Ja tak miałam w podobnym wieku. 30 lat. Potem po w sumie krótkiej "żałobie" pogodziłam się z tym stanem. Zaakceptowałam, że być może tak już będę żyła, bez większego znaczenia.
Na ironię w momencie gdy tak się stało znalazłam mojego obecnego męża... A dziś nie spoglądam na tych, którzy mają "życie", bo mam własne.
Dla mnie takie odczucia były przełomem. Dosłownie czułam, że już wszystko przeżyłam, że już nawet niczego nie chcę i gdybym była elfem ze Śródziemia, to spakowałabym manatki i odpłynęła na zachód, bo życie mnie serio nużyło. To nie była depresja, tylko ciemności przed świtem.
Uuuuu.... unieważnianie na całego. Nie znasz w ogóle osoby, ani przez co przeszła, a wyrok wydany.