Skocz do zawartości
Nerwica.com

innuendo

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia innuendo

  1. Mnie nie pomaga wcale wyjście do ludzi czy rozmowa z nimi. Nic nie jest w stanie oderwać moich myśli od tego, co się może wydarzyć, co się może stać... Jutro mój partner jedzie głupie 150 km za miasto, wraca w niedzielę, a ja jedyne o czym potrafię myśleć to, że gotowa byłabym zrobić wszystko żeby nie jechał. On nie rozumie mojego lęku i prośby np. o to, żeby dzwonił do mnie z drogi czy smsował zbywa, że przesadzam. A ja przez cały czas, gdy jedzie, nie jestem w stanie nic zrobić, bo tylko siedzę, myślę i płaczę. 5 min. opóźnienia z telefonem i już mam czarne myśli.
  2. Dziś mam kiepski dzień - jutro mój partner wyjeżdża a ja jedyne, o czym potrafię myśleć, to czy nic mu się nie stanie, czy wszystko będzie w porządku. Brzuch boli, głowa boli, robi mi się gorąco i to nie od upału.. A każdy, komu mam odwagę coś o tym opowiedzieć, uważa że jestem głupia i przesadzam pewnie przesadzam i zbyt mądre to nie jest, ale im bliżej jutra tym gorzej się czuję,
  3. Mam nieco podobny problem do silvia9, tyle że niezwiązany z jakąś moją chorobą. Myślę, że wynika on nieco z uzależnienia od partnera, o którym wcześniej pisałam tu już na Forum (dość dawno), niemniej teraz mam wrażenie, jakby wyewoluowało to w inną formę, choć pewnie o podobnych powodach. Otóż panicznie wręcz boję się, że coś może stać się mojemu partnerowi - że zachoruje, że będzie miał wypadek i go nie będzie. Szczerze mówiąc, nawet pisząc to mam wrażenie, jakbym wywoływała wilka z lasu, tfu tfu. Ten lęk pojawia się w zasadzie codziennie - wystarczy, że nie mam od niego smsa o porze, w której już powinien być w pracy, że już dojechał, a moja wyobraźnia zaczyna tworzyć dość nieciekawe scenariusze z cyklu "co się mogło stać". Niemniej tak w ciągu zwykłego dnia mam to w miarę opanowane i potrafię wytłumaczyć sobie, że pewnie tramwaj się spóźnił czy coś tam. Ale kiedy, tak jak za parę dni, wyjeżdża gdzieś, gdzie będzie jechał samochodem/busem, to ja już od zeszłego tygodnia nie potrafię myśleć tylko o niczym innym jak o tym, czy jemu nic się nie stanie... Zdaję sobie sprawę, że takie podejście jest zarówno destrukcyjne zarówno dla mnie, jak i dla niego. Doprowadza to do takich sytuacji, że posuwam się do różnych szantażów emocjonalnych czy czegokolwiek, byle tylko nigdzie nie jechał (albo jechał ze mną). Kończy się to awanturą, obrażeniem ale dla mnie najważniejsze jest, że nie jedzie i nie muszę się martwić. Lęk taki objawia się u mnie bólem brzucha, głowy i tym okropnym uczuciem takiego wszechogarniającego "czegoś" co ściska żołądek, przyspiesza tętno i powoduje, że człowiek nie może myśleć o niczym innym. Nie wiem, z czego to wszystko wynika - czy z braku poczucia kontroli (do którego jestem mocno przywiązana) nad tym, co może się stać, czy z tego uzależnienia od partnera (które pewnie jeszcze w jakimś stopniu istnieje) czy z moich ogólnych tendencji do stresowania się różnymi sytuacjami, które dla innych ludzi nie mają żadnych podstaw do stania się sytuacjami lękowymi. Nie mam pojęcia i, szczerze mówiąc, trochę wstyd mi z tym iść do jakiegoś lekarza, bo spodziewam się, że po prostu każe mi się ogarnąć i nie przesadzać (choć pewnie to mylne domniemywania). Oczywiście z partnerem o tym rozmawiałam, ale on uważa, że to przesada i że - choć oczywiście stara się mnie zrozumieć, wysyła smsy jak dojedzie et. - to nie uważa tego za normalne. W sumie ja też nie, tylko że to ostatnio naprawdę zatruwa mi życie i kompletnie nie wiem, jak sobie z tym poradzić... A najgorszy jest ten samonakręcający się mechanizm - nagle jakaś myśl o tym, co się może stać, wbije mi się do głowy i nie mogę przestać o tym myśleć, dokładam kolejne scenariusze, wizje bogate w najgorsze szczegóły i nie mogę się od tego oderwać choć mówię sobie "przestań o tym myśleć, no przestań". Ale wiecie, jak to jest, kiedy powie się komuś: a teraz możesz myśleć o wszystkim, tylko nie o różowym słoniu
  4. No właśnie problem w tym, że jeszcze nigdy nie leciał (przynajmniej w trakcie bycia ze mną, wcześniej ze dwa razy) więc pewnie i dlatego wymyślam sobie różne rzeczy. Zresztą wystarczy, że poczytam sobie o jakimś wybuchu na słońcu, burzach magnetycznych i już mam wizję katastrofy. Z tym mam największy problem - jestem w stanie wymyślić sobie wszystko byle tylko się pognębić, nie mam pojęcia z czego to wynika. Ale chociaż wszyscy (nawet tutaj, jak widać) tłumaczą mi jak irracjonalne jest to co robię, to nic mi to nie daje - pewnie dlatego do tej pory nie wylądowałam na terapii, bo z góry zakładam że i tak nic mi to nie da. Taki typ "wiem lepiej" i będę się właśnie zamartwiać, płakać i wyobrażać najgorsze scenariusze. Ki diabeł mnie do tego kusi - nie wiem. A uzależnienie polega nie tylko na tym, że się tak o niego martwię, ale też na niemożliwości wyobrażenia jak mogłabym bez niego żyć. Zresztą to pojawia się nie tylko w takich chwilach, także kiedy czasem mnie coś najdzie na "a co, jeśli mnie zostawi?" (zupełnie nic na to nie wskazuje, od roku jesteśmy zaręczeni) - nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości scenariusza, w którym go nie ma. Nie wyobrażam sobie, że nie mogę do niego napisać czy zadzwonić, albo że wrócę do domu i nie będę miała komu opowiedzieć o swoim dniu. Póki wiem, że mogę w każdej chwili z nim porozmawiać czy się spotkać, jest okej, ale niech tylko nie będzie takiej możliwości (praca, wyjazd) - jest ciężko. I jasne, że zamartwianie się nic nie da. To też wiem i po każdej takiej akcji, która naturalnie nie kończy się żadnym końcem świata, zastanawiam się po co się tak zamartwiałam, bo przecież nie było powodu. Ale niestety w czasie "przed" tak mądra nie jestem Nie chciałabym, żeby wyglądało że szukam tu szybkiego pocieszenia, przeglądam forum od dłuższego czasu i podczytuję, a sytuacja niejako pomogła mi się odezwać. Moje wymyślone problemy są niczym w porównaniu do innych, doskonale to wiem, ale.. jakoś łatwiej mi się tak otworzyć przed nieznanymi mi ludźmi.
  5. Witajcie, jestem tu nowa bo zawsze wydawało mi się, że wyolbrzymiam problem i, mówiąc krótko i powtarzając za otoczeniem, "jestem nienormalna", a jednak dzisiaj zdając sobie sprawę z własnych uczuć i przy okazji trafiając na forum zauważyłam, że nie jestem sama. Jestem w związku już prawie 5 lat i od zawsze miałam takie trochę zaborcze ciągoty. Odkąd mieszkamy razem już mi raczej przeszło, nie robiłam awantur ani histerii gdy facet szedł sobie z kolegami na piwo czy na jakąś imprezę firmową. I szczerze mówiąc, myślałam że ten stan uzależnienia od niego, konieczności ciągłego bycia z nim itd już nie wróci. Jutro wyjeżdża (w zasadzie dziś w nocy), leci samolotem, niezbyt daleko ale zawsze to te kilka godzin. Do lotniska musi dojechać samochodem, też kilka godzin. W piątek już wraca, więc wydawałoby się - histeryzuję, w czym problem. No właśnie w tym, że od kilku godzin nie robię nic innego, tylko wymyślam sobie najczarniejsze scenariusze - że coś mu się stanie w samolocie, w samochodzie (wiecie, katastrofy lotnicze, wypadki, mam bogatą wyobraźnię). Wiem, że to irracjonalne i zupełnie nie na miejscu, ale racjonalność to jedno a emocje drugie. Nie umiem tego zahamować, brzuch boli, głowa boli, popłakuję bo wydaje mi się, że może szybciej mi przejdzie (g.. prawda). Zdaję sobie sprawę z problemu, ale nie umiem nic z nim zrobić. Mój partner też o tym wie, ale uważa że to po prostu nie jest normalne i trochę te lęki lekceważy. Pewnie ma rację, bo sam nie chce zwariować. Wiem już że noc będzie nieprzespana bo będę się martwić, póki nie da rano znać że doleciał to nie odetchnę z ulgą. To samo czeka mnie następnego dnia rano. To jest chyba właśnie uzależnienie do partnera... Fajnie, że przynajmniej człowiek nie jest sam i że inni mają podobne problemy, chociaż pocieszanie się cudzym nieszczęściem jest dość niewłaściwe moralnie
×