Zacznę od tego, że nie byłem jeszcze u lekarza, to też (co wydaje się oczywiste) nie poddałem się żadnej terapii. Jednak jestem już niemal na nią zdecydowany, albowiem dostrzegłem jakiś czas temu problem i szukam jego rozwiązania, a sam nie daje sobie z tym rady.
Czytając post Kokojoko miałem wrażenie, że czytam opis swojej nerwicy (zakładając, że ją mam)… acz jedynie to pewnego momentu. Stale nieustannie myję dłonie (i coraz częściej także przedramię, aczkolwiek nie tak intensywnie jak dłonie i znacznie rzadziej) z lęku przed (mniej lub bardziej realnymi bakteriami, ryzykiem zachorowania, itd. chociaż czasem mam wrażenie, że to głównie już rytuał). Łączy się to także z intensywnym myciem włosów (codziennie, czasem dwa razy, rzadko więcej), uszu oraz w mniejszym stopniu reszty ciała (chociaż intensywniej niż u innych osób). Oprócz tego np. nigdy nie napiję się wody (lub innego napoju), którą napocząłem (pijąc z "gwinta") poprzedniego dnia. Po wizycie w toalecie nie położę się w łóżku (do momentu kąpieli), ani nie położę w łóżku niczego "brudnego". Oczywistym wydaje się moje dzielenie przestrzeni na to co jest "czyste" i na to co jest "brudne", czego unikam jak "diabeł święconej wody". Powoduje to naturalnie coraz większą frustrację oraz zarazem (przykładowo jak upadnie mi ołówek, to idę go umyć, gorzej jest z przedmiotami, których myć nie można - wtedy potrafię czekać i kilka dni, aby wszystko na nich "obumarło") trudności w "normalnym" funkcjonowaniu i zwyczajne tym zmęczenie.
Nie mam zaś aż takich problemów z wyjściem na zewnątrz - jakoś jestem względnie funkcjonować poza czystym obszarem. Oczywiście unikam rzeczy "brudnych" (np. w sklepie nie wezmę do ręki rzeczy pierwszej z brzegu), acz nie ma to jeszcze formy paniki jak takiej rzeczy dotknę, czasem wręcz zachowuję się "normalnie" . Zakupy czy inne rzeczy które przynoszę do domu staram się rzecz jasna umyć, lub muszą odpowiedni czas, niedotykane, przeleżeć gdzieś z boku, albo też użyję ich tak, ale aby niczego "czystego" nie dotknąć, czy to w następstwie "brudnymi rękoma", czy też tą rzeczą, zaraz oczywiście lecę umyć ręce. Przed wyjściem kalkuję czy będę mieć np. wystarczająco siły by się umyć, od czego często uzależniam swą decyzję o wyjściu z domu (kiedy nie muszę, jak muszę jakoś jeszcze sobie daje radę). Tym nie mniej łatwiej jest mi z tym sobie poradzić, kiedy się zobowiąże z dłuższym wyprzedzeniem (np. dwa, trzy dnia przed), chociaż i tak potrafię zmienić decyzję.
Jednak najbardziej zabawne jest to, że przy tym nieco popalam sobie papierosy. Pomimo lęku przed konsekwencjami tego, jakoś uzależnienie potrafi wygrać z moimi lękami i zapalę sobie (acz palę stosunkowo rzadko i mało, kiedyś paliłem bardzo dużo).
I także jak Kokojoko zadam pytanie do osób mających podobne tendencje: jak daliście sobie radę, jak z tym walczyć ?