Skocz do zawartości
Nerwica.com

jazon33

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jazon33

  1. Hm.. przyczyny? Myślę sobie, że po części to ludzkie, że nie lubimy czegoś tracić. Wiem, że pytanie na ile to coś jest ważne. Ale u mnie chyba się trochę zgeneralizowało. Tracę, nam do czegoś już dostępu i to wywołuje niepokój. Ćwiczenie wartościowania wydaje mi się wyjściem. A gdy już wiem, że nie warto o coś walczyć a lęk mimo to nie puszcza, trzeba go chyba zaakceptować. Dwa wyjścia w jednym:) Ciężko jest gdy się boisz nie używać rozumu i nie ocenić zagrożenia, nie myśleć, choć skupianie się na oddechu i byciu tu i teraz może pomóc w akceptacji lęku gdy już wiesz, że nie ma zagrożenia - racja. Dzięki za odpowiedź:)
  2. Witajcie, To co mi dokucza to jak w temacie - niepokój gdy czegoś nie zrozumiem dokładnie, coś jest niejasne, niedosłyszę a nie ma często już opcji by tę informację odzyskać bo sprawa już zamknięta - np wyrzucony papier, podpisany paragon w sklepie przy płatności kartą gdzie nie doczytałem daty i nagłówka albo wstyd kogoś dopytywać by nie wyszło się na drobiazgowego dziwaka, który dopytuje o szczegóły. Nie umiem sobie poradzić z odfiltrowaniem informacji ważnych od nieważnych. Gdy jest niejasność/dwuznaczność reaguję lękiem choć nie umiem sprecyzować obiektu niepokoju - niby co miałoby się stać? Gdy czytam o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych to jakoś najbliżej mi do nich ale tam terapia to głównie ekspozycja na lęk i powstrzymywanie się od kompulsji, nie tłumaczenie sobie czy analizowanie bodźca. W typowej terapii poznawczo-behawioralnej jednak przeanalizowanie bodźca jest kluczowe - rozpoznanie zagrożenia, jego ocena i ćwiczenie nowych sposobów myślenia-zachowania. Sam nie wiem jak się ustawić - czy trwać w niepokoju czekając, aż sam się obniży tzn nastąpi odczulenie (jak przy zaburzeniach obs-komp) czy też oceniać zagrożenie i sobie tłumaczyć? Co sądzicie?
  3. Myślę, że gdyby to było rzeczywiście serce to czułbyś ucisk w klatce oprócz samych duszności. Ja czytając opis problemu od razu pomyślałem o objawach lęku. Stawiam na podłoże lękowe. Raz brakło Ci powietrza i z lękową reaktywnością ciach i się wyczuliłeś na tym tle. Podświadomie już boisz się, że znów będzie brakowało powietrza i stąd cerce szybciej bije, uczucie omdlenia i cała reszta reakcji lękowych. I tak umacniasz lęk i utrwalasz obawy, że znów się będziesz dusił i masz błędne koło. Ale oczywiście nie wykluczone, że może być to rzeczywiście serce, dlatego jasne, lepiej zbadaj.
  4. Racja ale jak się zatrzymać? jeśli wszyscy pędzą to zatrzymanie oznacza bycie z tyłu w kłębach kurzu spod nóg całej reszty. Choć pewnie da się przeorganizować czas tak by o siebie zadbać - w sumie chodzi o miłość własną, zdrową troskę o siebie.
  5. wtóruję basi_m - świadomość, że nie jesteśmy sami z problemem i że inni odnajdują drogę wyjścia z matni emocjonalnej bardzo buduje.
  6. Nie, nie gromadzę rzeczy. Bardziej nie umiem odpuścić drobnostki, której nie wyjaśniłem choć wiem, że jest zupełnie nieistotna.
  7. Badziak, myślę, że trafiłaś w 10 jeśli idzie o diagnozę przyczyny. Przemyślałem to u siebie i dochodzę do tego samego wniosku. U mnie wygląda to trochę inaczej ale myślę, że sednem problemu jest ten sam lęk. Lata temu miałem poważne problemy z lękiem przed podróżowaniem. Gdy moja dziewczyna wyjechała za granicę na wczasy z rodzicami, nie umiałem sobie poradzić ze świadomością, że nie mogę się z nią spotkać gdybym chciał. Gdybym wiedział, że jest 'osiągalna', zupełnie inaczej bym czuł. Nie była to więc zwykła tęsknota ale uporczywy niepokój, że jest poza moim zasięgiem, że nie mam wpływu na sytuację. Później podobny niepokój pojawiał się na myśl o wyjeździe za granicę kogoś znajomego. Podobna sytuacja, podobna reakcja;) Ale starałem się nie zwracać uwagi i jakoś się z tą świadomością układałem. Bywało nieraz tak, że wyrzucając coś, co wiedziałem, że będzie bezpowrotnie zniszczone budził się niepokój ale udawało mi się to przełamać. Natomiast teraz jestem w sytuacji, gdzie w ważnej dla mnie sprawie wyjaśniłem co istotne ale w trakcie rozmowy pojawił się szczegół, który jest zupełnie dla sprawy nieistotny, a człowiek nie chciał go już poruszać. Ja też mając świadomość, że to nieważne nie napierałem by mi wyjaśnił. W efekcie zostałem z otwartym pytaniem, na które nie znam odpowiedzi i odczuwam ten sam niepokój. Z jednej strony wiem, że to drobiazg zupełnie nieistotny ale świadomość, że nie mogę go poznać często mnie dręczy. Myślę, że to ten sam mechanizm. Czy to jakiś stary rupieć, paragon z warzywniaka czy informacja, której już nie mogę zdobyć niepokój budzi myśl o utracie tego. Czy macie jakieś pomysły na rozwiązanie? Osobiście myślę sobie, że jedynym jest cierpliwe ćwiczenie wolności i oswajanie niepokoju. Uczenie się życia BEZ rzeczy zbędnych i akceptowanie tego lęku. Myślę też, że problem pogłębia się przez znany mechanizm 'lęku przed lękiem'. Boimy się, że wyrzucając to czy tamto 'znów nas będzie dręczył' niepokój i przez to żyjemy w napięciu.
  8. Baaaaardzo polecam Wam zajrzeć pod post357575.html#p357575 szczególnie na link, jaki zamieścił eldruto
  9. eldruto, pod tym co piszesz podpisuję się rękoma i nogami. A link do 'historii pewnej nerwicy' jest.. co tu mówić GENIALNA HISTORIA jestem w połowie ale gdybym trafił na nią wcześniej, oszczędziłbym kupę czasu bo to o czym pisze ten człowiek to, jak sam odkryłem, jedyny sposób na wyjście. Sam mechanizm - lęk przed lękiem, który cały czas nakręca karuzelę fobii. Odruchowy niepokój, który wykształcił się już jako automatyczna odpowiedź organizmu na kontekst - wszystko to pojąłem w bolesnym obserwowaniu własnych cierpień. Przerwać błędne koło przez akceptację tego automatycznego niepokoju bo jeśli się go boimy ('pewnie zaraz będzie gorzej', 'na pewno zaraz zemdleję i co powiedzą o mnie?') to witaj błędne koło. Wchodzę do kościoła, bije mi mocniej serce -> lęk, że zaraz będzie gorzej, że zemdleję -> bije szybciej -> itd Jak też zrozumiałem, trzeba być cierpliwym by ta automatyczna reakcja organizmy się wyciszyła, uspokoiła. W całym tym czasie akceptować ją i starać się działać jakby nic się działo, wiedząc, że to minie. Jako, że jeszcze nie doczytałem do końca, nie wiem czy ten człowiek również to porusza ale myślę, że socjofobia kręci się wokół kluczowej kwestii, jaką jest OBRAZ SAMEGO SIEBIE szczególnie w odniesieniu do innych ludzi. To oni są dla nas lustrem. Przy nich widzimy jak nasza samoocena wychodzi na jaw przez konfrontację z nimi, z automatu widzimy siebie w zestawieniu. Ile razy automatycznie myślicie jacy jesteście bee, a ludzie dokoła lepsiejszy. Stąd konieczne jest przemyślenie jak siebie samego postrzegam, czy siebie samoakceptuję. Polecam Wam wszystkim książkę Nathaniela Brandena '6 filarów poczucia wartości'. Facet życie poświęcił na studiowanie tego zagadnienia. Zastanówcie się chwilę.. Gdybyśmy wśród ludzi czuli się jak w rodzinie, jako równo uprzywilejowani członkowie społeczności. Gdybyśmy pamiętali, że w tej całej grupie również są ludzie serdeczni, kochający i pełni empatii. Gdybyśmy pamiętali, że wśród nich są również cierpiący ciężej od nas. Gdybyśmy NIE SABOTOWALI samych siebie patrząc oczami innych, którzy, jak jesteśmy przekonani, widzą z kilometra naszą odmienność, a sami są lepsi, silniejsi i normalni. Gdybyśmy sami siebie nie oceniali jako chorych dziwaków i przez to nie odrzucali. Gdybyśmy zamiast tego pamiętali, że KAŻDY człowiek ma jakieś ułomności. Ten drugi np. nie czuje lęku przed grupą ale jego wyobraźnia jest jałowa i nie widzi piękna w zachodzie słońca, poza tym ma łuszczycę. Gdybyśmy odkłamali obraz siebie. Gdybyśmy w pełni samych siebie zaafirmowali, pamiętali, że jesteśmy godni miłości, radości, że godność osoby jest naszym niezbywalnym atrybutem wspólnym z innymi. Tak dalibyśmy sobie prawo do tych słabości, co odblokowałoby drogę do oswojenia i uleczenia tego niepokoju. Wśród ludzi czulibyśmy się jak wśród swoich, czyt. czyli tak jak powinno być:) Odrzucanie siebie pogłębia problem. Akceptacja jest wg mnie warunkiem zdrowia. To odrzucenie to pewnie w większości naszych przypadków w prostej linii odrzucenie, jakiego doświadczaliśmy jako dzieciaki. Ja staram się uzdrowić, jakby to ująć..... ODCZUCIE na temat samego siebie. Psychologia mówi, że mamy utajoną samoocenę i jawną. Ta druga to często na zewnątrz pozorna samoakceptacja. Wewnątrz może być pełno mroku i jakiegoś żalu. Ja to w sobie odkrywam w chwilach ciszy, modlitwy, łapię się na nawykowych takich odczuciach nt samego siebie. Koryguję to myślenie starając się spojrzeć na siebie życzliwie, z szacunkiem i miłością. To jest ciężkie na początku, ale wierzcie mi, kropla drąży kamień nie siłą ale częstym padaniem. Jeszcze ćwiczenia, jakie znalazłem w poradniku psychologicznym dodanym do polityki. Ćwiczenia odkrywające naszą utajoną samoocenę i pomagające ją kształcić. Trzeba jak najszybciej wykonać ćwiczenie polegające na rozpoznaniu emocji na twarzach. Ta właśnie spontaniczna reakcja pokaże wam na jakie sygnały jesteście wyczuleni. Człowiek przekonany wewnętrznie o swojej niższości będzie wyczulony na sygnały odrzucenia, złości. Ten z wysoką samooceną będzie naturalnie dostrzegał bardziej elementy pozytywne. Można jak pisałem również ćwiczyć w ten sposób by zmienić percepcję Mark Baldwin - terapeutyczne gry komp. (z artykułu prof. Katarzyny Stemplewskiej-Żakowicz, poradnik polityki - Ja My Oni, O sensie i jakości życia) www.selfesteemgames.mcgill.ca Zmiana nawyków myślowych to proces. Dzięki, że jesteście, pomaga wiedzieć, że nie jest się samym ze swoim problemem.
  10. Znalazłem super artykuł pewnego psychologa, który podważa w ogóle istnienie takiego zjawiska jak wyparcie, zgadzając się jedynie z tłumieniem jako świadomym wysiłkiem wypchnięcia czegoś z pola świadomości. Polecam spojrzeć, myślę, że naprawdę warto. Przytacza rzeczowe argumenty i opinie. http://www.tomaszwitkowski.pl/attachments/File/Niebezpieczne_terapie.pdf W myśl tego artykułu, nie istnieje coś takiego jak wyparte i zamurowane w podświadomości wspomnienie, które można wyłuskać na powierzchnię by sobie je przypomnieć. Myślę, że to co przeżyliśmy, jeśli jest tłumione, samo się pcha na powierzchnię. Taki punkt widzenia miał jak pamiętam sam Freud, choć on mówił o wspomnieniach wypartych. Tak czy siak, one nie istnieją gdzieś nieświadome i promieniują na świadomość z ukrycia ale same nasuwają się bez konieczności lat analizy. W takim ujęciu, psychoanaliza może więcej zrobić szkody niż dobrego.
  11. Dzięki, bo już zacząłem zastanawiać się czy może powinienem coś wykopywać z nieświadomości;)
  12. Założyłem nowy temat, żeby sprecyzować pytanie. Czytałem Karen Horney 'neurotyczną osobowość naszych czasów' i czy przyczyną nerwicy (zaburzeń lękowych->fobii społecznej) jest zawsze 'lęk przed wypartą wrogością' i nieuświadomione konflikty? Czy też to akurat szkoła psychoanalizy? Pozdrawiam
  13. Wczoraj spojrzałem wreszcie do książki K.Horney 'neurotyczna osobowość...' Lęk podstawowy czyli lęk przed wrogością do rodzica staje się kołem zamachowym nerwicy. Aby go uspokoić człowiek sięga po sprzeczne środki. Jeśli dobrze zrozumiałem. Sam borykam się z problemem fobii społecznej. Byłem na terapii gdzie rozgrzebywaliśmy problemy z dzieciństwa, relacje z rodzicami. Ale problem nadal pozostaje, w mniejszym stopniu bo nad nim stale pracuję starając się oswajać lęk, zmieniać sposób patrzenia na siebie, na ludzi, rozpoznawać swoje zalęknione myślenie i je korygować w stronę odwagi i konstruktywnego spojrzenia. I tak przyszło mi do głowy po spojrzeniu w tę książkę wczoraj. Czy problem fobii społecznej to objaw nerwicy? Pamiętam, że pojęcie nerwicy zostało już porzucone na rzecz zaburzeń lękowych. Czy fobia społeczna to również, w myśl Horney, ukryty lęk przed wrogością, jakiej miałbym gdzieś jeszcze szukać w podświadomości by sobie bardziej pomóc? I w końcu czy dobrze myślę, że psychoanaliza daje zrozumienie ale utarte schematy myślenia/reagowania pozostają? Pozdrawiam wszystkie bratnie dusze;)
×