Skocz do zawartości
Nerwica.com

mlodakobieta

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mlodakobieta

  1. Ja jestem z Gdyni, mam nadzieję że uzbiera nas się więcej także z Sopotu i Gdaska
  2. 4 lata temu chodziłam pół roku ale nic nie dawała, leki dawały więcej. Ostatnio gdy czułam się gorzej tj w październiku zeszłego roku poszłam na terapię krótkoterminową, była swietna niestety nie ukończyłam jej bo nie miałam siły, matka tak mnie tłamsiła że nie mialam sily bo to przechodzić na terpii, przerwałam tydzień przed końcem. Dawała świetne rezultaty niestety teraz jest płatna a ja nie mam możliwości. Modlę się że jak unormuje hormony będzie lepiej,że zacznę czuć choć sama nie wiem jak okreslić mój stan. Niby ciśnie mnie na płacz ale jestm taka pusta a jednocześnie wypchana. Chyba dodatkowo dobija mnie fakt że wyszla ta tarczyca bo z jednej strony się cieszę gdyż jest wyjaśnienie ale nie wiem czy to tylko hormony czy może jednak nerwica a może ja przestałam kochać? ale jak brałam leki i między nami było ok to kochałam całym sercem nawet po załamaniu... [Dodane po edycji:] Tak sobie o czymś jeszcze pomyślałam... obecnie jestem chora gorączka itp nie mam ochoty na żadne przytulania,zbliżenia itp i już sobie wkręcam ze pewnie go nie kocham...albo wczoraj zjadłam ostatni kawałek wędliny ( zawsze wszystko co ostatnie zostawiałam dla niego) i już sobie myślę że go nie kocham bo przestałam o nim myśleć tak jak wcześniej... często mi się to zdarza a wtedy włącza się myślowa...
  3. Witam Was serdecznie, Kiedyś tj przynajmniej z 5 lat temu miałam tu konto...niestety było jakoś dziwnie więc przestałam pisać. Zanim dojdę do tematu którego tyczy się wątek w dużym skrócie napiszę Wam coś o sobie byście mieli obraz sytuacji. Mam ponad 23 lata. Pochodzę z rozbitej rodziny. Ojciec ok,matka bardzo toksyczna choć miała swoje dobre jak i złe strony to jednak była toksyczna i zawsze faworyzowała brata. Po rozwodzie kontakt miedzy rodzicami był ok, myśmy z tata mieli stały i bardzo dobry kontakt. Od małego jestem bardzo chorowitą osobą... po rozwodzie a w sumie od gimnazjum wszystko zaczęło mi się sypać. Nie radziłam sobie,choć byłam dobrą uczennicą od 12 rż zaczęłam się staczać emocjonalnie. Nie ćpałam,nie piłam,miałam swoje zasady ale za to wszystko odbijało się na mojej psychice. Zaczęło się od problemów z koncentracją a skończyło na czytaniu w kółko tego samego zdania aż do tępego patrzenia się w ścianę. Środowisko gnoiło mnie na każdy kroku,nikomu nie życzę takich ludzi wokół siebie. Chodziłam do psychologa, depresja. Nie taka wkręcona jak to mają dziewczyny w okresie dojrzewania. Chyba nawet teraz bym nie chciała przechodzić tego jeszcze raz. Potem poszłam do ogólniaka, to była jedyna moja nadzieja. Zakochałam się z wzajemnością i poczułam ze życie może być piękne. 2 lata było ok. Mo.że poza konfliktem z matką która niszczyła mnie od środka. Była tak toksyczna że bałam się telefonów od niej, przychodzenia do domu. Z perspektywy lat dopiero teraz zdaję sobie sprawę że moje cale życie to jeden wielki stres. Już jako dziecko miewałam natręctwa, zaburzenia somatyczne,byłam przemęczona i przesadnie wrażliwa na każde złe słowo. Najgorsze było po maturze... w związku wszystko było ok, kochałam go całym sercem,on dawał mi siłę aby trwało. Nie dostałam się jedną uczelnie,poszłam na inną. nacisk rodziców odbierał mi resztki sił. Po 1 semestrze mialam załamanie nerwowe... koszmar. Totalna psychoza. Natręctwa myśli tak silne że siedziałam z głową w kolanach i kiwałam się... lęki, wrzody żołądka. Skończyło się na otępieniu, wegetacji, braku jakichkolwiek emocji i blokadzie mowy... Przerażało mnie to aż wręcz pobiegłam do psychiatry po pomoc... pierwsze oznaki to było pytanie "czy kocham jeszcze mojego chłopaka?". nie czulam nic i nie wiedziałam czy moje uczucia są prawdziwe czy,tzn nie czułam nic ale czy to coś co niby czułam było prawdziwe czy nie. Tż w końcu wyrwał mnie z piekła zwanego domem, wynajęliśmy mieszkanie i było troszkę lepiej. Zaczęłam wychodzić z tego ale ciągle coś było nie tak. Chodziłam na terapie, lęki zaczęły znikąd.Były momenty ze było su[per ze czułam wielka miłość a było tak ze nie czułam nic przez jakiś czas. Zaczęłam się zastanawiać ze motylki w brzuchu nie trwają wiecznie a minęło już wiele lat. Na dzień dzisiejszy od roku siedzę w domu bo jestem tak beznadziejna ze nie potrafię znaleźć pracy... tż pracuje jak wół... ja łapie dola, nie mam motywacji do życia, nic mnie nie cieszy,ostatnio miałam koszmary, mam ochote zasnąć i sie nie obudzić i natręctwa zaczęły się pojawiać. Na szczęście nie tak silne jak kiedyś, póki co jakoś funkcjonuje. Jakoś tzn sama nie wiem co czuję, nie czuję chyba nic, mam ochotę zasnąć. Do tego doszło ze mam niedoczynność tarczycy co tłumaczy moja depresje bo po długiej terapii psycholog i psychiatra powiedzieli ze to zaburzenia chemiczne,ze jestem silna dziewczyna i dam sobie rade ale mam zaburzenia chemiczne. Po latach okazuje sie ze to hormony bo mam ta tarczyce prawdopodobnie od zawsze. Czasem gdy natrectwa sie odzywają zadaje sobie te pytania czy go jeszcze kocham,czy to to czy cos innego ale nie dlatego ze mam zwykle wątpliwości tylko dlatego ze nie wiem co jets moimi uczuciami a co wyimaginowanymi... nie wiem co jest prawda. Fakt ze jest nam ciężko,ja chora,on przemęczony, nie mamy dla siebie czasu....tak sie bałam ze to wróci... każda kłótnia, każdy stres to pogłębia i jest gorzej. Ostatnio snilo mi sie ze kochałam sie z przyjacielem, walczyłam w tym śnie by tego ie robić,ze nie chce ale obrazy pchały się przed szereg,potem 2 dni chodziłam z lękami... następnej nocy śniło mi sie ze ktoś mnie zabił i wbił nóż w brzuch,to było takie realne... znowu 2 dni tym razem ze ściskiem żołądka... nie mam sily płakać i walczyć z tym,jest jak jest,czasem myśli się pchają,czasem nie ale i tak jest juz wyniszczona ty wszystkim.. edit: przez ta tarczyce mam duże problemy zdrowotne: z sercem, ciągle mi zimno, śpię po 20 h... jestem otępiała itd zaczynam popadać w jakieś paranoje bo przez moje choroby dodatkowo mam objawy nerwicowe, ciągle źle się czuje wiec nie mogę się odstresować, skupić na sobie, poczuć wolna tylko ciągle jak na uwięzi...
  4. Witam Was serdecznie, Kiedyś tj przynajmniej z 5 lat temu miałam tu konto...niestety było jakoś dziwnie więc przestałam pisać. Zanim dojdę do tematu którego tyczy się wątek w dużym skrócie napiszę Wam coś o sobie byście mieli obraz sytuacji. Mam ponad 23 lata. Pochodzę z rozbitej rodziny. Ojciec ok,matka bardzo toksyczna choć miała swoje dobre jak i złe strony to jednak była toksyczna i zawsze faworyzowała brata. Po rozwodzie kontakt miedzy rodzicami był ok, myśmy z tata mieli stały i bardzo dobry kontakt. Od małego jestem bardzo chorowitą osobą... po rozwodzie a w sumie od gimnazjum wszystko zaczęło mi się sypać. Nie radziłam sobie,choć byłam dobrą uczennicą od 12 rż zaczęłam się staczać emocjonalnie. Nie ćpałam,nie piłam,miałam swoje zasady ale za to wszystko odbijało się na mojej psychice. Zaczęło się od problemów z koncentracją a skończyło na czytaniu w kółko tego samego zdania aż do tępego patrzenia się w ścianę. Środowisko gnoiło mnie na każdy kroku,nikomu nie życzę takich ludzi wokół siebie. Chodziłam do psychologa, depresja. Nie taka wkręcona jak to mają dziewczyny w okresie dojrzewania. Chyba nawet teraz bym nie chciała przechodzić tego jeszcze raz. Potem poszłam do ogólniaka, to była jedyna moja nadzieja. Zakochałam się z wzajemnością i poczułam ze życie może być piękne. 2 lata było ok. Mo.że poza konfliktem z matką która niszczyła mnie od środka. Była tak toksyczna że bałam się telefonów od niej, przychodzenia do domu. Z perspektywy lat dopiero teraz zdaję sobie sprawę że moje cale życie to jeden wielki stres. Już jako dziecko miewałam natręctwa, zaburzenia somatyczne,byłam przemęczona i przesadnie wrażliwa na każde złe słowo. Najgorsze było po maturze... w związku wszystko było ok, kochałam go całym sercem,on dawał mi siłę aby trwało. Nie dostałam się jedną uczelnie,poszłam na inną. nacisk rodziców odbierał mi resztki sił. Po 1 semestrze mialam załamanie nerwowe... koszmar. Totalna psychoza. Natręctwa myśli tak silne że siedziałam z głową w kolanach i kiwałam się... lęki, wrzody żołądka. Skończyło się na otępieniu, wegetacji, braku jakichkolwiek emocji i blokadzie mowy... Przerażało mnie to aż wręcz pobiegłam do psychiatry po pomoc... pierwsze oznaki to było pytanie "czy kocham jeszcze mojego chłopaka?". nie czulam nic i nie wiedziałam czy moje uczucia są prawdziwe czy,tzn nie czułam nic ale czy to coś co niby czułam było prawdziwe czy nie. Tż w końcu wyrwał mnie z piekła zwanego domem, wynajęliśmy mieszkanie i było troszkę lepiej. Zaczęłam wychodzić z tego ale ciągle coś było nie tak. Chodziłam na terapie, lęki zaczęły znikąd.Były momenty ze było su[per ze czułam wielka miłość a było tak ze nie czułam nic przez jakiś czas. Zaczęłam się zastanawiać ze motylki w brzuchu nie trwają wiecznie a minęło już wiele lat. Na dzień dzisiejszy od roku siedzę w domu bo jestem tak beznadziejna ze nie potrafię znaleźć pracy... tż pracuje jak wół... ja łapie dola, nie mam motywacji do życia, nic mnie nie cieszy,ostatnio miałam koszmary, mam ochote zasnąć i sie nie obudzić i natręctwa zaczęły się pojawiać. Na szczęście nie tak silne jak kiedyś, póki co jakoś funkcjonuje. Jakoś tzn sama nie wiem co czuję, nie czuję chyba nic, mam ochotę zasnąć. Do tego doszło ze mam niedoczynność tarczycy co tłumaczy moja depresje bo po długiej terapii psycholog i psychiatra powiedzieli ze to zaburzenia chemiczne,ze jestem silna dziewczyna i dam sobie rade ale mam zaburzenia chemiczne. Po latach okazuje sie ze to hormony bo mam ta tarczyce prawdopodobnie od zawsze. Czasem gdy natrectwa sie odzywają zadaje sobie te pytania czy go jeszcze kocham,czy to to czy cos innego ale nie dlatego ze mam zwykle wątpliwości tylko dlatego ze nie wiem co jets moimi uczuciami a co wyimaginowanymi... nie wiem co jest prawda. Fakt ze jest nam ciężko,ja chora,on przemęczony, nie mamy dla siebie czasu....tak sie bałam ze to wróci... każda kłótnia, każdy stres to pogłębia i jest gorzej. Ostatnio snilo mi sie ze kochałam sie z przyjacielem, walczyłam w tym śnie by tego ie robić,ze nie chce ale obrazy pchały się przed szereg,potem 2 dni chodziłam z lękami... następnej nocy śniło mi sie ze ktoś mnie zabił i wbił nóż w brzuch,to było takie realne... znowu 2 dni tym razem ze ściskiem żołądka... nie mam sily płakać i walczyć z tym,jest jak jest,czasem myśli się pchają,czasem nie ale i tak jest juz wyniszczona ty wszystkim.. edit: przez ta tarczyce mam duże problemy zdrowotne: z sercem, ciągle mi zimno, śpię po 20 h... jestem otępiała itd zaczynam popadać w jakieś paranoje bo przez moje choroby dodatkowo mam objawy nerwicowe, ciągle źle się czuje wiec nie mogę się odstresować, skupić na sobie, poczuć wolna tylko ciągle jak na uwięzi...
  5. refren ja nie wiem co jest prawdą a co nie. co jest prawdziwym uczuciem a co natręctwem. tzn wiem że go kocham,to jest pewne i niezmienne ale te natręctwa bawią się ze mną przez co zadaję sobie tysiąc pytać i tworzę wątpliwości których nie mam. 4 lata temu gdy przechdziłam zalamanie nerwowe nie miałam natręctw w emocjach,mialam natręctwa myśli tak silne że nie odczuwałam emocji. Chyba już wolałam tamtą wersję choć wtedy czulam się tak źle że byłam w stanie wegetatywnym i nic nie czułam,tylko burza myli jakby nie moich.
  6. warto ale było z programu unijnego, teraz już nie ma dofinansowania więc dużo kosztuje. Niestety ale bezpłatnie w moim mieście nie ma dobrych specjalistów. Proszę i niezamykanie tematu,może ktoś jeszcze miał podobny problem do mojego.
  7. MIAŁA PSYCHOTERAPIĘ indywidualną ale nie pomogła zbytnio. Potem chodziłam na grupową krótkoterminową i dawała super rezultaty. Dobrze podejrzewasz,czasem mam wrażenie że tej empatii jest o wiele za dużo. Z tym drugim snem mnie zaskoczyłeś, nie pomyślałam że mogą się łączyć ale to miałoby sens. Czytałam o LD. Dla mnie to bardzo prosta sprawa gdy już wchodzę w tą fazę ale tylko gdy sen jest przyjemny. Świadomie w nią nie wchodzę,ona się po prostu pojawia sama.Gdy śni mi się jakiś koszmar próbuję z tym walczyć ale nie mogę ale też nie zawsze. To jak z natręctwami myśli które miałam a były naprawdę silne.
  8. Witam dawno temu korzystałam z tego forum jednak nie pamiętam hasla i loginu :) czy zdarzyło się Wam aby natręctwa pojawiały się w postaci emocji tzn, że przykładowo: myślę o tym że może nie kocham swojego chłopaka i wtedy nagle chodzą za mną myśli i emocje odzwierciedlające ten fakt a ja obsesyjnie myślę o tym ze go nie kocham. Gdy nagle pomyślę że go kocham pałam uczuciem i jest ok i znowu, nagle myśli same z siebie pojawiają się negatywne i dalej maraton. Sama nie wiem co jest prawdą a co nie. Wiele lat się leczyłam. prawie 2 lata brałam leki. Okazało się że mam niedoczynność tarczycy i to byla moja depresja wieloletnia. Teraz znowu czuję się gorzej,czasem natręctwa w postaci czynności wracają. Co dziwne ostatnio miałam koszmary w postaci seksu z innym mężczyzną i w tym śnie mówiłam sobie że tego nie chcę ale obraz cały czas był przede mną. Obudziłam się i dwa dni chodziłam ze ściskiem żołądka. Potem śniło mi się że ktoś wbił mi nóż w brzuch i że umierałam, zamykałam oczy i umierałam... znowu kilka dni ale lęków.. gdy brałam leki i było lepiej i zaczęłam odczuwać emocje wszystko wróciło, włącznie z tym wspaniałym uczuciem zakochania. Niestety leki od psychiatry pogorszyły moją niedoczynność. Przez kilka lat żaden lekarz mnie nie zbadał pod kątem hormonów a mam poważne zaburzenia. Teraz się okazało że to one były powodem wielu problemów w tym depresji i nerwicy. czy kto z was spotkał się jednak z czymś takim jak pisałam wyżej czyli natrętnymi emocjami? Pozdrawiam
×