Też wydaje mi się, że to jedyna droga...
Niewątpliwie jestem w stanie zrobić dużo. Ale tu potrzeba konsekwencji.
A przy moich wachaniach natroju... No właśnie... Boję się cholernie mojej nieprzewidywalności, kiedy tylko dotykam granicy sensu...
Pomijam, że utrudnianie sobie, choćby niezbędnych ćwiczeń fizycznych, należało niegdyś do moich natręctw. Teraz jest lepiej... Mam nadzieję. Nie, cholera, potrafię to! Tylko co kiedy... poczuję, że nie chcę. Że ból wraca, że nie chcę nic z tego świata, że chcę zamknąć się w swoich bezpiecznych deluzjach... Boję się, że to mnie przekona... że "wybiorę" porażkę. Bo to... po prostu się dzieje.
Nie, nie tym razem. Czuję że mogę wygrać, ale rozum nie pozwala wierzyć, bo który to raz...