Witam.W ciagu 10 miesiecy mialam 5 atakow leku.Niestety nie udalo mi sie wrocic na studia,bo pokonanie 400km przerasta mnie calkowicie.Udalo mi sie raz i nie wspominam tego najlepiej. Po calej batalii z lekarzami wkoncu skierowano mnie do psychologa i psychiatry. Dostalam leki i dopiero zaczal sie koszmar. Teraz wydaje mi sie ze byly one poprostu nietrafione,ale wspominajac to co bylo nie zecyduje sie raczej na kolejne proby. Teraz zyje bez lekow,ale nadal mam poczucie zagrozenia. Nawet najmniejszy stres tak mnie paralizuje,ze zaraz sie nakrecam. Ucze sie z tym walczyc,ale boje sie ze to walka z wiatrakami. Cale szczescie,ze mam przy sobie bliskie mi osoby,ale coraz bardziej mi przykro ze sa one zmuszone ogladac i przezywac razem ze mna moje slabosci. Wlasnie w takich chwilach,po 2 godzinnych atakach kiedy przez kolejne tygodnie zoladek i glowa wraca do normy znow zaczynam myslec o leku i o tym aby wreszcie miec spokoj. Otrzezwia mnie jednak fakt kolejnej proby.
Jesli ktos ma podobne przemyslenia i dylematy to bardzo prosze o wiadomosc.