Witam Mam na imię Iza i mam 21 lat. Nawet nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że jestem już zarejestrowana na innym forum, ale tam dość dziwnie się czuje. Odczuwam wręcz skrępowanie. Mam nadzieje, że tutaj będzie lepiej, bo ja naprawdę potrzebuje rozmowy i zrozumienia, jak każdy człowiek.
W listopadzie zeszłego roku kończył mi się dziewięciomiesięczny staż, który wówczas odbywałam. Walczyłam o to, by kierownictwo podpisało ze mną umowę o pracę. Przez dwa tygodnie żyłam w stresie, by wreszcie podpisać umowę zlecenie na okres jednego miesiąca, czyli grudnia. To własnie wtedy zaczęły się niekontrolowane napady płaczu bez powodu. Na dzień przed przerwą świąteczną prezes składając mi życzenia poinformował mnie, że nie ma sensu przychodzić do pracy po świętach, bo umowy mi nie przydłuży. Nadmienię, że do pracy dojeżdżałam autobusem. Po otrzymaniu tej informacji ledwo doszłam na przystanek. Nie pamiętam nawet, jak wróciłam do domu. Święta mi, jednak pomogły. Grono rodziny... Spokój. W marcu zaczęło się na nowo. Gorzej. Napady płaczu, godziny gapienia się w sufit. Pogarszało się z dnia na dzień, a ja nie chciałam sama przed sobą przyznać się, ze dzieje się ze mną coś złego. Mieszkam w małej miejscowości. Tutaj ludzie, którzy leczą się u psychiatry są w pewnym sensie piętnowani. Bałam się. W końcu, jednak pojawiły się lęki tak silne, że bałam się wyjść z domu z psem. Bałam się pojechania na zakupy. W końcu lęk bez podstaw. Bałam się, ale nie wiem czego. Kompletny paraliż ciała. Nie byłam w stanie się poruszyć. Nic mnie nie cieszyło. Albo nie mogłam spać albo spałam cały czas. Nie miałam apetytu. Nic mnie nie interesowało. Wreszcie pojawiły się myśli samobójcze. To mnie tak przestraszyło, że w końcu przyznałam się mamie i poszłam do psychiatry. Pierwsza wizyta i rozmowa i z nim i z psychologiem. Przepisane leki. Wszesień przeżyłam spokojnie, a potem pogorszyło się. Nie mam myśli samobójczych, ale w tej chwili mam silną odrazę do samej siebie. Nie wychodze z domu, nie moge spojrzeć w lustro. Potrafię przespać cały dzień bez wstawania. Mam po prostu bardzo niską samoocenę i mam wrażenie, że nie potrafię żyć sama ze sobą.
Nie wiem co się ze mną dzieje. Po prostu nie wiem, choć chodze na kontrolę, biore leki. Psychiatra twierdzi, że to pogłębienie i to w pewnym stopniu jest normalne. Nie mam się komu wygadać. Moja matka ciągle mnie pilnuje. Przeżywa to wszystko chyba bardziej ode mnie, a ojciec? Dla niego coś takiego, jak depresja nie istnieje.