a wiec Kochani! Mam 27 lat,jestem szczesliwa meztka ale od 9 lat walcze z nerwica lekowa.Nie bede tego wszystkiego opisywac,bo wiecie o co chodzi.Moja najwieksza przypadloscia sa zawroty glowy i zachwiania rownowagi(czuje sie jak na statku,ziemia sie przesuwaa ja wpadam w lęk ze zemdleje i sie przewroce).Wiadomo...markety,koscio i nawet wyjscie z domu to ciezka sprawa ale staram sie wychodzic(choc blisko) ,a jak jestem w kosciele czy sklepie to autem z męzem(czuje sie wtedy bezpiecznie).Ale nawet pomimo tego poczucia bezpieczenstwa ze jest auto i tak czesto do niego uciekam.W zwiazku z tym mam pytanie,bo czytalam duzo postow slynnego juz tu Remigiusza(tego od optymistycznych rzeczy :))) Wczoraj mialam zdarzenie,maz w pracy,ja sama postanowlilam wybrac sie do pobliskiego marketu...i nagle zawroty(tam w srodku i na dworze tez) lęk ze co ja zrobie,jak dojde do domu,chcialam uciekac ze sklepu,cudem przetrwalam ale potem.....caly czas plakalam jak doszlam(chwiejnym i szybkim krokiem do domu).Powiedzcie,co robicie w takich sytuacjach,czy pomimo to wychodzic na sile z domu a potem wracac znow zdolowana ze ledwo doszlam? czy w tym jest sens? jak to pokonac bez lekow(bo czasem Zomiren biore i jest lepiej,ale malo kiedy biore).Jak tym Remigiuszowym nastawieniem to zwalczyc,przeciez ja w markecie mowie sobie wszystko co najpozytywniejsze ale nie pomaga...no to narazie tyle :) pozdrawiam mocno!!!!!!! Aha,dzis prawie cala msze wytrzymalam(oczywiscie z mezem,ale to duzy sukces) papaa