Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lili27

Użytkownik
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Lili27

  1. Kochani, Pisywałam na tym forum około dwa lata temu gdy zaczął się mój koszmar z derpresją. Problem w tym, ze nie pamiętam jaki mogłam mieć nick Dzisiaj powracam by w jakimś malutkim stopniu nawet przywrócić wiarę tym którzy myślą, że depresja to wyrok na całe życie. Z góry przepraszam za chaos myślowy ale chciałabym tyle powiedzieć i nie wiem jak zacząć. Mój koszmar z tą chorobą, bo inne słowo nie oddaje lepiej tego co się ze mną działo, rozpoczął sie dwa lata temu w pierwszy dzień mojego urlopu. Zostałam sama w domu (mieszkam z rodzicami i kotem ) i po prostu gdy wstałam z łózka rano "już to miałam". Wiem, że to dość dziwnie brzmi ale taki był mój początek, zero objawów wcześniej, nic po prostu nic i tu taki szok. Wstałam i pierwsza moja myśl "nie chce mi się żyć", "nic nie ma sensu", "po co żyć skoro i tak umrę", "nic dobrego mnie już na pewno nie spotka", "ach jak fajnie byłoby zasnać i sie juz nie obudzic". Taki był poczatek, gwałtowny bez wstępów dlatego totalnie nie wiedziałam co mi się stało. Tym bardziej byłam przerażona, że moje życie osobiste świetnie się układało. Miałam kochanego chłopaka, rodziców na których mogłam liczyć, fantastycznych przyjaciół, bylam fizycznie zupełnie zdrowa, zawsze uchodziłam za dusze towarzystwa i największa z optymistek. Niestety choroba nie wybiera i musiało paść na mnie. Pamiętam że przez około 1,5 roku miałam straszny zal do losu że akurat ja musiałam zachorowac na cos takiego (każdy kto choruje lub chorował wie co mam na myśli, wcześniej czasami w żartach mając kiepski dzień mówiłam "mam depresje" ale to jak depresja wygląda naprawde nie jest do opisania i zrozumienia dla kogos kto nie zachorował). U mnie choroba przejawiała się ciagłymi myslami o śmierci, utratą łaknienia (potrafiłam w tydzien zrzucic 6 kg), bezsennoscia i niejako odcinaniem sie od wszystkich bo w największym tłumie ludzi czułam sie strasznie samotna. Do wszystkiego musiałam się zmuszać, były dni gdy wszystko było mi tak obojętne ze nawet mysli o smierci nie znalazły na szczęście swoich realizacji w próbie samobójczej. Dochodziły do tego masakryczne ataki paniki, lęk przed tym ze zeświruje, że stracę nad sobą kontrole (miałam tez niejako wszystkie z objawów derealizacji czy tez depersonalizacji). Miałam wrazenie ze jestem sama jak palec i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Nie ukrywam ze gdyby przyczyna choroby była mi znana łatwiej byłoby walczyc a w moim przypadku po prostu stało sie to bez zadnego powodu (byc moze dlatego, że jestem dość wrazliwą osobą). Brałam antrdepresanty, neuroleptyki i duzo innych leków. Ostatecznie podszedł mi Efectin, tranxene i fluanxol (na noc chlorprothixen). Po około roku wizyt u mojego psychiatry (notabene fantastyczny człowiek) zaczełam uczęszczać na psychoterapie i meblować swoje myśli. Były bardzo dużo momentów ze 5 dni było w miarę ok ze mną a potem dół jak rów marjański parę tygodni. Tyle razy mam wrazenie że zaczynałam od poczatku, że nie jestem w stanie tego zliczyc. Totalnie straciłam wiarę w siebie i zapominałam jak to było kiedyś jakkbym chorowała całe zycie. Co mogę dzisiaj powiedzieć? W dalszym ciągu nie mam pojęcia co było przyczyną mojej choroby. Zażywam aktualnie lekki antydepresant (Zotral), uczęszczam nadal na terapie i przypomniały mi się wszystkie szczęśliwe chwile z mojego "dawnego" życia oraz dbam o to by nowych szczęśliwych chwil było co raz wiecej. Przypomniało mi sie co to znaczy usmiechac sie spontanicznie i cieszyc z malutkich rzeczy. Totalnie nie wiem kiedy nastąpił u mnie przełom (od około pół roku jest z dnia na dzień lepiej). Dawniej w takim momencie zycia jak ten bałabym się ze choroba wróci i z tego zamartwiania się pewnie by istotnie wróciła. Dzisiaj mam to gdzieś bo nie chce marnować życia na myślenie jakie przeszkody jeszcze będę musiała w życiu pokonać. Mam wrazenie ze wyszłam z tego obronną ręką i mogę śmiało powiedzieć ze pasuje do mnie powiedzenie "co Cię nie zabije to Cię wzmocni". By nie było kolorowo jak w bajce powiem, ze jasne iż miewam kiepskie dni. Każdy je ma ale co z tego. Czasami nawet czuje sie super źle ale stopniowo mi mija gdy myśle ze wystarczy sobie przypomnieć jaki świat jest piękny i ile jeszcze rzeczy przede mna (teraz cieszę sie sluchając jak deszcz bębni w okiennice, wychodząc na spacer, czytając fajna książkę, ba nawet chodząc do pracy ). Naprawdę kochani były dni gdy czułam sie jak ktoś kto usłyszał od swojego lekarza "Pana/Pani juz nie można uratować". Były chwile gdy zazdrościłam osobom chorym na jakieś fizyczne niedomagania (np nowotwory) bo sądziłam ze im ktoś może pomóc a mi już się nie da, że skoro mam chorą duszę a nie ciało to jestem na przegranej pozycji bo przecież nie amputuja mi głowy. Pamiętam słowa mojego lekarza z pierwszych wizyt u niego : "Depresja jest jak angina, wiadomo ze bardzo duzo daje pozytywne nastawienie ale są przypadki gdy trzeba sobie pomóc farmakologicznie. Niestety to taka choroba ze najlepiej nad nia pracowac poprzez terapie gdy juz sie ona troche uspokoi a objawy będą mniej nasilone". Tak sie stało w moim przypadku. Gdyby nie leki w pierwszym etapie choroby nie byłoby mnie tutaj z wami a jestem i chyba mam w sobie jeszcze więcej optymizmu niz przed chorobą :) Potem była żmudna terapia która trwa do dzis. Jestem pewna że przede mna i przed Wami jeszcze masa wspaniałych chwil trzeba tylko sie nie poddawac :) Krok w przód, dwa w tył ale może za jakis czas postawicie kolejne 5 w przód. Nie sądziłam że kiedys to powiem ale dzięki tej paskudnej chorobie ciesze sie teraz bardziej niz kiedykolwiek i doceniam każdy dzień (niech niektórzy wybaczą mi porównanie ale mam wrazenie jakbym wygrała z nowotworem który zżerał mi duszę). Da się więc głowa do góry !!!!!! Jeżeli ktoś potrzebuje dawki pozytywnej energii chętnie porozmawiam na gg/tlenie. Kamila :):):) Ps. Ja nadal wierzę mojemu lekarzowi, że depresja to choroba osób wyjątkowych :) I jeszcze jedno: NIKT TUTAJ NIE GADA JAK POPIEPRZONY!!! Każdy ma prawo mieć gorszy dzień Kamila
×