powierzchowna i zanim wypowiem się na jakikolwiek temat muszę to dokładnie przemyśleć i przeanalizować. Czasami piszę o swoich przemyśleniach w wypracowaniach, które zazwyczaj są doceniane przez nauczycieli. Kreuję się więc trochę na osobę, którą nie obchodzą takie błahe problemy jak zadania domowe. Człowieka o różnorodnych zainteresowaniach, nie przejmującego się maturą i wymogami autorytetów.Robię sporo ponad wymagania. Ale to tylko pozory, bo tak naprawdę nie jestem usatysfakcjonowana większością rzeczy które wykonuję i nie radzę sobie w sytuacjach, w których inni doskonale się spisują. Żyję w straszliwym zakłamaniu. Boję się wyznać komukolwiek co czuję, jeżeli to robię to zawsze poprzez aluzje. Nie chcę ujawniać, ze jestem słaba i nie radzę sobie. Myślę, że może to mieć podłoże w mojej relacji z rodzicami. Nigdy nie otrzymałam od nich wsparcia emocjonalnego. Nigdy nie rozmawiałam z nimi o uczuciach. Czuję się niekochana i nieakceptowana. Oczywiście dbają o mnie, nawet poświęcają się bardziej niż bym chciała. Oszczędzają pieniądze, abym mogła uczęszczać do dobrej szkoły (nie mieszkam z nimi na co dzień), zawsze mam pod dostatkiem rzeczy, które oni uznają za ważne i potrzebne dla mnie. Chcą mi zapewnić bezpieczną przyszłość i dobry zawód. Dlatego kiedy mówię, że mam problemy załatwiają mi korepetycje, na które zazwyczaj nie chodzę, bo wstyd mi że sama nie potrafię sobie poradzić. Czuję się winna, że nie mówię co myślę, ale kiedy chciałam rozmawiać źle się to kończyło. Moja matka nie potrafi znieść sprzeciwu. Lubi mnie nadzorować, chciałaby zrobić za mnie wszystko, żyć moim życiem. Potrafiłam doprowadzić ją do ataku histerii, kiedy nie chciałam się zgodzić na to, aby ubrać się tak jak ona sobie wyobraziła (ubieram się raczej w dość klasyczny i wyważony sposób, więc to raczej nie kwestia tego jak wyglądam, a faktu, że nie robię tego co mi nakazuje) W sytuacji odmowy staram się być zawsze spokojna i opanowana, ale to ją tylko bardziej drażni. Zdarzyło się, ze w takim ataku uderzyła mnie. To było już dosyć dawno, ale nie potrafię pogodzić się z tym, że kiedy nie jestem dzieckiem, które ona chce, a staram się być sobą to nagle staję się nic nie wartą i niewdzięczną córką. Jest to osoba dość konserwatywna i lubiąca mówić innym co jest dla nich dobre. Szanuję ludzi, którzy mają określone poglądy i nie przyjmują postawy konformistycznej wobec innych. Ale nie potrafię zrozumieć braku akceptowania granic i poszanowania dla innej osoby. A często jest tak, że matka potrafi ośmieszać ojca, mówić mu jakim jest nieudacznikiem. On jest osobą uległą i bardzo troszczy się o naszą rodzinę. Jednak też nie jestem w stanie z nim porozmawiać na jakiekolwiek intymniejsze od ocen szkolnych tematy. Nie chcę ich oceniać, może jestem przewrażliwiona. Przestałam oczekiwać, że kiedykolwiek usłyszę od matki cokolwiek oprócz : Jaki masz dzisiaj sprawdzian? Jednak sądzę, że mam prawo do jakiejś wolności, do błędu. Oni takiego prawa mi nie dają. A więc udaję osobę, która generalnie radzi sobie dobrze i tylko wieczorami płacze z bezsilności i pustki, chcąc aby to wszystko się nareszcie skończyło i by nie musieć nosić maski. Nie chcę poruszać zbyt wielu problemów w jednym wątku (a skłonności do nadmiernego analizowania siebie chyba jednak posiadam…) ale wspomnę jeszcze, że generalnie mam dosyć niską samoocenę (oprócz momentów, w których osiągam sukcesy naukowe lub mogę podyskutować na jakiś ambitniejszy temat i wystąpić w roli eksperta) Nie jestem atrakcyjna fizycznie. W pewnym momencie pogodziłam się nawet z tym, że resztę mojego życia spędzę samotnie. Samotność nie jest taka zła, jest bezpieczna, nie wymaga zmian i poświęcenia. Nigdy nie miałam chłopaka, nie całowałam się, wielokrotnie byłam zakochana bez wzajemności. Nie umiem tańczyć, być spontaniczna bez alkoholu. Często pogrążam się w niezdrowej fascynacji dla osób, które posiadają cechy których ja nie mam. Bardzo pragnę pozytywnych uczuć z ich strony, jednak boję się odrzucenia i chyba zbyt natarczywie nalegam na kontakt (zapraszam na imprezy, piszę smsy i na gadu, staram się być pomocna) W sytuacji gdy dana osoba zbliża się do mnie czuję się winna. Jednocześnie chciałabym powiedzieć jej o wszystkich moich problemach, ale boję się że uzna mnie za osobę żałosną. Kiedy jednak akceptuje moje lęki i pociesza mnie, to też nie pomaga. Bo wtedy wcale nie chcę się zmieniać (Po co, skoro czuję się tak dobrze, kiedy ktoś pisze mi miłe słowa..? Może lepiej być słabemu i liczyć na współczucie?) Złe jest to, że mam skłonność do błędnej interpretacji uczuć. Do euforii doprowadzają mnie zwyczajne miłe słowa (o ile usłyszę je od osoby którą uważam za mój ideał), w stan depresyjny wpędza krytyka. Zazwyczaj obiektem idealizowania i szukania kontaktu z ideałem jest osoba dość niedostępna. Wcześniej byli to atrakcyjni pod względem fizycznym i intelektualnym chłopacy. Nigdy nie zostałam przez nich wprost odrzucona, zawsze byłam traktowana z sympatią. Nigdy nie powiedziałam wprost co do nich czuję. Ale wiedziałam, ze oni nie będą sami zabiegać o kontakt ze mną. Aktualnie sytuacja skomplikowała się o tyle, ze jestem w bliskiej relacji z moją koleżanką. Fascynuje mnie ona pod względem charakteru, jej zachowanie jest dla mnie pociągające. Zastanawiam się nad tym, czy nie jestem osobą o skłonnościach biseksualnych (osobiście nie mam problemów aby się do tego przed sobą przyznać, jednak powiedzieć o tym komukolwiek – nigdy) To bardzo komplikuje relację między nami, bo z jednej strony jest to wspaniała osoba, która jest do mnie przyjacielsko nastawiona. Z drugiej boję się, ze przekroczę jakąś granicę jej prywatności, a nie chciałabym stracić jej szacunku i sympatii. Nie chcę zerwać kontaktu, bo daje mi on jedyną szczerą radość od wielu miesięcy, a męczy mnie on przez narastające chore myśli. Do listy problemów z którymi się zmagałam trzeba dodać zaburzenia odżywiania (mam lekką nadwagę i napady kompulsywnego objadania się, z którymi póki co walczę z pozytywnym rezultatem), lekką fobię społeczną (z tym, ze pragnę kontaktu z ludźmi, ale boję się negatywnej oceny), wyrzuty sumienia po masturbacji (teoretycznie naczytałam się jakie to normalne zjawisko, a i tak czuję że jest to rzecz potępiania społecznie i praktykowana przez osoby chore emocjonalnie, co w sumie jest w moim przypadku prawdą), brak chęci do życia. Pogrążam się często w nierealistycznych marzeniach, gdzie wszystko dzieje się tak jak ja to sobie zaplanuję i nie ogranicza mnie nic oprócz wyobraźni. Rekompensuje mi to rzeczywistość, w której długo nie mogłam realizować swoich prawdziwych pragnień, a kiedy mam szansę na jakąś zmianę cholernie się jej boję i tkwię w tym bolesnym punkcie. Nie wiem czy jestem chora, czy to bardziej problem utrzymania zdrowych relacji z innymi ludźmi, ale wiem że się boję. Strasznie się boję wziąć odpowiedzialność za moje życie. Mam czasami ochotę to wszystko rzucić, wyjechać gdzieś daleko i nie myśleć o oczekiwaniach innych wobec mnie. Ale coś mnie tu trzyma i karze uśmiechać się i mówić, że wszystko jest w porządku. Nie wiem co z tym robić.
×