Nie sądziłam, że kiedyś wejdę na forum tego typu... Jak zapewne się domyślacie, mam problem. Ze sobą. Chyba się trochę rozpiszę, mam nadzieję, że choć część z Was dotrwa do końca
Moja 'przygoda' z nerwicą/depresją (ciężko stwierdzić), zaczęła się kilka lat temu (mam 21 lat). Byłam kiedyś osobą, która potrafiła radzić sobie ze wszystkim. Nie znosiłam porażek, nie lubiłam się zwierzać, byłam raczej dobrym słuchaczem, pocieszycielką.
Dzisiaj to ja potrzebuję pomocy. Nie radzę sobie ze sobą.
Po pewnej feralnej imprezie (takiej zwykłej parkowej, jakie bywają w małych miasteczkach), moje życie odwróciło się o 180 stopni. Zaginął mój kolega. Dowiedziałam się następnego dnia, rano. Jak inni poszłam go szukać. Przeczesaliśmy cały park- bez rezultatu. Kiedy już wracaliśmy do domów, zauważyliśmy, że straż na pontonach 'przeszukuje' jezioro. Było w nim za dużo gratów, więc nie dało rady nurkować, używali za to długiego kija ze 'szpikulcem'. Nigdy nie zapomnę słów jednego z nich: "Mam coś". I wyciągnął. Widok był straszny. Coś we mnie wtedy pękło. Kilka dni później odszedł kolejny chłopak z mojej miejscowości- wyrwanie zęba spowodowało pękniecie torbieli na mózgu. Nie przeżył drugiej operacji.
Od tamtej pory nie jestem sobą. Przez kilka miesięcy byłam 'nieobecna', bałam się wyjść z domu, nie mogłam jeść. Ciągle wydawało mi się, że za chwilę umrę, że jestem na coś chora.
Sądziłam, że sobie z tym poradziłam. Jednak to wróciło. Ze zdwojoną siłą. Zaczęłam bać się śmierci, ciągle myślę tylko o tym, że człowiek umiera i wszystko się kończy. Nie potrafię się z tym pogodzić. Wrócił dawny niepokój, paraliżujący lęk... Nie wierzę w nic. Czuję się jak ktoś obcy, jakbym nie była sobą. Ja- kiedyś wzorowa uczennica, pewna siebie, wesoła; teraz nie potrafiąca się skupić, przerażona i słaba. Nie znoszę słabości. Jest mi wstyd. Jutro jadę do lekarza. Chcę w końcu to cholers*wo raz na zawsze wytępić. Chcę znów być sobą...