Skocz do zawartości
Nerwica.com

Whatever

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Whatever

  1. Szacunek kolego! Mimo że na co dzień słucham zupełnie innego rodzaju muzyki, to Twój klip przesłuchałem do końca. W życiu ważne jest odnaleźć swoją pasję, coś dzięki czemu można żyć, na przekór wszelkim schorzeniom. Jeżeli tworzenie muzyki sprawia Ci radość i wiesz że jest Twoim przeznaczeniem rób to i nie patrz się na innych. Jednym słowem ręce same składają się do oklasków. Moje słowa nie są może głębokie i odkrywcze, jednak musiałem to napisać po obejrzeniu klipu. Pozdrawiam.
  2. Witaj, Ja także nie jestem duszą towarzystwa, znajomości praktycznie żadnych, jeden kumpel i tyle. Próbuję jednak walczyć z samotnością. Moim najlepszym sposobem walki jest pasja, coś co zabiera mi czas i z czego staram się czerpać przyjemność. Dla mnie taką odskocznią od codziennych problemów jest fotografia. Często znikam na kilka godzin by porobić sobie zdjęcia (obecnie rzadziej - zima, trochę gorsza pogoda, wiadomo). Pytanie do Ciebie Marik: masz jakąś pasję, zainteresowania, coś dzięki czemu chociaż na chwilę możesz zapomnieć o problemach? (poza alkoholem [ja też mam ostatnio z tym spore problemy, żeby mniej pić staram się rozwijać pasję, gdyby nie to to upijałbym się chyba w miarę możliwości i pieniędzy codziennie...]). Nie chcę nic narzucać, jest wiele rzeczy którymi można zabić czas, zabić swoje problemy, złe myśli: jakaś książka, film, poezja, muzyka itd. itd. Ja też ostatnimi czasy nie czuję się najlepiej - jednak rozwijanie pasji (jedynej w zasadzie rzeczy która mnie trzyma przy życiu) daje mi może już nie stricte radość, co odskocznię od problemów, daje mi zapomnienie. Pozdrawiam serdecznie
  3. Cholera...kolejny raz praca związana z zainteresowaniami przeszła koło nosa... Właściwie trochę dalej - brak doświadczenia. Dlaczego jestem tak niesamowitym nieudacznikiem i życiowym przegranym, z każdym dniem, tygodniem, miesiącem coraz większym? Wpadam w jakąś spiralę własnego nieudacznictwa. Przerasta mnie pójście do jakiegokolwiek urzędu, biura, a nawet sklepu. Nie wiem jak taka osoba może się wyrwać ze szponów bezrobocia. Wiadomo, taki czas: tylko poczuciem własnej wartości, przebojowością, walką i ciężką pracą można coś osiągnąć. Mnie niestety brakuje każdej z tych cech. Nigdy nie założę rodziny, nie potrafię nawet siebie utrzymać, zabiłyby mnie też wyrzuty, że moje dziecko może być takie jak ja... Ale co tam rodzina, skoro nie mam nawet znajomych (o więc problem z głowy ).
  4. Whatever

    czego aktualnie słuchasz?

    Mam ciary przez ponad 10 minut. A cały utwór ma ponad 20 i nie zmieścił się na Youtube w jednej części [videoyoutube=-OOOuTL9sME&NR=1][/videoyoutube]
  5. Oj, chyba niepotrzebnie rozpętałem swoimi słowami burzę niezadowolenia. Z góry pragnę przeprosić. Dodam jeszcze tylko, że w bezsensie swego istnienia istnieję (sic!) już około 2 lat, z niewielkimi przerwami. Pasja, jedyna rzecz, która jak się teraz okazuje była przez kilka ładnych lat, mym motorem napędowym, przestała cieszyć. Boję się tego i wiem że ze mną już źle. Mam w sumie dość, dość mojego bezrobocia, dość siedzenia po kilkanaście godzin przed komputerem. Rzeka płynących sekund, minut, godzin, dni, miesięcy, przepływa bezkarnie przez palce. To już nie rzeka, to chyba ocean. Nie potrafię czerpać z tego źródła. Nie potrafię wykorzystać mojego życia, na to co chyba w nim najważniejsze: szczęście, miłość, realizacja, odkrywanie piękna natury. Zatraciłem się w tym wszystkim, nawet nie wiem czy jest jakikolwiek sens przelewania (kolejna metafora związana z wodą i płynami, chyba będzie trzeba się napić) tych bełkotliwych słów, zdań. Przegrałem, przegrałem, czuję to i nic na to nie mogę poradzić. Zbliżam się do końca. Większość pragnie dopłynąć do celu, do szczęścia: ja samotnie rozbiję się o skały i zatonę nieopodal miejsca z którego rozpoczynałem tę podróż przez życie.
  6. Jak by tutaj zacząć...a co mi tam: od razu walę prosto z mostu. Strasznie źle się czuję, trapi mnie niesamowicie przeświadczenie o tym, że marnuję swoje życie, lata swego życia, które można by przekuć w te najpiękniejsze, pozostające w pamięci na długi czas. Jest zupełnie inaczej, marnując dzień za dniem zatracam się w tym...Nie potrafię się z tego wyrwać...muszę coś zrobić...nie wiem jeszcze co. Do tego jeszcze te powracające myśli o schyłku mego istnienia. Nasilające się, natrętne myśli. Każdy, nawet największy tchórz ma więcej odwagi niż ja. Nie rozmawiam z nikim od paru dni...nikt już nie chce ze mną rozmawiać (w sumie nie dziwię się, zraziłem do siebie chyba już nawet tych najtwardszych). Tyle.
  7. Ehhhh...skąd ja to znam. Dłuższy czas bez pracy, bez perspektyw...Gdy już trafiła się szansa nie potrafiłem jej wykorzystać. Jako że niewykorzystane sytuacje się mszczą, u mnie nie jest inaczej. Myśl że zmarnowałem i ciągle marnuje swoje życie nie daje mi spokojnie egzystować. Brak odwagi, brak sił, trapi mnie niesamowicie. Dodatkowo łatka "darmozjada" niestety nie pomaga. Ostatnio zacząłem sobie zdawać sprawę, że to najprawdopodobniej schyłek wytrzymałości, a zarazem schyłek mego marnego życia. Sytuacja bez wyjścia, matnia. Niestety moja nieudolność i niemoc tylko to potęguje, nie robię nic by zmienić ten stan rzeczy.
  8. Witam ponownie, Niestety miasto to nie miało zbyt wiele szczęścia, jest ono bezpośrednio związane z najciemniejszymi kartami historii ubiegłego stulecia. Oczywiście nie za to darzę je sentymentem. Sentyment ten związany jest również z historią, jednak historią mojego życia. Napisałem to trochę enigmatycznie, na PW mogę dokładniej opisać o co chodzi Dość sporej wielkości ośrodek miejski - około 100 000 mieszkańców. Wbrew pozorom wielu ludzi może znaleźć tutaj bardzo godziwą pracę i prowadzić zadowalający, w kwestii finansowej, tryb życia. Jest to jednak region ściśle związany z jedną dziedziną gospodarki, reszta jest niestety w lekkiej stagnacji, może poza handlem. Dodam jeszcze, że dziedzina z którą związany jest mój region jest zupełnie "nie z mojej bajki" i raczej nie chciałbym pracować w tejże gałęzi przemysłu. Myślałem nad wyjazdem za granicę, niestety gnębi mnie straszliwa niemoc, miałem nawet szansę wyjazdu, jednak w ostatniej chwili wycofałem się z tego. Stchórzyłem chyba...Z resztą tak jest zawsze, gdy mam podjąć kluczową dla własnego życia decyzję: wycofuję się podkulając przysłowiowy ogon. Jestem już do tego przyzwyczajony, pogodziłem się z myślą że niewiele osiągnę w życiu. Nie mam wygórowanych wymagań stawianych mojemu istnieniu, niestety w obecnej sytuacji nawet to wydaje się być poza moim zasięgiem. Przyjaciół niestety nie mam. Może poza jednym dobrym kumplem, z którym znam się już kilkanaście lat. Jeśli chodzi o znajomości i relacje z przedstawicielkami płci przeciwnej, tutaj jest niestety jeszcze gorzej. Nie mam nawet koleżanek. Żadnych... Wiem jak to o mnie świadczy, niestety taka jest prawda. Stwierdzenie że słucham rocka jest może zbyt ogólne. Od bluesa, przez rock, hard rock, rock progresywny, do najcięższych gatunków metalu. Także cenię sobie bardzo polskich przedstawicieli wymienionych gatunków, otwieram się jednak na zagraniczne "ikony" tychże stylów muzycznych. Ostatnio np. przerabiam Jimiego Hendrixa.
  9. Mam okresy przejściowe z różnymi płytami. Obecnie, od miesiąca, niemal codziennie wieczorami na przemian: SBB - Welcome, SBB - New Century.
  10. Witaj, Ja też może opiszę swoje "doświadczenia" z alkoholem. W kwestii uczuciowej i wewnętrznej po mocnym chlaniu niestety nie czuję żadnej poprawy dnia następnego, wręcz przeciwnie, natomiast jeśli chodzi o energię do działań typowo wysiłkowych to czuję znakomitą poprawę. Niemalże od rana jestem pobudzony do działania. Robię zakupy, idę się przejść (kilkanaście km marszu to raczej nie jest zwykły spacer), przejechać na rowerze (z tym trzeba uważać jeśli posiada się prawo jazdy...). Pić nie zdarza mi się zbyt często, góra 1, 2 razy w tygodniu. Ostatnio po imprezie nie spałem 36 godzin, a żeby zasnąć musiałem się zmuszać. Przeczy to wszelkim zasadom i doświadczeniom związanym z alkoholem jednak i takich sytuacji doświadczam...
  11. Whatever

    Niska samoocena

    Mnie również przeraża wzrok innych ludzi. Idąc chodnikiem, jadąc autobusem robię wszystko by nie natrafić na wzrok innej osoby. Wiadomo że dużo łatwiej uniknąć tego idąc pieszo. Niestety często muszę jeździć autobusem. Jeśli nie znajdę miejsca pozwalającego na ciągłe wpatrywanie się w okno, w mijających ludzi, budynki, samochody, czuję się strasznie nieswojo, wręcz osaczony. Co do własnej samooceny. Jestem dla siebie największym krytykiem, takim bezdusznym, najcelniej trafiającym we własne słabe punkty (jest ich od groma). Zdaję sobie sprawę, że najczęściej jest to konstruktywna krytyka, jednak w parze z nią nie idzie sposób, bądź sposoby, rozwiązania wszelakich problemów. Taka krytyka dla sztu...tfu...krytyki, wpędzająca mnie niestety w stany psychiki usłane raczej tymi ciemniejszymi barwami.
  12. Witam ponownie, Po stokroć dziękuję za odzew. Ogromnie się bałem, że mój wątek (myślę że mogę tak o tymże wątku powiedzieć, wszak zawarłem tutaj, w lekkim uproszczeniu na potrzeby przystępności tekstu, dużą część historii mojego życia) przepadnie w gąszczu dużo ważniejszych spraw. Słowa otuchy w marności mego dnia codziennego mogą dać niesamowitego kopa - w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na początek pragnę ustosunkować się, odnieść w jak najszerszy sposób, do posta Minii (nie wiem czy dobrze odmieniłem ). Z Krakowa nie jestem, mieszkam w zupełnie innej części Polski. Jednak z Małopolską mam pewien "wspólny mianownik" - jedno z tamtejszych miast darzę gigantycznym sentymentem. Przechodzę jednak do rzeczy: pozwolę sobie zacząć od kwestii studiów. Bardzo chciałbym je w końcu rozpocząć, jednak zależy to w ogromnej mierze od mojej sytuacji zawodowej. Praca, dająca nawet najmniejsze poczucie stabilizacji, nie tylko finansowej, jest dla mnie teraz chyba najważniejsza. Z wiadomych tylko dla siebie powodów nie potrafię jednak jej znaleźć. Wszelkie, może na prawdę mocno nieudolne, próby jej znalezienia póki co spełzają na niczym. Staram się jednak nie odpuszczać, nawet mimo mojego "złego samopoczucia". Z każdym dniem, tygodniem, miesiącem sił zaczyna jednak ubywać... Pytasz o pozostałych członków mej rodziny. Z Matką - nie bez przyczyny pozwoliłem sobie użyć tutaj wielkiej litery - mam chyba najlepszy kontakt. Z rodzeństwem też jest raczej bardzo dobrze. Co do kwestii mojej stagnacji i braku działania. Najprawdopodobniej wkrótce postaram się skorzystać z porady specjalisty w mojej sprawie. Póki co staram się zebrać na to siły, wiem że będę potrzebował ich bardzo wiele...Oby tylko mnie to nie przerosło. Wyjście do ludzi jest dla mnie wielką trudnością. Z cudem właściwie wobec tego graniczy znalezienie dziewczyny. Przez moją nieśmiałość i styl bycia mnie to po prostu przerasta. Podejrzewam, że to właśnie dlatego do dziś jestem samotny...Odnośnie znajomych natomiast wyznaję ideę jakości, a nie ilości. Jeden kumpel, przyjaciel, przyjaciółka, dziewczyna może być znacznie bardziej wartościowy/wartościowa aniżeli stadko osób z którymi nic nas nie łączy, poza mizernymi kontaktami i pozorami dobrych relacji. Nawiążę jeszcze do muzyki, z czystej ciekawości chciałbym wiedzieć czego słuchasz? Swego czasu byłem jednym z największych konserwatystów pod tym względem. Uważałem że tylko jeden typ muzyki może być słuszny (oczywistym jest, że właśnie ten którego słuchałem ja ), reszta to beznadzieja, mizeria, chłam. Obecnie moje nastawienie zmieniło się o niemal 180 stopni, stałem się bardziej otwarty na inne nurty tegoż rodzaju sztuki. Oczywiście wyznając podstawową zasadę, że musi mi się to podobać i nikt nie ma prawa niczego narzucić...Co najwyżej polecić Badziak: Nie uważam mego stylu pisania za jakiś nadzwyczajny, natomiast zdecydowanie łatwiej przelać myśli na papier, bądź wirtualne strony edytora tekstowego, aniżeli zdać się na umiejętności improwizacyjne w języku mówionym - wiadomo: nieśmiałość, czy trema potrafi niesamowicie zniszczyć, nawet przygotowany wcześniej, zbiór myśli do przekazania. W przypadku tekstu pisanego zawsze łatwiej coś przemyśleć, poprawić, zastanowić się nad właściwym wydźwiękiem poszczególnych słów, czy zdań. Z języka polskiego dryfowałem raczej w kierunku dna, czyli niższych stopni. Napisanie poprawnego wypracowania, zgodnego z kluczem, czy nawet założonym wcześniej tematem pracy, było dla mnie niesamowitym wyzwaniem, któremu często nie byłem w stanie podołać. Odbijało się to bezpośrednio na stopniach z zakresu "dwój" i "trój". Jeszcze raz pragnę szczerze podziękować za odpowiedzi w tymże wątku.
  13. Witam, Na samym początku pragnę przeprosić za tworzenie nowego wątku na forum. Mam ogromną nadzieję, że nie zostanie to jakoś negatywnie odebrane i na "dzień dobry" nie zbiorę nieprzychylnych opinii, że: łamię regulamin, zasady, czy po prostu najzwyczajniej śmiecę. Jednak fakt, że zdecydowałem się w końcu wyrzucić to z siebie i napisać (3 noce rozmyślania czy jednak ma to sens dały efekt, mimo to odczuwam jeszcze pewną dozę wstydu, nawet nie wiem dlaczego, wszak robię to zupełnie anonimowo) przezwyciężył. Wewnętrzna walka którą stoczyłem by zarejestrować się na forum i napisać trochę trwała, pozwoliło mi to jednak wiele kwestii na chłodno przemyśleć, ale o tym za raz, wszak na początek wypada się przedstawić. Otóż mam 21 lat i podejrzewam że cierpię na depresję, dodatkowo znalazłem u siebie cechy syndromu DDA, ponadto uważam że mam dość pokręconą osobowość i charakter... Obserwacje, objawy, przyczyny Ciężko mi powiedzieć kiedy to wszystko się zaczęło. Nasilone objawy dostrzegłem po raz pierwszy tuż po zakończeniu szkoły średniej. Zwiększająca się z dnia na dzień ilość myśli samobójczych, fatalne samopoczucie, brak chęci do czegokolwiek, Ciągnące się w nieskończoność przesiadywanie w domu, brak perspektyw, a przede wszystkim chęci walki o lepsze jutro i przetrwanie w otaczającym nas świecie. Samoocena zdecydowanie poniżej poziomu morza (wiadomo jak nazywa się to w geografii). Krytykowanie swojej osoby na niemalże każdym kroku, które dodatkowo potęguje brak chęci do czegokolwiek. Samotność - cholerna samotność, "aż chce się wyć!". Zawsze, odkąd pamiętam byłem typem samotnika. Oczywiście miałem kolegów, znajomych, sytuacja zmieniła się na zdecydowanie gorszą po kolejnej przeprowadzce, na szczęście niedaleko od mojego dotychczasowego miejsca zamieszkania, szczątkowe znajomości pozostały. Lekkie wyobcowanie w szkole, taki typ outsidera, długie włosy, czarny ubiór (to drugie zostało do dziś, włosy pod wpływem impulsu ściąłem, a były na prawdę długie! trochę żałuję jednak ) nawet nie byłem na studniówce, wycieczki nie zaliczyłem żadnej. Myślę że przyczyną mojej samotności poniekąd jest moja pasja (związana m.in. z fotografią, ale nie tylko), to zastępowało mi z powodzeniem kontakty międzyludzkie. Kilkugodzinna, samotna jazda rowerem w plener na prawdę może być przyjemna. Piękno natury potrafię docenić do dziś. Jestem raczej typem romantyka (tak sobie to tłumaczę), oglądanie zachodów słońca (w samotności niestety...), latającego ptactwa, oglądanie gwiazd na bezchmurnym niebie, czy nawet wpatrywanie się w przelatujące samoloty, przejeżdżające pociągi potrafiło zajmować mi dłuuuugie godziny. Obecnie straciłem zapał i do tego, wypady na zdjęcia raczej z przyzwyczajenia, czy zabicia czasu, niż dla przyjemności. Wiedzę z dziedziny która mnie interesuję chłonę jeszcze, jednak w znacznie mniejszym stopniu. Obecnie każdy dzień wypełnia mi nieopisana pustka. Dzieciństwa nie wspominam zbyt miło. Wiadomo beztroska, przede wszystkim beztroska. Resztę z dzieciństwa czyli szczęście i uśmiech zabrał mi ojciec alkoholik. Zawsze fatalna sytuacja finansowa (na alkohol pieniądze były...), z podbitym okiem trzeba było iść do szkoły (później się tłumacz, że pobili Cię chuligani!), raczej umiał bić tak by nie było widać. Co więcej najbardziej bitym w moim rodzeństwie byłem ja, najczęściej za nic, bo dzieckiem byłem stosunkowo grzecznym (zostało mi do dziś). Co zostało z dzieciństwa? Fakt że nadal muszę znosić pijaństwo ojca (nie mam w perspektywie najbliższej szans na wyprowadzkę, no chyba że zwieję za granicę, ale nie potrafię nawet na to się zebrać)i że jestem w kiepskiej sytuacji finansowej). Od zakończenia szkoły średniej nie podjąłem pracy, z moimi wadami, przywarami, osobowością, umiejętnościami i wykształceniem polski rynek pracy dał mi dość mocno w mordę. A może to ja jestem skończonym nieudacznikiem i frajerem? Chyba niestety raczej to drugie, większość moich rówieśników pracuje już... Jestem w tak złej sytuacji, że nawet jeśli bym chciał to nie mogę skorzystać z pomocy psychologicznej, czy psychiatrycznej. Nie mam po prostu pieniędzy. Żeby tego było mało, nie mam obecnie ubezpieczenia w ZUSie, więc wolę nie wychodzić z domu, żeby czegoś teraz nie złapać... Dodatkowo jestem raczej typem chorowitego człowieka. Wieku 21 lat 4 razy zapalenie gardła w ciągu roku to nie jest normalność, do tego jakieś straszliwe bóle głowy (na szczęście już trochę ustają), bóle brzucha. Nie jestem chyba jednak głupi...Leniem jestem na pewno. Mimo trudnej sytuacji brałem udział z dość dobrym skutkiem w konkursach i olimpiadach przedmiotowych. W moim życiu trochę tego było (różne dziedziny). Większość głównie w gimnazjum, w średniej jednak największy mój życiowy sukces, a zarazem porażka. Miałem znakomitą perspektywę studiów: brak pieniędzy, a także właśnie początkowa faza mojego "złego humoru", jak określa to rodzina, zaprzepaściły wszystko, pogarszając jeszcze bardziej mój stan. Mimo to staram się jednak szukać pracy. No bo co mi pozostało? Rozpisałem się strasznie...Mimo wszystko, może dość naiwnie w to wierzę, odczuwam ogromną potrzebę bliskości, wiadomo do płci przeciwnej trochę ciągnie...U mnie wygląda to jednak zupełnie inaczej aniżeli wśród innych facetów, albo wśród stereotypów młodego mężczyzny. Mi bardziej chodzi o sferę uczuciową, bliskość dusz, a nie kontakt seksualny. Wiem, że brzmi to dość niedorzecznie rozpatrując fakt, że wypowiada to 21 letni facet... No trudno. Bardziej zależałoby mi jednak niż na seksie na głębokiej rozmowie, przy płynących w tle dźwiękach pięknych piosenek, leżąc pod gołym, gwieździstym niebem (no dobra, przesadziłem). Dziewczyny nie miałem nigdy. Kontakty z płcią przeciwną to pasmo porażek, nieszczęść i błazenady. Przyczyną jest na pewno mój styl bycia, niezbyt przystępna i nieakceptowalna nawet przeze mnie aparycja, dodatkowo zabójcza wręcz nieśmiałość...Samotność doskwiera mi strasznie, wręcz (też wstyd o tym mówić) między innymi z tego powodu płakałem dość długo... Ehhh kurde, czytając jeszcze raz to wszystko wracają wspomnienia i czuję się trochę gorzej... Dobra, jedziemy dalej (...a może jadę już sam, wszyscy się zniechęcili?), chciałbym napisać jeszcze duuużo więcej ale będę już kończył. Niestety targają mną niepohamowane ataki agresji. Obecnie ustało to w dużej mierze. Swego czasu potrafiłem niejedną rzecz zniszczyć, uszkadzając przy tym samego siebie. Po prostu nie panowałem nad tym, jednego dnia, to był chyba najgorszy atak, o mało nie wyskoczyłem przez zamknięte okno. Coś mnie jednak powstrzymało. Bez strat i tak się nie obeszło...Telewizor, meble, jakaś elektronika. Co ciekawe gdy dostaję ataku, mimo że nie panuję nad sobą, nie zadaję ran i bólu osobom w bliskim otoczeniu. Wszystko skupia się raczej na sprzętach martwych i mojej osobie. Podejrzewam, że przyczyną jest głównie ojciec. Do dnia dzisiejszego nie trawię widoku, gdy jest pijany. Staram się wtedy opuścić mieszkanie, żebym nie zrobił czegoś zupełnie gorszego od zniszczenia telewizora np. Niestety co jest paradoksem, łapię siebie na pijaństwie. Coraz częściej mi się to zdarza. Pierwsze upicia to były w wieku 13, 14 lat. Jakiś jabol, parę piw. Teraz piję raczej wódkę, a z przyczyn fizjologicznych, nie wiem jakaś wewnętrzna blokada, nie piję zbyt dużo. Gdy wypiję o łyk za dużo kończy się wymiotami, najczęściej jednak dokładnie wiem kiedy ten łyk ma nastąpić. Zupełnie świadomie łamię zasadę tego "łyku za dużo" i kończy się w toalecie... (piję chyba jednak niezbyt często: max 2, 3 razy w tygodniu). Alkohol pozwala na chwilę zapomnieć, nabrać odwagi, ogłady, obycia z ludźmi. Na imprezach, gdy oczywiście jestem pod wpływem, jestem duszą towarzystwa (te nie zdarzają się zbyt często, no ale jednak raz na "ruski rok" gdzieś mnie ktoś wyciągnie). Wiem, że nie powinienem pić. Na trzeźwo czuję się jednak zdecydowanie gorzej... No i na koniec myśli samobójcze. Te już od dawien dawna. Zaczęło się w gimnazjum. Impuls, wybiegnięcie z domu, wiadomo z jakiej przyczyny, sznurek pod ręką, pasek jakiś...Nigdy jednak nie miałem próby samobójczej, takiej stricte. Zawsze się wypłakałem na jakimś odludziu, przebiegłem kilka km, albo kilkanaście przeszedłem pieszo...No poza jednym wyjątkiem. Z obecnej perspektywy śmiesznym był powód, raczej inny niż wszystkie gimnazjalne i inny niż obecne myśli. Zawaliłem egzamin w szkole. Pasek już wisiał na drzewie...zabrakło odwagi...jak zawsze, tchórzem jestem niesamowitym. Obecnie o odebraniu sobie życia myślę nader często, snuję kombinację co napiszę w liście pożegnalnym. Brak jednak tego impulsu, czegoś co przechyliłoby szalę goryczy, smutku, bezsensu, braku przyszłości, na mą (nie)korzyść. Napiszę jeszcze króciutko jak sobie radzę z gorszymi stanami mej pokrętnej, usłanej ciemnymi zakamarkami, psychiki. Teraz mniej, ale swego czasu pasja dawała mi znakomitą odskocznię od problemów, obecnie niestety zaprzestałem i tego...Nawet nie wiem dlaczego...chyba nie jest ze mną już zupełnie dobrze (brzmi to dość śmiesznie, bo dobrze nie jest od dawna...). Jako tako humor i stan psychiczny ratuje mi muzyka, bez której chyba bym się nie obył, nawet ta maksymalnie smutna, wbrew pozorom daje jakieś zapomnienie. Wcześniej pisałem o pięknie natury - tak to pomaga, potrafię jeszcze wykrzesać z siebie więcej sił, niestety coraz rzadziej, by wleźć na jakieś wzniesienie, czy np. drzewo by z góry popatrzeć na to wszystko, starać się ogarnąć wzrokiem jak największą część otaczającego mnie świata. Patrząc wieczorami w gwiazdy pomyśleć o tym, jak niesamowicie mizernymi i maluśkimi jesteśmy istotami, co nie przeszkadza nam w tym, by być dla siebie istotami najważniejszymi, albo przynajmniej w panteonie osób i rzeczy dla nas najważniejszych...Ja niestety nie jestem już dla siebie najważniejszym...nie jestem nawet mało ważnym....jestem dla siebie takim, jak my, ludzie, w perspektywie wszechświata... (Już kończę te moje pseudofilozoficzne wywody). Dziękuję bardzo wszystkim, którzy dobrnęli do końca tejże marnej opowieści, o ile znajdzie się ktoś taki....bo sam nie wiem czy byłbym w stanie podobną hist(e)orię przeczytać... Na koniec jeszcze kilka pytań: 1) Ma ktoś podobne dylematy do moich? 2) Co to w końcu jest, syndrom DDA, depresja, nerwica, czy po prostu taki już jestem i raczej się nie zmienię? 3) Jakie kroki powinienem przedsięwziąć? 4) Co Wam poprawia humor i samopoczucie? Liczę, może złudnie, na jakąś dyskusję, głównie dlatego zadałem tych kilka pytań
×