Skocz do zawartości
Nerwica.com

sapiens

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia sapiens

  1. mam takie pytanie, czy atak lęku może być bez powodu? w przeciwienstwie do fobii którą wywołuje jakiś definiowalny lęk przed czymś konkretnym? Ja miewałam tak, jakby dosłownie, nagle, bez najmniejszego, logicznego powodu, nagle mój organizm produkował duże ilości adrenaliny i czułam realny strach oraz objawy fizyczne, ale nie umiałam określić powodu strachu. On oczywiście ewoluował i np później przeradzał się w strach, że tak już będzie do konca zycia, lub, że stracę "poczytalnosc" i zrobię coś głupiego. (np się zabiję ze strachu przed perspektywą ciągłego życia w strachu) słowem, czy miewacie tylko definiowalne lęki (np fobia społeczna, arachnofobia), czy też 'irracjonalne' i 'bez powodu' atakujące z nienacka?
  2. a czy Twój partner też jest elastyczny, potrafi słuchać i wyciągać wnioski "na chłodno"?
  3. ale się ucieszyłam, czytając wasze wypowiedzi, widzę tu pare osób które napewno nieraz czytałam na różnych forach (o których mowa) i choć to głupie i egoistyczne, ucieszyłam się, że nie tylko ja mam takie problemy, odrazu zrobiło mi się raźniej, bo wcześniej owszem, słyszałam o różnych chorobach, ale "nikt normalny z mojego otoczenia" ich nie miał, poza mną, i czułam się cholernie źle, a tu widzę, że proszę, bratnie dusze o podobnych zainteresowaniach i problemach.
  4. Chciałam wam opisać mój przypadek. Prawdopodobnie wpadłam w nerwicę. To się stało kiedy wyjechałam z rodzinnego miasta zostawiając tu znajomych i rodzinę, oraz wszystko to co było mi znane i kochane. Zostawiłam tu pracę którą uwielbiałam i wszystko, po to by podjąć nową pracę i zamieszkać z moim chłopakiem. Praca to był stres, robiłam wiele rzeczy których normalnie bym robić nie chciała, min. asystowałam przy operacjach, a trzeba wiedzieć, że jestem osobą empatyczną, i często fizycznie odczuwającą ból patrząc na różne sceny - np gdy ktoś rozetnie sobie nogę, mnie ona naprawdę boli i robi mi się słabo. Z chłopakiem układało się różnie, często się kłóciliśmy, u niego jeden czynnik zapalny wywoływał lawinę pretensji, z którymi cofał się do przeszłych "grzechów" i potrafił tak wypominać dosłownie pół dnia. Z młodej osoby mieszkającej z rodziną nagle stałam się osobą samodzielną, przyszło to jednak chyba zbyt gwałtownie, może zbyt pochopnie się na to zdecydowałam? W nowym mieście nie miałam znajomych, a ludzi których spotykałam na swojej drodze traktowałam jak statystów, zupełnie nie zależało mi na jakichkolwiek relacjach z nimi, nie wiem czemu... być może czułam, że moi znajomi zostali gdzie indziej i tcyh ludzi traktowałam z góry i z dystansem, jakgdyby podświadomie zakładając, że i tak wrócę? Myślę, że te czynniki wywołały u mnie frustrację, musiałam się sprawdzić jako kochanka, gospodyni domowa, asystentka w pracy... na tylu polach, wszystkim musiałam dogadzać. Pojawiły się różne objawy... zanik popędu płciowego, huśtawka nastrojów, totalne rozkojarzenie i zaburzenia pamięci krótkotrwałej i długotrwałej, nawet przyswojone dobrze informacje które kiedyś bez problemu potrafiłam odnaleźć w pamięci, teraz jawiły mi się jako zupełnie nieznane zagadnienia z którymi spotykałam się pierwszy raz, doszedł do tego potok myśli który jednak mnie nie dziwił, gdyż zawsze byłam osobą refleksyjną i introwertyczną, często łapały mnie ataki paniki połączone z odrealnieniem i agresywnymi myślami, zarówno w stosunku do własnej osoby jak i innych, to z kolei nakręcało spiralę strachu bo bałam się, że coś sobie/komuś zrobię bo np stracę nad sobą kontrolę. (tyle się słyszy o osobach chorych psychicznie i niepoczytalnych, nigdy jednak poczytalności nie straciłam) Towarzyszyły temu dreszcze, pocenie się dłoni, sztywność kończyn, ścisk w gardle, ucisk w klatce, ciężka głowa, jakby usztywniona na zamrożonym kręgosłupie, ucisk na skronie, najgorsze, że pierwotny lęk był bezpodstawny i nie znałam jego powodu co uniemożliwiało mi realne wytłumaczenie sobie sytuacji. a Agresywne myśli były dla mnie, osoby empatycznej zupełnie nie do zaakceptowania, przez to czułam się jak nie ja. Lub jak gorsza wersja mnie. Moja samoocena już nadszarpnięta przez chłopaka jeszcze bardziej na tym cierpiała. Często myślałam o skończeniu ze sobą, innym razem myślałam aby udać się do szpitala, wizja przpiętej do łóżka bez możliwości zrobienia sobie czy komuś krzywdy napawał mnie spokojem. A później atak mijał i chęć poszukiwania pomocy wraz z nim. Doszło do sytuacji kiedy poznanie nowych ludzi np nowej grupy na studiach stresowało mnie tak silnie, że przez trzy dni, codzień rano wymiotowałam ze stresu, nie jadłam i czułam mdłości. Miałam poczucie, że moje życie zamienia się w horror, że staję się zupełnie niezaradna życiowo, niesamodzielna, że jestem niezrównoważona emocjonalnie, działam impulsywnie i tracę kontrolę nad własnym życiem... że nic już mi się nie uda, że studia, praca, związek, że to wszystko się prędzej czy później sypnie. Przeanalizowałam swoje lęki, lęku pierwotnego który wg mnie był bez przyczyny niestety dalej nie umiem wytłumaczyć, zauważyłam, że to narastająca frustracja wywołuje u mnie agresję (co chyba jest typowe) i że kolejny atak lęku wywołuje nieumiejętność zapanowania nad swoimi emocjami i brak zaufania do własnej osoby. Postanowiłam wprowadzić taką mini-terapię, przed snem myślałam co mi się dziś udało, co zrobiłam, nawet takie banały, jak pozmywanie naczyń - każdy kto ma nerwice wie, jak potrafi zdezorganizować życie, i że takie małe walki z samym sobą aby coś zrobić to wielkie batalie i też wielkie sukcesy. Kiedy uświadomiłam to sobie, zaczęło mnie to motywować do kolejnych rzeczy. z czasem coraz większych. A z czasem odzyskałam poczucie kontroli nad tym kim jestem i nad swoim życiem, stany odrealnienia przestały mnie łapać, a stany paniki bez powodu (ale już bez agresywnych myśli) czasem mnie łapią jeszcze, ale wtedy myślę sobie, że np "jestem w sklepie na osiedlu w swoim mieście nie mam sie czego bać" i owszem, trochę jeszcze mnie sciska za gardło itp ale nie są już to tak silne ataki i tak utrudniające życie. W końcu moja samoświadomość tak się zwiększyła, że nie czułam już panicznego strachu i wstydu przed powiedzeniem o tym komukolwiek, powiedziałam paru bliskim osobom, ich zrozumienie dodatkowo daje mi poczucie bezpieczeństwa, a fakt, że jest to choroba uleczalna, daje mi PEWNOŚĆ (kiedyś nadzieje, ale teraz widzę, że to raczej kwestia czasu) na to, że mi przejdzie. Mogę powiedzieć, że choroba nie dezorganizuje mi już życia a nieprzyjemne objawy są tak sporadyczne, że nawet jak występują, nie paraliżują mnie tak bo wiem już, że miną i umiem sobie z nimi radzić. Czytam, że samoistnie wyleczona nerwica lubi powracać ze zdwojoną siłą, chciałabym wierzyć, że moja już nie wróci bo zlikwidowałam jej przyczyny a własciwie przyczyny frustracji. Wróciłam do swojego miasta, skończyłam toksyczny związek, porzuciłam nielubianą pracę która wcześniej była dla mnie całym moim życiem (bo w tamtym miescie nie miałam znajomych, żyłam więc tylko pracą i pretensjami chłopaka) Wiem, że bardzo łatwo teraz będzie mi wpaść w depresję, gdyż dalej kocham chłopaka (toksyczne zwiazki najbardziej uzależniają) i za nim tęsknię a aura za oknem jaka jest, każdy widzi, ale staram się mocniej pielęgnować relacje z bliskimi ludźmi i nie odpuszczać rzeczy na których mi zależy (min studia) ale też nie robić z porażek tragedii tylko wyciągać wnioski i nie przekładać tego na "znowu mi się nie udało bo jestem beznadziejna" (niestety ten obraz beznadziejnosci to pozostałość po kłótniach z chłopakiem) ale za to nawet takie małe sukcesy które mnie wewnętrznie średnio obeszły, gloryfikuję i jak ktoś pyta mnie "co u Ciebie?" nie mówię "a niiiic..." tylko "a fajnie, cieszę się bo udało mi się ..(cośtam zrobić/załatwić/osiągnąć)" Najgorsze jest to, że kiedy moje ataki paniki były naprawdę silne i dezorganizowały mi całe życie, byłam z tym sama bo się wstydziłam komukolwiek powiedzieć, nie szukałam też nigdzie pomocy bo diagnoza jawiła mi się jak wyrok. Teraz gdy moja swiadomosc siebie i akceptacja tego co się ze mną działo jest większa, mogłabym podjąć leczenie, ale po pierwsze, już od dość dawna nie mam objawów, a po 2gie, boję się, że np słuchając o cudzych problemach a także wracając do swoich, objawy wrócą. Widzę więc, że to cholernie przebiegła choroba o złożonych mechanizmach. Piszę to, choć rozprawa z tym wszystkim wciąż wprawia mnie w zakłopotanie i jakiś psychiczny niepokój, ale wierzę, że komuś może to dać nadzieję, lub w jakiś sposób pomóc. Wiem, że dla każdego jego przypadek jest wyjątkowy i "z całą pewnoscią najcięższy, najszczególniejszy i najbardziej nietypowy" i często czytając wypowiedzi innych wcale się z nimi nie utożsamiamy i dlatego nie doceniamy rad czy sposobów w nich zawartych, ale powiem wam, że mi bardzo pomógł sposób na odzyskanie panowania nad swoim życiem, mój chłopak wyolbrzymiał moje wady i to co mi się nie udawało, to czego nie zrobiłam, demotywując mnie do wszystkiego, dlatego uświadomienie sobie, że jednak coś się zrobiło, osiągnęło i że było to wynikiem własnych umiejętności, zalet charakteru czy inteligencji itp jest bardzo ważne nie tylko dla samooceny, ale właśnie dla wzięcia sprawy w swoje ręce - wzięcia życia w swoje ręce, odzyskania wiary w siebie, ale też takiego psychicznego komfortu które daje poczucie tego, że mamy bezpośredni wpływ na to co sie dzieje, na to co czujemy, myslimy, robimy i przez to na nasze zycie. To jest bardzo trudne, ale o to warto walczyć. Życzę wam tego z całego serca, a sobie by jednak objawy już do mnie nie wróciły.
×